Kryzys kultury w małych miastach? Winny nie tylko Balcerowicz [Polemika Czyżewskiej]
Przeczytałam tekst Magdaleny Okraski o zmierzchu kultury w małych miastach i nie mogłam uwierzyć. Serio, współczesny kryzys instytucji kultury w mniejszych miastach jest winą Leszka Balcerowicza?
Oczywiście, zdaję sobie sprawę, że likwidacja zakładów pracy dokonała w mniejszych (ale też w większych) miastach ogromnych spustoszeń. Wykluczenie transportowe także jest bolesnym faktem. Kwestia kosztów wyprawy do kina w multipleksie nawet dla rodziny z dużego miasta bywa zaporowa, więc dla rodziny ze wsi może być tym poważniejsza. Całym sercem podpisuję się też pod stwierdzeniem, że „bez rzetelnej edukacji kulturalnej i dostępnej oferty kinowej w miejscu zamieszkania kultura będzie w najlepszym razie kojarzyć się młodzieży z przymusową wycieczką szkolną do teatru”, ale trudno mi całą odpowiedzialność za tę sytuację zrzucać na reformy Leszka Balcerowicza.
Przeczytaj: Kultura dla wybranych. Zabrał ją kapitalizm [Felieton Okraski]
Akurat do ogródka lokalnych instytucji kultury dokładają się też inni, i to znacznie bardziej. Poza tym nie jest w Polsce tak źle, jak widzi to Autorka.
„Niby wiadomo, co należałoby zrobić, ale nie bardzo wiadomo, jak”. Wiadomo, a raczej wiemy bardzo dobrze, bo coraz liczniejsze instytucje kultury działają, tworząc nowe standardy.
To decyzje samorządów
Przykro mi, że Myszków i Zawiercie nie miały tyle szczęścia, co Cieplewo w województwie pomorskim, które ma niecałe 1000 mieszkańców i dwie prężnie działające sale kinowe w OKSIR-ze, czy Sępolno Krajeńskie w województwie kujawsko-pomorskim, gdzie w wyremontowanej sali w Centrum Kultury i Sztuki dwa razy w miesiącu pojawia się kino objazdowe, które oferuje najnowszy repertuar w cyfrowej jakości. O Kinie Wilga, które jest częścią Ośrodka Sportu i Kultury w Garwolinie, a które ma codziennie kilka seansów, wspomnę już tylko szeptem.
To nie są odosobnione przypadki kin działających w mniejszych miejscowościach. Pułtusk, Sokołów Podlaski, Otwock, Żyrardów, Grodzisk Mazowiecki. Wymieniać dalej? Wszystkie one przeszły cyfryzację, dzięki czemu dostosowały się do wymagań rynku i oczekiwań widowni.
Na jedną nóżkę to decyzje samorządów, które mogą – jeśli tylko chcą – dofinansować kulturę. To też decyzje o tym, jak wygląda lokalna polityka kulturalna i czy ona w ogóle wygląda, czy wcale jej nie ma. To decyzja o tym, czy chcemy rozwijać kulturę kinową w naszej miejscowości, czy może budynek sprzedać na potrzeby sieci handlowych. To decyzje wójtów, burmistrzów, prezydentów miast, starostów i marszałków o tym, kto i z jakim programem kieruje lokalnymi instytucjami kultury. To decyzje radnych, czy instytucje w ogóle działają (czy może trzeba je łączyć lub likwidować). To także ich decyzje, czy i jakimi środkami wspierają organizacje pozarządowe prowadzące działalność kulturalną (czy może całe wsparcie dla NGO otrzymuje w gminie klub sportowy, w którym sami mężczyźni zajmują się kopaniem piłki), które poszerzają, a bywa że w ogóle tworzą ofertę dla mieszkańców i mieszkanek, bo rada gminy nie widzi potrzeby prowadzenia centrum kultury. To lokalny samorząd stwarza warunki dla działania instytucji kultury.
Potrzeba pomysłu i wsparcia
Na drugą nóżkę to dyrektorzy i dyrektorki, którzy prowadzą swoje instytucje. Z otwartością, sercem, pomysłami, dostrzegając potrzeby i możliwości różnych grup uczestników i uczestniczek, wykorzystujący lokalne potencjały – siłę przedszkolaków, Kół Gospodyń Wiejskich, lokalnych aktywistów i aktywistek, ale też włączając do współpracy podmioty i ludzi z innych miejscowości czy regionów. I to od nich zależy, czy na stronie internetowej w zakładce aktualności będą zaproszenia (i na jakie wydarzenia), czy informacje „dziś nieczynne”.
Ale to, czy będą mogli wykorzystać cały potencjał tkwiący w społeczności i swoje pomysły, zależy od możliwości finansowych, a te w największej mierze uzależnione są od samorządowców.
Za przykład przywołam tylko otwockie Kino Oaza, któremu Sebastian Rakowski, ówczesny pełniący obowiązki dyrektora postanowił przywrócić przedwojenną funkcję (warto dodać, że Kino Oaza prowadziła przed wojną Anka Perechodnik, żona Calela, autora „Spowiedzi”) i przekonał do tego radę miasta. Wystarczył pomysł i wsparcie samorządu (no i jeszcze centralna dotacja, dlatego trzeba też pamiętać o potrzebie zwiększania środków Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego, bo dotacje ministerialne pozwalają poszerzać zakresy działania samorządowych i pozarządowych instytucji kultury).
Bez budżetu trudno działać
Głośno teraz o zmianach na stanowiskach dyrektorskich w Centrum Sztuki Współczesnej (które podlega bezpośrednio pod MKiDN) czy Muzeum Śląskim (które podlega pod Urząd Marszałkowski województwa śląskiego). Wszyscy wiemy, że to decyzje polityczne. Podobnie jak obcinanie dotacji instytucjom, jak miało to miejsce kilka lat temu w Europejskim Centrum Solidarności. Nie będę wskazywać palcem tych lokalnych samorządów gminnych, miejskich i powiatowych w województwie mazowieckim, które w ostatnich miesiącach zmieniały dyrektorów i dyrektorki podlegających im instytucji kultury. Zmieniały na gorsze, dając stołki tak zwanym „swoim” po linii partyjnej, nie zważając na koncepcję programową.
Media społecznościowe huczą, bo ludzie widzą zmiany na gorsze. Lokalni działacze i działaczki dopominają się teraz o godną, czyli dobrą, ofertę kulturalną dla swoich społeczności. Niestety, niektóre samorządy są na to głuche.
Jeśli nie da się zmienić dyrekcji, można zawsze obniżyć dotację. To dlatego niektóre małe lokalne instytucje kultury drukują czarno-białe plakaty w formacie A4, a ich strony internetowe pamiętają pierwszą połowę lat dwutysięcznych. Jak nie ma się budżetu, to trudno jest działać. A wtedy w zakładce „Kalendarium” zobaczymy tylko „dziś nie zapraszamy”, a zespół nie zobaczy ani godnych pensji, ani podwyżek. Jasne staje się więc, że w tej sytuacji osoby z pomysłami, umiejętnościami i pasją będą szukać lepszej pracy (a raczej płacy) i faktycznie odpłyną, częściowo zapewne do większych miast. Choć jak pokazuje ostatni raport dotyczący zarobków pracowników i pracownic instytucji kultury w Warszawie, tutaj wcale nie jest tak dobrze, jakby się wydawało, i ci odpływający mogą szukać zatrudnienia w innych branżach.
Jednak można
No ale kończąc, wróćmy do kin i rozwiązania problemu, bo – jak pokazałam powyżej – odpowiedzialność za to ponosi nie tylko Balcerowicz i kapitalizm, ale też lokalni decydenci i kadra zarządzająca instytucjami kultury, bo dziś to oni podejmują takie, a nie inne decyzje.
W 2012 roku Fundacja Obserwatorium przygotowała raport „W małym kinie” dotyczący działalności małych kin w miejscowościach do 40 tysięcy mieszkańców. Raport zawiera rekomendacje, jakie działania warto podejmować, żeby rozwijać kulturę kinową w mniejszych ośrodkach. Te zmiany już się dzieją. Może w Myszkowie i Zawierciu o nich słyszeli, a może nie… Ale chyba warto im ten raport pokazać, bo może ktoś będzie chciał wdrożyć te propozycje u siebie. Bo jednak można.
Dziękuję wszystkim działaczkom i działaczom kultury z mniejszych i większych miejscowości, którzy odkrywają przede mną kulisy swojej pracy! Bez Was tego wszystkiego bym nie wiedziała!
Anna Czyżewska – etnografka związana z Federacją Mazowia.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.