Wystarczyła zaledwie dekada, by miejsce, które jeszcze niedawno wydawało się dziwną, jakby na wpół martwą strefą w samym centrum stolicy – martwą w znaczeniu braku atrakcji, jakich można zwykle spodziewać się w takich rejonach, przeobraziło się w rejon tłumnie uczęszczany, kipiący od inicjatyw, zachwalany na wiele sposobów.
Historia zatoczyła koło. Ta indywidualna. Moja osobista przygoda z Muranowem, rozpoczęta dekadę temu wraz z powołaniem do życia Stowarzyszenia Stacja Muranów, które – rzecz rzadka w trzecim sektorze – niejako wprosiło się na świat samo, podczas gromadzenia materiałów do książki o powojennych losach Dzielnicy Północnej, teraz domyka się za sprawą wystawy w Muzeum Polin.
Nie oznacza to bynajmniej końca działań związanych z tym miejscem, różnych projektów i bieżących aktywności, literacko jednak, narracyjnie temat zostaje domknięty. Zamknął się już częściowo tuż po wypuszczeniu w świat książek „Stacja Muranów” i biografii Lacherta i Szanajcy; wraz z zupełnie innymi pomysłami i tematami, które przychodzą same, jeśli widzisz sens twórczej pracy właśnie w ciągłych poszukiwaniach i próbowaniu się z nowym. Także dlatego, że nie da się odtworzyć emocji, jakie wkłada się w pracę nad tekstem, który w danym momencie staje się samonapędzającą obsesją, przeżyć i odkryć z tamtego okresu. Próba ich odtworzenia brzmiałaby jak parodia; tak to już jest, że autor i czytelnicy mają szansę poruszać się po tych samych ścieżkach, jednak bez szansy na synchronizację w czasie.
Jak głos gdzieś z głębi ziemi, wołanie rozbitków na statku albo sygnał stacji radiowej
Ale takie wydarzenie, jak wystawa to też dobry pretekst do podsumowań. Wystarczyła bowiem zaledwie dekada, by miejsce, które jeszcze niedawno wydawało się dziwną, jakby na wpół martwą strefą w samym centrum stolicy – martwą w znaczeniu braku atrakcji, jakich można zwykle spodziewać się w takich rejonach, przeobraziło się w rejon tłumnie uczęszczany, kipiący od inicjatyw, zachwalany na wiele sposobów.
Tego też chciałam się uchwycić, łącząc ściegi muranowskiej narracji, by nie powielać wcześniejszych spostrzeżeń. Niech zostaną tam, gdzie ich miejsce. Dla odbiorcy, który zetknie się z Muranowem po raz pierwszy, będą jak znalazł. Ci zaś, którzy od dawna towarzyszą mi w tej podróży, mogą zastanowić się nad przemianami, jakie zaszły w międzyczasie, i spojrzeć w przyszłość, pytając samych siebie, jak widzą to miejsce za kolejnych dziesięć, pięćdziesiąt, a może i sto lat (bo nieprawdą jest, jakoby powojenny Muranów wznoszono świadomie z okresowym terminem przydatności do użycia – bodaj najczęściej powielany lokalny mit).
Bo choć Muranów pozostaje wciąż jedynym na świecie osiedlem-pomnikiem getta, jego codzienność w skali mikro to też rozmaite zjawiska i procesy doskonale znane mieszkańcom Warszawy, jak i innych miast na świecie: wymiana pokoleniowa, nowe inwestycje deweloperskie, rynek krótkoterminowego wynajmu (nieco podduszony ostatnio przez pandemię), wycinki zieleni wskutek uzupełniania zabudowy, problemy z parkowaniem.
Wszystko to może, lecz nie musi prowadzić do nieciekawych scenariuszy: gentryfikacji, prób stworzenia pamięciowego „Disneylandu”, jak w niektórych rejonach krakowskiego Kazimierza, urbanistycznego i transportowego chaosu. Na ile Muranów, a ściślej ludzie tu mieszkający, zdołają przeciwstawić się tym tendencjom? A może widzą swój kawałek Warszawy zupełnie inaczej niż spoglądający nań z boku architekci, urbaniści, socjologowie miasta i społecznicy? Bogatsza o dziesięć lat doświadczeń współpracy z muranowianami, które nauczyły mnie przede wszystkim tego, by najpierw słuchać, a potem – wspólnie – tworzyć rozwiązania, chciałabym, aby wystawa sprowokowała każdego do samodzielnego formułowania prognoz w tym względzie, bez sugerowania jedynie słusznych odpowiedzi.
„Tu Muranów” – jej tytuł jest jak głos gdzieś z głębi ziemi, wołanie rozbitków na statku albo sygnał stacji radiowej. Może kojarzyć się równie dobrze z „Alarmem” Antoniego Słonimskiego, jak i „London Calling” The Clash, zresztą w wersji anglojęzycznej brzmiałoby podobnie jak punkowy hymn dzisiejszych czterdziesto- i pięćdziesięciolatków.
Wezwanie do nadstawienia ucha, obudzenia w sobie ciekawości, odwagi podążenia za nowym. Przekaz może pochodzić zarówno od dawnych żydowskich mieszkańców, których widma, niczym w wyobrażeniach Jerzego Ficowskiego, wciąż czekają w bunkrach i piwnicach na koniec wojny, nieświadome, że nad nimi wyrosło zupełnie nowe miasto, jak i od współczesnych muranowian. Ci są gotowi, by opowiedzieć własne historie związane z tym miejscem, w końcu najstarsi z nich współtworzą osiedle-pomnik już ponad pół wieku; uzbierało się przez ten czas doświadczeń i odkryć. Jedni i drudzy zdają się mówić do odwiedzających: jesteśmy tutaj, usłyszcie nas, przyjdźcie i zobaczcie, co mamy do powiedzenia.
Beata Chomątowska – pisarka, autorka m.in. "Betonii" (nominowanej do Nagrody Literackiej Gdynia), powieści "Prawdziwych przyjaciół poznaje się w Bredzie", "Stacji Muranów". Prezeska Stowarzyszenia Stacja Muranów, współautorka wystawy "Tu Muranów" w Muzeum Polin.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23