PrAwokacje Izdebskiego. Dlaczego mniej wyborców poszło do urn?
Niby koszula bliższa ciału, ale ostatnie wybory samorządowe wydają się zadawać temu powiedzeniu kłam. Frekwencja, porównując ją szczególnie z zaskakującym wynikiem z wyborów parlamentarnych, może rozczarowywać. Pytanie, czy to powrót do normalnego stanu rzeczy, lampka ostrzegawcza, czy czas, by bić na alarm w największy z dostępnych na świecie dzwonów.
W portalu organizacji pozarządowych ngo.pl regularnie czytać można blog Krzysztofa Izdebskiego – prawnika, aktywisty, eksperta Fundacji im. Stefana Batorego oraz Open Spending EU Coalition. W PrAwokacjach Izdebskiego autor komentuje bieżące wydarzenia, ważne dla organizacji społecznych i praw człowieka.
W 2018 roku frekwencja wyniosła 54,5% i była najwyższa w wyborach samorządowych od 1990 roku (w 2014 było to poniżej 50%). Do tegorocznych wyborów udało się nieco mniej osób – wyniki exit poll prognozują, że było to prawie 52% uprawnionych do głosowania. Jest to poziom zbliżony również do wyborów parlamentarnych w 2015 roku. Mimo że, jak okazało się później, były to bardzo ważne wybory, które przesądziły o sporej wolcie politycznej na kolejne osiem lat, wzięła w nim udział zaledwie połowa uprawnionych.
Młodzi lubią upał i poczucie wpływu
Skupmy się na młodych, bo to oni byli fenomenem wyborów parlamentarnych w zeszłym roku. Prawie 70% młodych osób zdecydowało się poświęcić część niedzieli na wystawienie czerwonej kartki rządzącemu wtedy obozowi Zjednoczonej Prawicy. Wśród tej grupy bardzo dużo było szczególnie młodych kobiet, które miały z Jarosławem Kaczyńskim i Julią Przyłębską osobiste porachunki. Dlatego też tak bardzo rozgrzewały opinię publiczną, a ten elektorat w szczególności, dyskusje o dostępnej aborcji i antykoncepcji, ale też szerzej o ochronie zdrowia. Nie bez znaczenia była również kwestia wyzwań, które przed młodymi (i starszymi) ludźmi stawia życie – brak tanich mieszkań i konieczność powstrzymania drożyzny.
W okresie poprzedzającym październikowe wybory bardzo było trudno uciec od polityki. Wylewała się wręcz z każdej wolnej przestrzeni, a szereg organizacji oraz środowisk aktywistycznych starało się, nie tyle grzać atmosferę, co dostarczać motywację do poradzenia sobie z tym politycznym żarem poprzez oddanie głosu w wyborach. Można było słyszeć, że to były najważniejsze wybory od 1989 roku, że od nich zależy nasze miejsce w Europie, ale też jest kwestie odzyskania godności i wpływu na własne życie. Dużą rolę w motywowaniu odegrało też po prostu zwykłe zmęczenie ośmioletnimi rządami i wynikającą z tego arogancją rządzących.
No i po tym wyniku i wysoko postawionej poprzeczce przyszło duże rozczarowanie. Tylko połowa, bo ok 34% młodych poszło głosować w wyborach samorządowych. Tyle tylko, że to powrót do normy. Trzeba zadać sobie zatem pytanie, czy owa norma jest zadowalająca.
Ta koszula jakoś dobrze nie leży
W 2018 najmniej głosujących było wśród osób młodych, w przedziale wiekowym 18-29 lat – tylko 34,8%.
Wszystko wskazuje więc na to, że niesamowite zaangażowanie młodych w wyborach parlamentarnych w 2023 było incydentem i wróciło ono właśnie do poziomu z 2018.
Czy można to wszystko zrzucić na działania obecnie rządzącej koalicji? Tylko do pewnego stopnia. Rzecz, jak to zwykle w polityce bywa, jest zdecydowanie bardziej skomplikowana. Z pewnością duże znaczenia ma ocena pierwszych stu dni rządu Donalda Tuska. W przygotowanym przez Pawła Marczewskiego z Fundacji Batorego raporcie znajdujemy obraz wyborców nieco rozczarowanych, a niekiedy nawet – jak w przypadku młodych kobiet – mocno zniecierpliwionych brakiem realizacji obietnic wyborczych. Z przedstawionych w raporcie badań wynika, że elektorat demokratyczny ma sporo nadziei, ale też wyraźnie się demobilizuje.
To z pewnością część powodów niskiej frekwencji w wyborach samorządowych. Ale tylko część. W wyborach samorządowych trudniej się głosuje, często trzeba wrócić do miejscowości pochodzenia. Zresztą skoro i tak się w niej nie mieszka, to spada motywacja wyboru nowych władz. Z kolej w nowym miejscu zamieszkania nie zawsze jeszcze czujemy na tyle dużą z nim więź, żeby i tu wpływać na skład rady gminy czy dzielnicy.
Ważnym czynnikiem jest też brak formalnej mobilności wyborców. Dopisanie się do rejestru w przypadku miejsca zamieszkania w innym miejscu niż miejsce zameldowania wymaga więcej wysiłku niż w przypadku wyborów parlamentarnych czy europejskich. Część wyborców, w tym tych najmłodszych, nie wiedziała, że w ogóle mogą to zrobić.
Ale jeszcze bardziej istotnym czynnikiem wydaje mi się brak poczucia sprawczości. Mówi się, że samorząd jest jak ta koszula, która bliska jest ciału. To tu decyduje się dostęp do ochrony zdrowia czy edukacji. To tu spędzamy czas wolny i to tu musimy radzić sobie z przejazdem z domu do pracy.
Ale zbyt często jeszcze czujemy, że mamy mały wpływ na to, jak to wszystko jest zorganizowane.
W dalszym ciągu jest spory problem z konsultacjami publicznymi, nastąpiło spore rozczarowanie budżetami partycypacyjnymi, a młodzieżowe rady gmin są zbyt często są kwiatkiem do kożucha noszonego przez władze.
By na wybory chodzić, a nie chadzać
Profesor Jarosław Flis trafnie stwierdził w niedawnym wywiadzie, że na wybory samorządowe się chadza, a nie chodzi. To ostatnie wymaga wyraźnego poczucia związku ze wspólnotą samorządową.
Samo budowanie poczucia obowiązku głosowania nie wystarczy. Władze muszą zachęcać do partycypacji nie tylko w dniu wyborów (i nie tylko, by wyborcy zagłosowali za ich reelekcją), ale budować poczucie autentycznego wpływu na bieżącą politykę samorządową.
Autentyczne musi być również wywiązywanie się (na ile jest to tylko w politycznych okolicznościach możliwe) z obietnic wyborczych. Skoro pokazaliśmy swoją sprawczość, wybierając określonych polityków, to mamy prawo oczekiwać, że dotrzymają oni złożonego wyborcom słowa.
No i wreszcie istnieje potrzeba lepszej edukacji i poprawy polityki informacyjnej. Nie może być tak, że ktoś nie wziął udziału w wyborach tylko dlatego, że nie wiedział, jakich formalności musi dopełnić.
Krzysztof Izdebski – ekspert Fundacji im. Stefana Batorego oraz Open Spending EU Coalition. Członek Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego. Stypendysta Marshall Memorial, Marcin Król i Recharge Advocacy Rights in Europe. Jest prawnikiem, absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego i specjalizuje się w dostępie do informacji publicznej, ponownym wykorzystywaniu informacji sektora publicznego oraz wpływie technologii na demokrację. Posiada szerokie doświadczenie w budowaniu relacji pomiędzy administracją publiczną a obywatelami. Jest autorem publikacji z zakresu przejrzystości, technologii, administracji publicznej, korupcji oraz partycypacji społecznej.
Ten artykuł ukazał się w cyklu „Wybory samorządowe 2024”.
Źródło: informacja własna ngo.pl