Każda moneta ma dwie strony, czyli "porządni" versus pato [Felieton Okraski]
W wersji klasy ludowej – brud, syf i wstyd. W wersji osób zamożnych – nieład artystyczny, niewielki problem, który rozwiązuje raz na dwa tygodnie wynajęta pani z Ukrainy, a my jej wielkopańskim gestem płacimy kilkadziesiąt złotych za zbieranie z podłogi naszych majtek.
Kilka tygodni temu, po tym, jak rządy państw rozejrzały się wokół i zorientowały, że gospodarki narodowe trzeszczą w szwach pod naporem ataku wirusa, więc wypadałoby podzielić się z obywatelami środkami na przeżycie, po sieci krążył pewien tweet w języku angielskim. Jego dość banalną, a jednocześnie odkrywczą konstatację da się sprowadzić do prostej zależności: są rzeczy, których robienie jest postrzegane jako w dobrym tonie (classy), gdy ma się pieniądze, i jako oburzające, a poza tym przaśne (trashy), gdy się ich nie posiada.
What's considered trashy if you're poor, but classy if you're rich?
— Mohamad Safa (@mhdksafa) December 22, 2019
Getting money from the government.
W tym popularnym bon mocie chodziło o branie pieniędzy od państwa w sytuacji zagrożenia epidemicznego i walenia się wielu sektorów gospodarki, ale umieszczona w nim zabawna i zastanawiająca sprzeczność każe uważać, że nie tylko o okres pandemii chodzi. O ile dziurawa tarcza antykryzysowa, wyśmiewana przez wielu jako niewystarczająca, sprawiła jednak, że szeregi polskich przedsiębiorców ruszyły wypełniać wnioski o dofinansowanie z powodu "spadku obrotów", o tyle w każdej innej sytuacji działa dokładnie ten sam schemat.
Dobrze sytuowani mogą opiewać wolny rynek, jednocześnie wyciągając drugą rękę (lewą!) po zwolnienia, dofinansowania, ulgi, albo mościć się na państwowych posadach z dobrym ubezpieczeniem, emeryturą i perspektywami socjalnymi (jako uzupełnieniem swoich "odważnych" interesów).
Ubożsi, słabo sytuowani, ci, których od bezdomności dzielą dwie raty kredytu – albo nikt im żadnego kredytu nie da, chyba że to lichwiarska chwilówka – są od zawsze oceniani, krytykowani i obsztorcowywani za "wyciąganie ręki", "oczekiwanie pomocy" i przysłowiowe "czy się stoi, czy się leży". Państwo polskie przez blisko 30 lat nie proponowało osobom o niskich dochodach prawie żadnej regularnej pomocy w kwocie pozwalającej na życie inne niż wegetacja. Były kombinowane renty socjalne, których wielu odmawiano, były niziutkie dodatki na dzieci, były zasiłki celowe, których uzyskanie wymagało wejścia w tryby pomocy MOPS, i stygmat "biedoty". 500+, jako namiastka dochodu gwarantowanego, zmieniło w całkiem dosłowny sposób sytuację bytową wielu rodzin.
Co wolno wojewodzie...
Nie zmieniło jednak podejścia do "wyciągania ręki" – ci, którzy pobierają pomoc od państwa w postaci ulg podatkowych, podatku liniowego, różnorakich zwolnień, a poza tym wykształcili się i leczą za pieniądze nas wszystkich, będą i tak kręcili nosem. Będą załamywali ręce nad faktem, że wielodzietna matka dostanie dodatkowe 1500 zł miesięcznie na wychowywanie dzieci i wreszcie będzie mogła kupić im lego i ciekawsze słodycze. Będą żałowali każdych stu złotych mężczyznom po pięćdziesiątce, którym zdrowie nie pozwala pracować, a jednocześnie ZUS nie przyznaje im renty.
Będą kwestionowali przyznane zasiłki i omawiali stan posiadania "podobno ubogiej" sąsiadki, którą widziano w sklepie osiedlowym, gdy kupowała dużą, porządną kawę. Jak można pić kawę, gdy demokracja płonie?
Zaraz, oni wcale nie będą mieli takiej sąsiadki. Z osiedla uciekną po pierwszym finansowym sukcesie w podmiejskie okolice (z dobrym dojazdem autem do metropolii) albo do nowych bloków. Ich wiedza o życiu, potrzebach i być albo nie być drugiej, uboższej części społeczeństwa, będzie się opierała na programach typu "Sędzia Anna Maria Wesołowska". Z mieszaniną obrzydzenia i satysfakcji będą patrzyli na perypetie paradokumentów TVN, dopisując sobie własne interpretacje. Przaśne, kiczowate. Menele. Pato.
A jednocześnie sami będą przejawiali dokładnie te same ludzkie zachowania i robili te same rzeczy, bo człowiek to człowiek, ma kilka podstawowych potrzeb i dróg ich realizacji. W ramach opozycji "z klasą/normalne" versus "przaśne/nie w porządku" istnieje jeszcze kilka zwrotów akcji. Okazuje się, że dobrze uposażeni robią bardzo wiele rzeczy, które w wykonaniu przedstawiciela klas ludowych doprowadzają ich do nerwowego gardłowania. Oczywiście swoją wersję tych samych zachowań przedstawiają jako uprawnioną i odpowiedzialną.
Weźmy picie alkoholu w ciągu dnia. Instagramowe profile warszawskich lokali puchną od zdjęć włoskich czy francuskich śniadań, którym często towarzyszy kieliszek wina musującego. Modny koktajl mimosa o ósmej czy dziesiątej rano? Proszę bardzo, będzie czas wytrzeźwieć – w wolnych zawodach można spokojnie żonglować godzinami obowiązków. Białe wino do obiadu w restauracji? Nie ma problemu, jeszcze zrobi się kilka fotek i wrzuci do mediów społecznościowych. A teraz odwróćmy sytuację. Kobieta z klasy ludowej pijąca dwa piwa przed południem, bo zmiana w Lidlu zaczyna się od czternastej? Patologia, jak ona może, przecież dzieci to zobaczą. Posprzątałaby w domu, jak jej się nudzi. Internet pęka w szwach od rytualnych utyskiwań na "pijaczków spod sklepu" i historyjek z powtarzalną puentą, mówiących o tym, jak to przedstawiciel klasy średniej musiał czekać w kolejce do kasy, bo przed nim gorzej ubrana osoba kupowała wódkę czy wino, "a była dopiero trzynasta". Kupującym rano alkohol przypisuje się też zezwierzęcające cechy fizyczne, jak czerwona twarz czy trzęsące się ręce.
Zatem klasa średnia, przedstawiciele wolnych zawodów, celebryci "degustują" i "delektują się" (nawet jeśli koniec końców leżą zamroczeni pod stołem). Klasa ludowa "chla od rana" i "zalewa się w trupa" (bardziej poprawni politycznie krytycy użyją frazy "lubi wypić", ale nacechowanie jest identyczne).
Tak samo z paleniem papierosów – osoby z klasy ludowej "smrodzą", "kurzą", "wydadzą ostatnie pieniądze na fajki", a przecież powinny chować każdy grosz do skarpety i zostać Billem Gatesem. Mający pieniądze i pozycję wydają na nietanie wyroby tytoniowe ile chcą, bo "robią ze swoim życiem to, na co mają ochotę".
Ten mityczny polski socjal
A może porozmawiamy o "prawdziwej pracy"? Krytycy pomocy społecznej uwielbiają moralizować, jak to klasa ludowa chce się tylko lenić i nie potrafi wziąć się do roboty. Tymczasem życie z rentierstwa, dochodu z wynajmu warszawskiego mieszkania po babci, napisanego raz na jakiś czas artykułu czy pokazywaniu się w szeregu gadających (dobrze opłacanych) głów to też nie jest "prawdziwa praca". Tylko, mając poduszkę finansową, wcale się takiej nie szuka, dobrze za to pogadać o tym, jak to "praca leży na ulicy" i gdyby pani Grażynka (samotna matka, troje dzieci, mieszkanie na odległym osiedlu, brak samochodu) chciała, to na pewno by "coś znalazła". W tej retoryce nie ma też miejsca na kwestionowanie wysokości własnych zarobków – nikt z klas dobrze uposażonych nie mówi o przepłacaniu ich samych za wykonywane przez nich, niekoniecznie wysoce przydatne społecznie prace.
Duża liczba dzieci? Gdy ktoś nie ma wiele pieniędzy, odbiera się mu moralne prawo do decydowania o własnej podmiotowości i prokreacji. Przytacza się mrożące krew w żyłach historie o kilkanaściorgu dzieciach jedzących z psich misek, tak, by swoje własne, rodem z klasy średniej decyzje o posiadaniu trójki czy czwórki przedstawić jako odpowiedzialne, w kontraście do decyzji osób ubogich, które nie słyszały chyba o antykoncepcji, a większą liczbę potomstwa traktują jako sposób na "siedzenie na socjalu" (ten mityczny polski socjal, na którym podobno można latami siedzieć!). Pomija się zupełnie kontekst socjalny, bytowy, "możliwościowy".
Te dyskusje klas posiadających na temat "patologii" są chyba najgorsze.
Celują w nich niestety nawet grupy feministyczne, na liberalnej zasadzie "ja się zabezpieczam, więc nie rozumiem, czemu pani Krysia nie może".
Brud i syf albo artystyczny nieład
Kolejne dwie strony tej samej monety to "skromność". Kolportowana narracja wydaje się sugerować, że dobra jest skromność "z wyboru", czyli np. brak samochodu ze względów ekologicznych. W miejsce samochodu podstawmy zresztą jakąkolwiek rzecz. Nieposiadanie "z wyboru" jest według takiej wykładni w porządku – stać mnie, kiedyś miałam, ale już nie chcę. Nieposiadanie tej samej rzeczy z przymusu ekonomicznego – koniec świata. Jak można nie mieć samochodu/bidetu/krajalnicy do chleba/czytnika, niepotrzebne skreślić? Oczywiście jednocześnie posiadanie tych przedmiotów przez klasę ludową w zbyt luksusowej wersji nie zamyka wcale ust krytykom. Skąd na to mają? Na pewno wolą kupić plazmę niż nakarmić dzieci!
I można tak wymieniać całymi godzinami.
Niesprzątanie we własnym domu? W wersji klasy ludowej – brud, syf i wstyd. W wersji osób zamożnych – nieład artystyczny, niewielki problem, który rozwiązuje raz na dwa tygodnie wynajęta pani z Ukrainy, a my jej wielkopańskim gestem płacimy kilkadziesiąt złotych za zbieranie z podłogi naszych majtek.
"Ja po prostu nie umiem dobrze sprzątać" – pisała ostatnio rozbrajająco lifestyle'owa blogerka. Czy kobieta z klasy ludowej może "nie umieć dobrze sprzątać"? Jasne, może. Zainteresuje się nią MOPS, jednak nie w pozytywnym sensie.
Wszystkie te przykłady podwójnego standardu dla interpretacji identycznych zachowań nie są oczywiście charakterystyczne tylko dla polskiego społeczeństwa. Widzimy to w zróżnicowanej klasowo Wielkiej Brytanii czy USA, gdzie nawet w dyskursie publicznym funkcjonuje określenie white trash (białe śmieci) i stygmatyzujące sformułowania typu trailer park queen (kobieta mieszkająca na osiedlu przyczep kempingowych). Wszędzie takie stawianie sprawy ma jeden cel – udowodnić własną odpowiedzialność i zasadność przejawianych przez siebie zachowań, ignorując fakt, że inni robią podobnie, a są inaczej oceniani. "To nie to samo", powie dyrektor kreatywna tydzień nie zmywająca naczyń.
Ma pewnie rację – to nie to samo. O przynależności do konkretnej klasy społecznej decyduje w dużej mierze kapitał finansowy i takież możliwości (lub ich brak). Pieniądze rozwiążą niedogodności, przegnają problemy, poprawią nasz wizerunek w społeczeństwie. Długotrwały brak pieniędzy to bolesny lot w dół. Każda moneta ma dwie strony, ale banknot tylko jedną.
Magdalena Okraska – etnografka, nauczycielka, działaczka społeczna. Autorka reportażu o konsekwencjach transformacji gospodarczej „Ziemia jałowa”. Zwykła dziewczyna z prowincji. Mieszka w Zawierciu.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.