Musimy pamiętać o tym, że są granice naszych możliwości [wywiad]
„Jeżeli wchodzimy w bardzo trudną sytuację, to przede wszystkim trzeba zrobić wszystko, żeby maksymalnie zwiększyć swoje bezpieczeństwo, rzeczywiste i psychologiczne” – przestrzega Maria Książak, prezeska i założycielka Fundacji Międzynarodowa Inicjatywa Humanitarna.
Małgorzata Łojkowska: – Poprosiłam Cię o wywiad, bo jako psycholożka pracujesz z uchodźcami, osobami, które przyjeżdżają do nas z trudnych regionów. Prowadzisz warsztaty dla obrońców praw człowieka – z Rosji, z Białorusi, którzy często narażeni są na zespół stresu pourazowego. Jednocześnie jednak sama przez dłuższy czas pracowałaś w takich trudnych warunkach – twoja organizacja działała w Czeczenii, w czasie wojny. Teraz jeździsz do Ukrainy. Czy myślisz, że pomagacze mogą się w jakiś sposób przygotować do wyjazdu w trudne miejsce? Czy można jakoś przygotować się do takiej pracy?
Maria Książak: – To duży temat. Wydaje mi się, że jeżeli jedziemy do sytuacji kryzysowej, to przede wszystkim trzeba zdecydować się, jaką rolę chcemy wziąć na siebie i bardzo dobrze ją zdefiniować. Przygotować strategię, określić, w jaki sposób chcemy zmienić sytuację na miejscu. Bo na miejscu – tam, gdzie jest kryzys, dochodzą silne emocje, zawęża się pole widzenia i trudniejsze jest spojrzenie na sytuację z takiej szerszej perspektywy.
Warto odpowiedzieć sobie na kilka pytań: co jest moim celem numer jeden, dwa, trzy. A co jeszcze byłoby dobrze zrobić – jeżeli będzie to możliwe. Ważne jest to, żeby te pierwsze cele pozostawały w sferze idealizmu. To musi być coś, co wiemy, że na pewno jesteśmy w stanie zrealizować. Inaczej w zasadzie od razu – działając w stresie, w trudnych warunkach, doznajemy ogromnej frustracji.
Po drugie – im bardziej złożona jest sytuacja, tym zwykle bardziej nie zależy ona od nas samych. Dlatego musimy pamiętać o tym, że są granice naszych możliwości. Zewnętrzne, ale wewnętrzne. Nie można mieć takiej takiego spojrzenia na siebie – że jestem silny, dam radę, niejedno już przyszedłem, to i tu sobie poradzę.
Każdy z nas poradzi sobie lepiej, jeżeli powie sobie: „dobra, mam pewne siły, ale mam słabości i ograniczenia. Wiem, że może się wydarzyć coś, co uderzy mnie tak, że zupełnie nie będę pozbierany”.
I wreszcie, po trzecie,jeżeli sytuacja jest trudna, to trzeba od razu nastawić się na długofalowe działania. Trzeba razu tak ustawić pracę, żeby móc pracować długo. Podejść do tego od razu tak, że trudna sytuacja może potrwać – wojna może potrwać długo, kryzys może potrwać długo. W związku z tym trzeba od razu na wszelki wypadek budować strategię długofalową, popatrzeć na to tak rozważniej – co można zrobić, żeby można było pracować do końca tej sytuacji, żeby się nie wypalić.
W jaki sposób określić te cele czy strategie, jeżeli nie mamy jeszcze dobrego rozeznania? Myślę przykładowo o organizacjach, które zaczęły latem zeszłego roku pracę na granicy polsko-białoruskiej. Nigdy w Polsce wcześniej nikt nie wyobrażał sobie nawet takiej sytuacji. W jaki sposób określać te cele?
– Myślę, że każda kryzysowa sytuacja zawiera w sobie właśnie ten element niepewności. Częścią takiego kryzysu jest właśnie zwykle taka niepewność i nieokreśloność. Nie wiadomo, co będzie dalej, nie wiadomo nawet, co będzie jutro.
Trzeba planować i jednocześnie się dostosowywać, trzeba być elastycznym – ci z nas, którzy są bardziej elastyczni, są też zwykle bardziej predysponowani do takiej pracy.
Natomiast wydaje mi się, że jeśli dotykamy kontekstu granicy, to to jest bardzo trudny kontekst. Dlatego, że każdy człowiek, który działa w interwencji kryzysowej, jest elementem jakiegoś systemu. Jeżeli wykonujemy trudną pracę poza granicami Polski, to możemy powiedzieć „jesteśmy misją zagraniczną w trudnym miejscu, nie wszystko jesteśmy w stanie zrobić”. Ale jeżeli jesteśmy we własnym kraju, to podświadomie liczymy na system, w którym się poruszamy my jako Polacy. A tymczasem dla tej grupy, dla osób na pracujących przy granicy, ten system nie istnieje. On nawet gorzej niż nie istnieje – bo gdyby nie istniał, to można by go było stworzyć od zera, tutaj natomiast istnieje drugi system, który blokuje każde dobre działanie, które ludzie starają się podjąć. Są mandaty, groźby aresztów, zastraszanie. Naturalny proces reakcji ludzi, którzy coś czują, którzy chcą pomóc drugiemu człowiekowi, jest blokowany. Straszne jest to, że rząd jakiegoś kraju może kogoś stawiać przed takim wyborem. Ale to jest też to, od czego trzeba się często w takich sytuacjach odbijać – od trudnych wyborów.
Czy jest sposób, z którego można skorzystać, żeby pracując w takich warunkach zadbać o siebie, o swoje zdrowie psychiczne. Jak w ogóle określić granicę własnego zaangażowania?
– Jeżeli wchodzimy w bardzo trudną sytuację, to przede wszystkim trzeba zrobić wszystko, żeby maksymalnie zwiększyć swoje bezpieczeństwo, rzeczywiste i psychologiczne.
Dlatego dobrze jest nigdy nie wjeżdżać w bardzo trudny, złożony kryzys samemu – dobrze jest pomyśleć, z kim dobrze działamy w zespole, z kim dobrze nam się pracuje. Elementem takiego zespołowego zgrania jest nie tylko to, że każdy ma swoje kompetencje, ale także to, że każdy może powiedzieć „słuchajcie, sorry, ja pas” i nie powoduje to żadnego uszczerbku dla całego procesu. Taki zespół może też dawać nam – i powinien – informacje zwrotne, na przykład powinien powiedzieć nam, kiedy widzi, że powinniśmy zwolnić.
Z drugiej strony, może być taki moment, kiedy przejdziemy trochę swoje granice, trochę się zmęczymy, nadwyrężymy, dostaniemy w kość, emocjonalnie czy fizycznie. Ważne jest to, żeby to narażanie i przekraczanie granic nie miało takiego chronicznego charakteru, nie wydarzało się non stop.
Wydaje mi się, że pomagacze mają pewną tendencję do takiego nadużywania się. W trakcie swojej pracy w sektorze często widuję osoby skrajnie wyeksploatowane, zupełnie wykończone.
– Myślę, że w pomaganiu ważna jest taka umiejętność odbudowywania granic, regeneracji. Takie, jak to się mówi terminologicznie, „ability to bounce back”. Ja sama czasami naruszam swoje granice, ale potem je odbudowuję.
Najgorzej jest wtedy, gdy jesteśmy sami, albo czujemy, że jest nas garstka, a potem długo nic. Wtedy od startu pakujemy w sytuację, w której jesteśmy skazani na działanie stale w bardzo trudnej sytuacji, i te granice wszystkie będą chronicznie naruszane. W takiej sytuacji rzeczywiście ryzyko jest ogromne. Wypalenia, ale także zespołu stresu pourazowego.
Duże organizacje pomocowe, które musiały sobie ten temat przerobić, mają wypracowane pewne schematy. One mają pewne plusy i minusy – bo przystosowane są do chronienia przeciętnej jednostki – i dlatego też nie zawsze działają, bo przecież nie ma nikogo takiego, wszyscy jesteśmy inni. Niektóre organizacje często rotują personel, co też nie zawsze jest dla ludzi łatwe.
Największy problem jest jednak wtedy, kiedy jesteśmy sami, albo wtedy, kiedy jest nas mało. Wtedy nie ma żadnego przejmowania pałeczki – przybiega ten drugi zespół, a my jemu pałeczki nie oddajemy, dajemy mu drugą – mówimy, biegnijcie też.
Tak, właśnie. I co wtedy?
Wtedy trzeba się cofnąć do etapy potrzeb i możliwości – jeżeli chcemy zrobić więcej, mówimy: „potrzebujemy zespołów więcej”. Ważną umiejętnością zespołów pracujących w rejonach konfliktów, jest taka umiejętność zatrzymywania się – trzeba co jakiś czas stanąć i zauważyć las, a nie tylko pojedyncze drzewa. Trzeba czasami znaleźć dystans, właśnie po to, żeby taką strategię stworzyć.
Ważne jest to, o czym mówiłam wcześniej – określenie swojej roli, tego naszego zadania. Czasami nie możemy zrobić tego, co byśmy najbardziej chcieli, ale możemy wykonać dobrze nasze zadanie.
Powiedziałaś, że w pewnych sytuacjach ryzyko wypalenia czy PTSD jest duże. Czy możesz opowiedzieć o tym, kiedy może się rozwinąć PTSD?
– Pomagacze pracujący w trudnych miejscach narażeni są na wtórny stres posttraumatyczny, zwykły stres posttraumatyczny. Standardowe PTSD może rozwinąć się wtedy, kiedy jesteś w sytuacji zagrożenia życia albo jesteś świadkiem takiej sytuacji. Wtórne, wtedy, kiedy nie jesteś świadkiem danego zdarzenia, ale jesteś na przykład dziennikarzem i piszesz o tym, co ktoś przeżył. Przeżywasz taką sytuację przez innych ludzi. Narażeni są na to także psychoterapeuci.
Wszystko to, co dotyka ludzi, którzy są w zagrożeniu życia, może dotykać również osoby, które są świadkami tego, co się dzieje z innymi ludźmi.
→ Przeczytaj też „Zespół stresu pourazowego. Czy każdy może pomagać w miejscach trudnych?”
W sytuacjach kryzysowych musimy zmagać ze świadomością istnienia śmierci. Zmagać się także ze świadomością granic – tego, co możemy zrobić, a czego nie – bo przy całej ludzkiej predyspozycji do trzymania się życia, nie zawsze jesteśmy w stanie ochronić się od śmierci, ani siebie, ani innych ludzi.
Musimy zmierzyć z lękiem, z bezradnością, z poczuciem braku skuteczności. Ludzie mogą prosić o pomoc, a my nie mamy możliwości i ktoś może umrzeć.
To wpływa na nasz świat wewnętrzny, zwłaszcza jeżeli jednocześnie z świadomością zagrożenia, w parze idzie poczucie bezradności. To jest bardzo groźny tandem. Wtedy najczęściej w ludziach rodzi się ostra reakcja na stres, która później często przechodzi w PTSD. W centrum tego mechanizmu jest lęk, głęboki lęk, taki lęk egzystencjalny.
W życiu są takie sytuacje, tylko my na co dzień ich nie doświadczamy – jeżeli nie pracujemy w szpitalach, czy w służbach ratunkowych. Zaprzeczamy śmierci, żeby odsuwać ją na bok, żebyśmy się czuli bezpiecznie. Kryzysy nas z tego odzierają.
Jaki jest mechanizm powstawania PTSD?
– To jest złożony mechanizm – dlatego nazywa się zespołem. Pierwszy symptom to reakcja biologiczna, która rodzi się w sytuacji, która wywołuje lęk. Lęk jest odpowiedzią emocjonalną naszego organizmu na jakąś sytuację, ale też jest pewnym równaniem pomiędzy tym, czego ta sytuacja od nas wymaga, a tym, jakie zasoby my mamy w sobie, żeby móc jej podołać.
Jeżeli jesteśmy dobrze przygotowani, to ta sama sytuacja może na nas nie mieć takiego wpływu, jak w innych okolicznościach. Ludzie mogą reagować na dokładnie tę samą sytuację w różny sposób. Generalnie, im w lepszej jesteśmy formie, tym większa jest szansa, że sobie poradzimy.
Natomiast są też ostre sytuacje traumatyczne – związane ze śmiercią, związane z mocnym zagrożeniem, jest pewna ich kategoria. Jakbyśmy nie byli silni, to już na nie możemy nie być odporni. Może być też tak, że trudnych sytuacji jest wiele, że one się powtarzają i wtedy zagrożenie jest coraz wyższe. Dlatego na początku pewne sytuacje mogą nie wywoływać traumy, a potem ją wywołać. Odpowiedź na nie – przy malejących zasobach, może być coraz słabsza. W pewnym momencie zaczyna nas to nokautować – na wszystkich poziomach.
Co powinno nas zaniepokoić?
– Przede wszystkim objawy na poziomie intruzji – że już nie jesteśmy w stanie o niczym innym myśleć i cały czas nam przychodzą do głowy rzeczy związane tylko z tą sytuacją. Idziemy spać i jeszcze nam się to wszystko śni. Mogą prześladować nas zapachy, kolory, które kojarzą nam się z tą sytuacją.
Jednocześnie ta adrenalina, która się wydziela, ta cała chemia, która buzuje i te wszystkie hormony stresu w naszym organizmie sprawiają, że jesteśmy nadmiernie pobudzeni, jesteśmy drażliwi. Możemy coś komuś odpyskować, zaczynamy być niezbyt mili, możemy więcej się denerwować, jak coś nie idzie naszym torem. Nie możemy zasnąć, bo jesteśmy zbyt pobudzeni. Jesteśmy zmęczeni, a nie możemy spać. Ten czynnik pobudzenia może przechodzić w takie wyczerpanie materiału.
Z takich elementów składa się PTSD, ale one wszystkie kręcą się wokół lęku. Dlatego terapia musi zajmować się nie tylko takim behawioralnym leczeniem tych symptomów, musi zająć się lękiem.
Jeżeli jakaś sytuacja postawiła nas w obliczu tak głębokich pytań – z poziomu życia i śmierci, to gdzieś musimy sobie to wszystko przerobić, w sytuacji bezpiecznej.
I w pewnym momencie jesteśmy w stanie tę sytuację znowu najpierw przejść – tak, że ona staje się częścią naszego życiorysu, ale nie musimy do niej non stop powracać. To pozostaje za nami.
A co, jeżeli tego nie zrobimy?
– Jeżeli człowiek nie zajmie się tym swoim PTSD, czy wtórnym PTSD, to może dojść do tego potem depresja, uzależnienia od środków psychoaktywnych – bo jakoś musimy dojść do tego stanu umysłu, który jest trochę spokojniejszy.
Skutkiem nieleczonego PTSD mogą być też zmiany osobowości, możemy się zmienić. Możemy tego nie zauważać, ale zauważają to inni ludzie – że jesteśmy nieufni, wycofani. Później jest coraz trudniej. Obserwuję to na co dzień, pracując z uchodźcami, którzy mają tak straszliwie trudne doświadczenia za sobą. Najczęściej one są powiązane ze sobą – to są sekwencyjne traumy, jedna nad drugą. Jeżeli to jest proste PTSD, to terapia też może być w miarę prosta. U ludzi, którzy się poobijali, ale ich życie jest już bezpieczne, mają system wsparcia obok, kiedy tych czynników utrzymujących na powierzchni jest więcej, to może być łatwiejsze.
Dobrze jest dopuścić taką myśl, że w naszym przypadku to też może to mieć miejsce, dobrze jest mieć tego świadomość. Dopuścić taką myśl, że od czasu do czasu każdy z nas może potrzebować wsparcia. Znam dużo ludzi ze środowiska pozarządowego w różnych krajach, prowadzę online często takie warsztaty pracy ze wtórnym stresem pourazowym u obrońców praw człowieka. To jest niezwykle częste. Takie jest ryzyko zawodowe. Ludzie są zmotywowani, mają tak mocną motywację pomagania, a obijają się o te ściany. Mają zespół stresu pourazowego albo wtórny zespół stresu pourazowego. To ich nie dyskwalifikuje, tylko muszą nauczyć sobie z tym radzić.
Mówiłaś także o ryzyku, jakim jest wypalenie?
– Tak, ale także o takim jeszcze innym negatywnym aspekcie pracy w trudnych warunkach, który jest może trochę bardziej specyficzny dla wypalenia – który się wiąże ze zmęczeniem, takim do granic. To może wynikać z takiego poczucia bycia zamkniętym w jakiejś sytuacji, kiedy jakaś sytuacja tak bardzo nas wciąga, że nie jesteśmy w stanie odpocząć, takie perpetuum mobile.
Towarzyszy temu często takie poczucie, że jeżeli się wycofamy, to coś się wydarzy, lęk przed zatrzymaniem się. Ale jednocześnie nas to tak zużywa, że przestajemy być pomocni.
Czy negatywne konsekwencje pracy w trudnych warunkach muszą nastąpić?
– Każdy kryzys może być sytuacją, w której odnajdziemy w sobie jakąś słabość, ale może być też taką, która nas wzmocni, odnajdziemy w sobie coś innego. Z kryzysów można wyciągać siłę.
Wiele osób, które pracują w różnych trudnych kontekstach, w różnych sytuacjach trudnych, jeżeli czują w tym sens, to to poczucie sensu hamuje część negatywnych skutków i może pomóc rozwinąć nowe strony osobowości. Czasami działając w sytuacji kryzysowej, możemy znaleźć w sobie dobre rzeczy, wzmacniające.
Wydaje mi się, że wielu ludzi, którzy działają w bardzo negatywnych kontekstach, jeżeli czują w tym sens, to poczucie sensu hamuje dużą część negatywnych czynników i jednocześnie może pomóc człowiekowi rozwinąć też jakieś zupełnie nowe swoje strony, swojej osobowości, swojego charakteru, swoich umiejętności. Czyli mogą być pozytywne. Nie zawsze każdy kryzys musi się łączyć z tym, że ktoś jest padnięty i nie nadaje się do pracy.
Istnieje takie przekonanie, że ludzie, którzy się pakują sytuacje kryzysowe, są uzależnieni od adrenaliny, albo w ten sposób rekompensują sobie jakieś tam swoje własne braki. Jest takie niebezpieczeństwo, takie osoby istnieją. Ja jednak straszliwie nie lubię generalizacji. Każdy z nas jest inny, każda sytuacja jest inna.
Warto sobie tylko czasem odpowiedzieć na to pytanie: dlaczego pomagam, co mi daje to pomaganie, mnie osobiście.
Te odpowiedzi będą różne, dla każdego inne. Jeżeli zobaczymy, że mamy taki nawyk, że po prostu lecę z taką sytuacją, często za daleko i zwyczajnie się na jakiś ściance rozwalam, a potem muszę to wszystko sklejać znowu, odpowiedzieć sobie, jak mogę nie dopuścić do tego obicia się o ścianę, dojścia do tego ostatniego etapu, Co może mi pomóc? Co akurat w moim przypadku osobiście działa? Dlatego że dla każdego z nas to może być coś innego. Chodzi o to, żeby znowu czuć zasoby – dla kogoś to może być spacer po lesie, dla kogoś pływanie, stanie przed pod prysznicem przez godzinę. Co działa na mnie? Trzeba mieć taką pulę tych rzeczy, które dla nas osobiście będą wzmacniające.
Myślę, że nic się takiego strasznego nie stanie, jeżeli parę razy człowiek się obije o ścianę. Tylko z każdego takiego obicia powinniśmy odnaleźć odpowiedź, jak można trochę mniej się obić następnym razem.
Maria Książak: prezeska i założycielka Fundacji Międzynarodowa Inicjatywa Humanitarna. Psycholożka i absolwentka studiów podyplomowych z zakresu psychologii traumy i interwencji kryzysowej oraz kursu terapii PTSD na Wydziale Psychiatrii Uniwersytetu w Filadelfii. Koordynowała międzynarodowe programy skierowane do cywilnych ofiar konfliktów na Północnym Kaukazie. Współpracuje z wieloma organizacjami pozarządowymi w Polsce i za granicą. Szkoli z zakresu pracy z migrantami przymusowymi i wewnętrznymi, z ofiarami tortur oraz ich identyfikacji w oparciu o standard protokołu stambulskiego. Współzałożycielka Polskiego Ośrodka Rehabilitacji Ofiar Tortur. Na co dzień pracuje w interdyscyplinarnym zespole, pomagając w psychorehabilitacji osób, które przeżyły tortury.
Źródło: informacja własna ngo.pl