– Dzikie zwierzęta starają się unikać ludzi. Musimy pamiętać, że to my weszliśmy z buciorami na ich terytorium i w związku z tym należy się im szacunek – o tym, jak zachowywać się wobec dzikich zwierząt i do kogo zwrócić się po ewentualną pomoc, rozmawiamy z Dominiką Weber ze Stowarzyszenia Ochrony Zwierząt EKOSTRAŻ we Wrocławiu.
Jędrzej Dudkiewicz: – Niedawno media donosiły o historii szopa Edwarda, który został wsadzony przez ludzi do beczki i się w niej udusił. Rozłóżmy tę sytuację na czynniki pierwsze. Czy takie zwierzę może być w ogóle towarzyszem człowieka i czy jego właścicielka w jakimś stopniu zawiniła?
Dominika Weber: – Dzikie zwierzęta, jeśli się je oswoi, jak najbardziej mogą być przyjaciółmi człowieka. Szopy akurat są ciekawskie, towarzyskie, mogą więc mieszkać z nami, pod warunkiem że jesteśmy w stanie zapewnić im odpowiednie warunki. Powinno być trzymane raczej w wolierze niż mieszkaniu, ale to już zależy od woli człowieka.
Wychodzę przy tym z założenia, że ludzie są odpowiedzialni za to, co oswoili.
Świetnie, że ta pani robiła dużo dobrego z oswojonym szopem, dbała o niego, promowała fajne akcje z jego udziałem. Miała jednak obowiązek go mocniej przypilnować. Można było przewidzieć, że jeśli ucieknie, to inni mogą potraktować go jako dzikie zwierzę, a nie pupilka domowego. Ludzie niestety boją się tego, czego nie znają, czego nie widzą na co dzień.
Wątpię jednak, by chciała pani bronić zachowania ludzi, którzy zamordowali Edwarda…
– Absolutnie nie. Nie bronię w ten, ani żaden inny, sposób osób, które skrzywdziły Edwarda, bo uważam, że ich zachowanie jest wprost nie do opisania. Gdybym sama spotkała dzikie zwierzę i nie znała się na tym, co w takiej sytuacji robić, to wolałabym się oddalić niż uderzyć lub zadusić je w beczce. Tak jest nawet z psami, które – poza tym, że wiele z nich jest przyjaciółmi człowieka – również mogą być dzikie.
Nie wyobrażam sobie, jak można zabić żywą istotę tylko dlatego, że do mnie podeszła. Moim zdaniem to zachowanie całkowicie irracjonalne. Zwłaszcza że szopy mają to do siebie, że nie będą atakować człowieka, nawet jeśli są dzikie, a Edward był przecież oswojony.
Dzikie zwierzęta starają się unikać ludzi; musimy pamiętać o tym, że to my weszliśmy z buciorami na ich terytorium i w związku z tym należy się im szacunek. Niezależnie od tego, czy się je lubi, czy nie, nie wolno wyrządzać im bezpodstawnie krzywdy. Naprawdę wątpię, by Edward atakował tę rodzinę, więc trudno tu mówić o samoobronie. Logicznym zachowaniem byłoby oddalić się lub zawiadomić odpowiednie służby. Na pewno nie pobić i wrzucić do beczki, by się udusił. To, co spotkało Edwarda, jest dla mnie nie do opisania, to po prostu abstrakcja, która nie mieści mi się w głowie.
No właśnie, wspomniała pani o tym, że powinni byli zadzwonić do odpowiednich służb. Z doniesień medialnych wynika, że rzeczywiście to robili, tylko musieli bardzo długo czekać na jakąkolwiek reakcję. Sam zresztą miałem kiedyś sytuację, że znalazłem małą sarnę w betonowym dole. Było to w zasadzie na terenie lasu, więc dzwoniłem do leśnictwa, potem na straż pożarną. Zanim ktokolwiek przyjechał, obie instytucje przerzucały się odpowiedzialnością i wszystko razem zabrało więcej czasu, niż się spodziewałem. Czy rzeczywiście możemy liczyć na pomoc odpowiednich służb?
– Zależy, gdzie. We Wrocławiu można liczyć na naszą, EKOSTRAŻY, pomoc. Czasem trzeba poczekać godzinę, bo jesteśmy na drugim końcu miasta i trudno nam dojechać szybciej. Wtedy próbujemy namawiać innych wolontariuszy, żeby podjechali.
No dobrze, ale to EKOSTRAŻ, czyli organizacja pozarządowa. Czy państwowe instytucje jakkolwiek funkcjonują? Wszak nie wszędzie są NGO działające na rzecz dzikich zwierząt.
– Powiem wprost: organizacje pozarządowe robią kawał dobrej roboty, bo żadne miasto nie jest przygotowane na pomoc dzikim zwierzętom.
Dla nas, EKOSTRAŻY, każde dzikie zwierzę należy chronić. A na przykład szopy pracze i jenoty są uważane za zwierzęta inwazyjne. Gdy zostaje wezwany weterynarz współpracujący z miastem, to – jeśli nie ma serca do zwierzaków – ma prawo je uśpić. W Poznaniu istnieje niby Eko patrol straży miejskiej, ale wszystkie dzikie zwierzęta, na przykład jeże i wiewiórki, są odsyłane do mojej koleżanki, która jest przecież osobą prywatną. Pomaga im na tyle, na ile jest w stanie, bo to jej pasja, ale nie może doczekać się jakiejkolwiek pomocy od miasta. Wszystkie instytucje przerzucają się odpowiedzialnością. Uważam więc, że praktycznie wszędzie zajmowanie się dzikimi zwierzętami na poziomie miejskim najzwyczajniej w świecie nie działa. Gdyby nie NGO, nie byłoby komu pomagać zwierzętom. Do nas też policja dzwoni, żebyśmy przyjechali. Gdyby nie EKOSTRAŻ, to na przykład jeżom nikt we Wrocławiu by nie pomagał, nikt się tym nie zajmuje. Trudno jest nawet znaleźć lecznice, które byłyby w stanie coś zrobić, żeby nie wspominać o weterynarzu, który ma podpisaną umowę z naszym miastem…
Nie jest chętny do pomocy?
– Miałam z nim styczność wiele razy i uważam, że zupełnie nie zna się na dzikich zwierzętach. Usypia je w sytuacji, gdy zdaniem moim i innych weterynarzy byłyby do uratowania. Za to ratuje przypadki beznadziejne. Mieliśmy wielki spór w związku z sarną, która miała ucięte trzy nogi, bo ktoś najechał na nią maszyną rolniczą. Najlepszym wyjściem byłoby uśpienie zwierzęcia, które nie miało szansy sobie poradzić. Sarny, żeby trawić, muszą chodzić. Weterynarz twierdził jednak, że można jej coś uszyć.
Taka to pomoc. Trudno się o nią doprosić, a gdy już jest, to zwykle jest nieprawidłowa. Miasta powinny albo znacznie bardziej wspierać NGO lub osoby prywatne, które działają na rzecz zwierząt, albo stworzyć instytucję, która będzie to robić.
Tak, jak mają podpisaną umowę ze schroniskiem, do którego trafiają udomowione zwierzęta, tak powinien być ktoś, kto dba o dziką zwierzynę.
Podejrzewam więc, że skoro NGO mają tyle pracy, to sytuacja dzikich zwierząt w naszym kraju jest nie do pozazdroszczenia.
– Niestety. Wkroczyliśmy na ich teren i zagarniamy coraz większe jego połacie. Zwierzaki ulegają wypadkom komunikacyjnym, są przejeżdżane przez kosiarki, maszyny rolnicze. Jesteśmy im więc winni szacunek oraz pomoc, gdy cierpią – albo poprzez wsparcie w dojściu do zdrowia, albo eutanazję. A – jak już mówiłam – jest z tym u nas bardzo krucho. Jest to dla mnie irracjonalne.
W jaki sposób edukować ludzi, budować ich świadomość o potrzebach dzikich zwierząt?
– Prowadziliśmy kiedyś program w szkołach, współfinansowany przez Urząd Miasta. Uważam, że przyniosło to świetny efekt. Na początku zajęć dzieciaki nie miały zielonego pojęcia o zwierzętach, nie wiedziały nawet, które z nich można spotkać w mieście. Uczniowie nie zdawali sobie sprawy, że w mieście można spotkać lisa, a jest to już całkiem normalne.
Myśleli, że jeże wywozi się do lasu, a to akurat zwierzę, które bez pomocy człowieka nie przetrwa. Pod koniec zajęć wiedzieli już, co należy robić, jak się zachowywać, gdzie zadzwonić.
Stworzyliśmy nawet książeczkę, w której znalazły się wszystkie informacje o tym, jak zabezpieczyć ranne zwierzę tak, by nie zrobić krzywdy zarówno jemu, jak i sobie. Musimy pamiętać, by dbać także o siebie. Takie projekty są wspaniałe, ale muszą je prowadzić osoby, które naprawdę znają się na rzeczy. Czyli pracownicy NGO, bo nie wszyscy nauczyciele biologii mają odpowiednią wiedzę na ten temat.
Co powinniśmy zatem robić, jak się zachowywać?
– Oprócz zadzwonienia do kogoś, kto jest w stanie pomóc, należy zastanowić się, co samemu można zrobić. Odpowiem na przykładzie jeży, bo można je często spotkać w mieście, ale należy pamiętać, że każde zwierzę ma swoją specyfikę.
Jeże to bardzo małe istoty, dużo może im się stać. Jeżeli zostaną potrącone, wpadną do dołu, do wody, trzeba je wyciągnąć. Jeże potrafią ukłuć, mogą ugryźć, ale tylko jeśli położy im się rękę na brzuszku. Nie należy więc tego robić. Najlepiej jest chwycić go przez materiał, wsadzić do kartonu, zapewnić źródło ciepła – może to być butelka z ciepłą, ale nie gorącą wodą – i potem szukać odpowiednich służb. Ciepło jest szczególnie ważne, nawet jeśli zwierzę nie jest wychłodzone, to i tak mu to nie zaszkodzi. A większość małych zwierzaków jest wychłodzona, kiedy je znajdujemy.
Warto także sprawdzić, czy zwierzę rzeczywiście potrzebuje naszego wsparcia. Często chcemy pomóc na siłę, bo myślimy, że jest biedne, samotne i robimy mu w ten sposób krzywdę.
Na przykład małe zajączki czy sarenki, które leżą w trawie, wcale nie są opuszczone. Jeśli nie są ranne, należy zostawić je w spokoju, bo matka przychodzi do nich kilka razy na dobę i je karmi. A jeśli przeniesiemy na zwierzę swój zapach, to jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że zostanie ono odrzucone. Inaczej jest w przypadku ptaków, które możemy dotknąć i nie zostanie ono porzucone, gdyż ptaki nie mają takiego powonienia jak ssaki. Nie znaczy to jednak, że powinniśmy zbierać wszystkie malutkie ptaszki, bo wydaje nam się, że jest im źle. Pomagać należy z rozsądkiem.
Czy w związku ze zmianami klimatycznymi oraz coraz gwałtowniej i szybciej zmieniającą się pogodą powinniśmy pamiętać, by czegoś nie robić lub wręcz przeciwnie, zacząć coś robić dla dzikich zwierząt?
– Na pewno nie należy kosić trawy, dopóki nie sprawdzi się, czy nie ma tam na przykład jeży. Możemy znaleźć także zające, lisy i wiele innych istot – zwłaszcza jeśli trawa jest wysoka, w pobliżu lasu.
Bardzo często trafiają do nas zwierzaki z obrażeniami wywołanymi koszeniem. Zwykle nie da się ich uratować.
Możemy też wystawiać miseczki z wodą. Wydaje się, że to mała rzecz, ale jakby każdy w mieście wystawił miseczkę z wodą, którą by uzupełniał, to byłaby to wielka pomoc. Kiedy są upały, każde zwierzę, tak jak człowiek, musi pić. A jak jest susza, to nie ma dostępu do wody. Bardzo podoba mi się więc inicjatywa w centrach handlowych i na stacjach benzynowych, gdzie zostawia się wodę dla zwierząt. Gdyby więcej osób to robiło, zwierzaki byłyby na pewno szczęśliwsze, nie mówiąc o tym, że znacznie łatwiej byłoby im pomagać oraz pewnie miałyby one mniej wypadków. Możemy więc zrobić bardzo dużo, by chociaż trochę wesprzeć istoty, które są od nas znacznie słabsze.
Dominika Weber – Inspektor do spraw ochrony zwierząt we Wrocławskiej Ekostraży. Na co dzień zajmuje się podejmowaniem interwencji dotyczących znęcania się nad zwierzętami domowymi, jak i opieką nad dzikimi zwierzętami, w szczególności jeżami europejskimi.
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.