Solidarnie z ukraińskimi siostrami [felieton Katarzyny Sadło]
Donald Tusk: „Propozycja, aby wypłacać 800+ tylko tym migrantom, również Ukraińcom, którzy rzeczywiście mieszkają, pracują i płacą podatki w naszym kraju, zostanie pilnie rozpatrzona przez rząd. Ja jestem na tak”.
Kampania prezydencka, w której kandydat rządzącej większości musi walczyć także o głosy wyborców bardziej prawicowych niż elektorat jego partii nieszczęśliwie zbiegła się w czasie z nieprzemyślanymi, często lekceważącymi, a czasami po prostu obraźliwymi wypowiedziami strony ukraińskiej, zarówno w tematach historyczno-symbolicznych, jak i tych dotyczących bieżącej polityki.
Sama bywam poirytowana kolejnymi niezręcznościami i brakiem otwartości władz Ukrainy na nasze wcale nieprzesadne oczekiwania w kwestiach pamięci i polityki historycznej, choć nie uważam, że wyniszczająca naszego sąsiada wojna ze wspólnym wrogiem to najlepszy moment na wymuszanie nawet najbardziej się nam należących gestów, na które druga strona nie ma ochoty.
Bo, jak widać, ani wynegocjować, ani wymusić niczego się nie da, za to łatwo roztrwonić ogromny kapitał, jaki zbudowaliśmy dzięki wspaniałej postawie naszego państwa i społeczeństwa przez ostatnie trzy lata.
Szkoda tego zmarnować, zwłaszcza jak przy okazji dostarcza się argumentów tym, których perspektywa polsko-ukraińskiego zbliżenia bardzo niepokoiła. Ale polityka, zwłaszcza w trakcie kampanii wyborczej, rządzi się swoimi prawami i nie ma wiele wspólnego z troską o dobro wspólne i dalekowzrocznym myśleniem o racji stanu. Czy po prostu zwykłej ludzkiej przyzwoitości.
Nie dziwi mnie zatem, że im bliżej remisu w sondażach, tym bardziej obie strony się do siebie upodobniają w tematach, które mają duży potencjał pozyskania jak największej liczby głosów. A takim tematem jest dzisiaj kwestia uchodźców wojennych z Ukrainy, którzy nie tylko ponoszą konsekwencje niektórych wypowiedzi i zachowań swoich władz, ale także podatności polskiego społeczeństwa na polityczną propagandę i proste recepty na złożone problemy.
Nie wiem, jaka jest skala problemu, który zgodni jak nigdy politycy koalicji i opozycji chcą rozwiązać, pozbawiając część Ukraińców świadczenia na dzieci. Prawdopodobnie nie wie też tego żaden z polityków popierających takie rozwiązanie, zresztą sam problem nie został nawet prawidłowo nazwany.
Czy problemem jest to, że część świadczeń 800+ trafia do migrantów wcale niemieszkających w Polsce? Czy problemem jest to, że część świadczeń 800+ trafia co prawda do migrantów faktycznie mieszkających w Polsce, ale na dzieci mieszkające poza Polską? Czy wreszcie problemem jest to, że niektórzy cudzoziemscy beneficjenci 800+ co prawda mieszkają razem ze swoimi dziećmi w Polsce, ale nie pracują i politycy uważają ich za – przepraszam za określenie – „darmozjadów”, których nie powinno się wspierać w wychowaniu dzieci?
Chętnie bym poznała, jaki konkretnie problem ma być rozwiązany ustawą odbierającą niektórym uchodźcom świadczenia na dzieci,
jaka jest skala i przyczyny tego problemu, a przede wszystkim – czy zgodnie z zasadami dobrej legislacji brano pod uwagę wszystkie możliwe rodzaje interwencji legislacyjnej zanim sięgnięto po zawsze najprostszą odpowiedzialność zbiorową nieuwzględniającą ani złożoności sytuacji, ani krótko- i długofalowych konsekwencji zaplanowanych działań.
Według GUS, w grudniu 2024 roku świadczenie 800+ otrzymywało 292 000 dzieci z obywatelstwem ukraińskim. Jeśli są wątpliwości, czy beneficjenci tego świadczenia mieszkają w Polsce, to państwo ma mnóstwo możliwości zweryfikowania tego i aż dziw, że od trzech lat nie wpadło na to, żeby to robić. Tymczasem rozważając dziś rozwiązanie najbardziej radykalne, politycy prawdopodobnie nie mają nawet pojęcia, jaka jest rzeczywista skala zjawiska, celowo przecież wyolbrzymianego w celach propagandowych.
To, jak łatwo się ponad partyjnymi podziałami zjednoczyli w sprawie finansowo mało istotnej, politycznie drugorzędnej, a po ludzku – dość bezdusznej, wystawia naszej klasie politycznej fatalne świadectwo.
Przez ostatnie trzy lata miałam wystarczająco dużo wystarczająco bliskich kontaktów z ukraińskimi uchodźczyniami, żeby sobie wyobrazić, kogo najbardziej dotknie antyukraińskie wzmożenie spoconych w pogoni za głosami polityków. Jeśli ukraińskie matki w Polsce nie pracują i nie płacą podatków, to zazwyczaj nie dlatego, że z polskiego socjalu żyje się na tyle wygodnie, że im się po prostu nie chce. Niektóre z nich pracują na czarno – idę o zakład, że wielu polityków psioczących na niepłacące podatków imigrantki także zatrudnia je do sprzątania czy opieki nad dziećmi, płacąc im pod stołem, bo zatrudnienie pani do sprzątania na w pełni oskładkowaną umowę zlecenie byłoby po prostu nieopłacalne, dla żadnej ze stron.
Nie wszystkie uchodźczynie mogą znaleźć legalną pracę, z której mogłyby utrzymać siebie i dzieci, także dlatego, że pracodawcy niespecjalnie chętnie zatrudniają młode matki małych dzieci, zwłaszcza jeśli te są samotne i nie mają w Polsce rodziny, która może zaopiekować się chorym dzieckiem, żeby jego mama nie zawiodła pracodawcy, idąc na zwolnienie. Niektóre uchodźczynie mają dzieci o specjalnych potrzebach, których nie mogą lub nie chcą oddać do żłobka czy przedszkola, a nie mają u nas babci ani męża zarabiającego na wynajęcie opiekunki.
Nie twierdzę, że moje doświadczenie jest reprezentatywne, ale te ukraińskie uchodźczynie, które przez ostatnie trzy lata poznałam, to w większości niesamowicie dzielne, pracowite, dumne kobiety, które wojna zmusiła do samodzielnego układania sobie i swoim dzieciom życia na nowo. I które robią, co mogą, a nawet dużo więcej, żeby po prostu godnie przeżyć to, co je spotkało.
Jeśli odebranie 800+ niepłacącym w Polsce podatków Ukrainkom ma być pomysłem na zmotywowanie ich do pracy, trzeba się upewnić, że to brak motywacji jest przyczyną braku (legalnej) pracy.
A jeśli jest jeszcze gorzej niż myślę i politycy skrzyknęli się, żeby po prostu wypchnąć z Polski te fiskalnie „bezużyteczne”, bo niepłacące u nas podatków matki małych dzieci, jesteśmy na najlepszej drodze do pozbycia się tych, którzy mogliby być ratunkiem dla naszych przyszłych emerytur.
Wypychane z Polski ukraińskie dzieci to nie tylko koszt, to długoterminowa inwestycja. Karanie ich za to, że ich matki – z różnych powodów – nie mogą pracować lub pracują na czarno jest dość okrutne.
Mam nieśmiałą nadzieję, że uda się wymusić na rządzie przeprowadzenie szerokich konsultacji publicznych proponowanej ustawy i będziemy umieli znaleźć mądrzejsze rozwiązanie niż wylanie – nomen omen – dziecka z kąpielą.
Tym razem jest to o tyle łatwiejsze, że sprzeciw wobec radykalnych rozwiązań nie wymaga od nas opowiedzenia się po którejś stronie politycznego sporu. Mamy więc rzadki komfort opowiedzenia się przeciwko czemuś, bez konieczności jednoczesnego opowiadania się przeciwko komuś.
Katarzyna Sadło – trenerka, konsultantka i autorka publikacji poradniczych dla organizacji pozarządowych. Była wieloletnia prezeska Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. Związana także z Ogólnopolską Federacją Organizacji Pozarządowych, Funduszem Obywatelskim im. Henryka Wujca i Stowarzyszeniem Dialog Społeczny. Członkini zarządu Fundacji dla Polski.
Źródło: informacja własna ngo.pl