Guy Standing: Opieka to też praca, zauważmy to wreszcie! [wywiad]
– To absurd, że wiele rodzajów pracy opiekuńczej i pracy wykonanej dla dobra wspólnego lub z troski o innych w ogóle nie jest wliczanych do produktu krajowego brutto. Jakby nie miały wartości – a jest dokładnie odwrotnie! – mówi Guy Standing, brytyjski ekonomista, autor popularnych książek, popularyzator idei dochodu podstawowego i twórca pojęcia „prekariat”.
Jakub Dymek: Kto ucierpi najbardziej na nadchodzącym kryzysie?
Guy Standing: – Na ten moment wszystko wskazuje, że oczywiście prekariat…
…oczywiście?
– Bo prekariat – czyli klasa ludzi niepewnych jutra, „śmieciowo” zatrudnionych, żyjących w niepewności – został dziś wykluczony w wielu najzamożniejszych państwach Europy z programów pomocowych, kryzysowych świadczeń społecznych, nie ma zapewnionego bezpieczeństwa socjalnego, a do tego ciąży mu olbrzymi dług! To mieszanka, która oznacza jedno: bezbronność. Póki co rządy nie wyciągnęły ręki do ludzi postawionych w takiej sytuacji.
A kiedy przyjdzie druga fala pandemii, tym bardziej przekonamy się o tym, jak bardzo spotęgowaliśmy dla wielu ludzi skutki kryzysu.
Jasne, że osoby bezdomne albo dotknięte niepełnosprawnościami są w najgorszej sytuacji, ale to właśnie niezdolność pomocy tym niepewnym swojego losu – olbrzymiej i coraz większej grupie społecznej – uderza dziś w oczy najmocniej.
Ale czy to aby na pewno problem „zamożnych gospodarek zachodniej Europy”?
– Dziś w Europie programy antykryzysowe często polegają na przelewaniu pieniędzy ludziom, którzy mieli umowę o pracę – czyli byli narażeni na skutki kryzysu najmniej. Podczas gdy najbardziej narażeni są ci, którzy żyją od chałtury do chałtury, spłacają przy tym kredyty, mają problemy by na dłużej zapuścić korzenie i tak dalej…
Ta grupa, od czasu gdy kilka lat temu byłem w Polsce – kraju mocno dotkniętym tym problemem – tylko rośnie. Kryzys spowoduje, że jeszcze więcej osób osunie się w niepewność i niestabilne, doraźne sposoby na „dorobienie”. A więc znajdzie się w gronie prekariatu i wyląduje w tej sferze, gdzie zazwyczaj nie trafiają programy antykryzysowe i ratunkowe. To dotyczy i najzamożniejszych społeczeństw Europy, i Polski, i powinno być traktowane z taką samą powagą wszędzie na świecie. Bo mówimy o złych programach i niewłaściwie prowadzonej polityce antykryzysowej – a nie deficytach tej czy innej gospodarki.
Uważa pan, że należy najbardziej pomóc tym, których pozycja na rynku pracy jest najbardziej niepewna ?
– Uważam, że błędem jest skupianie się na samych problemach rynku pracy. Pandemia tylko pokazała, że przybywa nam pracy i zadań on-line, rośnie grupa którą nazywam Taskerami – zawodowo wykonująca tylko serie zdań albo zleconych projektów on-line. To znaczy klasa ludzi, którym tylko coś się zleca, zamiast zatrudnić w tym samym celu. Przybywa ludzi „sterowanych przez aplikacje” – zarabiających w i dzięki aplikacjom na smartfony, wykonując usługi kurierek, sprzątaczy, kierowców, księgowych, tłumaczek i tak dalej. Ci ludzie nie są ani zatrudnieni ani „samozatrudnieni”, znajdują się nowej i nienazwanej kategorii pomiędzy. Tradycyjne narzędzia polityki społecznej – socjaldemokratyczne, lewicowe, liberalne… – po prostu przestały pasować do współczesnych realiów.
Na czym więc polega problem?
– Gdy rozmawiamy, jak pomagać w kryzysie, nie możemy już skupiać się na naturze wykonywanej pracy – ona się zmienia bardzo szybko i będzie zmieniać się dalej. Zaś jeszcze szybciej rozwijać się będą nowe technologie, będą jeszcze bardziej innowacyjne i wprowadzą ze sobą jeszcze więcej zamętu (more and more disruptive).
Zamiast próbować uchwycić ten ciągle podlegający zmianom proces, lepiej spojrzeć na coś, co dla odmiany jest widoczne czytelnie i jaśniej niż kiedykolwiek – nierówności dochodowe i majątkowe. Widzimy, że coraz bardziej różni się los tych, którzy mają majątek, a tych którzy utrzymują się wyłącznie z pracy – przepaść rośnie. A i pośród tych, którzy zarabiają na swoje utrzymanie, też obserwujemy różnice. Bo płace prekariatu są: płaskie, niskie i niepewne – w tym sensie, że członek lub członkini prekariatu nawet nie wie ile zarobi, dopóki nie zobaczy przelewu. Nie wie też, czy i za ile dostanie i jak będzie żyć – za miesiąc, dwa, trzy, cztery…
Skutkiem tego jest społeczny kryzys – stresu, psychicznego i finansowego obciążenia, a w końcu załamania, za którym jest wykluczenie, bezdomność, skłonności samobójcze lub samobójstwa. I właśnie dlatego uważam, że zajmowanie się naturą „pracy” w oderwaniu od tego wszystkiego jest błędem.
Wielu naszych czytelników i czytelniczek pracuje w trzecim sektorze – czy to właśnie nie jest jedna z grup „wysokiego ryzyka”, zagrożonych przez tendencje, które pan właśnie opisuje?
– Społeczeństwo obywatelskie jest bardzo zróżnicowane. Są przecież mocne i powiązane z silnymi organizacjami – Kościołem czy biznesem – fundacje charytatywne. Ale też są dużo mniejsze, rozproszone NGOsy, które w ogóle polegają na pewnym „popycie na działalność dobroczynną”. I ten „popyt” na pewno wzrośnie, bo więcej ludzi będzie potrzebowało opieki, pomocy – nie tylko w zdrowotnym sensie. To jednak tylko dołoży pracy osobom zatrudnionym w trzecim sektorze, wcale nie gwarantując bardziej stabilnego finansowania i większej pewności miejsc pracy…
…widzimy zresztą te obrazki, które uświadamiają nam, jak bardzo wzrosło znaczenie pracy wolontariackiej.
Jest olbrzymie ryzyko, że dojdzie do przeciążenia nieodpłatną lub nie dość wynagradzaną pracą tych, którzy i tak wykonują już niezbędne i konieczne społecznie zadania – w opiece zdrowotnej, pomocy społecznej, i tych dziedzinach życia, gdzie społeczeństwo obywatelskie i tak już teraz bierze na siebie dużo obowiązków.
Zwróćmy uwagę na pewien absurd – wiele rodzajów pracy opiekuńczej i pracy wykonanej dla dobra wspólnego lub troski o innych w ogóle nie jest wliczanych do produktu krajowego brutto. Jakby nie miały wartości – a jest dokładnie odwrotnie! Jednak nie liczy się ich, nie traktuje jako ważnych z punktu widzenia gospodarki, a wreszcie: nie wynagradza. Chciałbym, żeby jedną z lekcji, jakie wyciągniemy z tej pandemii i kryzysu, było docenienie i dowartościowanie każdej pracy, tym bardziej jeśli służy ona dobru innych. To powinno się zmienić.
A zmieni się?
– Dziś widzimy, że praca opierająca się na emocjach – trosce o innych, zdolności wysłuchania, pomocy – jest tak samo wartościowa, jak praca opierająca się na jakimkolwiek innym zestawie kwalifikacji. I tak powinno się ją traktować. Szczególnie, że dziś mówimy o osobach wykonujących te zawody jako „niezbędnych” i „kluczowych”, choć wcześniej traktowano je jako „nisko wykwalifikowane”, „fizyczne” zawody, nie cieszące się prestiżem.
Zarazem, myślę że byłoby wielkim błędem, gdyby teraz państwo zaczęło polegać na pracy społeczeństwa obywatelskiego i trzeciego sektora, zamiast po prostu zapewniać niezbędne usługi i opiekę.
Nie możemy pozwolić sobie na powstanie charytatywnego „państwa w państwie” tylko dlatego, że rządy niezdolne są do podniesienia podatków i dofinansowania usług publicznych!
Czy nie obawia się pan zarazem, że ta chwilowo dowartościowana praca społeczna i praca opiekuńcza, nie zostanie z powrotem „relegowana do drugiej ligi” przez państwo i rynek, jak tylko pandemia się skończy?
– Po pierwsze, to nie sądzę, żeby pandemia miała się szybko „skończyć”. Nawet jeśli liczby zakażonych i zmarłych zostaną w letnich miesiącach zredukowane, a przyrost liczby chorych zwolni, nic nam nie daje gwarancji, że lepiej będzie jesienią. W kolejnych latach pojawią się nowe wirusy, a zjawiska epidemiczne będą częstsze.
Ale nie chodzi wyłącznie o to. System gospodarczy będzie bardziej podatny na szoki, wachania, załamania, kryzysy. Dlatego fundamentalnym obowiązkiem rządzących jest wzmocnić państwo socjalne i dowartościować wszystkich, którzy wykonują dziś pracę opiekuńczą. Niezależnie, czy dziś wykonują tę pracę odpłatnie czy nieodpłatnie. Powinniśmy mieć więcej czasu i możliwości, by zająć się bliskimi – dla społeczeństwa, dla innych, w końcu i dla nas samych.
Postrzega pan kryzys jako szansę?
– Okazję. Okazję, by domagać się lepszej polityki – jeśli nie od aktualnie urzędujących polityków, to od ich młodszych następców, którzy depczą im po piętach. Najwyższy czas, by skończyć z tym rentierskim modelem kapitalizmu, który prowadzi wyłącznie do dalszego wzbogacania się finansowych elit i plutokratów. To od powstrzymania tego szkodliwego systemu zależy zmniejszenie ryzyka kolejnych pandemii i krachów gospodarczych. Okazja polega na tym, że możemy zmienić sposób postrzegania gospodarki i jej celów. Potrzebujemy dziś bowiem wzmacniać „odporność” (resilience)…
„Odporność”?
– To dziś dla mnie kluczowe pojęcie. I w odniesieniu do jednostek i do wspólnoty. Być odpornym oznacza móc przetrwać szok, uporać się z nim i wykurować. Gdy odporności nie ma, szok oznacza dla społeczeństwa więcej desperacji, biedy i bezdomności, a w końcu przemocy. Z tego zaś wynika poparcie dla populistów i autokratów, chętnych by skorzystać na ludzkim strachu. Strach daje początek szkodliwej polityce, a pokonanie strachu, uodpornienie się na jego potencjalnie niszczące konsekwencje, to jedno z podstawowych dziś wyzwań.
W 2013 roku, na studiach, po raz pierwszy zetknąłem się z prognozą, że znaczenie pracy opiekuńczej będzie rosnąć, a najszybciej powiększającą się grupą zawodową w kolejnej dekadzie będą wszyscy pracownicy i pracownice sektora opieki – pielęgniarki, opiekunowie osób starszych i niesamodzielnych, personel medyczny, nianie… Od tego czasu minęło już kilka lat, czytamy o tym wciąż, ale dalej nie widzę, żeby praca w opiece była traktowana z większą powagą, uznaniem i zainteresowaniem. Czy to się zmieni?
– Myślę o tym trochę dłużej niż od 2013 roku…
[obaj śmiech]
– … i dochodzę do wniosku, że pandemia w końcu to zmieni. Naprawdę, czas najwyższy. Ilekroć daję wykłady o prekariacie, ilekroć mówię o pracy, przypominam „praca” to coś więcej niż „zawód”! Za każdym razem, gdy jakiś profesor albo badacz mówi słowo „praca” i myśli tylko „praca zawodowa”, gdzieś tam powinna być feministka, która wstanie i mu to wytknie. Bo to po prostu nieprawda! Więcej ludzi wykonuje dziś pracę opiekuńczą, nieopłatną i nieuznawaną.
Dopóki nie zaczniemy ganić i łapać za słówko tych wszystkich komentatorów ekonomicznych i pytać ich, co mają na myśli mówiąc „praca”, dopóty oni sami z siebie się nie zmienią.
Musimy zadbać o to, by język mówienia o pracy i samo rozumienie tego, czym praca jest, w końcu dostosować do dzisiejszych realiów.
I może właśnie teraz, w końcu, ludzie zostaną zmuszeni do tego, by uznać fakty.
Zazwyczaj kryzysy i załamania prowadzą do tego, że również w modelu opisu świata, w języku statystyk i danych, następuje zmiana – niezauważane lub ignorowane zjawiska zyskują dzięki kryzysom widzialność. I tego w tym przypadku, w odniesieniu do pracy opiekuńczej, potrzebujemy. Nie ma już powrotu do czasów, gdy społeczeństwo ignorowało znaczenie opieki nad innymi i tych, którzy pracują opiekując się innymi.
Mam nadzieję że porozmawiamy za jakiś czas i będę miał okazję pana zapytać, czy tak się rzeczywiście stało. Chciałbym też poruszyć sprawę dochodu podstawowego i programów antykryzysowych…
– Zacznę od tego, co uważam za najważniejsze. Każda obywatelka i obywatel – czy w Polsce, czy w Wielkiej Brytanii – powinien mieć prawo do skromnego dochodu gwarantowanego. Czyli transferu finansowego wynikającego z faktu bycia członkiem danego społeczeństwa. Nie mówię „powszechnego”, bo to mylnie może sugerować, że powinni go dostać wszyscy i bez różnicy – a to nie jest moje stanowisko. Uważam, że prawo do dochodu podstawowego powinno w kraju należeć się osobom, które mają obywatelstwo lub nabyły prawo do takiego świadczenia na podstawie lat pobytu lub stażu pracy w kraju.
Czemu służy prawo do dochodu gwarantowanego? Daje prekariatowi poczucie bezpieczeństwa, które jest elementarną potrzebą człowieka i powinno być traktowane jako wartość. Gdy ludzie mają poczucie bezpieczeństwa, są zdrowsi, poważniej traktują swoje obywatelskie obowiązki, zachowują się bardziej odpowiedzialnie i wykazują większym altruizmem wobec innych – w moich książkach przedstawiam przygniatające naukowe dowody na poparcie tych tez.
Oczywiste pytanie w tej sytuacji brzmi: jak za to zapłacić?
– Ironia tego pytania w dzisiejszych czasach polega na tym, że właśnie teraz rządy państw w Europie i na świecie wyciągają z kieszeni olbrzymie sumy na ratowanie banków, banki wlewają te pieniądze w rynki finansowe, rynki finansowe kredytują firmy – więc to już jest gwarantowany dochód podstawowy, tylko dla biznesu!
Miliony i miliardy sypią się z nieba jak konfetti i nikt się nie pyta, skąd ktoś je wziął, gdy trzeba było pomóc bankom, rynkom finansowym i korporacjom. Nie ma więc tak naprawdę poważnej debaty skąd wziąć te pieniądze, jest tylko spór gdzie je wydać?! Mój postulat jest prosty – weźmy te pieniądze z tego samego źródła, skąd wzięły się dziś na ratowanie banków, tylko zmieńmy adresatów tej pomocy. Wydajmy te pieniądze na zapewnienie wszystkim elementarnego bezpieczeństwa, a nie na pomoc tym, którzy już radzili sobie lepiej.
I co dalej?
– Potem zaś, i to jest mój długoterminowy postulat, zastanówmy się nad tym, jak rzeczywiście zagwarantować możliwość sfinansowania rozwoju i podwyżek dochodu podstawowego. W mojej zeszłorocznej książce – The Plunder of the Commons – piszę, że powinno się obłożyć daninami wszystkich, którzy wykorzystują wspólne zasoby i dobro, jak powietrze czy środowisko, do zarabiania. Coś na wzór funduszy z użytkowania zasobów kopalnych, jakie mają Norwegia czy Alaska. Środki zgromadzone w takim funduszu powinny być przeznaczone na zielone inwestycje w przyszłość i dywidendy społeczne – także na rozwój dochodu podstawowego.
Myślę też o podatku od ślady węglowego. Jestem za takim podatkiem, ale on jest regresywny – to oznacza, że proporcjonalnie więcej podatku od konsumpcji zapłaciliby najbiedniejsi. Wobec tego jedyny sensowny sposób wykorzystania podatku od śladu węglowego, to reinwestycja zebranych w ten sposób środków w dochód podstawowy właśnie i kroki w celu zapewnienia wszystkim, absolutnie wszystkim, elementarnego bezpieczeństwa socjalnego.
Europejski plan pomocowy na rzecz pobudzenia gospodarek, którego wartość szacowana jest nawet na 750 miliardów euro w kolejnych latach, nie robi na panu wrażenia?
– Myślę, że będzie przede wszystkim nieefektywny. Plan obliczony na dofinansowanie banków, sektora finansowego i dużych korporacji niesie ze sobą ryzyko powtórki wszystkich błędów, które popełniono po 2008 roku. To powrót do status quo ante – większych nierówności i większej niepewności dla prekariatu. Nie wydaje mi się, żeby ktoś zadał sobie trud dostosowania tych środków antykryzysowych do dzisiejszych wyzwań. Uważam, że zrobiono za mało – europejskie środki pomocowe będą miały pewne korzystne skutki, w jakimś zakresie pomogą, ale nie rozwiążą strukturalnych przyczyn dzisiejszych problemów, jakie mamy w Europie.
Większym zagrożeniem jednak jest powiększanie się nierówności między ludźmi czy coraz gorszy rynek pracy, z jakim mamy do czynienia?
– Napisałem niedawno o „ośmiu gigantach”, którzy zagrażają dziś krajom Europy. Inspirowałem się oczywiście słynnym raportem Beveridge'a z 1942 roku, który podłożył fundamenty pod powojenny system państwa dobrobytu. On wymieniał „pięciu gigantów” : choroby, ignorancję, bezczynność, ścisk i nędzę. My mamy dziś do czynienia z „ósemką gigantów”.
Mamy nierówności większe niż kiedykolwiek. Niepewność dotykającą wiele milionów ludzi naraz. Zadłużenie również jest gigantyczne, a dług osobisty na takim poziomie jest dla wielu osób nie do utrzymania w przypadku wpadnięcia w jakiś życiowy zakręt.
Stres i choroby nim wywołane – liczba samobójczych śmierci wywołanych brakiem perspektyw doprowadziła w USA i Wielkiej Brytanii nawet do obniżenia przewidywalnej długości życia, coś niebywałego. „Prekarność”, czy chwiejność życia, rozumiana jako poczucie utraty praw i konieczności proszenia czy upominania się o swoje przy kolejnych okazjach. Automatyzacja, szósty z gigantów, czyli groźba nadejścia robotów. Ja osobiście uważam wciąż nierówności za większy problem, bo niektóre elementy postępu technologicznego wynikającego z automatyzacji, widzę jako pozytywne. Ale w dzisiejszych czasach, wobec takiego poziomu nierówności i niesprawiedliwości, należy obawiać się automatyzacji która pozbawi ludzi miejsc pracy.
Siódmy i najpoważniejszy z gigantów – ryzyko wymierania. Pandemia pokazała dobitnie, że gdy zachodzą zmiany klimatyczne, środowisko się destabilizuje, wirusy przenikają łatwiej z królestwa zwierząt do świata ludzi i my sami stajemy przed ryzykiem wymierania. Nagle stajemy się częścią dramatu, który jak sądziliśmy, spotyka dziś inne gatunki. Gdy rząd w Polsce na przykład wycina lasy, te piękne i największe w Europie puszcze, zagrożony jest nie tylko las, ale społeczeństwo jako takie. Zwierzęta żyjące na coraz ciaśniejszej przestrzeni zaczynają najpierw zagrażać same sobie, potem zbliżają się do ludzkich siedzib, potem tam wchodzą… tak się to zaczyna.
I ósme, ostatnie zagrożenie?
– Populizm. Autorytarny lub faszystowski populizm. A ta beczka prochu potrzebuje tylko iskry. Pandemia może ją podpalić. Podobnie jak zabójstwo arcyksięcia Ferdynanda w 1914 wywołało I wojnę światową – nie było samo w sobie przyczyną wojny, ale iskrą, która doprowadziła do jej wybuchu. I my w pewnym sensie znajdujemy się w podobnym, co wówczas, położeniu.
Praca i problemy na rynku pracy to dziś wyłącznie pochodne problemu systemu, w jakim żyjemy – systemu dystrybucji zasobów i dochodu w społeczeństwie. Praca to tylko instrument zarządzania ludzkim czasem. Osobiście, chciałbym, żeby wiele miejsc pracy zagrożonych dziś kryzysem po prostu zniknęło! Abyśmy mieli taki system dystrybucji dochodu, możliwy dzięki postępowi technologii, który pozwoliłby na podzielenie dochodu i dobrobytu między wszystkich członków społeczeństwa, bo to społeczeństwo jako całość generuje ten dobrobyt.
Widzi pan dziś wobec tego wszystkiego więcej społecznej solidarności czy podziałów?
– Dobre pytanie. Resztki dawnej klasy robotniczej, dziś po prostu starsza część prekariatu, w USA, w Polsce, na Węgrzech, w Wielkiej Brytanii popiera zwrot ku nacjonalizmowi i populistyczną retorykę. Ta część prekariatu kurczy się z wiekiem. Młodsza część musi się organizować i działać bardziej solidarnie. Mam nadzieję i widzę to, że to zaczyna się dziać. Myślę, że dziś wielu ludzi zastanawia się, co zrobić ze swoim czasem, jak się zaangażować i jak wykorzystać na nowo czas po tym, jak skończy się okres zamknięcia i lockdownu. Waszym – dziennikarzy, komentatorek, mediów – zadaniem jest informować ludzi, jak i co jest możliwe. Domagać się tego i żądać zmian, to już nasze, wszystkich, społeczeństwa, zadanie.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.