Ta myśl zrodziła mi się podczas świetnego spotkania na temat strategii dla NGO, które zorganizowała Fundacja Stocznia. Salę zapełniały osoby robiące doskonałą robotę, zajmując się różnymi problemami społecznymi, od ratowania żywności przed zmarnowaniem, przez dbałość o różne mniejszości, aż po pomaganie i doradzanie wszystkim w potrzebie. Pod tym względem mało kto mógłby się ze zgromadzonymi równać.
Dopiero w drugim dniu zauważyłem, że większość reprezentowanych organizacji ma jeszcze jedną wspólną cechę. To są dobrze zorganizowane, kierujące się szlachetnymi celami… ale profesjonalne podmioty, które funkcjonują jak przedsiębiorstwa. I była to całkiem dobra reprezentacja sektora, bo prawie połowa NGO zatrudnia jakiś personel.
Jeśli przyjrzymy się sferze komercyjnego biznesu, to okaże się, że poza drapieżnymi, idącymi po trupach podmiotami, istnieją firmy o wysokiej etyce, wyczulone na problemy współczesnego świata. Co więcej, są i takie, które we własnym interesie dbają o partycypacyjny sposób zarządzania i podmiotowe traktowanie pracowników.
Różnica między światem biznesu a profesjonalnymi organizacjami pozarządowymi jest płynna.
Powiecie, że cezurą jest nastawienie lub nie, na zysk. To jest jednak kryterium formalne, nie oddające rzeczywistych procesów wewnętrznych. Obserwowałem bardzo liczne NGO, których głównym sensem działania było dostarczanie środków do życia działającym tam… no właśnie, na dobrą sprawę, właścicielom.
To, o czym piszę, wygląda na wydumany problem definicyjny. Chcę Was przekonać, że tak nie jest.
Sposób, w jaki mówi się o trzecim sektorze wywodzi się z pewnego wyobrażenia o istocie tej sfery. Ważnym komponentem tego wyobrażenia jest przekonanie o oddolnym, głęboko zanurzonym w lokalności działaniu społeczników. Przedsiębiorstwa pozarządowe takie nie są. I nie ma w tym nic złego. By sprawnie realizować społeczne usługi, trzeba sięgnąć po profesjonalizację. Zwracam jednak uwagę na rozjechanie się słów z czynami. Mówiąc „trzeci sektor”, malujemy przed odbiorcami obraz, którego częścią jest półprawda.
To jest część większego problemu. We współczesnych społeczeństwach, od Los Angeles po Tallin, obserwujemy rosnące niezadowolenie z porządku społecznego i uciekanie wyborców do ekstremizmów politycznych. Śmiem twierdzić, że to nie niedostatki dóbr materialnych są główną przyczyną. Problemem jest gniew na panujące porządki, na panujące elity i wreszcie na ich „kłamliwy” przekaz. Kiedy słyszymy „demokracja”, to wiemy, że może to oznaczać równie dobrze autokrację, gdy słyszymy „samorządność”, to może to być samowładztwo, gdy mowa o równości, to okazuje się, że jest tylko dla wybranych itd., itp. Przykłady można mnożyć.
„Trzeci sektor”, który wcale nie jest w całości oddolny i „społecznikowski”, jest więc na tej samej zasadzie częścią mindsetu, który odrzuca coraz więcej obywateli.
Poza problemem globalnym, jest też problem całkiem przyziemny i lokalny. Operowanie ogólnym pojęciem „organizacje pozarządowe”, nie rozróżniającym między profesjonalnymi podmiotami realizującymi cele społeczne a oddolnymi ruchami i inicjatywami społecznymi (w tym lokalnymi, sąsiedzkimi, zabiegającymi o zwykłe, codzienne sprawy swojej społeczności czy środowiska) prowadzi do dyskryminacji i niedorozwoju tych drugich. Branżowe organizacje, zrzeszające przedstawicieli trzeciego sektora, mówią głosem silnych i dużych profesjonalnych członków tej społeczności. Gdy przyjrzeć się postulatom zgłaszanym przez to środowisko, jak w zwierciadle widać w nim tę właśnie jego część.
Podobny problem dotyka programów grantowych i przedsięwzięć wspierających trzeci sektor. Jest zrozumiałe, że ograniczenie zasilania profesjonalnych organizacji mogłoby się skończyć prawdziwymi problemami w realizacji usług społecznych. Na to nikt nie pójdzie i tego nie postuluję. Natomiast dostrzec trzeba ogromną rolę, jaką mogłyby odegrać społecznikowskie działania i struktury.
Bez przesunięcia radarów na oddolną tkankę społeczną nie posuniemy się do przodu w budowie społeczeństwa obywatelskiego.
A to oznacza, że możemy się znaleźć w państwie, które nie tylko nie będzie chętne do finansowania profesjonalnych usług społecznych, ale także do innych progresywnych działań. Zapowiedzi takich społeczeństw zaczynają się pojawiać w wynikach wyborów parlamentarnych w kolejnych krajach. Nie jest to perspektywa, której byśmy sobie życzyli.
Żeby nie było… tytuł tego tekstu, to oczywisty clickbait i także przykład półprawdy. Prawda brzmi:
Nie ma czegoś takiego, jak jeden trzeci sektor.
Witold Gawda: z wykształcenia socjolog. Pracował w mediach, był m.in. dyrektorem Biura Reklamy TVP. Założył w Łomiankach ruch miejski DIALOG, który w wyborach 2014 r. zdobył 10% głosów. Współtwórca porozumienia „Mieszkańcy Łomianek”, które w 2018 r. wygrało wybory na burmistrza i wraz z koalicjantem ma większość w Radzie Miejskiej. Członek Zarządu Kongresu Ruchów Miejskich pierwszej kadencji, obecnie prezes zarządu KRM IV kadencji. Do 14 lutego 2022 pełnił funkcję wiceburmistrza Łomianek.
(za: kongresruchowmiejskich.pl)