Przeglądarka Internet Explorer, której używasz, uniemożliwia skorzystanie z większości funkcji portalu ngo.pl.
Aby mieć dostęp do wszystkich funkcji portalu ngo.pl, zmień przeglądarkę na inną (np. Chrome, Firefox, Safari, Opera, Edge).
ngo.pl używa plików cookies, żeby ułatwić Ci korzystanie z serwisuTen komunikat zniknie przy Twojej następnej wizycie.
Dowiedz się więcej o plikach cookies
W czerwcu węgierski parlament przyjął ustawę o organizacjach społecznych. Według nowych przepisów stowarzyszenia i fundacje, które otrzymają więcej niż 23 500 euro rocznie ze źródeł zagranicznych, będą musiały zarejestrować się jako “organizacje finansowane z zagranicy”. Inaczej mogą być ukarane i rozwiązane. Jak do tego doszło? Czy w Polsce może nas czekać to samo? Rozmawiamy z Jerzym Celichowskim, członkiem Węgierskiego Stowarzyszenia Europejskiego.
Małgorzata Łojkowska: – Cofnijmy się w czasie. Mamy 6 kwietnia 2014 roku. Na Węgrzech wybory wygrywa Fidesz, partia Viktora Orbána.
Jerzy Celichowski, Węgierskie Stowarzyszenie Europejskie: – Po wygranych wyborach Fidesz bardzo szybko rozpoczął atak na fundusze norweskie, a konkretnie na zarządzające ich społeczną częścią organizacje pozarządowe. Fundusze norweskie mają dwie części – społeczną, którą zarządzają fundacje i stowarzyszenia wybrane przez Fundusz Norweski, oraz rządową, którą wydaje rząd na projekty zatwierdzone przez Fundusz. Na Węgrzech częścią społeczną zarządzało kilka fundacji. Władze zarzuciły im, że wspierają opozycyjne partie polityczne, a konkretnie Partię Polityka Może Być Inna (LMP).
Reklama
Latem – już kilka miesięcy po ogłoszeniu wyników – Orbán wygłosił przemówienie, w którym mówił tak, jak wcześniej Putin, o agentach zagranicy reprezentujących obce interesy. Miał na myśli organizacje społeczne.
J.C.: – Mówił, że gdy patrzy na organizacje pozarządowe aktywne na forum życia publicznego, widzi opłacanych przez obcokrajowców aktywistów. Twierdził, że obce kręgi interesów próbują wywierać wpływ na życie państwa węgierskiego i że trzeba to monitorować.
Co było później?
J.C.: – Jakiś czas później, w Ökötárs, jednej z Fundacji, która rozdzielała fundusze norweskie, pojawiła się policja. Zrobiła rewizję, zatrzymała dyrektorkę. Było to dość spektakularne. Kilka lat później, dzięki ustawie o dostępie do informacji publicznej, okazało się, że całą tę kampanię zarządził sam Orbán. Były też kontrole w innych NGO. W ramach protestu Fundusz Norweski zawiesił finansowanie projektów – w tym także rządowych. Potem jednak doszło do porozumienia pomiędzy rządem a Norwegami i fundusze znów zaczęły działać. Chociaż rząd twierdzi, że wynegocjował sobie prawo do zatwierdzania operatorów funduszy w przyszłości, Norwedzy temu zdecydowanie zaprzeczają.
Ten przykład nieźle pokazuje sytuację węgierskich NGO. Choć rząd nie był w stanie wykazać żadnych nieprawidłowości, a całe śledztwo zakończono po cichu, to jednak same nie były w stanie oprzeć się presji. Do tego potrzebny był silny partner z zagranicy.
To nie koniec historii.
J.C.: – Następnym ważnym punktem było wybranie Donalda Trumpa na prezydenta Stanów Zjednoczonych. Parę dni po wyborach w Ameryce Fidesz ogłosił, że chce skończyć z wpływem zagranicznych ośrodków interesu wywieranym poprzez organizacje społeczne.
Tak duże było znaczenie wyborów w Stanach?
J.C.: – Wcześniej rząd węgierski krytykowała amerykańska ambasada. Po wyborach w Stanach, w kręgach Fideszu pojawiła się myśl, że oznaczają one koniec tej potwornej dominacji liberalnej narracji, koniec piekielnej poprawności politycznej – wreszcie można powiedzieć, jak jest. I wtedy pojawił się pomysł tej ustawy. Według retoryki rządowej chodzi w niej o to, żeby zwiększyć transparentność życia publicznego.
Myślę, że władze bardzo chciały uchwalić ją wcześniej. Bardzo im się nie podobało, że organizacje działają niezależnie. Woleliby mieć kontrolę nad wszystkim – żeby nikt nie organizował protestów, nie pisał raportów. Próba uzyskania kontroli nad funduszami norweskimi miała z tym związek. To są pieniądze niezależne od rządu. Środki wewnętrzne rząd kontroluje.
Wróćmy jeszcze na chwilę do kwestii wyborów w Stanach.
J.C.: – Po wyborach w Stanach pojawiła się szansa, że ideologia, którą Orbán próbuje propagować, przyjmie się w innych krajach. Że mamy kryzys demokracji zachodniej, „Zachód gnije”, „Zachód upada”, trzeba „spojrzeć na świeżo”. To państwa autorytarne znacznie lepiej sobie radzą – jak Singapur, Turcja czy Rosja. Trump też nie lubi „lewaków” i liberałów. Skończy się presja Amerykanów, a Unię Europejską jakoś przetrzymamy. Choć finalnie z ambasadą amerykańską nie poszło tak łatwo! Amerykanie wcale nie odebrali ataku na Central European University jako ataku na George’a Sorosa, tylko jako atak na instytucję amerykańską. Departament Stanu dał wyraźnie do zrozumienia, że mu się to nie podoba.
Opowiedz, proszę, o CEU.
J.C.: – To międzynarodowy uniwersytet finansowany częściowo z pieniędzy Fundacji Open Society George’a Sorosa. W kwietniu parlament uchwalił poprawkę do ustawy o uczelniach wyższych, która efektywnie uniemożliwia działalność tej uczelni. Były protesty społeczne, ale nie przyniosło to rezultatu.
Czy dużo ludzi popiera ustawę dotyczącą NGO?
J.C.: – Przeglądałem jakiś czas temu wyniki badań opinii społecznej – większość ludzi nie zgadzała się z celami tej ustawy. Równocześnie nie jest to dla Węgrów wielka, ważna sprawa. Na wielki opór bym nie liczył. Nie wiadomo zresztą, na ile byłby skuteczny. W wielu krajach nie do pomyślenia byłoby to, że 60 czy 80 tysięcy osób przychodzi na demonstrację w sprawie CEU, a władza zupełnie je ignoruje. Na Węgrzech jest to już możliwe.
Dlaczego rząd może ignorować protesty?
J.C.: – Bo nie jest to już państwo demokratyczne. To wynika z przerwania łańcucha kontroli władzy. Powiedzmy, że masz organizację, która zajmuje się walką z korupcją. Jej działacze zauważyli, że minister rządu postawił sobie duży dom. Zrobili zdjęcia z drona. Poprosili rzeczoznawcę o wycenę. Wyszło na to, że minister w życiu nie mógł takich pieniędzy zarobić. Pojawił się artykuł w prasie. Co się dzieje w państwie demokratycznym? Pojawia się oburzenie, premier ogłasza konferencję prasową, wyrzuca ministra, partia od niego się odcina aż do wyjaśnienia sprawy. W państwie niedemokratycznym nie dzieje się nic. Łańcuch polega na tym, że zdobywa się informację, potem ujawniają ją media, a następnie pojawia się reakcja polityczna albo działanie prokuratora. Jeżeli któregoś z ogniw brakuje – nie ma mediów albo prokuratura – nic nie można zrobić.
Co mówi się w węgierskich mediach o organizacjach pozarządowych?
J.C.: – W mediach prorządowych mówi się, że nikogo nie reprezentują. Że wtrącają się do polityki, a przecież od tego, żeby robić politykę, jest rząd. Pada też argument – częściowo słuszny – że są słabo zakorzenione w społeczeństwie. Że dostają mało pieniędzy od ludzi, a dużo z Zachodu – to częściowo prawda. Choć to się zaczęło ostatnio poprawiać.
Według rosyjskiej ustawy o agentach z zagranicy – podobnej do węgierskiej – rejestracji podlegają organizacje prowadzące działalność polityczną. Zarzut „polityczności” stał się dla wielu organizacji podstawą odwołań składanych do sądu. W węgierskiej ustawie tego nie ma.
J.C.: – Rzeczywiście, rejestracji podlegają wszystkie NGO. Dodano tylko wyjątki. Rejestracji nie podlegają organizacje sportowe, religijne i mniejszości etnicznych. Religijne dlatego, że jeżeli dostałyby dotację od jakiegoś Kościoła protestanckiego w Holandii (a tego typu wsparcia widzimy dużo), to od razu stawałyby się agentami z zagranicy – a rząd węgierski ceni Kościoły. Mniejszości etnicznych ustawa nie obejmuje, ponieważ to sprawa polityczna. Węgry starają się o nie dbać, żeby następnie domagać się od krajów sąsiednich dobrego traktowania węgierskich – znacznie większych – mniejszości w tych państwach. Mniejszości na Węgrzech i w krajach sąsiednich są w innej sytuacji niż w Polsce.
Jeśli ustawa będzie stosowana restrykcyjnie – dwie grzywny za brak rejestracji, potem rozwiązanie – węgierskie organizacje nie będą miały dużej szansy przetrwać.
J.C.: – To nie do końca tak. Niektóre NGO od razu ogłosiły obywatelskie nieposłuszeństwo. Mówią: „chcemy trafić do sądu”. Uważają, że takie prawo jest nie do utrzymania w kontekście europejskiego systemu prawnego.
Pojawia się pytanie, co rząd z tym zrobi. Na pewno celem jest zastraszenie organizacji. Jest Budapeszt i jest reszta Węgier. Budapeszt to nie jest miasto Fideszu. Tutaj ktoś, kogo postraszą, chodzi w glorii męczennika, bo większość ludzi będzie go popierać. Na prowincji – gdzie więcej jest zwolenników władzy – jeżeli ktoś fiknie, można uniemożliwić mu życie. Ludzie tam działający bardziej się boją. Ustawa spowoduje, że organizacje same będą się bały iść do Sorosa po pieniądze, bo nie będą wiedziały, co z tego wyniknie.
Co mówi się o Fundacjach Sorosa na Węgrzech?
J.C.: – Soros jest jednym z tych „ośrodków zagranicznych”, które trzeba powstrzymać. Ale nie chodzi tylko o Sorosa. Orbán stosuje cały czas retorykę niepodległościową – w tym na przykład niepodległości od Unii Europejskiej.
Bilbord z hasłem: Nie pozwólmy, by Soros śmiał się ostatni. 99% ludzi jest przeciwko nielegalnej migracji
Trochę jakbyś mówił o Polsce. Zastanawiam się, czy ludzi w naszym kraju przekonałby do ustawy argument o transparentności i na ile możemy się jej spodziewać.
J.C.: – Jestem w stanie sobie to wyobrazić. Jest to zgodne z logiką systemu, który nie lubi niezależnych sfer życia społecznego. Z drugiej jednak strony, pomiędzy Polską i Węgrami jest spora różnica. Tutejsze organizacje zawsze były słabsze niż w Polsce. W Polsce czuć wciąż ducha „Solidarności”. Wielu ludzi przeszło przez tę szkołę. Na Węgrzech nie było buntu społecznego. W Polsce miliony ludzi aktywnie włączyło się w działalność społeczną – wiele przy tym ryzykując. Na Węgrzech tego niemal nie było. Dlatego istnieje szansa, że w Polsce ludzie inaczej na to spojrzą. Że pojawią się charyzmatyczni liderzy. Zobacz – na przykład Henryka Krzywonos, ikona „Solidarności”, a jednocześnie działaczka społeczna, prowadziła przez lata rodzinny dom dziecka. Jeżeli tacy ludzie się pojawią, jest spora szansa, że to się inaczej ułoży. Na Węgrzech takich osób nie ma wiele.
Gdyby organizacje węgierskie dwa lata wcześniej wiedziały to, czego są świadome teraz, co zrobiłyby inaczej?
J.C.: – To, co na pewno warto robić, to starać się jak najgłębiej zapuszczać korzenie w społeczeństwie. W latach 90. przychodziło tyle pieniędzy z Zachodu, że znacznie łatwiej było napisać dobry wniosek niż namówić 100 osób, żeby dały po 20 złotych. Dlatego w tej chwili znacznie łatwiej jest te NGO atakować. Ludzie widzą, że rzeczywiście organizacje dostają pieniądze z zagranicy. Poza tym potrzeba jak największej liczby kontaktów bezpośrednich ze społeczeństwem.
Co to znaczy bezpośrednich?
J.C.: – Po pierwsze, trzeba zwrócić uwagę właśnie na finansowanie. Sprawdź, jaki procent budżetu twojej fundacji pochodzi od osób indywidualnych czy firm lokalnych. Ważna jest różnorodność źródeł. Poza tym trzeba też patrzeć na to, ile jest podmiotów cię wspierających. Jeżeli jeden bank da dużo, to dobrze, ale jeżeli trzydzieści małych firm da wspólnie tę samą kwotę, to moim zdaniem lepiej. Następnie musisz ludzi informować o swoich działaniach, zapraszać na spotkania, przesłać raport roczny. To wszystko powoduje, że organizacje są głębiej zakorzenione. Ludzie wiedzą, czym one są i co robią. Dzięki temu mogą sami określić, co im się podoba, a co nie. Propaganda ma wtedy mniejsza szanse.
Co jeszcze?
J.C.: – Ważne jest angażowanie na stałe wolontariuszy, ale też zapraszanie ludzi do udziału w pojedynczych akcjach – na przykład zbiórce ubrań dla pogorzelców. To wszystko jest ważne.
Kolejną sprawą jest reprezentacja polityczna. Proces polityczny na Węgrzech był długo zupełnie ignorowany. Niesłusznie. Może warto mieć porozumienie organizacji społecznych, które tworzy stanowiska – może nawet wyprzedzając wydarzenia, nie czekając, aż pojawią się problemy.
Wytłumacz, proszę, co dałoby takie porozumienie.
J.C.: – Na Węgrzech jestem członkiem trzech organizacji społecznych – dzięki temu byłem dosyć blisko wydarzeń. Kiedy zaczęto mówić o nowej ustawie, zaczęto organizować spotkania dwudziestu organizacji z Budapesztu. Było to jednak ciało nieformalne, nie było pieniędzy ani przywódców, dużo było za to chaosu. Brakowało kogoś, kto by zmobilizował ludzi do proaktywnego oporu, kiedy było widać, że zagrożenie się zbliża.
To jak to zrobić lepiej?
J.C.: – Wyjść do przodu. Wiadomo, co się na Węgrzech dzieje, wiadomo, co się dzieje w Rosji czy Turcji. Elementów takich działań można się spodziewać. Warto robić to, co ty robisz w tej chwili – analizować przypadki. Dać jakiemuś think tankowi takie zadanie – napiszcie, co nas czeka. Ustalić strategię długoterminową.
Jak?
J.C.: – Myślę, że trzeba zrobić listę organizacji – dwudziestu czy trzydziestu – o których wiadomo, że są najbardziej zagrożone lub które cieszą się największym poważaniem. Niech powołają komisję wykonawczą, spotykają się raz na trzy miesiące, ustalą zadania – pięć osób zajmuje się jedną sprawą, pięć innych czymś innym.
Czym?
J.C.: – Działaniem na terenie międzynarodowym i krajowym. Wyobrażam sobie na przykład takie zadanie: postarać się, żeby polskie media zaczęły dużo pisać o organizacjach. Może trzeba zacząć wydawać jakiś rocznik NGO? Szerzej udostępniać dane ludziom i dziennikarzom? Zebrać fundusze na dużą kampanię społeczną?
Poza tym trzeba robić normalny lobbing. Ustalić, kto może być odbiorcą tego lobbingu. Rozmawiać ze wszystkimi politykami. Partiom opozycyjnym dostarczyć piękny briefing. Rozmawiać z politykami PiS-u. Tam też są ludzie o korzeniach społecznikowskich. Poszukać rozsądnych osób w grupach kościelnych. W tej chwili improwizuję, ale w Polsce na pewno są osoby, które są to w stanie wymyślić lepiej.
Wybierzcie dziesięć najbystrzejszych osób w NGO, poślijcie je na weekend do jakiegoś fajnego miejsca, dajcie im dużo makaronu i lemoniady. I niech nie wychodzą, póki nie wyprodukują takiego pomysłu. Na pewno wszystko to wiedzą, tylko muszą ze sobą porozmawiać. Najpierw trzeba to przeanalizować. Gdzie są słabe strony tego ataku? Jak można go zahamować?
Jakie są słabe strony ataku na organizacje na Węgrzech?
J.C.: – Na przykład używanie argumentu, że NGO nie są transparentne, co nie jest prawdą. Dlatego zróbcie hiper-transparencję. Na przykład wspólną stronę w internecie – przynajmniej dla największych organizacji. Można zebrać raporty roczne w jednym miejscu, żeby były łatwo przeszukiwalne. Żeby można było pokazać: proszę bardzo, my to robimy. Pokazywać tę transparencję, mówić o niej. Wybić zęby możliwej kampanii.
Zbierzcie informacje o tym, jak Polacy wspierają organizacje – od WOŚP przez różne większe i mniejsze NGO. Zróbcie ogólnopolską kampanię, żeby do tego zachęcać. Niech media piszą o organizacjach. Niech dziennikarze, którzy wiedzą coś o nich i wiedzą, co prasa lubi, wam pomogą. Można od razu przeciwdziałać tej kampanii opartej o hasła „złych, nieuczciwych organizacji”. Jest przecież cała masa wspaniałych, ciekawych historii z NGO. To trzeba robić mozolnie.
Warto napisać sobie scenariusz – do czego może dojść. I jak się do tego przygotujemy.
Teksty opublikowane na portalu prezentują wyłącznie poglądy ich Autorów i Autorek i nie należy ich utożsamiać z poglądami redakcji. Podobnie opinie, komentarze wyrażane w publikowanych artykułach nie odzwierciedlają poglądów redakcji i wydawcy, a mają charakter informacyjny.