Anna Maria Dyner, PISM: Kryzysów tego rodzaju będzie więcej [wywiad]
– Dla Łukaszenki dramat wykorzystanych ludzi nie ma żadnego znaczenia, choć w mediach roztkliwia się nad losem kobiet i dzieci. Pamiętajmy, w jaki sposób obchodzi się z obywatelami własnego państwa. Tym bardziej nie będzie lepiej obchodził się z migrantami – z Anną Marią Dyner (PISM) rozmawiamy m.in. o tym, czy kryzys na granic polsko-białoruskiej dobiegł końca.
Estera Flieger: Czy kryzys na granicy polsko-białoruskiej dobiega końca?
Anna Maria Dyner: Myślę, że kryzys nie zakończył się, a jest na innym etapie. Zmieniły się warunki pogodowe, więc niektórzy migranci zdecydowali się wrócić do Iraku i Syrii; część prawdopodobnie jest na Białorusi i w Rosji.
Prawdopodobnie?
– Nie wiemy ilu migrantów przyjechało na Białoruś, ani ilu wyjechało. Nie znamy również liczby osób, które pozostały na granicy. Straż Graniczna informuje o kolejnych incydentach, do których dochodzi co noc.
Z różnych źródeł, w tym np. kurdyjskich, dowiadujemy się, że wśród migrantów, którzy wrócili do kraju, część rozważa podjęcie kolejnej próby przekroczenia granicy. Nie ma więc gwarancji, że wiosną nie dojdzie do podobnej sytuacji, z jaką mieliśmy do czynienia w listopadzie.
Nowego kontekstu sprawie dodaje informacja o żołnierzu 16 Dywizji Zmechanizowanej, który uciekł na Białoruś.
– Zwróćmy uwagę na to, w jaki sposób sytuację na granicy wykorzystują media białoruskie i rosyjskie: przeciw Polsce, Litwie i Łotwie, a także Unii Europejskiej – która w rosyjskich mediach atakowana jest częściej niż same kraje, które wymieniłam – prowadzona jest wojna informacyjna. I choć obecnie natężenie informacji o sytuacji na granicy w białoruskich i rosyjskich serwisach informacyjnych jest mniejsze, niż jeszcze miesiąc temu, nie oznacza to, że przekaz został wstrzymany, bo jeżeli wejdziemy np. na stronę Państwowej Białoruskiej Agencji Prasowej Biełta, znajdziemy zakładkę z materiałami na ten temat.
Podejrzewam więc, że kryzys, który ma również wymiar dyplomatyczny, będzie miał ciąg dalszy, zwłaszcza, że 1 stycznia Polska przejmuje przewodnictwo w OBWE.
Kryzysy graniczny jest w kolejnej fazie, podtrzymywany przy pomocy innych sił i środków. Daleko jednak do stwierdzenia o jego końcu. Bo należy o nim myśleć jako o elemencie polityki Białorusi – prowadzonej w koordynacji z Rosją – wobec UE i państw wschodniej flanki NATO. A opiera się ona o działania hybrydowe.
Samo pojęcie „wojny hybrydowej” wywołuje wiele emocji.
– Jego użycie znajduje uzasadnienie w metodologii naukowej. Należy postawić pytanie, czy działania strony przeciwnej wpływają na politykę, gospodarkę, infrastrukturę krytyczną i społeczeństwo. Odpowiedź jest twierdząca.
Patrząc z szerszej perspektywy, kryzys na granicy był elementem działań hybrydowych, które na pewno nie znikną i będziemy musieli się z nimi mierzyć.
Wróćmy do samego początku kryzysu.
– Zaczyna się – oficjalnie – w połowie maja, kiedy litewska straż graniczna zaczęła odnotowywać większą liczbę prób nielegalnego przekroczenia granicy. W poprzednich latach były to pojedyncze przypadki. To był pierwszy sygnał, że coś zaczyna się dziać. Ale w marcu na Białorusi złagodzony został kodeks administracyjny – zniesione zostały kary za przebywanie w pasie granicznym, a więc pewne przygotowania zostały rozpoczęte już wcześniej.
W jaki sposób migranci znaleźli się na granicy polsko-białoruskiej?
– Miały w tym udział białoruskie firmy turystyczne powiązane z władzami, lub należące do państwa. Białoruś prowadziła przede wszystkim w mediach społecznościowych kampanie, której adresatem byli mieszkańcy krajów Bliskiego Wschodu i Afryki, zachęcając ich do przyjazdu. Ponadto uruchomione zostały loty bezpośrednie z Bliskiego Wschodu do Mińska. Była to więc skoordynowana akcja. W jasny sposób dawano do zrozumienia, że w ramach takiej „usługi” będzie można dostać się na granicę Białorusi z państwami Unii Europejskiej: większość migrantów chciała znaleźć się w Niemczech.
Łukaszenka się mści? Pytam o przyczyny kryzysu.
– Możemy tak powiedzieć. Mści się za politykę Polski i państw bałtyckich wobec reżimu: zdecydowanie opowiedziały się one za unijnymi sankcjami po ubiegłorocznych wyborach prezydenckich, kiedy przy użyciu brutalnej siły Łukaszenka tłumił protesty.
Polska i Litwa przyjęły największą liczbę uchodźców politycznych z Białorusi. Kryzys graniczny zaczął się od Litwy, ponieważ zapewniła schronienie Swiatłanie Cichanouskiej, a więc prawdopodobnej zwyciężczyni przeprowadzonych latem zeszłego roku wyborów. Ponadto Litwa i Łotwa miały – bo to się zmienia – stosunkowo słabszą infrastrukturę graniczną, zwłaszcza w porównaniu z Polską.
Decyzja o podjęciu działań przeciwko Polsce zapadła z kolei w sierpniu. Moim zdaniem nie ma tu przypadków: podczas Igrzysk Olimpijskich w Tokio, Polska umożliwiła ucieczkę Kryscinie Cimanouskiej, białoruskiej biegaczce. Łukaszenka przez wiele lat był prezesem Białoruskiego Komitetu Olimpijskiego: takich gestów więc nie przebacza.
Tym bardziej, że przy okazji tej sprawy w światowych mediach bardzo dużo mówiło się o sytuacji na Białorusi, a więc o łamaniu praw człowieka i dużej liczbie więźniów politycznych oraz o tym, że niemożliwa jest tam działalność niezależnych organizacji pozarządowych i wolnych mediów.
Kryzys na granicy polsko-białoruskiej zaczął się kilka dni później – w mojej ocenie to nie był przypadek.
Kelly M. Greenhill w książce „Weapons of Mass Migration” prześledziła blisko 60 podobnych przypadków, a więc wykorzystania migrantów jako broni: w latach 1953-2016 większość państw, która to robiła, osiągała do pewnego stopnia swoje cele. Białoruś robiła to już w 2004 roku. Łukaszenka nie po raz pierwszy zastosował szantaż migracyjny. Z tym że 17 lat temu chciał w ten sposób zdobyć fundusze na wzmocnienie infrastruktury granicznej, co mu się udało. Tym razem poszedł szerzą ławą i uznał, że w ten sposób wywoła duże kontrowersje społeczne i zmusi przez to państwa takie jak Litwa czy Polska do reakcji. Część celów, również w sferze wojskowej oraz wyznaczonych mu przez Moskwę, osiągnął. Przypuszczam, że nie spodziewał się jednak z ich strony twardej obrony granic i dużego wsparcia – na razie werbalnego – dla tych państw ze strony Unii Europejskiej i NATO.
A w tym wszystkim są konkretne historie migrantów.
– Dla Łukaszenki dramat wykorzystanych ludzi nie ma żadnego znaczenia, choć w mediach roztkliwia się nad losem kobiet i dzieci. Pamiętajmy w jaki sposób obchodzi się z obywatelami własnego państwa. Tym bardziej nie będzie lepiej obchodził się z migrantami.
Łukaszenka w bardzo partykularny sposób wykorzystał nieszczęście ludzi, doskonale przy tym wiedząc, że państwa na których granicach wywołał kryzys, staną przed moralnymi dylematami i bardzo trudnymi decyzjami.
Nieliczenie się z życiem ludzkim jest jedną z cech państwa autorytarnych i totalitarnych. Przyjrzyjmy się np. konfliktowi w Afganistanie: Talibowie wykorzystywali dzieci jako żywe bomby, wiedząc, że żołnierze państw koalicji nie oddadzą w ich kierunku strzałów. Rozmawiamy o innej skali zjawiska, ale mechanizm jest ten sam.
Nie ma innej możliwości udzielenia pomocy tym, którzy znajdują się po białoruskiej stronie granicy: to, co możemy jako Polska zrobić, to angażować się w pomoc przez agendy międzynarodowe, np. Czerwony Krzyż i ONZ-owskie, które są przecież na Białorusi. Polska próbowała też wysłać na Białoruś własne konwoje humanitarne, ale spotykała się z odmową ich przyjęcia.
Wyraźnie to pokazuje, że kryzys wywołany jest sztucznie, bo gdyby wywołały go naturalne przepływy migracyjne, Białoruś chciałaby współpracować przy znalezieniu rozwiązania.
Co zrobić z Łukaszenką?
– Należy nadal prowadzić wobec Łukaszenki i jego reżimu politykę twardych sankcji. Sankcjami powinny zostać również objęte linie lotnicze zaangażowane w proceder przemytu ludzi. Ponadto należy prowadzić rozmowy – ze szczebla unijnego – z państwami, z których pochodzą migranci. Warto, aby została przeprowadzona kampania informacyjna, która będzie ostrzegać przed przyjazdem na Białoruś, uświadamiając tym, którzy to planują, że zostaną oszukani. Do części z nich przekaz ten nie dotrze, ale pomoże ograniczyć liczbę osób, która mogłaby zostać brutalnie wykorzystana przez Łukaszenkę.
Prognozy?
– Kryzys na granicy należy umieścić w kontekście działań hybrydowych, o których mówiłam wcześniej. Polska, a szerzej UE i NATO, muszą być przygotowane na to, że kryzysów tego rodzaju będzie więcej. Wcześniej tego rodzaju działania były testowane na obszarze republik postsowieckich, dziś widzimy, że również na zachodzie. I z taką rzeczywistością przyjdzie nam się mierzyć.
W obliczu tego należy budować świadomość cyberzagrożeń i odporność społeczną na dezinformację.
Poza tym – na poziomie państw – wzmacniać infrastrukturę krytyczną, a w ramach UE i NATO dbać o wymianę informacji i prowadzenie wspólnych działań. Nie oszukujmy się, że strona rosyjsko-białoruska nie będzie próbowała podzielić zachodu: wykorzysta każą najdrobniejszą kość niezgody. I na to również musimy być przygotowani.
Anna Maria Dyner jest analityczką ds. Białorusi i polityki bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej w programie Bezpieczeństwo Międzynarodowe. Jej zainteresowania badawcze obejmują rosyjską polityką bezpieczeństwa, rolę Rosji na obszarze postsowieckim oraz politykę wewnętrzną i zagraniczną Białorusi. Ukończyła Instytut Nauk Politycznych oraz Studium Europy Wschodniej Uniwersytetu Warszawskiego. Jest też absolwentką programu Departamentu Stanu International Visitor Leadership Program. W 2008 r. otrzymała nagrodę Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego za wybitne osiągnięcia w nauce. Dobrze zna angielski i rosyjski, natomiast biernie białoruski i ukraiński.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.