W powszechnej świadomości urzędnicy i urzędniczki to leniwe, tłuste koty zarabiające kokosy. Co gorsza, obraz taki kreślą i utrzymują w zbiorowej wyobraźni sami politycy.
„Ja zarabiam tysiąc dziewięćset złotych, a jestem urzędnikiem państwowym. Mam skończone wyższe studia i też na metr pracuję dwa miesiące! A w nowym budownictwie nawet więcej” – mówi Iza z Tomaszowa Lubelskiego. Rozmawiał z nią Marek Szymaniak, autor książki „Zapaść. Reportaże z mniejszych miast” (Czarne 2021), której zacytowana wypowiedź jest fragmentem.
Jeszcze raz, polecam przeczytać to zdanie na głos: „Ja zarabiam tysiąc dziewięćset złotych, a jestem urzędnikiem państwowym”. Urzędnik państwowy. Tysiąc dziewięćset złotych. Groteska, prawda?
Tłuste koty, kokosy i inne bajki
Nie mam żadnych wątpliwości co do tego, że premier i prezydent oraz ministrowie powinni dobrze zarabiać. Właściwie opłacani powinni być również parlamentarzyści. A także samorządowcy. Ale trudno nie pozostać krytycznym wobec przyznanych im – a szczególnie posłom i senatorom – właśnie podwyżek. I posłużę się tylko jednym argumentem, to uzasadniając: bo zamrożone pozostają płace w budżetówce.
Państwo na swoich barkach dźwigają nie tylko znani z pierwszych stron gazet oraz serwisów informacyjnych czy programów publicystycznych politycy i polityczki, zresztą czasem zajęci bardziej czymś zupełnie innym.
Zawaliłoby się, gdyby nie było oparte na urzędnikach i urzędniczkach – niższego szczebla tylko z nazwy, bo nie z powodu znaczenia – takich jak pani Iza. Albo obrywający od opinii publicznej nie za swoje, bo systemowe błędy pracownicy ZUS: „Gazeta Wyborcza” poinformowała, że planują zaprotestować przeciwko warunkom, w jakich pracują. Opisujący je tekst Adriany Rozwadowskiej po prostu trzeba przeczytać, a to jego fragmenty: „25 lat pracy, wynagrodzenie – jak na pracownicę ZUS – wyjątkowo wysokie: 3,8 tys. zł brutto, czyli 2,8 tys. zł na rękę” i „Rolety kupiliśmy sobie sami i za swoje w Biedronce, bo nic już na monitorach nie było widać” oraz „Komputer mi nie działa. Żeby przesłać płatnikowi pismo przez aplikację, muszę wylogować się z dwóch innych, inaczej nie pójdzie, za to dostałam drugi monitor. Po prostu Bogu dziękuję, że jeszcze do tego nie pracuję tam na dole z klientem, gdzie wyzywa się nas notorycznie od k… i franc, bo bym tego psychicznie nie wytrzymała” i „Kiedy przepisy weszły w życie, Anna do pracy przychodziła na 7 i wychodziła o 19. W następnym roku roczny limit nadgodzin miała wykorzystany już w marcu. W pandemii pracowała już dokładnie jak w korporacji: w weekendy obsługiwała świadczenia postojowe”.
Tymczasem w powszechnej świadomości urzędnicy i urzędniczki to leniwe, tłuste koty zarabiające kokosy.
Co gorsza, obraz taki kreślą i utrzymują w zbiorowej wyobraźni sami politycy.
„Na pewno potrzebne będą cięcia w administracji państwowej, w której wydatki zostały w ostatnich latach bardzo rozdmuchane. To także przeniesienie części usług publicznych do organizacji pozarządowych i sektora prywatnego, a więc ograniczenie administracji” – odpowiedział „Dziennikowi Gazecie Prawnej” Borys Budka, wówczas lider Platformy Obywatelskiej, pytany o pomysł na uzupełnienie luk w budżecie.
Tnijcie, tnijcie, a potem płaczcie, że w sytuacjach kryzysowych takich jak pandemia, państwo nie wyrabia.
W ngo.pl neoliberalny sposób myślenia zaprezentowany przez Borysa Budkę wypunktował Andrzej Mikołajewski: „Wydatki sektora publicznego w Polsce – liczone jako procent całego PKB – są raczej niskie na tle pozostałych krajów Unii Europejskiej. Z wynikiem 41,3% jesteśmy pięć punktów procentowych poniżej średniej unijnej”.
Urzędnik państwowy. Administracja. Służba cywilna. To słowa, które powinny brzmieć godnie. Zresztą za ogromną zasługę Adama Bodnara uważam nadanie temu pierwszemu brzmienia wręcz pięknego. To kiedy podwyżka dla pani Izy? I bohaterek tekstu Adriany Rozwadowskiej?
No, chyba że politycy dostają podwyżki po to, aby wszyscy nie uciekli do zarządu będącej symbolem wizerunkowej klęski Polskiej Fundacji Narodowej – „Łączny koszt wynagrodzeń prezesa i dwóch członków zarządu wyniósł w 2020 roku 792,3 tys. zł. Średnio każda z tych trzech osób kosztowała zarobiła 264 tys. zł rocznie (22 tysiące miesięcznie)”, podaje serwis Money.pl – lub spółki odbudowującej Pałac Saski, gdzie pensja wyniesie 28 tys. zł.
„To rzeczywiście dużo, ale żeby znaleźć dobrych, sprawnych menedżerów, trzeba im zapłacić” – komentował zarobki we wspomnianej wcześniej spółce Marek Suski. Zapłaćcie więc dobrym, sprawnym menadżerom w urzędach, administracji. Sprawcie, żeby absolwenci studiów chcieli pracować dla państwa.
Estera Flieger – redaktorka naczelna publicystyki w portalu organizacji pozarządowych ngo.pl, dziennikarka, przez blisko cztery lata związana z „Gazetą Wyborczą”; w "Resecie Obywatelskim" realizuje podcast historyczny "Dawno, dawno czemu"; współpracuje z Oko.press, gdzie pisze o polityce historycznej oraz magazynem „Dziennika Gazety Prawnej”, publikowała w „The Guardian”, „Newsweeku Historii”, „Kulturze Liberalnej”, "Krytyce Politycznej", "Rzeczpospolitej" i serwisie Notes From Poland.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.