Z kamerą wśród zwierząt, czyli klasa średnia patrzy na wieś [Felieton Okraski]
Disco polo nigdy nie miało dobrej prasy i nieposzlakowanej opinii, ale wraz z ofensywą nowej władzy, która mówi społeczeństwu „jesteście w porządku tacy, jacy jesteście”, stało się dla salonów synonimem jeszcze większego obciachu, wstydu, brudu prowincji, który głęboko wchodzi pod paznokcie.
Media obiega ostatnio sensacyjna informacja, że w podlaskim liceum powstaje klasa o profilu disco polowym. Na ekranach kin triumfuje film „Zenek”, który zdaniem wielu, w ogóle nie powinien powstać, a już na pewno nie za publiczne pieniądze. Trwa walka na gusta, a raczej wojna stereotypu na temat wsi i małych miast ze starannie pielęgnowanym przez miejską klasę średnią poczuciem własnej elitarności. Wszystko to w rytmie kampanii prezydenckiej, w której, jak każą nam wierzyć, po raz kolejny ścierają się „dwie Polski”, a stawka jest wysoka.
W ferworze starcia opcji politycznych sięga się po rozmaite metody, wśród których znane i sprawdzone jest deprecjonowanie adwersarza – ale prowincja ma w mieście złą prasę od pokoleń. Jacy są w oczach mieszkańców miast ludzie mieszkający na wsi? Prymitywni, niewykształceni, niedomyci. „Przywiązani do ziemi” – mało podróżują, bo codziennie trzeba oporządzać inwentarz. Pozbawieni wysublimowanych rozrywek, przaśni, zwyczajni. Śpią, pracują, jedzą, piją wódkę prosto z butelek. Etap romantyzowania życia wiejskiego przez kulturę mamy już dawno za sobą, umarł wraz z poezją młodopolską. Czasem telewizja zajrzy na wieś, by z życia innego niż miejskie zrobić szoł – jak choćby w paradokumencie „Rolnik szuka żona”, gdzie, oprócz wątku poszukiwania miłości, kluczowy był wątek miejsca zamieszkania bohaterów. Jest tam mowa o ciężkich warunkach i ciężkiej pracy, w antagonizmie do „czystego” życia miejskiego, do którego raczej „powinno się” aspirować. Kultura małomiasteczkowa i takież życie natomiast nigdy nie doczekały się żadnej apoteozy, zawsze były w mediach głównego nurtu (a więc i w głowach odbiorców) malowane jako duszne, ciasne i trącące dulszczyzną. Media wciąż patrzą na prowincję jak na „temat”: konkubina dźgnęła konkubenta, zwłoki dziecko znaleziono w jeziorze. Albo trochę weselej – konkurs na najpiękniejszą palmę wielkanocną czy nietypowy strój ludowy.
Migawki, które uskansenowiają raczej, zamiast upodmiotawiać.
Elity miejskie szukają wroga, czy też raczej „tego gorszego”, na tle którego mają wypadać czyściej, jaśniej i bardziej moralnie. Po prostu – lepiej. Jednocześnie jednak celowo czynią pożądaną grupę aspiracji trudno dostępną, a warunki brzegowe wyśrubowanymi, czasami wręcz wiążąc je z pochodzeniem rodzinnym, genami, a nie tylko, najzwyczajniej, klasą społeczną. Kładą nam do głów dwie informacje: że pochodzenia ze swojej klasy społecznej nie przeskoczysz, bo „raz ze wsi, zawsze ze wsi”, ale że jednocześnie w magiczny sposób powinieneś chcieć przekraczać jej ramy i granice, dążąc do awansu klasowego za wszelką cenę. Oczywiście okopane w miastach z dziada pradziada elity zostawią sobie rozkosze decydowania, kto awansował skutecznie, a kto jest „farbowany” i „tylko się podszywa”, oraz przyjemność dawania do zrozumienia, że miejsce pochodzenia nigdy i nikomu nie zostaje zapomniane.
Tańczyć, ale ironicznie
Disco polo wydaje się w tym kontekście nowym wrogiem publicznym elit. Radosna, chwytliwa muzyka, oparta na harmoniach ludowych i patentach ukradzionych z Włoch czy Niemiec, grana od wesel przez wiejskie zabawy po dni miast (wcale nie tych najmniejszych), stała się non grata, mimo że każdy ją zna, ale prawie nikt z klasy średniej się do tego nie przyznaje. Disco polo nigdy nie miało dobrej prasy i nieposzlakowanej opinii, ale, wraz z ofensywą nowej władzy, która mówi społeczeństwu „jesteście w porządku tacy, jacy jesteście”, stało się dla salonów synonimem jeszcze większego obciachu, wstydu, brudu prowincji, który głęboko wchodzi pod paznokcie. Mieniąc się przedstawicielem intelektualnych i społecznych elit, można mieć więc do disco polo podejście dwojakie: albo nieskrywaną pogardę („nie rozumiem, jak ktoś może tego słuchać”), albo wielkopańskie pochylenie się nad „fenomenem”, w wydaniu lekko socjologizującym. Można zatem badać teksty utworów disco polowych, rozkładać je na czynniki pierwsze, doszukiwać się w nich seksizmu, pisać o tej muzyce i jej fanach rozprawy magisterskie i książki. Można ironicznie, koniecznie ironicznie, tańczyć po pijanemu do muzyki Sławomira (i takie udawane meta-disco polo to jedyne, na co można sobie pozwolić, chociaż sam Zenek Martyniuk powiedział o Sławomirze, że „on nie jest prawdziwym disco polowcem”, przyznając mu jedynie prawo do kiepskiej mimikry).
Nie wolno za to disco polo po prostu, nieironicznie lubić. Bez drugich den, żartów i trzystustronicowej publikacji, która ma nam wyjaśnić „co czuje podmiot liryczny” zanim wysłuchamy pierwszej nuty.
Nie wolno, bo jako aspirujące społeczeństwo o rodowodzie chłopskim, mamy się wstydzić prostoty, przaśności i zwyczajności. Tym samym wymaga się od nas, byśmy odrzucili muzykę, która w nieskomplikowany sposób opowiada nam świat, mówi nam o miłości, pracy, rozstaniach. O tym, o czym zawsze opowiadała słuchaczowi muzyka wiejska.
Samo disco polo nic sobie z tego nie robi, funkcjonując od lat w kulturowym obiegu równoległym z własnymi studiami nagraniowymi, kanałami tv, salami zabaw i gwiazdami, które nie zawsze zasłużyły na uwagę mainstreamu. Sylwestrową noc spędziłam na imprezie pod gołym niebem w moim mieście. Na scenie występował zespół Veegas, którego każdy teledysk w serwisie youtube ma kilka milionów wyświetleń. Mieszkańcy świetnie się bawili, tańcząc w parach, ubrani w kurtki puchowe i czapki, do znanych sobie przebojów grupy. Nikt nie stał z boku ze skrzywioną miną. Nikt nie poszukiwał desperacko ironicznego nawiasu, który pozwoliłby mu bawić się, ale nie skalać jednocześnie prostotą muzyki, a więc – zawiesić na moment porządek, w którym warto lubić tylko Mozarta i rock progresywny.
Mam dla elit złą wiadomość – disco polo istnieje i ma się bardzo dobrze. Na ekranach kin wyświetlany jest „Zenek" i sale zapełniają widzowie, którzy oglądają go z przekonaniem i przyjemnością, a nie „dla beki”. Miał 300-400 tys. widzów w pierwszy weekend wyświetlania, to jest bardzo dobry wynik.
Aspirujmy, udawajmy
Żartom z Zenona Martyniuka nie ma końca, chociaż dopiero co na lewicy hitem była książka Moniki Borys "Polski bajer", podchodząca z szacunkiem do tej muzyki, a na spotkaniach z autorką były pełne sale. Jak to zwykle w tego typu środowiskach, publikę interesują "omówienia fenomenu" i "kontekst socjologiczny", ale samo sedno sprawy i uczestniczący w niej ludzie już nie, bo zbyt przaśne/śmieszne/proste. To bardzo zabawne, gdy znowu wąska grupa o wysmakowanym guście próbuje decydować, co jest akceptowalne, a co nie, i co powinno być słuchane i popularne. To zawsze ten sam schemat: "ludzie chodzą do kościoła, bo nie myślą", "ludzie robią grille, bo nie mają pomysłu na twórcze spędzanie czasu", "ludzie palą śmieciami, bo są nieuświadomieni i głupi", "ludzie słuchają disco polo, od którego uszy więdną". I tak dalej. Autor takiej opinii zasiada potem zadowolony pod flagą "nie wiem, jak można…", a w głowie brzmi mu Bach czy Mahler, chociaż nawet ich nie lubi. Aspirujmy, udawajmy, że nie jesteśmy ze wsi, że u nas tylko teatr eksperymentalny, filharmonia i opera. Wypastowane drewniane podłogi, świeżo strzyżony dywan i jeszcze świeższa kawa z drugiego końca świata. Śmiejmy się z milionów ludzi, z ich zwyczajów, nawyków, gustów i chęci. Poprawiajmy sobie tymi niewybrednymi sposobami nastrój i podnośmy poczucie własnej wartości. Uważajmy się za bardzo wrażliwych, empatycznych, "bliskich prawdziwego życia", bo studiowaliśmy socjologię i przeczytaliśmy parę książek, które sytuują kulturę w kontekście. Po czym z mrugnięciem oka i grymasem niesmaku tę kulturę negujmy, wchodząc w buty grożącej palcem ciotki. Sekundować nam w tym będą znane gazety i wielkie autorytety od komentowania wszystkiego. Hahaha, ktoś jest ze wsi.
Magdalena Okraska – etnografka, nauczycielka, działaczka społeczna. Autorka reportażu o konsekwencjach transformacji gospodarczej „Ziemia jałowa”. Zwykła dziewczyna z prowincji. Mieszka w Zawierciu.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.