Czy warto prowadzić działania rzecznicze? Rzecznictwo w zawężającym się „polu racjonalności”. Czyli rzecz o znikających agorach i wszędobylskich arenach
Analizując specyfikę procesów rzeczniczych prowadzonych przez przedstawicieli NGO, nie można abstrahować od obecnego kontekstu społeczno-politycznego. A kontekst ten mocno zawęża „pole racjonalności” (przestrzeń debaty toczonej wokół jakichś uporządkowanych reguł) i coraz bardziej przypomina pole minowe, na którym każdy krok to potencjalna eksplozja. W rzeczniczej pracy nad wspólnym dobrem potrzebujemy czegoś w rodzaju greckiej agory – niestety coraz częściej wrzucani jesteśmy na wszędobylskie areny rodem z postrepublikańskiego Rzymu.
W ramach 10. cyklu Pod lupą ngo.pl, poświęconego tym razem kondycji rzecznictwa organizacji pozarządowych Jak osiągnąć dziś zmianę? O rzecznictwie NGO, zaprosiliśmy do debaty przedstawicieli i przedstawicielki organizacji, podejmujących działania rzecznicze i mających różne perspektywy: unijną, krajową, lokalną. Są takie, które skupiają się na prawach określonej grupy osób, które jednocześnie świadczą usługi, które mają na swoim koncie rzecznicze sukcesy, ale i porażki. Wszystkim zadaliśmy jedno pytanie: „Czy warto prowadzić działania rzecznicze?”. Zapraszamy do lektury, a także do dzielenia się swoimi przemyśleniami.
Na komentarze (do 2 tys. znaków; wraz z krótką notką biograficzną i zdjęciem autora lub autorki) czekamy pod adresem redakcja@portal.ngo.pl.
Uwaga „metodologiczna”
Moja opinia będzie subiektywna. Trochę tautologia? Być może, ale wolę się zabezpieczyć. Subiektywna na poziomie stricte indywidualnych, może wręcz emocjonalnych refleksji, ale także w odniesieniu do podmiotu, który reprezentuję (Fundacja Aktywizacja). Nie jesteśmy bowiem organizacją rzeczniczą. Jesteśmy organizacją usługową o dużej skali realizowanych działań – w ubiegłym roku wsparliśmy 1118 osób z różnymi niepełnosprawnościami w trwałym wejściu na rynek pracy (dla porównania: wszystkie 340 Powiatowych Urzędów Pracy rocznie przyczynia się do zatrudnienia ok. 3 tys. osób z tej grupy). Działania badawcze oraz rzecznicze są niejako wtórne, wynikają z rosnącej wraz z usługami eksperckiej wiedzy oraz diagnozy deficytów polityk publicznych w obszarze rynku pracy i niepełnosprawności.
To istotne zastrzeżenie. Z jednej bowiem strony, z perspektywy definiowania zawężającego, pokazuje, że w ogóle nie prowadzimy „rzecznictwa” (formalnie nie reprezentujemy danego środowiska, a „tylko” działamy na jego rzecz), a raczej swoistą „eksperckość zaangażowaną”. Z drugiej strony, pytanie: „czy warto podejmować działania rzecznicze?” staje się mniej katastroficzne, a bardziej racjonalne – brak tego typu inicjatyw nie oznacza bowiem przejścia w niebyt (tak byłoby w przypadku organizacji stricte rzeczniczych), a „jedynie” modyfikację drobnego wycinka całokształtu zaangażowania.
Czy warto? O agorach i arenach
Z tak zapakowanym plecakiem ruszam w poszukiwanie odpowiedzi na pytanie „czy warto…”. Po pierwsze: czy warto podejmować działania rzecznicze, akcentować błędy, braki, potrzeby zmian w politykach publicznych, w funkcjonowaniu instytucji, które finansują nasze działania? Dużo bezpieczniejszą metodą na stabilizację czy też rozwój byłoby raczej chwalenie, bezkrytyczne potwierdzanie podejmowanych przez administrację decyzji. Wszak nikt z natury nie lubi krytyki, dodatkowej pracy wynikającej z uwag zgłaszanych w konsultacjach czy działaniach interwencyjnych. A granica, za którą czają się rozstrzygnięcia każące nam radykalnie zmniejszać skalę wsparcia, zamykać placówki, zwalniać pracowników jest niezwykle cienka… i nie mamy nad nią kontroli.
Dalej: czy warto wychodzić w przestrzeń publiczną z ambitną agendą zmiany, z wynikami wieloletnich badań i analiz, kiedy z samego środowiska spadnie na nas kilku hejterów, uważających, że „takim fundacjom darmozjadom” trzeba zabrać pieniądze i rozdać je „ludziom”? Albo też twitterowe bańki – przy zerowej analizie istoty proponowanych rozwiązań, za to przy uchwyceniu jakiegoś słowa klucza napełniającego je emocjonalnym tlenem sprowadzają poważną dyskusję do kategorii, które leżą lata świetlne od tematu, który poruszamy.
No i w końcu: czy warto prowadzić działania rzecznicze w świecie, w którym przestrzeń kreowania polityk publicznych jest coraz mocniej zawłaszczana przez brutalnie spolaryzowaną politykę partyjną? Gdzie podział idzie tak głęboko w społeczeństwo, że przestrzeń debaty na wszelkie możliwe tematy przypomina żądną krwi rzymską arenę z szybkimi i brutalnymi jak gladiusy ciosami pogardy, nienawiści, emocji dominującymi nad racjami? Chcemy wnieść na agorę społecznego zainteresowania jakiś temat nie do końca wygodny dla władzy (co jest standardem dialogu społecznego, a nie wyrazem jakiejś wrogości)?
Musimy liczyć się z tym, że – niezależnie od skrupulatnie pilnowanej apolityczności i głębokości merytorycznych argumentów – zostaniemy krótko, acz „wystarczająco” otagowani jako organizacja lewicowo-liberalna (dla piszącego te słowa konserwatysty jest to iście orwellowska aberracja) i wrzuceni na arenę zupełnie nie naszej walki, na pożarcie medialnych czy twitterowych bestii nakręcających negatywnymi emocjami twardy elektorat danej partii.
„Opcja Benedykta”
Odpowiedź brzmi: warto! Po pierwsze dlatego, że walczymy w słusznej sprawie i „pozytywistyczne przesunięcie systemu” choćby o krok (wolę zdynamizowane ewolucje niż rewolucje) w jakiś sposób podnosi jakość życia grup, na rzecz których działamy, czy też zmniejsza skalę problemów, które staramy się rozwiązać. Taki kroczek postawiliśmy kiedyś jako Grupa ON Inclusion 14-20 w zakresie dostępności w funduszach unijnych – dziś możemy obserwować dobrze rozwijającą się politykę krajową, pozytywnie wpływającą na funkcjonowanie osób z niepełnosprawnościami w Polsce.
Po drugie: lata doświadczeń współpracy z administracją publiczną pokazują mi, że wciąż jest wielu urzędników (a nawet polityków), którzy chcą i potrafią wykorzystać owo zawężające się „pole racjonalności” i w dialogu ze stroną społeczną wdrażają idee ważne dla dobra wspólnego. Warto „nasycać” takie miejsca wiedzą ekspercką, merytoryczną i konstruktywną krytyką, ale też docenieniem takiego wysiłku.
I na koniec jeszcze jedno. Jestem pesymistą, jeśli chodzi o kierunki zmian społeczno-politycznych. W Polsce, na świecie. Obawiam się, że – niezależnie od konkretnego kształtu sceny politycznej – w obecnym, posthistorycznym „cyklu cywilizacyjnym” areny będą coraz bardziej dominować nad agorami. A aktorzy życia publicznego będą przechodzić dynamiczną ewolucję z gladiatorów w clickbaitowe bestie.
Na tym tle, zachowanie „pola racjonalności” charakteryzującego wiele procesów rzeczniczych trzeciego sektora kojarzy mi się z funkcją klasztorów św. Benedykta, które pozwoliły bezpiecznie przepłynąć mądrości antyku i wczesnego chrześcijaństwa przez ocean barbarzyńskich „wieków ciemnych”.
Przemysław Żydok, prezes zarządu Fundacji Aktywizacja. Od 25 lat w sektorze pozarządowym. Współzałożyciel eksperckiej Grupy ON Inclusion 14-20, która przyczyniła się do włączenia zasady dostępności w główny nurt programowania funduszy europejskich w Polsce. Jeden z liderów ruchu Kongresu Osób z Niepełnosprawnościami. Członek wielu ciał międzysektorowego dialogu takich jak Rada Dostępności, Krajowa Rada Konsultacyjna ds. Osób Niepełnosprawnych czy Komitet Umowy Partnerstwa.
Źródło: informacja własna ngo.pl