„Sam sobie winien, mógł iść do pracy”. „Jakby chciał, to by się ogarnął”. „Każdy ma takie życie, na jakie zasłużył” – słyszymy często o osobach w kryzysie bezdomności. Z tymi krzywdzącymi stwierdzeniami nie zgadza się Ewa Gołębiewska, emerytowana florystka, prowadząca w Brwinowie stowarzyszenie wspierające osoby ubogie i bezdomne. „Życia na ulicy się nie wybiera” – podkreśla Ewa.
Raport Poverty Watch 2024, o skali ubóstwa w Polsce, podaje że tak źle nie było jeszcze od dekady. Jednak w zestawieniu mówiącym, że jedna na piętnaście osób żyje w skrajnym ubóstwie, nie uwzględniono sytuacji osób w kryzysie bezdomności. Ewa o nich pamięta, a za walkę o ich prawa jest przez niektórych nazywana „pyskatą babą”.
Julia Kaffka: – Na świecie jest wiele kryzysów. Dlaczego zajęłaś się akurat tym?
Ewa Gołębiewska: – W temat bezdomności zaangażowałam się za sprawą Mariny Hulii, prowadzącej profil Dzieci z Dworca Brześć. Marina wspierała czeczeńskie dzieci i mamy, które miesiącami koczowały na białoruskim dworcu. Kiedyś przypadkowo spotkałam Marinę na ulicy. Zaczepiłam ją i zaczęłyśmy rozmawiać tak, jakbyśmy znały się od niepamiętnych czasów. Powiedziała mi: „Słuchaj, kończy się Ramadan. W najbliższym czasie gotujemy na Grójeckiej – tam jest klubokawiarnia Życie Jest Fajne, która we wtorki wydaje posiłki bezdomnym. Przyjedź”. No i przyjechałam.
Od razu uderzyła mnie wyjątkowość tego miejsca, w którym pracują dorosłe osoby w spektrum autyzmu, gościnnie gotują Czeczenki dotknięte traumą wojenną i stołują się bezdomni. Nigdy nie zapomnę mojej pierwszej wizyty w Życie Jest Fajne. Z zawodu jestem florystką. W tamtym czasie pracowałam w kwiaciarni i miałam wpisane w grafiku, że we wtorki mnie nie ma. Co tydzień jeździłam z Otrębusów do Warszawy, żeby gotować dla ubogich.
Domyślam się, że to nie był pierwszy raz, kiedy angażowałaś się na rzecz innych?
– Wychowywałam się w domu, w którym tata był niesamowicie życzliwy. Bywało, że ktoś w nocy pukał do drzwi i mówił: „Jasio, ratuj”. I Jasio ratował. Mam wrażenie, że zarażona jego postawą, od najmłodszych lat byłam wyczulona na potrzeby innych ludzi.
Skąd nazwa twojego stowarzyszenia – „Ponad Miedzą”?
– Miedza to nieuprawiany pas terenu rozgraniczający pola. Zawsze kojarzyła się z czymś, co dzieli. Ponad Miedzą, czyli ponad podziałami.
„Wykluczony”, czyli jaki?
– Powiem krótko. Raz zapytałam ludzi podczas wydawki posiłków, czemu przychodzą. Od jednej dziewczyny usłyszałam, że „tu nie czuję się śmieciem”.
Mówisz, że „ta symboliczna miseczka zupy jest czymś znacznie większym niż posiłek”. Czym w takim razie jest?
– Czasem mam wrażenie, że najmniej posiłkiem. Podopieczna powiedziała mi kiedyś, że dla niej to jest święto, że ona tym żyje. Wie, że w każdą niedzielę może przyjść do miejsca, w którym czekają na nią ludzie ciepło o niej myślący. Gdzie nie jest oceniana. Gdzie słuchamy, nie wypytujemy. Gdzie szanujemy wybory, nawet te trudne.
Niedzielna akcja Zupa Ponad Miedzą stała się bezpieczną przestrzenią spotkań i budowania więzi. Uzupełniamy to wszystko regularną współpracą z Miejskimi Ośrodkami Pomocy Społecznej, żeby kierowane tam przez nas osoby mogły otrzymać pomoc realizowaną również instytucjonalnie.
Z jakimi wyzwaniami mierzysz się w swojej działalności?
– Ostatnio odbyło się szkolenie o aktywizacji osób w kryzysie bezdomności, finansowane ze środków Samorządu Województwa Mazowieckiego. Kiedy czytałam materiały z tego spotkania, to mi się włos zjeżył. Dokumenty opracowywał znany socjolog i pedagog społeczny, który twierdzi, że jedną z przyczyn bezdomności jest między innymi własny wybór człowieka. Dla mnie to jest niedopuszczalne, żeby informacje tego typu były przekazywane na szkoleniach dla pracowników socjalnych. Jak mamy walczyć ze stereotypami w społeczeństwie, jeśli nawet ministerialne materiały edukacyjne zakłamują rzeczywistość?
Bezdomność nie jest wyborem. Przypadki są najróżniejsze. Czasami ludzie lądują na ulicy, bo wali im się świat na głowę. Wspierałam kiedyś młodą osobę, której mama zmarła po latach walki z chorobą. Pewnego dnia jej tata odebrał sobie życie. Nie chcę nawet próbować sobie wyobrazić, jak to jest przeżywać coś takiego. Mogłabym takie historie opowiadać i opowiadać. Każda z nich sprowadza się do tego, że to nie jest tak, że ktoś wybiera sobie życie na ulicy, tylko jest osobą, która nie otrzymała odpowiedniej pomocy na czas.
Skoro mowa o wkładzie ze strony państwa… Jak go oceniasz?
– Raport Najwyższej Izby Kontroli z 2021 roku jednoznacznie wykazał, że system pomocy i aktywizacji osób w kryzysie bezdomności jest nieskuteczny i niespójny. To temat rzeka. Olbrzymia część udzielania pomocy leży po stronie organizacji pozarządowych. Potrzebne jest usprawnienie ich współpracy z Ośrodkami Pomocy Społecznej i samorządami.
Do braku sensownych regulacji dochodzi to, jak bezdomni są traktowani przez osoby, które w teorii powinny im służyć pomocą. W tym roku, w nocy z 28 na 29 lutego, było ogólnopolskie badanie liczby osób w kryzysie bezdomności. Słyszałaś mówiącą o tym kampanię?
Nie.
– Ja też nie, a na co dzień pracuję z bezdomnymi. Wieczorem zadzwoniła do mnie koleżanka z Warszawy i zapytała: „Ewa, wiesz, że dziś w nocy jest spis?”. Dlaczego nie było plakatów? Dlaczego nie uruchomiono kampanii z narracją, że „robimy spis, bo chcemy was widzieć i wiedzieć, jak wam pomóc”? Nocą wyruszyły patrole. Dla mnie to wyglądało jak łapanka. Podopieczni mówili mi, że budziło ich jaskrawe światło latarki i słowa „dowodzik, proszę”. To niepojęte, jak przedmiotowo traktuje się osoby w kryzysie bezdomności.
W takim razie jak je traktować?
– Dobre pytanie.
Gdyby mi się zawalił kiedyś świat, chciałabym spotkać osobę, która zapyta „czy mogę ci pomóc”?
A jak pomagać?
– Przede wszystkim reagować, nie mijać obojętnie. Bywa, że brak naszej reakcji doprowadza do śmierci człowieka. W skrajnych przypadkach wezwijmy służby – pogotowie, policję czy straż miejską. Nigdy nie dawajmy pieniędzy. Kupmy posiłek, gorącą herbatę zimą czy butelkę wody latem. Nie oceniajmy, nie stygmatyzujmy.
Jesteś lokalnie rozpoznawalna ze względu na swoje działania. Jak się z tym czujesz?
– Zdarza się, że kiedy pytam ludzi, czy oznaczyć ich pod postem akcji, w której pomagali, to mówią: „Wiesz co, może nie – głupio, że się chwalę”. Wtedy odpowiadam im: „Co jest złego w tym, że czynisz dobro?”.
Wcześniej nie lubiłam wychodzić przed szereg, wolałam pracować za kulisami. Teraz się to zmieniło.
Jestem głośna, bo w pewnym momencie poczułam, że muszę taka być, jeśli chcę walczyć o godne traktowanie osób w kryzysie bezdomności, zrzucanych przez nieudolny system na margines. Docierają do mnie sygnały, że moja rozpoznawalność łączona jest z łatką „pyskatej baby”.
Kto nadał ci ten przydomek?
– Tego nie wiem. Mam wsparcie instytucjonalne i samorządowe, ale z niektórymi się nie dogaduję. Zajmuję się wykluczonymi osobami, ale ja też czuję się wykluczona. We wrześniu w Brwinowie otworzono Centrum Organizacji Społecznych. Zostałam poinformowana, że w tym budynku mogę się spotkać z zespołem, ale – w przeciwieństwie do innych organizacji – mamy zakaz prowadzenia tam akcji, bo „nasze działania mogą budzić zagrożenia”.
Do jakich historii lubisz wracać, myśląc o swojej działalności?
– Czymś wyjątkowym jest Wigilia. Teraz organizujemy ją po raz trzeci. Kompletnie nie wiem, ile będzie osób – na plakacie jest informacja, że zapraszamy osoby samotne, ubogie i bezdomne. W zeszłym roku nakryliśmy stół na 74 osoby, gościliśmy prawie sto.
Ideą jest integrowanie społeczności. Na wigilijnym stole Ponad Miedzą pojawiają się wyłącznie potrawy od darczyńców. Sponsorzy, partnerzy i cała masa prywatnych osób funduje paczki. Siadamy razem – osoby w potrzebie, jak i wspierające stowarzyszenie. Bez podziałów. Wszyscy jesteśmy sobie równi.
A o jakich wspomnieniach wolałabyś zapomnieć? Co jest najtrudniejsze?
– Śmierci. Przybywa osób, o których pamiętam, a których już nie ma. W tym roku pochowałam dwójkę podopiecznych. Do dzisiaj nie pogodziłam się z tymi śmierciami, bo ci ludzie nadal powinni być między nami.
Czy jest coś, co chciałabyś, żeby zrozumieli ludzie, którzy na co dzień nie pracują z wykluczonymi osobami?
– Statystyki kłamią – jest dużo gorzej. Wiele raportów bazuje na gospodarstwach domowych. Nie uwzględniają osób bezdomnych przebywających w schroniskach, hostelach albo na ulicy. Ich nie ma w tych statystykach. Ubóstwo i bezdomność jest palącym problemem, nad którym nie pochylamy się w wystarczający sposób.
O czym marzysz dla siebie?
– Chciałabym otworzyć w Brwinowie miejsce, w którym człowiek będzie w centrum. Wzoruję się na już istniejących placówkach, przykładowo toruńskiej Sercowni. Zainteresowane osoby będą mogły przyjść i coś zjeść, wykąpać się i ogrzać, przebrać, uprać rzeczy. Chcę, żeby mogły identyfikować się z tym, że jest to ich bezpieczna przestrzeń.
Wczoraj oglądałam budynek. Zamierzam zacząć od remontu, do którego zaproszę swoich podopiecznych, żeby korzystający z tego pomieszczenia włożyli pracę w jego przygotowanie. Żeby je współtworzyli.
A o czym marzysz dla osób korzystających ze wsparcia Ponad Miedzą?
– Żeby ich nie było. Przecież kraje skandynawskie rozwiązały ten problem. Stamtąd wywodzi się program Najpierw Mieszkanie, który uwielbiam. Konstytucja mówi, że każdy człowiek musi mieć dach nad głową. Miesięczny pobyt bezdomnego w schronisku kosztuje samorząd około 2000 zł. Gdybyśmy mieli ustawowo inną możliwość wspierania tych ludzi, to czy nie byłaby to bardziej realna pomoc?
Człowiek mieszkający w schronisku nadal jest bezdomny.
W pandemii z naszego wsparcia korzystało o wiele więcej osób niż zazwyczaj. Pamiętam, że podczas jednego z tłoczniejszych dni na Grójeckiej, podeszła do mnie mieszkanka bloku i powiedziała z wyrzutem: „Tych ludzi nie powinno tu być”. Odpowiedziałam: „Ma Pani rację. Tych ludzi nie powinno tu być”.
Ewa Gołębiewska – florystka z zawodu i zamiłowania. Społeczniczka działająca przede wszystkim w Brwinowie i powiecie pruszkowskim. Założycielka Stowarzyszenia Ponad Miedzą, które od kilku lat wspiera osoby ubogie i bezdomne.
Źródło: informacja własna ngo.pl