Tam, gdzie nie obowiązuje Konwencja Stambulska: ofiary zdane same na siebie [Felieton Bieliaszyn]
W Rosji, która nie ratyfikowała Konwencji Stambulskiej, co czterdzieści minut z rąk partnera ginie kobieta. Z publikowanych przez niezależne rosyjskie organizacje danych wynika, że ofiary przemocy zabijane są najczęściej w momencie, kiedy decydują się na odejście od swoich katów.
Polska i Rosją są jedynymi krajami, w których słyszałam krążące wśród narodu, staromodne powiedzonka legitymizujące i usprawiedliwiające przemoc wobec kobiet. W Rosji mężczyzna bije z miłości, bije, bo kocha. W Polsce, bo inaczej „babie wątroba zgnije”. Trudno uwierzyć, że w XXI wieku wciąż nie brakuje tych, do których taki przekaz trafia i przemawia.
Nic się nie dzieje, przecież w polskich rodzinach nie ma przemocy…
W trakcie procedowania Konwencji Stambulskiej, na długo przed jej przyjęciem i wcieleniem w życie, państwa członkowskie Rady Europy miały możliwość zgłoszenia poprawek do dokumentu. Wśród tych, którym treść konwencji nie odpowiadała znalazły się m.in. Polska i Rosja. Oba państwa nie chciały zobowiązać się do udzielenia pomocy w składaniu indywidualnych lub zbiorowych skarg ofiarom przemocy, apelowały więc o usunięcie artykułu 21. Prócz tego, Rosja żądała zlikwidowania artykułu czwartego, czyli zapisu, że gender i orientacja seksualna są niedopuszczalnymi podstawami dyskryminacji kobiet. Rzecz jasna, także w tym przypadku Rada Europy była nieugięta.
W efekcie Polska, mimo że próba zmiany artykułu 21 nie powiodła się, podpisała konwencję, ratyfikowaną kilka lat później, bo w 2015 r. przez ówczesnego prezydenta Bronisława Komorowskiego, zaś Rosja z całego projektu się wycofała, a jakby tego było mało — rękami Władimira Putina — dekryminalizowała w 2017 r. te przypadki przemocy domowej, które nie kończą się śmiercią, a „przynajmniej” poważnymi uszkodzeniami ciała. Ze zdumiewająco podobnym projektem wystąpiła zresztą 31 grudnia 2018 r. była wiceminister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Bojanowska. I choć projekt Bojanowską kosztował stołek, to pozostawił po sobie ślad, a Polakom powinien ostatecznie już uświadomić, jakie wartości wyznaje w tej kwestii partia władzy, której narrację można sprowadzić do krótkiego: „Polskie rodziny, jako te lepsze, bo przecież tradycyjne, pozbawione są przemocy”.
Warto jednak uczyć się od innych narodów, a pod tym względem przykład Rosji może być dla Polski szczególnie pouczający, bo to właśnie tam najbardziej widoczne są skutki niepodpisania Konwencji Stambulskiej oraz depenalizacji przemocy domowej, przez co — paradoksalnie — rosyjska ustawa o przeciwdziałaniu przemocy de facto na nią pozwala.
W Rosji co 40 minut z rąk partnera ginie kobieta
Na to, że jest to dla Rosji problem palący, moją uwagę zwróciła aktywistka Pussy Riot Masza Alochina. Podczas jednej z pierwszych rozmów z nią zapytałam, jakie dziewczyny poznała w kolonii karnej, na co Masza odpowiedziała krótko i cynicznie: „Najwspanialsze”, po czym wyjaśniła, że większość skazanych kobiet w Rosji odbywa kary za zabójstwo męża lub partnera. „Bo wiesz, najczęściej jest tak, że on ją przez lata bije, bije, bije, a ona pewnego dnia po prostu nie wytrzymuje i go zabija” — tłumaczyła. Straszne? Przesadne? Ale przecież bita akurat ofiara przemocy nie będzie się zastanawiać z jaką siłą i w co ma uderzyć, żeby nie przekroczyć cienkiej granicy między samoobroną a zabójstwem, jeśli jest akurat katowana i poniżana. Uderzy tak, żeby zakończyć swój ból i żeby nie stracić własnego życia.
Z pewnością wśród czytelników nie zabraknie tych, którzy powiedzą, że przecież taka bita przez partnera kobieta mogła, mimo niesprzyjających warunków i działających na jej niekorzyść przepisów, zgłosić się na policję, odejść, ułożyć sobie życie na nowo. Fakty jednak są inne.
Kobiety żyjące w krajach, w których Konwencja Stambulska, czyli konwencja o zapobieganiu i zwalczaniu przemocy wobec kobiet i przemocy domowej nie jest ratyfikowana, a na dodatek państwowe przepisy sprowadzają przemoc domową do rangi ulicznej awantury, są całkowicie zdane na siebie.
To na ofiarach przemocy spoczywa ciężar walki o własne życie i jego ochrona, podobnie zresztą jak i odpowiedzialność za nie oraz wszelkie winy. W takich państwach policja, instytucje państwowe, organy ścigania umywają ręce od spraw przemocy domowej. Nie ścigają sprawców, a ofiary, wcale nierzadko, zniechęcają do jakichkolwiek działań. To m.in. z tego powodu w Rosji co czterdzieści minut, z rąk partnera, ginie kobieta. Z publikowanych przez niezależne rosyjskie organizacje danych wynika, że ofiary przemocy zabijane są najczęściej w momencie, kiedy decydują się na odejście od swoich katów. Nie jest to szczególnie trudne do zrozumienia: świadomość utraty władzy nad ofiarą wywołuje w sprawcy niekontrolowany atak agresji.
Prawdą jest, że władza, która bierze się za ograniczanie praw kobiet i mniejszości zupełnie jawnie wkracza na ścieżkę, prowadzącą do autorytaryzmu. Ciche przyzwolenie na jakiekolwiek formy przemocy domowej, sprowadzanie ich do spraw „rodzinnych”, wstydliwych, których nie omawia się publicznie, a mówiąc kolokwialnie, „nie wynosi z izby”, bo tym byłoby niejako wypowiedzenie Konwencji Stambulskiej, cofa każde społeczeństwo, wpływa na jego poziom, strukturę.
W społeczeństwie, w którym władza przymyka oko na męża bijącego żonę do nieprzytomności, czy ojca gwałcącego lub molestującego dziecko szybko przesuwają się granice akceptowalnej przemocy.
W takich krajach nikogo nie szokuje policjant bijący protestujących opozycjonistów czy podrzucający narkotyki niewygodnemu dziennikarzowi. W takich krajach ofiarom przemocy domowej często łatwiej jest umrzeć niż się obronić i zawalczyć o swoje prawa.
Wiktoria Bieliaszyn—ur. 1994 r., dziennikarka, zawieszona między Moskwą a Warszawą. W „Gazecie Wyborczej” publikuje od 2017 r., pisze o rosyjskiej polityce i społeczeństwie także dla tygodnika „Polityka” i portalu OKO.Press. Współpracuje z rosyjskimi niezależnymi mediami, takimi jak Echo Moskwy i Meduza.
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.