Przez 30 lat dorobiliśmy się wielkich autostrad, a w Warszawie nadal 16 z 18 dzielnic nie ma łaźni. Wciąż też spotykamy ludzi, którzy nie widzą nic dziwnego w zimnej wodzie w łaźni zimą. Burmistrzowie dumnie wypinają piersi na kolejnych festynach, budżety gmin oświetlają za ogromne pieniądze ulice na święta, a radni nie są w stanie wygospodarować 15 minut na Wigilię z ludźmi opuszczonymi. Organizują igrzyska zamiast rozdawać chleb.
W Polsce w latach dziewięćdziesiątych powstały pierwsze organizacje pozarządowe wspierające osoby w kryzysie bezdomności. Wspólnota Chleb Życia, Barka, Monar, Towarzystwo Brata Alberta, Lekarze Nadziei czy Kamiliańska Misja Pomocy Społecznej do dziś działają i pomagają tysiącom osób. Choć ich sposób działania różni się, idea powstania jest taka sama – to odruch serca liderów i odpowiedź na dojmującą biedę. Gdy spytamy o początki działania, usłyszymy niezgodę na to, aby ludzie wybierali resztki jedzenia ze śmietnika. Władze PRL-u bezdomność traktowały jako pasożytnictwo i konsekwencję indywidualnych wyborów. To wyobrażenie zakorzeniło się w społecznym myśleniu i do dziś przeszkadza w skutecznym pomaganiu i planowaniu strategii walki z bezdomnością.
Bezdomność, to nie wybór. Krótka historia Misji
Ojciec Bogusław Paleczny, założyciel Misji, opowiadał, jak kiedyś – przechodząc przez Dworzec Centralny w Warszawie – widział dziesiątki ludzi grzebiących w śmietnikach i szukających resztek jedzenia. Oddał swoją kanapkę kobiecie, która miała przy sobie cały dobytek spakowany w dwie duże torby. Bała się od nich odejść, dlatego nie mogła zajrzeć do śmietników stojących poza zasięgiem jej wzroku. Poprosiła więc Ojca, aby popilnował jej majątku. To nim wstrząsnęło. Już kolejnego dnia kamilianin wiedział, że musi przygotować więcej kanapek. Szybko zorganizował wsparcie pozostałych zakonników, którzy pomagali mu w przygotowaniu prowiantu. Tak w głowie jednego człowieka zrodziła się idea karmienia setek ludzi. Wiedział, że jeśli chce skutecznie pomóc wielu osobom – musi zaleźć sojuszników.
Kobieta miała na imię Marta i to od jej imienia Ojciec Paleczny nazwał później jadłodajnię w centrum Warszawy Bar „Św. Marta”.
Jadłodajnia karmiła około 300 osób dziennie od 1996 do 2012 roku, wcześniej służył do tego samochód terenowy UAZ i kuchnia polowa, nieodpłatnie przekazana przez Wojsko Polskie.
Z czasem Ojciec Paleczny coraz lepiej poznawał historie i problemy osób w kryzysie bezdomności. Mawiał, że bezdomność to nigdy nie jest wybór. Nie potrafił zatrzymać się jedynie na podawaniu posiłku, chciał wyciągnąć tych ludzi z biedy. Zorganizował przy stacji WKD Śródmieście Punkt Pomocy Medycznej Św. Kamil, nazwany imieniem naszego patrona, który niósł pomoc umierającym, nawet z narażeniem własnego życia.
Ojciec Paleczny starał się dbać o pracowników, mając przy tym świadomość, że nie pomagamy aniołom i świętym – wśród osób koczujących w okolicach dworca byli także recydywiści. Im również należała się pomoc medyczna i obiad. W Punkcie wykonywane były zabiegi pielęgniarskie i udzielane specjalistyczne porady lekarskie w zakresie chorób wewnętrznych, chirurgii ogólnej, endokrynologii i neurologii. Wydawano też odzież, bieliznę i obuwie z darów.
Wciąż ogromnie brakuje systemowego wsparcia dla tego typu działań, panuje bałagan organizacyjny.
Zmieniają się ustawy i rządzący, a tysiące osób nadal umykają uwadze. Dostęp do opieki zdrowotnej dla osób biednych wciąż łatają organizacje pozarządowe, robiące to czasem wbrew obowiązującym przepisom.
W schroniskach dla osób bezdomnych nie mogą przebywać ludzie niezdolni do samoobsługi, a na zakupione leki organizacja nie dostanie faktury. Otrzymaliśmy dotację z urzędu miasta, w której widnieje pozycja „leki, uzupełnienie apteczki”. Ustawodawca zmienił przepisy i mamy kłopot z tym, jak wydatkować przyznane pieniądze.
Po protestach na Dworcu Centralnym, kiedy Ojciec Paleczny stanął w obronie osób brutalnie traktowanych i wyrzucanych, otworzył w warszawskim Ursusie Pensjonat Socjalny „Św. Łazarz”, którym kierował do końca swoich dni. Mieszkał tam wspólnie z podopiecznymi, jadł te same posiłki.
Placówka zawsze była wzorem dla innych, ponieważ Ojciec dbał o każdy szczegół. Uważał, że aby ludzie w kryzysie bezdomności mogli urządzić funkcjonalnie własne mieszkanie i dbać o nie, muszą już na etapie schroniska mieszkać w czystych, zadbanych pokojach.
Ważne dla niego było również profesjonalne wsparcie pracowników socjalnych, bardzo cenił wykonywaną przez nich codziennie mrówczą prace. Mówił, że biuro, w którym przyjmowali, to serce domu.
Pogarda w białych rękawiczkach
Ludzie nadal oburzają się, jeśli obok nich ma powstać placówka służąca pomocą osobom biednym. Pomimo upływu lat, zawsze znajdują się osoby, które skutecznie blokują innym dostęp do wsparcia. Kiedyś byli to okoliczni mieszkańcy, bojący się narkomanów, więźniów i bezdomnych. Zjawiali się pod budynkami, krzyczeli i wybijali szyby. Osoba, która podejmowała inicjatywę na rzecz osób wykluczonych, niejednokrotnie dostała kijem czy kamieniem.
Teraz, zamiast chuliganki, podobne przedsięwzięcia blokują na sesjach rady gminy radni czy burmistrzowie w nienagannych garniturach.
Dzielą budżet tak, aby przysporzył im głosów w kolejnych wyborach. W białych rękawiczkach, z uśmiechem na twarzy, bezkarnie, zamiast wspierać najsłabszych, budują kolejne ścieżki rowerowe czy fontanny. Burmistrzowie dumnie wypinają piersi na kolejnych festynach, budżety gmin za ogromne pieniądze oświetlają ulice na święta, a radni nie są w stanie wygospodarować 15 minut na Wigilię z ludźmi opuszczonymi.
To oczywiście nasza, społeczeństwa wina, bo chcemy, aby rządzili ludzie, dla których wsparcie biednych nie jest ważne. Oni robią tylko to, czego się od nich oczekuje. Organizują igrzyska, zamiast rozdawać chleb.
Przez 30 lat dorobiliśmy się wielkich autostrad, a w Warszawie nadal 16 z 18 dzielnic nie ma łaźni, wciąż też spotykamy ludzi, którzy nie widzą nic dziwnego w zimnej wodzie w łaźni zimą. Nadal pogardza się biednymi, choć kolejne władze samorządowe udają, że im pomagają. Wiele gmin zupełnie nie dostrzega osób zagrożonych bezdomnością. Ludzie schorowani, w podeszłym wieku mieszkają w slumsach. Dzieci wychowywane są w mieszkaniach bez dostępu do toalety czy łazienki.
W królestwie biurokracji
By otrzymać pomoc żywnościową czy lekarską, trzeba wypełnić stertę papierów. Reglamentuje się pomoc, a najwięcej pieniędzy pochłania biurokracja, która ma kontrolować wszystko i wszystkich. Z braku zaufania do tych, którzy niosą pomoc, powstają kolejne rubryki w tabelach i metody kontroli.
Pomagaczy szkoli się z przepisów tylko po to, aby w końcu, po 30 latach mozolnie wprowadzanych kolejnych rozporządzeń, zrozumieli, że nie da się pomóc.
Jeśli nie ma na coś przepisu, urzędnik nie może udzielić pomocy. Samo stanie boso i z pustym brzuchem nie wystarczy, trzeba mieć na to dokument. Ludzie traktowani są jak przedmioty, przestawia się ich z gminy do gminy. Najpierw mówi się o migracji zarobkowej, czyli de facto o wykorzystywaniu taniej siły roboczej. Przymyka się oczy na pracę na czarno u podwykonawców wielkich przedsięwzięć kolejnych wizjonerów, a następnie wmawia się ludziom, że utrata zdrowia czy zdrowych zmysłów to wybór. Znam historie osób, które straciły pracę, bo upadły wielkie zakłady: górników, włókienników, stoczniowców. Znam też ludzi, którzy pracowali przy budowie autostrad, stadionu narodowego, wrócili z migracji do różnych miast europejskich. Wszystkich ich łączy schronisko dla osób bezdomnych.
Statek do lepszego
Jesienią 2006 roku Ojciec Bogusław wraz z osobami bezdomnymi zaczął misję niemożliwą. Postanowił zbudować siedemnastometrowy statek, którym mieli wspólnie popłynąć dookoła świata. Pokazał całemu światu ludzi wykwalifikowanych, pracowitych, mieszkających w schronisku dla bezdomnych.
Uważał, że ludzie muszą mieć wyzwania, marzenia, cele i tylko w ten sposób można myśleć o wyciągnięciu ich z bezdomności.
Statek zwrócił uwagę niezainteresowanego sprawami społecznymi świata na problem osób niemających domu. Ludzie zastanawiali się, jak to możliwe, że osoby bezdomne same budują ogromny statek w środku Warszawy. Poznając historię statku, poznali losy budowniczych, zaczęli myśleć o tym, że bezdomność to nie wybór, lecz często splot wielu niesprzyjających okoliczności już od dzieciństwa. Statek to nasza trampolina do innego świata, świata ludzi niewidzących chorób, biedy, którzy nieszczęściem nazywają brak urlopu w ciepłych krajach czy zepsuty samochód.
Aktualnie Misja to wzór schroniska dla osób w kryzysie bezdomności, zarówno pod względem fizycznym budynku, jak i prowadzonej w nim pracy przy wychodzeniu z kryzysu. Pensjonat Socjalny „Św. Łazarz” przeznaczony jest dla osiemdziesięciu mężczyzn, prowadzone są tu skuteczne indywidualne programy wychodzenia z bezdomności. Zatrudnia wykwalifikowany zespół profesjonalistów i pasjonatów: pracowników socjalnych, psychologów, doradcę zawodowego. Rocznie z jego pomocy korzysta ponad 300 osób.
Mieszkania treningowe od 2012 roku stały się inspiracją dla władz Warszawy do rozwijania opartych o wsparcie mieszkaniowe programów dla osób w kryzysie bezdomności. Aktualnie to najskuteczniejsza i najtańsza metoda pomagająca dziesiątkom osób rocznie. Kamiliańska Misja Pomocy Społecznej ma do dyspozycji 50 miejsc w wynajętych na wolnym rynku ładnych i dobrze skomunikowanych budynkach. Przetarliśmy szlaki wielu organizacjom i pokazaliśmy, że można pomagać inaczej niż w placówkach.
Dwóch pracowników socjalnych ze wsparciem psychologa pomaga ludziom odnaleźć się w trzeźwości, na rynku pracy, w kinie, w teatrze, w filharmonii, w mieszkaniu wśród nowych przyjaciół, pomaga też odnowić kontakty z rodziną. Są protezą przyjaciela, namiastką rodziny, profesjonalistą z sercem.
Spółdzielnia Socjalna „Piękne Miejsce” daje pewne zatrudnienie w bezpiecznym środowisku oraz świadectwo pracy, czasem po wielu latach bez legalnego zatrudnienia. Uczymy, czym i po co są składki. Ludzie mający spracowane ręce i kręgosłupy często nie mają wystarczającej liczby lat udokumentowanej pracy, aby starać się o rentę czy emeryturę. Spółdzielnia robi cateringi na ogólnopolskich i międzynarodowych konferencjach, remontuje, sprząta. Wiemy, że każdy ma umiejętności i talenty, które należy odkryć.
Nie zrezygnowaliśmy jednak z docierania do osób przebywających w przestrzeni publicznej. Streetworking aktualnie prowadzi psycholog-terapeuta do spraw uzależnień z pomocą pracownika socjalnego.
Osoby, które wybrały działki czy altanki śmietnikowe na miejsce, gdzie chcą przetrwać kryzys braku domu, często nie wierzą już w powrót do funkcjonowania w świecie, w którym ma się klucze do własnego lokum.
Ludzie ci nie wybierają bezdomności jako takiej, ale nie chcą, nie potrafią mieszkać i żyć w zbiorowej instytucji. Z życzliwością pomagamy im krok po kroku zredukować szkody wyrządzone przez złe odżywianie, brak leczenia, niewyspanie, zimno czy upał. Czasem sukcesem jest kąpiel i zmiana odzieży, innym razem wizyta u lekarza, wielokrotnie znalezienie miejsca w placówce, a czasem nawet powrót do rodziny. Jesteśmy tam, aby słuchać i pomagać, a nie pouczać, dlatego zdarza się nam karmić psa w altance na działce, kiedy właściciel jest w szpitalu.
Człowiek, a nie statystyki
Wszystkie formy wsparcia wiążą się i przeplatają. Łączy je miłość i troska o drugiego człowieka, ta iskra, która kazała Ojcu Bogusławowi oddać swoją kanapkę.
Robimy to wszystko, co robi się dla najbliższych, kiedy potrzebują pomocy.
Trudno wymienić wszystkie działania, ale zapewne warto wspomnieć jeszcze o kilku. Odwiedzamy chorych w szpitalu, robimy paczki żywnościowe, a także paczki z odzieżą, czystym ręcznikiem, papierem toaletowym, zeszytem i długopisem na terapię alkoholową. Niestety bywa i tak, że organizujemy pogrzeb. Jesteśmy tymi, którzy siedzą przy trumnie.
Myślę, że historia Misji jest obrazem zmian, jakie zachodziły w pomocy społecznej w przeciągu ostatnich trzydziestu lat. Od akcyjności jednego człowieka do profesjonalnego wspierania połączonego z próbą zmiany sposobu myślenia o ludziach doświadczających bezdomności.
Przez blisko 30 lat naszej działalności najważniejszy był i jest człowiek. Pomimo licznych zabiegów decydentów, aby papiery, statystyki, tabelki, wskaźniki przysłoniły pojedynczego człowieka, nie dajemy się. Obawiam się jednak, że przy takim braku wsparcia społecznego, w naszych rodzinach przybędzie osób bezdomnych.
Adriana Porowska – Z zawodu pracownik socjalny, aktualnie pełni funkcję Dyrektora Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej, jest koordynatorem merytorycznym w Pensjonacie Socjalnym Św. Łazarza dla 80 bezdomnych mężczyzn, mieszkaniach treningowych dla 35 osób oraz odpowiada za pracę streetworkerów. Organizacje pozarządowe skupione w KDS ds. bezdomności kolejny raz powierzyły jej stanowisko Przewodniczącej Warszawskiej Rady Opiekuńczej. Jest członkiem Rady Społecznej RPO powołanej przez profesor Irenę Lipowicz. Adam Bodnar, obecny Rzecznik Praw Obywatelskich, powołał ją w skład Komisji Ekspertów ds. Przeciwdziałania Bezdomności oraz powierzył jej funkcję współprzewodniczącej tej komisji.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.