Zabytki – o które dbać, a które wyburzać? [felieton Orchowskiej]
Obdrapane ściany, brudne okna, szarzejąca szklana mozaika. Tak obecnie wygląda pawilon rekreacyjny na warszawskim Powiślu, w którym mieścił się kiedyś klub „Syreni Śpiew”. Budynek od 2017 roku wpisany jest do rejestru zabytków. Kilkanaście minut drogi tramwajem dalej, na Grochowie, trawą zarasta betonowy tor kolarski „Nowe Dynasy”. Od 2018 roku tor widnieje w gminnej ewidencji zabytków. Jego przyszłość jednak wciąż jest niepewna. Te i wiele innych wartościowych dla tożsamości Warszawy obiektów niszczeje na naszych oczach. Dlaczego nikt o nie nie dba? Czy nikomu nie zależy na ich zachowaniu?
W grudniu ubiegłego roku głośno było o badaniu IPSOS przeprowadzonym na zlecenie Narodowego Instytutu Konserwacji Zabytków. Wynika z niego, że zabytki są jedną z tych kwestii, co do których Polki i Polacy są wyjątkowo zgodni. Badani w znakomitej większości przyznawali, że zabytki są ważne zarówno dla całego kraju (85 proc.), ich miejsca zamieszkania (81 proc.), jak i dla nich osobiście (78 proc.). W ubiegłym tygodniu IPSOS przedstawił kolejne wyniki. Mówią one jasno – według ankietowanych dbanie o zabytki się opłaca, jest to bowiem szansa na rozwój miejscowości, w której się znajdują, również w wymiarze gospodarczym.
Znaczenie zabytków zasadza się nie tylko na ich gospodarczym oddziaływaniu, lecz także na roli, jaką pełnią dla wspólnot lokalnych. Jako „świadectwa minionej epoki” obiekty te są nośnikami pamięci zbiorowej. Stanowią podstawę dla wytwarzania i podtrzymywania tożsamości – zarówno lokalnych, regionalnych, jak i narodowych. Zabytki są kluczowe dla ciągłości kulturowej, zapewniają bowiem możliwość transmisji wewnątrzgrupowej. Umożliwiają poznawanie przeszłości, mają wysoką wartość poznawczą, edukacyjną.
Ochrona zabytków jest zatem pożądana społecznie. Wydawać by się mogło, że ma potencjał stać się postulatem przekraczającym istniejące podziały.
Zanim jednak tak się stanie, musimy powrócić do pytania fundamentalnego: czym w ogóle zabytek jest. Stojący na wzgórzu dostojny zamek otoczony fosą, czy majestatyczna, pełna zdobień katedra – taki obraz wciąż staje wielu ludziom przed oczami, gdy mówi się o zabytkach i dziedzictwie kulturowym. A przecież zabytkami mogą być, obok dzieł architektury i budownictwa, także układy urbanistyczne, obiekty techniki, parki, czy krajobrazy kulturowe.
Nie ma też określonego czasu, po jakim budynek staje się zabytkiem. Do rejestru mogą zostać wpisane nawet stosunkowo nowe obiekty (najmłodszy polski zabytek ma jedenaście lat). Wiedza na temat zabytków pozostaje na niskim poziomie, co przyznają sami badani (tylko 3 proc. osób deklaruje, że wie o zabytkach bardzo dużo).
I choć w większości zgadzamy się, że o zabytki trzeba dbać, nadal brakuje konsensusu, o jakie. Ta sama wartość symboliczna, która przesądza o znaczeniu zabytków, jednocześnie może przyczynić się do podtrzymywania granic i generowania konfliktów.
Decyzja o odnowieniu niektórych obiektów, a pozostawieniu innych do zarośnięcia trawą, wpisuje się w dyskusję o to, jak oceniać przeszłość i jak budować dzisiejszą tożsamość.
Potrzeba było wielu lat pracy organizacji pozarządowych i aktywistów, by architektura powojennego modernizmu została uznana za dziedzictwo warte zachowania. Rozwój instytucji publicznych, których zadaniem byłaby konserwacja szczególnie ważnych zabytków na terenie Polski jest zdecydowanie potrzebny, lecz równie ważne jest, by ta ochrona objęła różnorodne obiekty – także takie jak niszczejący tor kolarski, czy pawilon „Syreniego Śpiewu”. Bo one też świadczą o tym, kim jesteśmy jako społeczeństwo.
Justyna Orchowska – socjolożka, aktywistka miejska. Pracuje w Centrum Europejskich Studiów Regionalnych i Lokalnych EUROREG na Uniwersytecie Warszawskim. Członkini Stowarzyszenia „Miasto jest Nasze”. Autorka książki: "Białe plamy. Mieszkańcy Warszawy o usługach publicznych" (Scholar, 2022).
Źródło: informacja własna ngo.pl