Będzie trwał na wieki, nieważne, jak go nazwiemy, którą jego część wesprzemy i co wskażemy jako jego najważniejszą cechę. W dyskusji zapoczątkowanej przez Witolda Gawdę i Piotra Frączaka, korzystam z okazji – jako urodzony optymista – do przekazania pozytywnego noworocznego przesłania.
„Nie ma czegoś takiego jak jeden trzeci sektor” – kończy swój opublikowany niedawno na NGO.pl komentarz Witold Gawda, prezes zarządu Kongresu Ruchów Miejskich. Zgadzam się. Potwierdzają to też badania Klon/Jawor. Tę konstatację często wykorzystujemy w działaniach rzeczniczych: naszą siłą jest różnorodność! Czy jest też naszą słabością? Jesteśmy różni, ale nie równo traktowani – to sugeruje Piotr Frączak, postulując wsparcie dla dotychczas pomijanych obszarów aktywności społecznej.
Czy „profesjonalni” zabierają przestrzeń społecznikom?
Nie potrafię chyba dobrze zidentyfikować źródła traumy obu autorów, do tekstów których nawiązuję. Spróbuje posłużyć się cytatami, ale to też wybór, więc naznaczony możliwym błędem (najlepiej więc zapoznać się z tymi tekstami w całości👆). Ale spróbujmy.
– Różnica między światem biznesu a profesjonalnymi organizacjami pozarządowymi jest płynna – pisze Gawda. To sformułowanie zawiera w sobie również docenienie świata biznesu (odsyłam do tekstu), ale głównie chodzi w nim o opis pozarządówki. Tej „przedsiębiorczej”. – Sposób, w jaki mówi się o trzecim sektorze wywodzi się z pewnego wyobrażenia o istocie tej sfery. Ważnym komponentem tego wyobrażenia jest przekonanie o oddolnym, głęboko zanurzonym w lokalności działaniu społeczników. Przedsiębiorstwa pozarządowe takie nie są – przekonuje dalej prezes Kongresu Ruchów Miejskich.
Czy nie są, bo się zmieniły? Czy były takie od początku? Wcześniej Witold Gawda pisze o podmiotach tworzonych głównie dla „dostarczanie środków do życia działającym”. To prawdopodobnie w przekonaniu autora miałoby dyskredytować prawdziwy pozarządowy charakter tych organizacji. Jaka to grupa? Jak wpływa na to, kim jesteśmy?
W dalszej części wywodu znajdziemy wyraźne rozróżnienie między „profesjonalnymi podmiotami” i „oddolnymi ruchami i inicjatywami”. Problemem ma być wrzucanie ich do wspólnego worka oraz dominacja (w debacie, postrzeganiu, politykach grantodawczych) tych pierwszych. Z wyraźną szkodą dla drugich. Czy to tylko teza, czy zjawisko, które można potwierdzić?
Witold Gawda kończy postulatem: – Bez przesunięcia radarów na oddolną tkankę społeczną nie posuniemy się do przodu w budowie społeczeństwa obywatelskiego.
Trzymam kciuki i chętnie bym coś przesunął, ale nie do końca rozumiem, co.
Piotr Frączak zaczyna od tego, że wyróżnione przez Gawdę organizacje „profesjonalne” to mniejszość. – To, że sektor oceniamy po tych dużych organizacjach, to podstawowy problem sektora – pisze. Problem, który zdaje się przejawiać w kierowaniu państwowego wsparcia do tych właśnie NGO-sów. A do innych już nie. Czy to prawda? Jak bardzo pozostali, oddolni i „nieprofesjonalni”, odcięci są od administracyjnych źródeł finansowania (w obecnej rzeczywistości prawnej – od zlecania zadań) i jaki ma to na nich wpływ? A może nie ma to żadnego znaczenia? Może oddolność to oddolność i nie potrzebuje państwowego, czy jakiegokolwiek wiktu do rozwoju?
– Bezsprzecznie, bez przesunięcia radarów na oddolną tkankę społeczną nie posuniemy się do przodu w budowie społeczeństwa obywatelskiego. (…) Profesjonalne organizacje są potrzebne, ale będą spełniać swoją rolę tylko zanurzone w morzu nieprofesjonalnej, nieuzależnionej od administracji i biznesu, aktywności – konkluduje Frączak.
Czy tu „przesunięcie radaru” oznacza również przekierowanie środków? Wnioskuję z wywodu Piotra Frączaka, że niezależność niezależnością, ale środki na „inne progresywne działania” mają się znaleźć.
Mali w centrum, ale jak i po co?
Rozważania Piotra Frączaka i Witolda Gawdy można odczytać jako postulat zaproszenia małych, aktywistycznych, działających „nieprofesjonalnie” (nie jak przedsiębiorstwa pozarządowe) organizacji do stołu. Uwzględnienie ich perspektywy i stworzenie paradygmatu, w ramach którego warunki funkcjonowania dla organizacji społecznych będą przyjazne właśnie głównie dla nich (nie wiem, czy to oznacza brak przyjazności dla większych, czy tak naprawdę jeszcze lepsze ich spozycjonowanie – tu może się okazać, że wsparcie dla małych statystycznie jeszcze bardziej je pognębi, bo skorzystają te większe).
Intryguje mnie jednak cel, któremu ma służyć przyjęcie perspektywy małych organizacji. Czy dopieszczenie tego segmentu III sektora ma służyć jego utrwaleniu? Bo „małe jest piękne” i jedynie społeczne, bez wynagrodzeń, w skali mikro – to prawdziwa pozarządówka? A może mamy pomóc małym w rozwoju, w stawaniu się większymi, jeszcze większymi, wreszcie… „przedsiębiorstwami pozarządowymi”? A może to wyrównanie szans – stworzenie warunków do rozwoju dla wszystkich? Czy choćby uwzględnienie wielu perspektyw?
W to ostatnie wierzę, choć podobny paradygmat w polityce edukacyjnej – absolutnie niepodważalny! – realnie znaczy niewiele…
Kto mówi w imieniu organizacji pozarządowych?
Piotr Frączak, Witold Gawda, Rafał Kowalski. 😀
Mówi, kto chce! Mali i duzi. Społecznicy i pracownicy. W NGO.pl dopuszczamy do głosu wszystkich. ZAPRASZAMY! Mówcie w imieniu swoim, swoich organizacji, branż, reprezentując określone środowiska, nurty, punkty widzenia, różne „segmenty” trzeciego sektora.
Bardziej formalnie o trzecim sektorze debatuje się (z rządem i samorządowcami) w ramach ciał dialogu. Na samej górze jest Rada Działalności Pożytku Publicznego, ale miejsc dyskusji jest naprawdę multum! Kto reprezentuje organizacje w tych miejscach? Owszem, w praktyce trafiają tam osoby z, jakby to nazwał Witold Gawda, „przedsiębiorstw pozarządowych”, ale wcale nie jest to reguła.
Co ciekawe, kiedy w RDPP, czy innym ciele pojawi się ktoś z „pozarządowej drobnicy”, głosy „ale kogo on właściwie reprezentuje?!” to niemal rytuał (i szczerzy sojusznicy „małych, oddolnych” wcale nie mogliby tu pierwsi rzucić kamieniem).
Ten wątek pojawił się w niedawnej dyskusji o roli RDPP. Bo perspektywa małych organizacji, przedstawiana przez osoby z małych organizacji na forum poważnego, wpływowego i aktywnie pracującego ciała dialogu to problem. Bariery są czysto techniczne. W małych organizacjach sam aktywizm (co chętnie podkreślą Gawda i Frączak) jest już czymś dodatkowym, czymś „po godzinach”. Praca w ciałach byłaby w tym momencie „aktywizmem do kwadratu”, na który w „standardowym kontinuum czasowym” przeciętna osoba nie mogłaby sobie fizycznie pozwolić. Z konieczności w imieniu takich osób wypowiadają się inni (zob. Nadać Radzie nowy sens). Ale czy to zadowala Piotra i Witolda?
zobacz też: Głosy z Rady
Słowa, słowa...
Piotr i Witold zastrzegają się, że nie zależy im wyłącznie na debacie o definicji, o określeniach – że piszą o czymś głębszym. Mnie jednak trudno do słów nie nawiązać.
Pracując w redakcji portalu NGO.pl, często uczestniczę w dyskusji o słowach. Wydają się decydować o wszystkim i nadajemy im naczelną wagę. Co lepsze: NGO-sy, organizacje pozarządowe, organizacje społeczne, III sektor? Jak tu wybrać?
Dalekowschodnia mądrość zaleca ignorowanie słów. Słowa, inaczej niż się to przyjęło w naszym kręgu kulturowym, nie mają takiego znaczenia, bo przykrywają prawdziwą formę, prawdziwą istotę zjawiska. Słowa nigdy nie są w stanie sprostać. Kiedy patrząc na księżyc, wskazujemy go palcem, widzimy palec i przestajemy widzieć księżyc, który był przedmiotem naszych rozważań. Podobnie odbicie księżyca na tafli wody – to nie prawdziwy księżyc.
Ale przecież – szczególnie pisząc – słów nie unikniemy. Dziś, kiedy podstawowym zaleceniem jest: krótko, hasłowo, w punktach (bo trzech akapitów nikt nie przeczyta), chcąc nie chcąc demonizujemy znaczenie słów i ich wpływ na rozumienie świata. Dla jego zrozumienia może rzeczywiście słowa mają znaczenie (mniejsze lub większe), ale czy mają znaczenie dla tego, jak on działa? No, chyba że jakieś słowa zapiszemy w ustawie. Ale tu też nie przeceniałbym ich wpływu.
Będzie działać
Aktywność społeczna będzie istnieć bez względu na to, jakie miano jej nadamy, jakie ramy stworzymy, kogo będziemy preferować, zapraszając do stołu, a kogo pomijać.
Przypomnę tu oklepaną już tezę (w oryginale prześmiewczą, choć prawdziwą) profesora Glińskiego: największą aktywność społeczeństwo obywatelskie wykazuje w czasach rządów PIS – czyli (to już moje) wtedy, kiedy organizacje realnie mają najbardziej pod górkę (organizacje wszelkie – a ruchy oddolne chyba najbardziej).
Czy powinniśmy zrezygnować z prób lepszego definiowania trzeciego sektora, z uwzględniania perspektyw małych organizacji, z dyskusji o znaczeniu „przedsiębiorstw pozarządowych” i profesjonalizacji NGO-sów? Oczywiście nie. Ale nie przeceniajmy znaczenia tej dyskusji.
Nasze przekonanie, że wszystko zadziała tak, jak wymyślimy, że wszystko zależy od precyzyjnego planu i ram, że każde słowo ma znaczenie, jest złudne. Najlepszy przykład stanowi 1% – dziś 1,5%. Nie tak miało być… I co z tego? Będzie działać. Będziemy działać. Będziemy poprawiać warunki tego działania, ale i bez tych poprawek będziemy iść do przodu.
Głęboko w to wierzę i życzę wszystkim na przełomie roku, żeby trwali i rozwijali się niezależnie od okoliczności i słów. Z pozarządowymi, trzeciosektorowymi, ngosowskimi, społecznymi, obywatelskimi et cetera, pozdrowieniami.
Rafał Kowalski
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.