Agnieszka Krzyżak-Pitura: Nie jesteśmy miejskimi oszołomami [film]
– My wszystkiego nie załatwimy i nawet nie możemy, ponieważ wytyczamy sobie pewne cele i chcemy zająć się grubymi sprawami, których mieszkaniec sam nie może innymi kanałami załatwić – mówi w wywiadzie dla warszawa.ngo.pl Agnieszka Krzyżak-Pitura, radna warszawska Dzielnicy Mokotów z Miasto Jest Nasze, prezeska Fundacji Rodzic w mieście oraz wiceprezeska Zarządu Kongresu Ruchów Miejskich.
Z rozmowy dowiesz się
- co może zaskoczyć aktywistkę, która została radną?
- czy radna zawsze zajmuje się tym, czym chce?
- jak organizacja społeczna może zainteresować radną swoją sprawą?
OBEJRZYJ
00:00:03 – 00:01:16 – Powitanie i przedstawienie gościni
00:01:17 – 00:08:02 – Co robi radna, by reprezentować mieszkańców i jakimi sprawami się zajmuje?
00:08:03 – 00:15:53 – Dlaczego aktywistka miejska zdecydowała się kandydować do samorządu i jak ocenia możliwości współpracy organizacji społecznych z radnymi
00:15:53 - 00:18:00 – O systemie współpracy samorządu z organizacjami w Warszawie i dlaczego wymaga on zmiany
00:18:00 - 00:27:09 – Czy udaje się realizować zapowiedzi z kampanii wyborczej i czy radna jest bardziej skuteczna niż aktywistka?
00:27:09 – 00:30:02 – Czy pozarządowe korzenie pomagają w kontaktach z innymi radnymi, mieszkańcami i organizacjami społecznymi?
00:30:02 - 00:32:30 – Rady dla organizacji społecznych: jak zainteresować radną i radnego swoją sprawą
PRZECZYTAJ ROZMOWĘ
Rok 2024. był bogaty w wybory na całym świecie, w tym także w Polsce. W kwietniu wybieraliśmy radne i radnych do samorządów. Był to czas intensywnych działań dla organizacji pozarządowych działaczy i działaczek społecznych. Tych, którzy namawiali nas do udziału w wyborach, jak i tych, którzy zdecydowali się kandydować do rad. Dzisiaj naszą gościnią jest Agnieszka Krzyżak-Pitura, która wystartowała w wyborach samorządowych w Warszawie i i weszła do Rady Dzielnicy Mokotów. Agnieszka jest prezeską zarządu, założycielką i fundatorką Fundacji Rodzic z w mieście, a także wiceprezeską Zarządu Kongresu Ruchów Miejskich i członkinią Stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, które ją w wyborach samorządowych wystawiło.
Z Agnieszką porozmawiamy dzisiaj o tym, jak to jest być radną, wywodząc się z trzeciego sektora, a także o tym, czy i jak radni mogą współpracować z organizacjami pozarządowymi.
Zacznę naszą rozmowę od cytatu z felietonu Witolda Gawdy, opublikowanego przez Kongres Ruchów Miejskich. „Jeśli więc zadajesz sobie pytanie, jaki wpływ masz na swojego radnego, to warto uświadomić sobie, że ewentualne efekty tego wpływu nie będą porażające. Twój radny tak naprawdę niewiele może.” I aż chciałoby się tutaj zapytać , jak dużo może radna w Warszawie, ale nie będę tego wyrywała z kontekstu i dodam kolejny fragment z tego z felietonu: „Nie oznacza to jednak, że ma bardziej słuchać swojego burmistrza, prezydenta niż Ciebie. Mozolne stawianie samorządu z głowy na nogi warto zacząć od wyprostowania tej relacji. Trzeba radnym zadać pytania, co robi by dobrze reprezentować mieszkańców. Uświadomić im, że zastępują nas w sprawowaniu władzy, a nie zastępują burmistrza, prezydenta w kontaktach z nami. Bez nacisku ze strony mieszkańców samorząd nie stanie się bardziej samorządny”. Zatem zapytam, co robisz , aby dobrze reprezentować mieszkańców, jako radna dzielnicy Mokotów?
Agnieszka Krzyżak-Pitura: – To jest trudne pytanie, bo ono jest z tezą, że dobrze reprezentuję. Trochę się śmieję. Przede wszystkim staram się być w kontakcie. Jestem dostępna mailowo, socialmediowo i telefonicznie. Organizujemy też dyżury. To się nazywa dyżur radnych, ale to są po prostu spotkania, na które można przyjść i porozmawiać z nami, zgłosić swoje problemy. Mam poczucie, że obecnie to jest wystarczające. Też z tego powodu, że spotykam się ze zdziwieniem ze strony mieszkańców, że w ogóle odpowiadam na ich wiadomości. To pokazuje, w jaki sposób do tej pory, w większości, wyglądał kontakt radnych z mieszkańcami. Opieram się oczywiście na doświadczeniach warszawskich. Mam poczucie, że radni to były osoby niedostępne, z którymi trudno było się złapać, umówić.
Czy to wynika z tego, że są tak bardzo obciążeni obowiązkami, czy z tego, że nie czują potrzeby kontaktu z mieszkańcami? A Ty czujesz nacisk ze strony mieszkańców, żeby się zajmować ich sprawami?
– Poruszyłaś kilka wątków. Trudno mi mówić za innych radnych, ale z tego co widzę w Radzie Dzielnicy Mokotów to dla zdecydowanej większości funkcja radnego jest dodatkowym zajęciem. Pewnie nie byłabym do końca sprawiedliwa, gdybym powiedziała, że dla wszystkich jest to zajęcie dodatkowe, na które się szczególnie uwagi nie zwraca, ale na pewno część tak do tego podchodzi. Są radni, którzy są bardziej aktywni, są tacy którzy są mniej aktywni, a są i tacy którzy w ogóle nie są aktywni i nawet rzadko się pojawiają na posiedzeniach komisji czy całej rady.
Pół roku po zaprzysiężeniu to był czas bardzo intensywnego kontaktu ze strony mieszkańców. Zgłaszali się z bardzo różnymi sprawami i nie ukrywam, miałam wtedy refleksję, żeby nie dać się ustawić w takiej roli, że będę załatwiać każdą sprawę. Razem z pozostałymi radnymi z klubu Miasto Jest Nasze na Mokotowie pracowaliśmy nad systemem współpracy z mieszkańcami. Jak z nimi pracować i samemu się zorientować, gdzie się ma sprawczość i na czym ona polega. Nie oszukujmy się: nie jest tak, że radny, czy radna może wszystko załatwić.
Mamy na szczęście w Warszawie dość dobrze działający system zgłaszania spraw na numer 19 115. Chociaż są obszary, w których jest to mniej skuteczne, jak na przykład – z mojego aktywistycznego poletka – Straż Miejska i źle zaparkowane samochody. To jest rzecz, która w Warszawie nie działa, ale nie dlatego, że samo centrum kontaktu nie funkcjonuje, tylko po prostu Straż Miejska ma duże wakaty. Mam jednak poczucie, że większość takich spraw jest zaopiekowana, np. dzikie wysypiska czy konieczność jakiegoś małego remontu. Z takimi problemami odsyłam mieszkańców pod ten numer. To też na początku u niektórych budziło pewne zdziwienie bądź też niechęć.
Część osób, które oddały głosy na kandydatów i kandydatki pochodzących z ruchów miejskich, miała może takie oczekiwanie, że teraz ci radni wszystko załatwią. Prawda jest taka, że my wszystkiego nie załatwimy i nawet nie możemy, ponieważ wytyczamy sobie pewne cele i chcemy zająć się grubymi sprawami, których mieszkaniec sam nie może innymi kanałami załatwić.
A dlaczego zdecydowałeś się kandydować do rady? Przypuszczam, że jako działaczka i aktywistka i tak miałaś już sporo różnych działań w kalendarzu wpisanych. Co cię skłoniło do tego, żeby jeszcze na tym polu się sprawdzić?
– Było to kilka czynników. Nie ukrywam, że dużym motywatorem było samo zaproszenie mnie na listę wyborczą stowarzyszenia Miasto Jest Nasze, które szukało ludzi zaangażowanych, doświadczonych w działaniach aktywistycznych. Po to, aby stworzyć przeciwwagę dla list wyborczych, składających się z kandydatów i kandydatek, którzy są „słupami”, nie do końca zaangażowanymi, nie zawsze nawet mieszkającymi w swoich okręgach. Miasto jest nasze miało ambitny cel: zrobić listę z ludzi kompetentnych, zaangażowanych, z doświadczeniem. Takich, którzy są reprezentatywni i wiedzą, na co się piszą.
Kolejnym motywem było moje doświadczenie w pracy aktywistycznej w Warszawie. Pracując już bardzo długo z Fundacją Rodzic w mieście, miałam poczucie, że
w Warszawie wytworzyło się dość specyficzne podejście władzy samorządowej do organizacji pozarządowych. Polega to na wyciąganiu ręki po wiedzę merytoryczną, wsparcie i konsultacje wtedy, kiedy jest to potrzebne, a jednocześnie dość lekceważące podejście do organizacji jako podmiotów, które nie są sprawcze i nie do końca sobie radzą na miejskim poletku, nie są kompetentne.
Doświadczeniem, które mnie utwierdziło w tym poczuciu, było to, co wydarzyło się z przy okazji wprowadzania strefy czystego transportu w Warszawie. Miasto przeprowadziło proces konsultacji, bardzo długi i dobrze zrobiony. Projekt szeroko konsultowano z różnymi środowiskami i organizacjami pozarządowymi, w tym z naszą. Włożyliśmy bardzo dużo pracy i wysiłku w to, żeby przedstawić swoje argumenty za wprowadzeniem tej strefy, wiedząc, że jest to temat budzący dużo emocji. Mieliśmy poczucie, że to się skończyło sukcesem. To znaczy: projekt, który Miasto przekazało Radzie Warszawy był bardzo dobry i – powiedziałabym – progresywny, jak na warunki warszawskie. Nie został jednak przegłosowany przez Radę Warszawy, z nieracjonalnych, czysto politycznych powodów. Został obcięty, zmniejszony. Obecnie mamy strefę czystego transportu, która jest jakąś wydmuszką i nie spełnia żadnych swoich założeń. To był moment, w którym dobitnie zobaczyłam, że kiedy poświęciliśmy bardzo dużo czasu i bezpłatnej pracy merytorycznej – bo nikt nam za to nie zapłacił w żaden sposób – i też ciężkiej, trudnej emocjonalnie – bo byliśmy wystawiani na pierwszy ogień komentarzy w dyskusjach medialnych i to też personalnie na nas się odbijało – to zupełnie zniknęliśmy z pola widzenia Rady Warszawy, którą pochłaniały już wtedy interesy polityczne przed zbliżającymi się wyborami. Po prostu nas zlekceważono. To też był powód, dla którego tak dużo osób ze środowiska aktywistycznego w Warszawie zdecydowało się wziąć udział w tych wyborach i że osiągnęliśmy całkiem spory sukces. To była próba, chęć udowodnienia, że to nie jest tylko zabawa i że nie można nas traktować jak niepoważnych małolatów, tylko że mamy swoje postulaty, wierzymy w nie, za nami stoją ludzie i to też może być siłą napędową, aby ten beton w warszawskich radach trochę skruszyć.
Jeśli mówimy o współpracy z samorządem, to zazwyczaj doświadczenie organizacji jest takie, że kontaktują się głównie z urzędnikami. Z tego, co mówisz ten proces, za który byli odpowiedzialni urzędnicy, czyli konsultacje, przeprowadzono dobrze. Wasze uwagi zostały uwzględnione w projekcie. Na końcowym etapie zabrakło może jakiejś obrony waszej eksperckości i kompetencji na forum Rady Warszawy. To jest kwestia raczej współpracy organizacji z warszawskimi radnymi niż z urzędnikami.
– Tak. To jest pytanie, dlaczego tak się dzieje. Dlaczego radni w Warszawie nie sięgają do organizacji pozarządowych? Nie ma łatwej ścieżki komunikacji.
Przekonywanie radnych w różnych działaniach rzeczniczych jest ocenione z perspektywy organizacji jako bardzo trudne, żmudne i nie przynoszące efektów. Dlatego, że radni są wybieralni i są bardzo wrażliwi na naciski polityczne z jednej strony, a z drugiej – na wpływy medialne.
Stąd też pomysł wejścia do rady miasta i do rad dzielnic. Żeby pozmieniać ten dyskurs, wytworzyć masę krytyczną, która pokaże, że radni jednak nie powinni działać pod dyktando partii politycznych, nie powinni się bratać z zarządem dzielnicy i być narzędziem do głosowania za pomysłami czy potrzebami zarządu. Radni to ludzie, którzy powinni być niezależni, powinni reprezentować mieszkańców, a przede wszystkim kontrolować, co robi zarząd dzielnicy i wprowadzać swoje uwagi, zadawać trudne pytania, negować niektóre pomysły. To jest funkcja radnego, a nie przegłosowywanie pomysłów z nadania partyjnego.
Widziałabyś tutaj może jakąś rolę dla Rady Działalności Pożytku Publicznego, która w Warszawie przecież funkcjonuje i są tam zarówno przedstawiciele organizacji, jak i radni?
– Mam wrażenie, że w Warszawie w ogóle potrzebujemy jakiegoś przeorganizowania systemu współpracy samorządu z organizacjami pozarządowymi. Mamy dużo różnych wyspecjalizowanych organizacji pozarządowych, które mają ogrom wiedzy.
Pracując z tymi ludźmi mam przekonanie, że wszyscy chcemy, żeby to miasto szło do przodu w zrównoważony sposób. Nie jesteśmy oszołomami miejskimi, którzy by się tylko przywiązywali do drzew i nie chcą na przykład rozwoju gospodarczego tego miasta. Tak nie jest.
Natomiast mam wrażenie, że samorząd w ogóle nie sięga do organizacji pozarządowych jako do partnerów. Komisje dialogu społecznego już nie funkcjonują i są fikcją. Podobnie jest z Radą Działalności Pożytku Publicznego. Kiedyś zostały wypracowane narzędzia, które być może nawet były dobre i swego czasu się sprawdzały, a teraz już nie są wykorzystywane. Może warto by było wrócić do rozmowy o tym, jak współpracować, żeby to nie opierało się tylko na tym, że organizacje wykonują jakieś zalecone zadania samorządu i część z nich dostaje na to granaty miejskie. Tylko żeby samorząd korzystał z wiedzy organizacji. Myślę, że to wyszłoby wszystkim na dobre.
Wrócę jeszcze do współpracy radnych z mieszkańcami. Często mówi się, że jako organizacje pozarządowe lepiej wiemy, jakie są problemy ludzi w lokalnych społecznościach, ponieważ jesteśmy bliżej tych ludzi. Czy jako radna dostrzegasz, że te problemy są rzeczywiście takie, jakie widziałaś jako aktywistka społeczna? Czy mieszkańcy zgłaszają się z zupełnie innymi problemami?
– Częściowo tak, częściowo nie. W czasie kampanii nie ukrywałam, że są tematy, które są mi bliższe. To na pewno jest kwestia mobilności w mieście, zieleń i dostępność infrastrukturalna. Od kilku lat zajmuję się też szkolnymi ulicami. To jest temat, którym chciałabym się zająć w Dzielnicy Mokotów. Natomiast oczywiście są też takie sprawy, z którymi osobiście nie miałam styczności. Pojawia się dużo kwestii związanych z mieszkaniami komunalnymi i trudnościami wspólnot mieszkaniowych w kontaktach na przykład z zarządem gospodarki nieruchomościami. Z tego wynikają różnego rodzaju problemy, na przykład z lokalizacją śmietników.
Mamy na Mokotowie szczęście, że jest nas pięcioro radnych z Miasto Jest Nasze, więc dzielimy się tematycznie tymi sprawami. Zasiadamy w różnych komisjach. Podzieliliśmy się po to właśnie, żeby dobrze reprezentować mieszkańców, wiedzieć, co się dzieje i móc wnosić problemy i zagadnienia ważne dla nas i dla mieszkańców w każdym obszarze. Jesteśmy też podzieleni okręgami, więc staramy się, żeby każdy działał w swoim okręgu. Daje nam to duży komfort adresowania tych problemów. W poprzedniej kadencji na Mokotowie była tylko jedna radna Miasto Jest Nasze, Melania Łuczak, jej na pewno było trudniej.
Powiedziałaś, że startując w wyborach mieliście swój program, którym przekonywaliście mieszkańców do głosowania. To były tematy zieleni w mieście, transport, dostępne mieszkania. Czy te plany wyborcze udaje ci się realizować, czy też te sprawy zgłaszane przez mieszkańców odciągają was od tego, czym chcielibyście się zajmować?
– Na pewno te sprawy nas trochę odciągają, nie będę oszukiwać.
Cały czas mierzymy się z tym, jak dzielić czas, żeby realizować swoje postulaty i za cztery lata powiedzieć, co nam się udało z nich zrealizować. Nie jest to łatwe. Cały czas się uczymy, w jaki sposób funkcjonować w radzie, jakie wątki rozpatrywać na komisji, a jakie na radzie.
Początkowy okres był dość trudny, bo dużo czasu zabrały nam jesienią uwagi do planu ogólnego Warszawy, który jest ogromnym dokumentem. Chwilę potem wszedł budżet na kolejny rok, który też jest dużym dokumentem, nad którym chcieliśmy się pochylić i zgłosiliśmy kilkadziesiąt uwag. Czujemy, że nie było jeszcze dużo „wolnego”, żeby swoją agendę realizować, ale już myślimy o planach na przyszły rok. Jak bardziej strategicznie podejść do naszych postulatów i w których obszarach w mieście można je zgłaszać.
Są już jakieś pierwsze sukcesy. Na przykład 26 listopada była 9.sesja rady dzielnicy, podczas której mieszkanka Augustówki, czyli zapomnianej trochę części Mokotowa, powiedziała, że bardzo dziękuję, bo od września na Augustówce wydarzyło się tyle, co przez ostatnie 4 lata. Mamy poczucie, że to jest nasz sukces, mimo że osobiście jako radni nic nie zrobiliśmy, ale zapraszaliśmy systematycznie na kolejne posiedzenia rady mieszkańców Augustówki, którzy mówili o swoich problemach, naciskając zarząd dzielnicy, żeby się nimi zaopiekowali. Mówiąc o tym w mediach, spowodowaliśmy, że burmistrz zlecił przygotowanie koncepcji komunikacyjnej dla tego obszaru. Tak widzimy swoją sprawczość.
Jako radni nie jesteśmy w stanie, zwłaszcza jako mniejszość, zaproponować i skłonić całą radę do przepchnięcia, jak i zagłosowania za jakimś naszym dokumentem, który będzie wywrotowy. Możemy jednak sprzeciwiać się jawnie różnym planom dzielnicy. Tak było przy okazji budżetowania na kolejny rok utworzenia ulicy Noworocławickiej w Warszawie, która została zaplanowana 30 lat temu i zarząd co roku próbuję ją sfinansować, a jest to absurdalna inwestycja, biorąc pod uwagę to, w jaki sposób teraz funkcjonuje miasto i jak powinno się planować. Głośno mówimy o naszym sprzeciwie, popychając takie rzeczy, które sprawiają, że przełamujemy dotychczasową bierność.
Bycie radną daje ci poczucie sprawczości, czy jednak czujesz, że są też takie ograniczenia, których się nie spodziewałaś? I jako aktywistka mogłaś zrobić coś więcej, a tutaj coś cię powstrzymuje?
– Zdziwiło mnie – sama nie wiem czemu, bo w sumie powinnam być na to gotowa – że są pewne obszary, w których argumenty, fakty, jakaś logika nie przemawiają, ponieważ jest linia myślenia partyjnego, przez którą się nie da przebić. To jednak jest dla mnie zaskoczenie, ponieważ miałam poczucie, że być może w komisjach merytorycznych uda się o pewnych sprawach bardziej otwarcie rozmawiać. Jednak tak nie jest. Jest dużo nieopartych na żadnych badaniach i faktach przekonań wśród radnych.
Czy mam większą sprawczość? Nie wiem, przyznam szczerze. Jeszcze nie jestem w stanie tego ocenić.
Myślę, że i samorząd, i organizacje pozarządowe warszawskie nadal się trochę układają z tym jak dużo osób ze środowiska aktywistycznego dostało się do rad i co z tym zrobić.
Myślę, że to jeszcze potrwa. Na szczęście kadencja jest długa. Mam nadzieję że pewną sprawczość większą będziemy mieć. Przed nami zapewne kolejne wybory warszawskie, co też nie jest dobre dla miasta, więc trudno powiedzieć, jak będzie wyglądał przyszły rok. Mamy swoją agendę, będziemy starali się ją realizować. Poczucie sprawczości jest różne, jeśli chodzi o nasz klub. Jedni mają większe, inni mniejsze. Ja jeszcze nie wiem, jak tę swoją sprawczość ocenić.
Wywodzisz się ze środowiska organizacji pozarządowych. To pomaga czy przeszkadza w pracy radnej? Jak do tego podchodzą inne organizacje? Jak inni radni? Jak mieszkańcy?
– Na pewno to zauważają. Członkinią stowarzyszenia Miasto Jest Nasze formalnie jestem od wyborów, więc niedługo, ale nasze obszary działania gdzieś tam się spotykały. Na pewno jestem bardziej widzialna w radzie przez pryzmat Miasto Jest Nasze niż mojej organizacji, co ma sens, bo fundacja Rodzic w mieście jest bardziej ogólnopolską niż tylko warszawską organizacją. To nie przeszkadza.
Radni widzą Miasto Jest Nasze jako opozycję, jednak z dość lekceważącym podejściem. Aczkolwiek mam poczucie, że sporym zdziwieniem było, że do rady na Mokotowie weszło nas pięcioro z tej organizacji. To przetestowało trochę ich pozycje. Myślę, że to było również odświeżające dla radnych Platformy Obywatelskiej, o PIS-ie nie wspominając, ponieważ mamy teraz taką samą siłę jak radni PIS-u.
Bardzo dużym atutem jest to, że nie jesteśmy związani z żadną partią, nawet mimo, że startowaliśmy ze wspólnej listy z Razem i Nową Lewicą. Jesteśmy bezpartyjni i to bardzo dużo zmienia. Możemy realizować swoje postulaty, jesteśmy niezależni. Idea niezależnego radnego w naszym przypadku jest stuprocentowo realizowana i nikt nam tu nic nie może zarzucić. To daje dużą swobodę działania i mówienia głośno o swoich poglądach.
Natomiast jeśli chodzi o mieszkańców i inne organizacje pozarządowe to jest na pewno atut, bo czują w nas swoich ludzi. Znamy się, spotykamy się na innych akcjach, w innych gronach.
Zależnie więc, z której perspektywy się patrzy, to nasze pochodzenie ma różne znaczenie.
Zbliżamy się do końca naszej rozmowy i chciałabym Cię poprosić o to, żebyś mogła przekazać trzy, cztery rady dla organizacji pozarządowych, które chciałyby zainteresować radnych swoimi pomysłami albo problemami. Jak się kontaktować? Co powinny zrobić?
– Na pewno powinny dążyć do spotkania, próbując znaleźć osoby, które rzeczywiście są odpowiedzialne za dany obszar. Aby nie tracić czasu na różnych radnych, tylko popatrzeć, kto w jakiej zasiada komisji i raczej „celować” na przewodniczących bądź wiceprzewodniczących.
Jeśli to są sprawy, które mamy podejrzenie, że mogą później trafić pod głosowanie Rady Warszawy bądź Rady Dzielnicy, to warto też zidentyfikować osoby, które mają faktyczny wpływ na innych radnych, bo to niekoniecznie musi być przewodniczący klubu, tylko szare eminencje, które decydują o tym kto i jak podnosi rękę.
Na pewno warto być nieustępliwym. Nie zrażać się tym, że ktoś nie odpowiada i próbować się dobijać. Radni mają swoje dyżury i można się z nimi skontaktować albo przez wydziały obsługi radnych, albo – jeśli chodzi o Radę Warszawy – przez sekretariaty. Warto się dobijać i nie zarażać tym, że ktoś nie odpowiada.
Polecam też pojawianie się na sesjach. To jest rzecz, do której próbujemy przekonać mieszkańców. Wiem, że to może wydawać się nudne i totalnie nie sprawcze, natomiast w ten sposób zyskujemy dwie rzeczy: po pierwsze, ma się możliwość powiedzenia przed wszystkimi radnymi o swoich problemach i zagadnieniach, a po drugie – obecność mieszkańców na posiedzeniu Rady zmienia sposób w jaki radni się zachowują, jak i co mówią, jak funkcjonują. Na własne oczy można zobaczyć, kto jest zaangażowany, a kto nie. Kto poważnie podchodzi do naszych problemów, a kto jednak nie. Taka wiedza się przydaje też przy kolejnych wyborach.
Dziękuję bardzo za rozmowę i za te rady. Naszą gościnią była Agnieszka Krzyżak-Pitura z Miasto jest Nasze oraz Fundacji Rodzic w mieście, warszawska radna Dzielnicy Mokotów. Zachęcam do śledzenia profili Agnieszki w mediach społecznościowych, ponieważ często opisuje tam różne swoje doświadczenia radnej i aktywistki. Zachęcam też do śledzenia serwisu warszawa,ngo.pl, który jest skierowany do organizacji pozarządowych, szczególnie tych warszawskich.
Źródło: inf. własna warszawa.ngo.pl
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23