Trochę trudno mi uwierzyć, że żaden z liderów fundacji Akcja Demokracja nie dopytał proszącej o tak specyficzną okołowyborczą przysługę firmy, na czym będzie polegać kampania i kto za nią płaci, i w ciemno zachęcał wolontariuszy do zaangażowania się, ale nawet po fakcie nie był ciekaw ich udziału. Ale niech będzie, może faktycznie „nie wiem, nie interesuję się, zarobiony jestem”. Tyle, że po wypuszczeniu tej kampanii było dużo gorzej.
Akcja Demokracja: „W trosce o pełną transparentność, niezwłocznie po otrzymaniu informacji o budzących wątpliwości materiałach, zajęliśmy się wyjaśnieniem tej sytuacji. Ponieważ jesteśmy aktywni w przestrzeni publicznej, często zdarza się, że różne podmioty zwracają się do nas z prośbą o pomoc. Tak było w tym przypadku – od naszego dostawcy usług informatycznych, z którym współpracujemy od kilku lat, otrzymaliśmy prośbę o polecenie osób gotowych do udziału w spotach profrekwencyjnych i przekazaliśmy ją naszym wolontariuszkom i wolontariuszom. Decyzja o tym, czy i w jakiej formie dana osoba zdecyduje się na udzielenie wypowiedzi, pozostawała całkowicie w gestii tych osób".
Gdybym miała wziąć za dobrą monetę to tłumaczenie, gdy mleko się już rozlało, mogłabym się tylko dziwić porażającej niefrasobliwości organizacji, która dużo mówi o demokracji i transparentności, a pozwoliła, aby jej aktywiści wystąpili w kampanii będącej tejże demokracji i transparentności przeciwieństwem. Trochę trudno mi uwierzyć, że żaden z liderów fundacji nie dopytał proszącej o tak specyficzną okołowyborczą przysługę firmy, na czym będzie polegać kampania i kto za nią płaci, i w ciemno zachęcał wolontariuszy do zaangażowania się, ale nawet po fakcie nie był ciekaw ich udziału. Ale niech będzie, może faktycznie „nie wiem, nie interesuję się, zarobiony jestem”. Tyle, że po wypuszczeniu tej kampanii było dużo gorzej.
Po starcie kampanii, pod którą nikt się nie podpisał było jasne, że nie jest to żadna kampania „profrekwencyjna” tylko zwyczajna agitacja za kandydatem władzy i przeciwko kandydatowi opozycji, a ponieważ do spotów nikt się nie przyznał zaczęły się spekulacje, kto za nimi stoi i czy nie jest to prowokacja prawicy. Byłaby to dla władzy najwygodniejsze wyjaśnienie, bo można było się odciąć od żenujących i łamiących prawo spotów, zrzucając to na ostatniej prostej przed pierwszą turą na opozycję.
„Analiza wskazuje na możliwą prowokację. Celem takiej prowokacji mogło być działanie na szkodę kandydata rzekomo wspieranego przez tego typu reklamy oraz destabilizacja sytuacji przez wyborami prezydenckimi” – czytam w komunikacie NASK, instytucji mającej dbać o bezpieczeństwo wyborów w cyberprzestrzeni.
I to był ostatni moment, kiedy Akcja Demokracja mogła wyjść z twarzą i nie musiałaby dzisiaj straszyć pozwami tych, którzy jej wypominają to, co zrobiła. Wystarczyło uczciwie i transparentnie wyjaśnić, kto stoi za kampanią, przecinając kampanię dezinformacyjną, która miała obciążyć odpowiedzialnością tych, którzy ze spotami nie mieli nic wspólnego.
Wiem, nie byłoby to miłe, ale byłoby uczciwe i może bym dzisiaj uwierzyła w kolejne oświadczenia o tym, że nic nie wiedzieli, a swoich wolontariuszy rozpoznali w spotach dopiero dzięki artykułowi w Wirtualnej Polsce. Gdyby nie dziennikarze Wirtualnej Polski, którzy ujawnili powiązania twórców kampanii z Fundacją Akcja Demokracja do dzisiaj obowiązywałaby narracja, że wszystko jest prowokacją opozycji, finansowaną z zagranicy.
Dlaczego Akcja Demokracja nie zachowała się uczciwie i nie ujawniła prawdy o autorstwie kampanii – tego nie da się w żaden sposób usprawiedliwić. A każde z możliwych tłumaczeń po prostu kompromituje fundację.
Być może w natłoku innych rozpalających opinię publiczną przedwyborczych emocji ta sprawa ucichnie (zwłaszcza jeśli wygra Karol Nawrocki, w którego między innymi była wymierzona ta akcja), ale jeśli demokratyczne wartości coś znaczą, to właśnie po pozarządowej, demokratycznej stronie powinniśmy oczekiwać wyjaśnień, przeprosin i wyciągnięcia surowych konsekwencji wobec wszystkich, którzy w jakikolwiek sposób wzięli udział w tej kampanii dezinformacyjnej. Nawet jeśli ten udział sprowadzał się do milczenia na temat faktów i przyzwalania, żeby kłamstwo rządziło.
Cel nie uświęca środków, to środki „uświniają” cel.
Trudno ocenić, jak poważne konsekwencje będzie miała cała akcja. Jeśli wygra Trzaskowski, ta akcja na pewno będzie jednym z argumentów Nawrockiego w staraniach o unieważnienie wyborów i pewnie nie będzie bez szans, biorąc pod uwagę to, że ciągle nie ma jasności, kto ostatecznie przesądzi o ważności wyborów.
A jeśli wygra Nawrocki to ewentualny rząd prawicy po wyborach w 2027 roku na pewno wykorzysta ten przypadek do radykalnego przykręcenia śruby organizacjom pozarządowym, tak jak właśnie robi to Orban na Węgrzech, a o czym od dawna marzy część prawicy i kilka lat temu nawet próbowała.
Wolność nie jest dana raz na zawsze, a ta kampania była niedźwiedzią przysługą wyświadczoną nie tylko samemu Trzaskowskiemu, ale nam wszystkim, którzy chcielibyśmy uczciwych reguł.
Czy to nie brak reguł tak bardzo nam przeszkadzał, gdy za PiS spółki Skarbu Państwa pompowały ogromne pieniądze w pozornie pozarządowe kampanie „proreferendalne”, mające pomóc ówczesnej władzy wygrać wybory?
Katarzyna Sadło – trenerka, konsultantka i autorka publikacji poradniczych dla organizacji pozarządowych. Była wieloletnia prezeska Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. Związana także z Ogólnopolską Federacją Organizacji Pozarządowych, Funduszem Obywatelskim im. Henryka Wujca i Stowarzyszeniem Dialog Społeczny. Członkini zarządu Fundacji dla Polski.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.