Czy Rady Pożytku są wciąż potrzebne? Miało być dobrze, a wyszło jak zawsze. Do bani
Najwięcej szkody robią samorządowcy – ci najważniejsi, zarządzający gminami. To oni systematycznie umniejszają rolę Rad Pożytku.
Jestem inicjatorką powołania we wschodniej części Beskidu Niskiego, tej od Pielgrzymki po Komańczę, czterech gminnych Rad Pożytku Publicznego. Udało mi się namówić kolegów, którzy są lokalnymi liderami, do podjęcia działań zmierzających do utworzenia wspomnianych ciał.
Na początku był zapał, ogromne chęci, jeszcze większe oczekiwania. Przecież czytając, jakie są kompetencje gminnych rad, można dojść do wniosku, że to organy, które mogą dużo, a nawet bardzo dużo. To wszystko jednak ułuda, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Taki mamy klimat
W gminnych Radach ze strony organizacji pozarządowych zasiedli lokalni liderzy tak zwanej lokomotywy ciągnącej pociąg z wagonami pełnymi dobrych chęci do działań na rzecz lokalnych społeczności. To ludzie, którym zależy na wyrównywaniu szans w dziedzinie kultury, edukacji, cyfryzacji, jednym słowem: na polepszeniu warunków naszego życia, tego z dala od centrów cywilizacyjnych.
Obok nich w gronie członków gminnych rad zasiedli przedstawiciele samorządów. Niestety, ta grupa ludzi jest mniej zaangażowana w sprawy, o których wcześniej pisałam. Jednak to jeszcze jest do przełknięcia.
Najwięcej szkody robią samorządowcy – ci najważniejsi, zarządzający gminami. To oni systematycznie umniejszają rolę Rad. Sprowadzają je do bycia maszynkami do opiniowania przygotowanych uchwał. Uchwała za uchwałą, uchwałę pogania… Między nimi opiniuje się roczne programy współpracy gminy z organizacjami pozarządowymi przygotowane przez pracowników samorządowych. Żadnych spotkań z członkami Rad służących rozpoznaniu problemów i podjęciu stosownych działań. Owszem, zdarza się udział „szeryfa” w posiedzeniach Rady, ale na zasadzie pilnowania interesu: „żeby czegoś nie wymyślili”.
Jeden za znanych mi wójtów publicznie wyraził nawet swój stosunek do gminnej Rady Działalności Pożytku Publicznego mówiąc, że „potrzebna jest jak majtki…” (tu padło wulgarne określenie kobiety uprawiającej nierząd).
No cóż, taki mamy klimat wokół gminnych rad.
Szczytowa arogancja i bezkarność włodarzy
Samorządowcy, którzy nie czują ważnej roli organizacji pozarządowych, nie będą poważnie traktowali gminnych Rad Pożytku. Niestety, marazm i zniechęcenie są zaraźliwe tak samo jak zapał i chęć do działania.
Za to, co stało się z niektórymi gminnymi Radami Pożytku w moim rejonie, obwiniam całkowicie włodarzy gmin, którzy nie do końca zdają sobie sprawę z roli organizacji pozarządowych.
Przecież to one wykonują zadania przypisane samorządom. To im niektórzy wójtowie z mojego rejonu rzucają (na przykład kołom gospodyń wiejskich) „stówkę” na zorganizowanie biesiady z udziałem pracowników gminy, którzy podochoceni wypitą wódeczką kompromitują urząd na oczach mieszkańców. Tym samym kołom gospodyń wiejskich proponuje się rejestrację według nowych zasad, aby móc sięgnąć po ich dotacje na działania, które powinien sfinansować samorząd. Arogancja i bezkarność lokalnych włodarzy jeszcze nigdy nie osiągnęła takich szczytów.
„Szaleję” w krajowej Radzie
Obok Rad gminnych są też Rady wojewódzkie. Tutaj sytuacja jest bardzo podobna. Brak zaangażowania ze strony samorządowej, wysoka absencja na posiedzeniach. I też tylko regulaminy, projekty, strategie i tak dalej. Brak inspiracji, „odrobiny szaleństwa”. Jestem członkiem wojewódzkiej Rady i od niedawna krajowej. W poprzedniej kadencji Rady wojewódzkiej byłam bardzo aktywna. Organizowałam spotkania w terenie, inspirowałam, zachęcałam. Wychowałam sporą grupę lokalnych działaczy.
Niestety, w tej kadencji nie ma nawet z kim wymienić doświadczeń, podyskutować, bo ludzie po prostu nie przychodzą na spotkania. Oczywiście – strona samorządowa jak zwykle.
Za to „szaleję” w krajowej Radzie, będąc przewodniczącą Zespołu do spraw partycypacji społecznej osób starszych. Szczególnie zajmuję się seniorami w kryzysie bezdomności. Udało mi się doprowadzić do zmiany zapisów w krajowej mapie zagrożeń bezpieczeństwa ze stygmatyzującej „bezdomności” na „osoba bezdomna w potrzebie”. Teraz „uderzam” na zmiany w Ustawie o pomocy społecznej, które ułatwią życie osobom bezdomnym. Skupiłam się również na problemach całej społeczności senioralnej.
W krajowej Radzie panuje dobry klimat do działania, nikt nikomu nie podcina skrzydeł.
Walczmy z tymi, którzy umniejszają naszą rolę
Wracając do gminnych Rad, zastanawiam się, czy obligatoryjne zmuszenie samorządów do ich tworzenia byłoby dobre. Chyba jednak nie, ponieważ brak jest świadomości przekonania o słuszności ich zawiązywania. Przymus jest złą metodą. Zatem jaka metoda jest dobra? Już kiedyś pisałam, że na stanowiska wójtów i burmistrzów powinniśmy wybierać osoby odpowiednie, czyli takie, które dostrzegają moc drzemiącą w organizacjach pozarządowych.
My tę moc musimy pokazywać na każdym kroku, nie poddawać się i walczyć z tymi, dla których jesteśmy niewygodni. Walczyć z tymi, którzy publicznie umniejszają naszą rolę.
Nie dostrzegają dobra, które czynimy dla lokalnych społeczności. Niestety, w swojej pracy społecznika spotykam się z takimi szkodnikami, „psujami” społeczeństwa obywatelskiego. Znalazłam na nich metodę. Buduję silne grupy społeczników, którzy twardo idą do przodu i zmierzają do celu. Tym celem jest pomoc słabszym, rozwój społeczności lokalnej, praca na rzecz wykluczonych i zagrożonych wykluczeniem społecznym.
Mirosława Widurek – Prezes Stowarzyszenia „Dla Równości”. Członek Krajowej Rady Działalności Pożytku Publicznego, Przewodnicząca Zespołu do spraw Partycypacji Społecznej Osób Starszych KRDPP, Członek Rady Działalności Pożytku Publicznego Województwa Podkarpackiego.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.