Badania Klon/Jawor (polecam!) mówią, że największą bolączką polskich organizacji pozarządowych są pieniądze. A konkretnie ich brak. No więc BARDZO czujemy się częścią sektora.
Jako młoda fundacja, bez dorobku, historii i tabelki z dziesiątkami zrealizowanych projektów, przeczesujemy fundusze.ngo.pl (chwała Wam, osoby z redakcji, za ten serwis!). Ale w większości konkursów trzeba mieć X lat doświadczenia albo wkład własny. A my – ani tego, ani tego. Był jeden konkurs, w którym to nie było wymagane, ale poza listą dofinansowanych znalazłyśmy się w znakomitym towarzystwie innych nowicjuszy. Na liście zwycięzców za to królowały Koła Gospodyń Wiejskich. Przez chwilę naprawdę myślałyśmy, że może trzeba było założyć koło, a nie fundację…
Nie próbowałyśmy jeszcze zbierać pieniędzy wśród znajomych (uważajcie, to nie znaczy, że nie spróbujemy!), ale wykorzystałyśmy wszystkie możliwe talenty i umiejętności naszych przyjaciół. Były więc konsultacje oświetlenia planu, poprawki scenariusza spotu, montowanie materiałów, kiedy nam już brakowało mocy, i awaryjne serwisy w stylu: „Ej, jak zrobić to przejście między kadrami, żeby nie wyglądało, jakby się coś urwało?”.
Okazało się, że wokół nas jest cały sztab fachowców od spraw przeróżnych, z ogromnym sercem i bez faktur. I to jest cudowne, ale doskonale wiemy, że jeśli chcemy się rozwijać (a w planach mamy podbój świata), to taka strategia „na przyjaciela” na dłuższą metę nie zadziała.
Serio, pytanie do wszystkich organizacji, bo przecież wszyscy kiedyś zaczynali: jak zdobywaliście pierwsze pieniądze na działania? Poza drenowaniem własnych, domowych i osobistych budżetów, bo to wychodzi nam super.
Na razie więc jesteśmy swoimi głównymi darczyniami. Finansujemy sprzęt do nagrań (trzeci zestaw mikrofonów w końcu działa znakomicie!), programy do montażu i grafiki, benzynę, parkingi i nasz pierwszy – i wciąż ulubiony – zakup: neon FemiVoice. Nie pytajcie, ile kosztował. Ale świeci pięknie.
Więc kiedy znajoma, która od początku nam kibicuje (i to z nią konsultowałyśmy nasze numery PKD), zapytała:
– I jak Wam idzie? Rozkręcacie działalność gospodarczą?
Odpowiedziałam ze skwaszona miną:
– Yyyy, raczej ledwo przędziemy. Słabe z nas fundraiserki, bardziej takie…
– Prządki? – podpowiedziała.
I choć miałam na myśli jakieś inne określenie na umiarkowanie efektywne przedsiębiorczynie, to w sumie mogą być i prządki. Jak anioł dzieweczki. W średnim wieku. Na dorobku.
I może NA RAZIE nie umiemy zdobywać kasy, ale za to robimy coś, co ma sens. A każda prządka wie, że żeby powstała nić, trzeba czasu, cierpliwości i trochę miłości do tego, co się tka.
Źródło: informacja własna ngo.pl