Poszukajmy języka, który otworzy przestrzeń do rozmawiania o tematach budzących kontrowersje. Polki i Polacy tego chcą [wywiad]
– U wielu ludzi widzimy gotowość do zawarcia nowych kompromisów i duże pokłady empatii. Mamy swoje zestawy wartości, swoje poglądy, ale rozumiemy, że ludzie są w różnych sytuacjach i czasami trzeba dać przestrzeń do tego, aby ten „inny” mógł podjąć swój wybór życiowy – mówi Adam Traczyk, współautor badania i raportu „Zmęczona Wspólnota”, przygotowanego przez Fundację More in Common.
Magda Dobranowska-Wittels, ngo.pl: – Mam nadzieję, że nie zniechęcimy czytelników na wstępie, ale chciałabym zacząć naszą rozmowę od metodologii badania. To taka część raportów, którą często się pomija, bo nudne i dla fachowców, tymczasem to właśnie przyjęta metodologia w sporej części wpływa na to, co z badań wynika. W Państwa raporcie to wyjątkowo dobrze widać. Nie jest to tylko kwestia dużej grupy badawczej, ponad cztery tysiące respondentów, ale również innego podejścia.
Adam Traczyk, Stowarzyszenie More in Common Polska: – Zależało nam na tym, żeby w naszym badaniu uchwycić polskie społeczeństwo takim, jakie ono jest. Aby odejść od binarnych podziałów, narzucanych nam w mediach. One są oczywiście chwytliwe i łatwo jest ogrywać medialno-politycznie. Nie chcieliśmy jednak powielać podziałów na Polskę A i Polskę B, czy Polskę solidarną i Polskę liberalną. Chcieliśmy odejść także od podziałów opartych na cechach demograficznych – płci, miejsca zamieszkania czy wieku. One też nie do końca oddają prawdziwy obraz polskiego społeczeństwa.
Dlatego skupiliśmy się na cechach, które są bardziej stałe i nie są chwilowymi odbitkami politycznego nastroju. Pytaliśmy naszych respondentów o ich fundamenty moralne, o głębokie przekonania, które w każdym z nas tkwią. Analizowaliśmy, aktywność polityczną Polaków, jak reagujemy na innych, na zmiany, jak widzimy siebie w społeczeństwie, swoje interakcje z resztą społeczeństwa, swoją w nim rolę.
Na tej podstawie wyodrębniliśmy siedem segmentów. Do tego procesu segmentacyjnego nie wykorzystaliśmy żadnych zmiennych demograficznych: płeć, wiek, miejsce zamieszkania nie mają tu znaczenia. Ważny był dla nas portret psychologiczno-społeczno-polityczny. W polskich miastach mieszkają różni ludzie i na polskich wsiach mieszkają różni ludzie. Kobiety nie są jednym, spójnym zbiorem, tak samo jak mężczyźni czy młodzi i seniorzy. Przecież młody mężczyzna z wielkiego miasta może mieć dużo więcej wspólnego ze starszą kobietą z małej miejscowości niż mają osoby, które z punktu widzenia demografii są takie same.
Wyróżniając nasze segmenty nie braliśmy też pod uwagę opinii na bieżące tematy polityczne. Możemy bowiem zmieniać poglądy na jakieś szczegółowe sprawy, ale zbioru swoich podstawowych wartości, fundamentów moralnych, które są dla nas szkiełkiem, przez które obserwujemy świat, tak często nie zmieniamy. A jeśli zmieniamy, to jest proces raczej ewolucyjny i powolny, a nie skokowy.
Stąd wybór takiego, a nie innego podejścia.
Chcieliśmy stworzyć bardziej trwały i pogłębiony obraz polskiego społeczeństwa. Oraz tego, co nas faktycznie dzieli i łączy.
I co Wam z tego wyszło? Jaki jest obraz naszego społeczeństwa według Waszych badań?
– Przede wszystkim nasze wyniki zakwestionowały dwubiegunowy podział polskiego społeczeństwa. Nie dzielimy się na dwa obozy, wrogie sobie plemiona. Ten obraz jest dużo bardziej zniuansowany.
Wyodrębniliśmy siedem segmentów. Pierwszy z nich to Postępowi Zapaleńcy, czyli osoby liberalne światopoglądowo i kosmopolityczne, które biorą aktywny udział w sporach politycznych, nie boją się głośnio manifestować swoich poglądów. Jako jedyny segment są szczerze i mocno zatroskani klimatem. W ostatnich latach świat widzieli w dość ciemnych barwach, z racji nieprzychylnego ich poglądom środowiska zewnętrznego, ale mimo to nie rezygnują z zaangażowania na rzecz szerszej wspólnoty, dobra wspólnego, Co ciekawe, chociaż światopoglądowo są jednoznacznie liberalni, to ekonomicznie jest to grupa wewnętrznie podzielona. Są tam osoby zarówno o silnym podejściu indywidualistycznym, jaki i takie, które cechują się lewicową wrażliwością.
Inaczej niż Pasywni Liberałowie, którzy także są liberalni światopoglądowo, ale ekonomicznie mają poglądy mocno indywidualistyczne, wolnorynkowe. Są to osoby przede wszystkim skupione na swoim sukcesie, życiowym i zawodowym, na spełnianiu się. Liczą na siebie, są kowalami swojego losu i uważają, że inni także powinni przyjmować taką postawę. Jeżeli mają jakieś oczekiwania wobec państwa, to jedynie, aby się nie mieszało.
Idąc dalej mamy Zawiedzionych Samotników. To są osoby, które czują się pozostawione z tyłu, niepewne swojej przyszłości. Czują się samotni, nieszanowani i niesprawiedliwie traktowani. Mają poczucie, że grunt usuwa im się spod nóg i nie bardzo widzą jakąkolwiek nadzieję na poprawę. A jednocześnie, co jest bardzo istotne, chociaż jest to segment, który najmocniej wierzy w różnego rodzaju teorie spiskowe, to jednak nie są to osoby o radyklanych poglądach, nie są zacietrzewione i zawistne. Rzadko winią innych ludzi za swoje kłopoty, a raczej krytycznie oceniają system i polityków. Światopoglądowo są bardziej liberalni niż średnia polska: są trochę bardziej otwarci na osoby homoseksualne czy na kwestie prawa do wykonywania aborcji. To pokazuje, że nawet ci wyborcy, którzy mogliby być utożsamiani z rezerwuarem sił populistycznych, radykalnych, nie są u nas tak bardzo skorzy do głosowania na takie partie i przyjmowania takich poglądów.
Polska partia protestu nie jest aż tak skrajna jak by można się obawiać.
Kolejnym segmentem są Niezaangażowani Normalsi. Nie przez przypadek umieściliśmy ich pośrodku naszej skali, ponieważ – jak na polskie warunki – mają oni dość centrowe poglądy, a jednocześnie te poglądy są słabo ugruntowane i słabo artykułowane. To są osoby, które rzadko wyściubiają nos poza swoje osobiste sprawy. Dla nich ważne jest, żeby był spokój, zgoda, żeby się dało związać koniec z końcem. Polityka ich nie interesuje. Nie czują też braku reprezentacji, nie czują się wykluczeni przez politykę, po prostu uważają, że to nie jest dla nich. Oni swoje życie potrafią zorganizować poza polityką. Przez to też, paradoksalnie, w mniejszym stopniu odczuwają skutki podziałów i polaryzacji politycznej w Polsce. Istotne jest, że przez to mają umiarkowane poglądy. Gdy zadawaliśmy pytania, na które odpowiedź trzeba było umieścić na skali od „zdecydowanie zgadzam się” do „zdecydowanie się nie zgadzam”, to osoby z tego segmentu wskazywały środkowe wartości. Są one pasywnym, politycznie uśpionym stabilizatorem polskiego społeczeństwa. W jakiś sposób zabezpieczają nas przed rozlaniem się ekstremizmów, bo nie są podatni na ich uroki…
Dalej mamy kolejny segment stabilizujący, ale już bardziej aktywnie, czyli Spełnionych Lokalistów. To są osoby o zupełnie innym profilu niż Niezaangażowani Normalsi czy Zawiedzeni Samotnicy, ponieważ czują się doceniani, szanowani przez innych, są dumni ze swojego dorobku życiowego. Często są liderami w swoich lokalnych społecznościach i czują odpowiedzialność za swoje najbliższe otoczenie. Nie są to osoby, które stanowią forpocztę zmian społecznych w Polsce: w status quo i stabilności dostrzegają wiele plusów, ale jednocześnie – przez to, że mają dość wysoką pozycję społeczną – nie czują się zagrożone zmianami. Zmiany ich nie przerażają. Inność ich też nie przeraża. Zależy im na dobru wspólnoty. Innym życzą dobrze i nie traktują ich jak wrogów, nawet jeśli są to osoby o odmiennych poglądach, stylu życia. Jest to też segment dość duży, stanowi 18 procent polskiego społeczeństwa, więc w zasadzie od ich stanowiska w dużej mierze zależą wszystkie istotniejsze zmiany społeczne w Polsce. Te osoby muszą się zgodzić na zmianę status quo.
Dalej mamy segment Dumnych Patriotów. To osoby, które czują się najlepiej wśród swoich, są dumne z polskości, konserwatywne w swoim światopoglądzie, lojalne wobec najbliższych i „swojej” grupy, bez względu jak ją definiują i podejrzliwi wobec innych. Lubią, gdy każdy zna swoje miejsce. Cenią sobie dyscyplinę, posłuszeństwo, rządy twardej ręki. Mają kombinacje cech autorytarnych, czyli przywiązanie do hierarchii i orientację na dominację społeczną, czyli przeświadczenie, że moja grupa jest lepsza od innych i powinna górować nad innymi.
I wreszcie dochodzimy do Oddanych Tradycjonalistów. To osoby silnie przywiązane do wartości konserwatywnych, patriotyzmu, rodzinności i są gotowe tych wartości aktywnie bronić. Są oczywiście przywiązani do Kościoła katolickiego. Zasady wiary katolickiej są dla nich na co dzień istotną wskazówką, co jest dobre, a co złe. Można powiedzieć, że to lustrzane odbicie Postępowych Zapaleńców. Do tego charakteryzuje ich pewna troska o spójność społeczną, dlatego popierają ideę państwa opiekuńczego. Choć to przeważnie osoby starsze, to są gorącymi zwolennikami 500+, nawet jeśli z programu nie korzystają. Liczy się solidarność, wspólnotowość i troska o innych.
Jeśli popatrzeć procentowo, to Niezaangażowani Normalsi stanowią największą grupę, 30 procent…
– Tak, Niezaangażowani Normalsi to zdecydowanie największy segment. W pewnym sensie stanowią oni balast, który utrzymuje stabilność łodzi. Leży sobie na jej środku i dba o to, aby nie przechyliła się zbytnio w żadną ze stron.
Następni pod względem wielkości są Spełnieni Lokaliści, którzy też są stabilizatorem, chociaż już nieco bardziej ruchomym. Oni już decydują, czy ta łódka skręci w lewo czy w prawo.
Potem są segmenty średniej wielkości, czyli Pasywni Liberałowie i Dumni Patrioci – około 15 i 11 procent. Zawiedzeni Samotnicy to także 15 procent. Ale – co jest istotne – te dwa skrajne segmenty i też najmocniej spolitykowane i zideologizowane, czyli Postępowi Zapaleńcy i Oddani Tradycjonaliści na tle całego społeczeństwa są bardzo małe. To jest 7 i 6 procent co pokazuje, że teza, iż polaryzacja ogarnia całe polskie społeczeństwo jest mocno naciągana.
Gdy patrzymy na wyniki wyborów, to te skrajne segmenty są zwykle nadreprezentowane, ponieważ oni stawiają się przy urnach za każdym razem w komplecie. Ale na tle całego społeczeństwa daleko im do osiągnięcia poziomu większości.
Okazuje się, że
pośrodku polskiego społeczeństwa mamy bardzo dużo ludzi, którzy w ogóle wypisują się z udziału w politycznych sporach albo takich, którzy widzą odcienie szarości, dla których świat nie jest czarno-biały. Są gotowi pójść na pewne kompromisy, wejść w dialog, próbę zrozumienia innego sposobu myślenia i poszukiwania punktów spójnych z osobami inaczej myślącymi. Oni się oczywiście we wszystkim nie będą zgadzać, ale są gotowi przyjrzeć się innym perspektywom i zastanowić się, czy jakieś pośrednie rozwiązania są możliwe.
Jeden z najfajniejszych cytatów, który padł podczas pracy w grupach fokusowych, wypowiedział pewien Spełniony Lokalista. Mówił, że jest „trochę centrowy, trochę lewicowy, trochę prawicowy, połączenie wszystkiego ze wszystkim”. Wielu Polaków myśli tak samo. Mają w pewnym sensie eklektyczne poglądy, niesprecyzowane w wielu tematach, ale właśnie to oddaje rzeczywistość społeczną.
Rozmawiamy o zaangażowaniu politycznym. Czy ono się przekłada na zaangażowanie społeczne?
– Co do zasady najbardziej aktywni są Postępowi Zapaleńcy, w taki klasyczny sposób jak rozumiemy zaangażowanie społeczne.
Ciekawa sprawa jest z Zawiedzionymi Samotnikami, ponieważ często są to osoby, które w jakiś sposób były zaangażowane społecznie albo politycznie, ale się zawiodły. Zobaczyły, że ich zaangażowanie nie przyniosło żadnych wymiernych skutków, a nawet im osobiście mogło przynieść jakąś frustrację i brak satysfakcji, bo nie było efektów, których się spodziewali.
Przy czym tu trzeba dokonać pewnego istotnego zastrzeżenia, ponieważ inny jest charakter zaangażowania osoby o konserwatywnych poglądach, a inny osoby o poglądach liberalno-lewicowych.
Osoba o konserwatywnych poglądach nie traktuje udziału w procesji na Boże Ciało jako demonstracji politycznej, ale de facto jest to manifestacja swojej tożsamości, także obywatelskiej. Tak samo jak dla osoby o liberalnych poglądach udział w Paradzie Równości. Udział we mszy co niedzielę też jest manifestacją swoich poglądów. Z tego powodu zaangażowanie społeczne osób o poglądach konserwatywnych nam umyka w statystykach, ponieważ oni sami tego tak nie interpretują.
Aczkolwiek uczestnictwo w praktykach religijnych nie zawsze przekłada się w zaangażowanie w życie parafii. W tym sensie to jednak jest różnica.
– Zgadza się. Ale inaczej też interpretujemy wrzucenie pieniędzy do puszki w kościele, bo jest to część rytuału, a inaczej wrzucenie pieniędzy do puszki Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, bo to jest wyjście w przestrzeń publiczną. A to, że dzisiaj zbieramy tacę na Caritas czy hospicjum, a nie na bieżące potrzeby parafii też jest formą pewnego zaangażowania, które może być niedostrzegane przez respondenta.
Co jeszcze można powiedzieć o zaangażowaniu społecznym poszczególnych segmentów?
– Można powiedzieć, że ogólnie jest niewielkie. To wiemy nie tylko z tego badania.
Jednocześnie widzimy, że zrywy zaangażowania obywatelskiego są potężnym zastrzykiem dumy i że są okresy, w których łakniemy takiego zaangażowania.
Takim przykładem była pomoc uchodźcom z Ukrainy. W grupach fokusowych pytaliśmy o to, co jest źródłem dumy z Polski. Nasi respondenci zwykle mieli duży problem, żeby wskazać coś z czego są dumni i często odwoływali się do piękna polskiej natury, ale gdy wskazywali coś z zakresu życia obywatelsko-społecznego, to było to właśnie to, że potrafiliśmy w tym kryzysowym momencie jako społeczeństwo zmobilizować się i byliśmy w stanie przekroczyć podziały.
Nieważne było, czy mamy poglądy lewicowe czy prawicowe, czy głosujemy na tę czy inną partię, ważne było, czy mamy zestaw pościeli, który możemy przekazać rodzinie ukraińskiej. Albo czy ktoś ma samochód, żeby przewieźć zebrane wśród znajomych dary. To był i do dzisiaj jest silny zastrzyk poczucia dumy.
Jako społeczeństwo pokazaliśmy także, że możemy być nie tylko przedmiotem, ale też podmiotem aktywności politycznej. To my, jako społeczeństwo to zrobiliśmy, a nie państwo, nie władza, nie jacyś dygnitarze. To jest bardzo pozytywny punkt odniesienia, który pokazuje, że nawet jeśli na co dzień jesteśmy „uśpieni”, to są monety, w których chcemy i możemy się zmobilizować i przekroczyć swoje granice.
Porozmawiajmy zatem o tym, co nas łączy, bo o tym także jest sporo w Waszym raporcie. Przede wszystkim łączy nas zmęczenie konfliktem i – co może być zaskakujące – dążenie do pewnego kompromisu. Jest to postawa ceniona, a nawet pożądana. Ale jednocześnie 44 procent Polaków zgadza się z tezą, że osoby myślące inaczej niż oni działają na szkodę Polski. To ten kompromis pod znakiem zapytania mocno…
– Na pewno łączy nas zmęczenie konfliktem politycznym. I wydaje się, że ostatnie wybory były tego bardzo wyraźnym sygnałem. Dlatego też nazwaliśmy nasz raport „Zmęczona Wspólnota”. Jesteśmy zmęczeni konfliktem, sporem, jałowością tego sporu, wszechobecną polaryzacją, brutalizacją języka politycznego, ale też rozlaniem się polityki na każdy aspekt życia, wchodzeniem polityki z butami do naszego życia na różnych poziomach. To może być kwestia ustawy aborcyjnej, ale to może być też to, że w telewizji nie da się włączyć nawet programu rozrywkowego, żeby tam nie było polityki. To poczucie jest czytelne w każdym segmencie, bez względu na to jakie mamy poglądy, jakie wartości wyznajemy. Poczucie zmęczenia konfliktem było dojmujące.
Wydaję się, że wynik wyborów bardzo dobrze oddał chęć zaprotestowania przeciwko temu wyniszczającemu konfliktowi. Fakt, że kluczową rolę w układance wyborczej odgrywa koalicja, która postawiła na hasła dialogu, kompromisu oraz zakończenia kłótni i to ona koniec końców decyduje, kto w Polsce będzie rządził, jest bardzo czytelnym sygnałem. Także bardzo wysoka frekwencja, która pokazuje, że do wyborów poszli tym razem ludzie wcześniej nie głosujący.
Gotowi na kompromisy – nowe spojrzenie na polskie społeczeństwo
Polacy, korzystając z politycznego narzędzia, jakim jest głosowanie, zaprotestowali przeciwko nadmiernej polityzacji życia społecznego i brutalizacji języka politycznego. To jest bardzo ciekawy mechanizm: narzędziem politycznym bronimy się przed polityką.
Owszem, 44 procent z nas uważa, że myślący inaczej działają na szkodę Polski. To jest bardzo duża i niepokojąca liczba i ona potwierdza też nasze wcześniejsze badania. Ale z drugiej strony, tylko 7 procent respondentów zgadza się z tą tezą w sposób zdecydowany. To pokazuje, że osób o silnie utwardzonych poglądach o inaczej myślących jest jednak relatywnie niewielu.
Może więc, zmieniając trochę ton debaty i obniżając jej temperaturę, jesteśmy w stanie zredukować tę wzajemną wrogość? Tym bardziej, że Polacy gremialnie uważają, że spory są nadmiernie pompowane przez polityków i media. Gdyby więc z góry szedł inny przykład, mielibyśmy więcej przestrzeni do wzajemnego zrozumienia i może dogadania się. Pewnie część z nas pozostanie zacietrzewiona w swojej twierdzy i nie będzie chciała się z niej ruszyć, ale u wielu ludzi widzimy gotowość do zawarcia nowych kompromisów i duże pokłady empatii. Mamy swoje zestawy wartości, swoje poglądy, ale rozumiemy, że ludzie są w różnych sytuacjach i czasami trzeba dać przestrzeń do tego, aby ten „inny” mógł podjąć swój wybór życiowy.
To się łączy z fundamentami moralnymi, o które pytaliście w swoim badaniu. Dla mnie zaskoczeniem jednak było, że wartością dość wysoko na tej liście położoną jest troska. Ona też nas łączy. Czy to ma przełożenie na życie publiczne?
– Wysokie poczucie troski to jest coś, co nas wyróżnia na tle innych krajów. To jest dominujący u nas fundament moralny.
„Troskę” możemy oczywiście interpretować w bardzo różny sposób. Troszczymy się zazwyczaj o coś, co jest nam w jakiś sposób drogie. Pytanie więc, co jest dla nas drogie. Czy troszczymy się o niewinne zwierzątko ze schroniska? Czy o drugą osobę? Czy o kogoś, komu przyznamy te same prawa, którymi sami się cieszymy? Czy inność nie powoduje, że wykluczamy tę osobę z pewnego rodzaju wspólnoty, którą sobie tworzymy w głowie? Czy uchodźca na granicy białoruskiej jest tą osobą, która zasługuje na naszą troskę czy on jest raczej zagrożeniem, przed którym się musimy bronić? Czy osoba homoseksualna jest osobą, o którą musimy się zatroszczyć, czy jest zagrożeniem dla naszego stylu życia i wartości? Ale też, czy osoba wierząca, na przykład aktywny katolik, jest osobą, która zasługuje na naszą troskę i szacunek, czy traktujemy ją jako zagrożenie, w zależności od tego, jakie mamy poglądy?
Z punktu widzenia życia publicznego, to pokazuje nam, że
możemy poszukiwać języka, który będzie zakres troski rozszerzał. Mamy fundament, na którym możemy budować. Empatia, która w nas jest, daje nam pewną przestrzeń do tego, żeby nie bać się zaapelować o troskę do innej osoby. To jest też sposób, aby przekonywać inaczej myślących do rzeczy, które są nam bliskie, ponieważ odwołujemy się koniec końców do jednego i tego samego fundamentu moralnego.
Tylko, że diabeł tkwi w szczegółach. Czy ten nasz fundament nie jest zbyt oderwany od rzeczywistości, gdy zaczyna się rozmawiać o bardziej praktycznym jego zastosowaniu?
– Oczywiście, fundament i poszczególne wartości możemy sobie różnie interpretować. Ale nasza segmentacja i raport są w pewnym sensie przewodnikiem, jak to robić. Pokazujemy, jakie wartości dla poszczególnych grup są istotne. Jak do poszczególnych grup w społeczeństwie mówić o tematach, które uważamy za ważne.
Weźmy klimat. Przeciwdziałanie zmianom klimatu jest ważne na poziomie tożsamościowym tylko dla Postępowych Zapaleńców i troszeczkę dla Pasywnych Liberałów. Dla pozostałych grup nie jest to aż tak istotny temat. Możemy się zastanowić, co jest dla nich ważne.
Na przykład dla segmentów konserwatywnych istotne jest zachowanie piękna Polski, bo to jest coś z czego możemy i powinniśmy być dumni. Ba! Piękna polska natura jest częścią dziedzictwa narodowego, którego powinniśmy bronić.
Dla Pasywnych Liberałów czy Zawiedzionych Samotników istotniejsze może być to, że zielona transformacja jest projektem modernizacji przemysłowej i ekonomicznej, który przyniesie wymierne skutki, też korzyści materialne.
Tak samo możemy podejść do praw osób LGBT. Możemy opierać się na tożsamościowych przekazach, ale możemy też zastanowić się, jaką wartość dostrzeże konserwatysta w uregulowaniu czy poszerzeniu praw osób homoseksualnych, w umożliwieniu im zawierania związków partnerskich, czy małżeństw. Dla konserwatysty stabilność życia rodzinnego jest istotną wartością, wręcz kluczową. Przedstawienie tego w ten sposób pozwala odwołać się do tych wartości, które są dla różnych segmentów istotne, i w ten sposób poszerzyć zakres praw i wolności, ale też godności każdego z nas. Jednocześnie nie naruszając godności i wartości osób, które intuicyjnie być może niekoniecznie by poparły pewne postulaty.
Łączy nas także poczucie, że nie mamy wpływu na to, co się dzieje w polityce, jakie decyzje podejmują politycy. To widać w cytatach, które znalazły się w raporcie. Jest to także coś, co wychodzi w badaniach organizacji pozarządowych. Dr Magdalena Szafranek, w publikacji „W poszukiwaniu perpetuum mobile. Dobre prawo dla organizacji” przywołała wyniki badań, które pokazują, że 70 procent organizacji pozarządowych nie ma poczucia, aby miały wpływ na stanowienie prawa. Nie dość więc, że indywidualnie nie mamy takiego wpływu, to też jako instytucje reprezentujące obywateli, jako NGO-sy, nie mamy takiej możliwości. To jest deficyt, który definiujecie jako wyzwanie dla klasy politycznej. Ale, czy w tych segmentach, w społeczeństwie widzicie chęć, żeby mieć ten wpływ? Można narzekać, że się nie ma wpływu, ale pytanie, czy ludzie chcą mieć wpływ, bo to się łączy z pewnym zaangażowaniem, z wysiłkiem?
– Brak poczucia wpływu niekoniecznie przekłada się na brak zaangażowania. Można nie mieć wpływu, ale chcieć zamanifestować swój sprzeciw, swoje poglądy. Myślę, że większość osób protestujących w czasie strajku kobiet nie miało poczucia, że ten protest w tamtej chwili realnie coś zmieni, że rząd faktycznie doprowadzi do zmian odwracających wyrok Trybunału Konstytucyjnego. Ale jednak te osoby chciały pokazać swój sprzeciw, niezadowolenie, frustrację i wygarnąć władzy.
To, że chcemy mieć wpływ pokazują ostatnie wybory. Prawie trzy czwarte społeczeństwa stawiło się do urn. Niektórzy czekali do 3:00 w nocy, żeby zagłosować. Obudziliśmy się jako społeczeństwo i chcemy mieć ten wpływ.
Zadaniem polityków powinno być, aby dać możliwie wszystkim Polakom poczucie wpływu i współuczestnictwa. Niestety wisi nad nami klątwa, którą symbolicznie rzucił na naszą wspólnotę polityczną Jan Olszewski mówiąc, że kluczowym pytaniem nie jest to, jaka będzie Polska, ale czyja. Polska zawsze musi być albo nasza albo ich, albo my mamy wpływ albo wy macie wpływ, ale nigdy wspólnie, jako wszyscy Polacy. Takie podejście napędza polaryzację i prowadzi do odmawiania drugiej stronie podmiotowości.
Ale na poziomie zaangażowania obywatelskiego, społecznego jest jeszcze jeden problem. To zdolność zarysowania celów, do których się dąży. Znowu się odwołam do spraw związanych z klimatem. Z naszych wcześniejszych badań wynika, że zdecydowana większość Polaków uważa, że wysiłki na rzecz przeciwdziałania zmianom klimatu nie odnoszą sukcesu. Jest negatywna weryfikacja tej działalności: po co mamy się angażować, skoro i tak to nic nie daje. Po co mamy dołączać do przegrywającej drużyny? Cel zarysowany na horyzoncie jest strasznie wielki: przeciwdziałamy katastrofie na globalną skalę. A ja tu jestem sam jeden, maluczki. To jak mam to zrobić? Nie widzę tego efektu, a do tego mam mnóstwo swoich własnych, codziennych problemów, z którymi muszę sobie radzić. I nawet, jeśli się okaże, że przyjdzie moment, w którym powiemy „Tak, zastopowaliśmy katastrofę klimatyczną”, to jako jednostka tego nie dostrzegę. Słońce nagle nie zacznie świecić w inny sposób ani trawa nie stanie się bardziej zielona, czy powietrze z dnia na dzień lepsze. Nie zobaczę tego efektu od razu. Potrzebne jest przeskalowanie tego na małe sukcesy i to może być pewnym kluczem do odblokowania tego potencjału.
Dla przykładu: widzimy, że pomogliśmy ukraińskiej rodzinie, żeby miała wyposażone mieszkanie, żeby uciekając przed wojną znaleźli schronienie. To było bardzo namacalne. I to jest bardzo silne, ciągle pozytywne doświadczenie. Sami, naszą sprawczością, osiągnęliśmy pewien sukces. Pomoc drugiej osobie zakończyła się wymiernym sukcesem. Takie małe sukcesy dają nam dużo satysfakcji i są potrzebne.
Według Waszych respondentów Polska ma być otwarta, zgodna, zjednoczona. Tego zjednoczenia oczekują głównie od polityków. Czy od siebie samych też? Czy są w stanie między tymi segmentami się dogadywać?
– Przede wszystkim Polska ma być bezpieczna. Mamy wielki deficyt poczucia bezpieczeństwa, który wynika z mnóstwa czynników wewnętrznych i zewnętrznych. Zmęczenie polityką wynika po części także z tego, że polityka nie jest utożsamiania jako źródło spokoju, stabilności, rozwiązywania problemów tylko jako czynnik, który dokłada nam chaosu. Mamy wojnę, inflację, kolejki do lekarza, drogą energię i jeszcze się w tej polityce kłócą, zamiast znaleźć jakieś rozwiązania.
Nasz optymizm w sprawie dogadania się na poziomie społecznym wynika z faktu, że dostrzegamy punkty styczne między segmentami. W Polsce nie doszło do „rozlania się” poglądów i przyjęcia ich jak pakietów tożsamościowych. To znaczy, że jeżeli mam taki a taki pogląd na sprawy obyczajowe, to automatycznie mam też określony pogląd na sprawy klimatu, polityki społecznej, historycznej, przemysłowej i zagranicznej. Jednak rozróżniamy te rzeczy, nie przyjmujemy całych „spójnych” pakietów. Możemy mieć postępowy pogląd na sprawy klimatu, ale bardziej konserwatywny na politykę społeczną. To tworzy nam pewną przestrzeń do kompromisu.
Wiele zależy od języka, którym się posługujemy. On może być konfrontacyjny, ale możemy zastanowić się, czy bardziej mi zależy na pielęgnowaniu języka, który w najlepszy sposób odpowiada mojej tożsamości politycznej, czy raczej zależy mi na osiągnięciu wymiernego efektu, który językowo będzie trochę „zakamuflowany”, nie będzie miał tak wysokiej temperatury.
Większość naszego społeczeństwa czegoś takiego oczekuje: bardziej stonowanego języka, który nam otworzy przestrzeń do rozmawiania o tematach budzących kontrowersje jak aborcja czy prawa osób LGBT. Obniżenie temperatury sporu pozwoli nam się zastanowić nad roboczymi, konkretnymi rozwiązaniami. W końcu większość Polaków uważa, że mimo istniejących podziałów współpraca jest możliwa.
Oczekujemy, żeby ten przykład szedł z góry też dlatego, że my już po części pokazaliśmy, że potrafimy się dogadać. Pokazała to mobilizacja w czasie kryzysu uchodźczego: potrafimy współpracować bez względu na nasze poglądy. Teraz jest pora na polityków, aby pokazali, że też potrafią współpracować, a nie tylko okładać się pałkami.
Tutaj często pojawia się argument, że w czasach kryzysowych owszem potrafimy się zmobilizować, ale potem, gdy trzeba bardziej długodystansowo działać i współpracować, to nam to gorzej wychodzi. Rozumiem, że to jest wciąż wyzwanie, które przed nami stoi.
– To jest wyzwanie, ale też zachęta dla elit politycznych, aby dostrzegły, że niekoniecznie mają interes w polaryzowaniu polskiego społeczeństwa, że to nie jest najskuteczniejsza metoda zdobywania politycznego poparcia. Dehumanizacja drugiej strony, odmawianie jej godności niekoniecznie jest tą ścieżką, która pozwala, już w taki praktyczny sposób, wygrywać wybory. Czasami danie większej przestrzeni, ukłonienie się tej drugiej stronie i wyciągnięcie ręki może być kluczem nie tylko do wygrywania wyborów, ale po prostu do prowadzenia polityki, która dobrze służy Polsce i naszej wspólnocie.
Na koniec zapytam o sprawy, które Wasi respondenci uznali za najważniejsze do zajęcia się przez nowy rząd. To jest zmniejszenie kosztów życia, poprawa opieki zdrowotnej, wzmocnienie armii, ale też dość wysoko na tej liście jest zadbanie o nasze zdrowie psychiczne. Dla 20 procent ważna jest również edukacja.
– Ta lista bardzo dobrze oddaje powszechne zaburzenie poczucia bezpieczeństwa, na bardzo różnych poziomach. Jest bezpieczeństwo związane z wojną czy z kryzysem energetycznym, ale też z naszą osobistą sytuacją, naszą sytuacją bytową.
Moją uwagę zwróciło stwierdzenie, że ważnym wyzwaniem dla elit politycznych jest reprodukowanie legitymizacji demokracji i wcielanie w życie polityk publicznych, które przynoszą efekty pożądane przez obywateli, obywatelki. Co to właściwie znaczy?
– Kluczowe dla stabilności systemów politycznych jest zachowanie spójności społecznej poprzez „dowożenie” pożądanych przez obywateli efektów. O stabilności demokracji niekoniecznie zadecyduje doskonałość prawa i poszczególnych ustaw. Możemy mieć nawet najlepszą konstytucję, ale bez wypełnienia jej praktyczną treścią pozostanie ona tylko kartką papieru. Przewaga demokracji nad innymi systemami politycznymi – i to przeczytamy w każdym podręczniku do politologii – zasadza się na tym, że w najbardziej efektywny sposób zasysa feedback ze strony społeczeństwa i przez to pozwala najskuteczniej odpowiedzieć na społeczne oczekiwania. Jeżeli to się nie dzieje, to zaczynamy kwestionować ten system. To, że Prawo i Sprawiedliwość w ostatnich latach mogło sobie pozwolić na demolowanie wielu liberalnych instytucji, nie wynika z tego, że było takie wielkie poparcie dla tych posunięć, ale raczej z tego, że wielu Polaków stwierdziło „Kurczę, ten system w sumie nam aż tak dobrze nie służył, spróbujmy czegoś innego, może coś z tego wyjdzie”. I rzeczywiście, w pierwszej kadencji, PiS zapewnił stabilność ekonomiczną, poszerzenie zakresu godności dla pewnych grup wcześniej pogardzanych.
W ostatnich latach doszło do bardzo ciekawego procesu: namysłu, czym jest demokracja i jakie ona musi spełniać funkcje dla Polaków. Polacy wzięli bardzo aktywny udział w tej dyskusji, także poprzez głosowanie. Wystarczy spojrzeć, jak nam urosła frekwencja od 2015 roku do dzisiaj. Zostali zmobilizowani wcześniejsi wykluczeni, którzy w Prawie i Sprawiedliwości znaleźli swój polityczny dom, dlatego że to była partia, która coś obiecała i to „dowiozła”. Pokazała: służymy wam.
Ale zmobilizowały się też osoby, które zaprotestowały przeciwko niszczeniu liberalnych instytucji. Być może pierwszy raz po 1989 roku w ogóle świadomie zastanowiliśmy się, czym są te liberalne instytucje i czemu w ogóle służą, ponieważ do tej pory nasza transformacja szła trochę na autopilocie. Teraz mieliśmy moment na zastanowienie się: po co jest nam ten Trybunał Konstytucyjny? Po co są nam sądy i czy one na pewno dobrze funkcjonują? Mieliśmy też mobilizację młodych i kobiet, głównie wokół aborcji. I teraz mobilizacja kolejnych grup zmęczonych językiem i konfliktem politycznym. Poszerzyliśmy bazę osób, biorących udział w procesie demokratycznym.
Odbyliśmy ośmioletnią, wielką naradę obywatelską. I teraz jest moment, żeby wyciągnąć z tego praktyczne wnioski.
Zadanie dla przyszłego rządu to możliwie rozszerzanie zakresu godności na nowe grupy, bez kwestionowania godności osób, które już to poczucie mają. To będzie trudne, ale to jest kluczowe, żeby Polsce zapewnić przewidywalność i bezpieczeństwo, którego Polacy oczekują.
Dla mnie to też jest bardzo o wpływie, o chęci posiadania wpływu na to, o czym się decyduje, ale też o chęci zaangażowania się w te procesy. Poparcie dla kompromisów daje nadzieję, że jednak znajdą się osoby, które będą chciały i potrafiły używać języka tak, aby moderować te dyskusje i doprowadzać do rozwiązań w poszczególnych tematach. Warto czerpać z przykładów debat czy narad o edukacji, o kosztach energii, paneli klimatycznych. Tam spotykały się osoby z różnych środowisk i dochodziły do bardzo konstruktywnych wniosków.
– To są bardzo pouczające przykłady. Gdy pracuje się w grupie, to siłą rzeczy łatwiej jest znaleźć kompromis niż gdy pytamy pojedynczych respondentów. Wnioski z paneli klimatycznych odzwierciedlają to, co widzimy w naszych badaniach: ogromne poparcie dla zielonej energetyki, niezależnie od poglądów. Dochodzimy do podobnych wniosków z różnych motywacji. Takich tematów mamy więcej. One pewnie będą trudniejsze do przedyskutowania niż zielona energetyka, ponieważ to jest jeden z niewielu tematów, gdy możemy z ręką na sercu powiedzieć, że nie jesteśmy podzieleni. Możemy dyskutować o tempie, ale kierunek jest jasny.
W innych sprawach, szczególnie tych obyczajowych, może być więcej kontrowersji. Niemniej i w tutaj dostrzegamy pokłady empatii, do których możemy się odwołać, i na nich budować. Dobrze by było, aby politycy, ale nie tylko oni, potrafili się odwoływać do tych pozytywnych stron naszej osobowości. Spróbować wyciszyć spory, zmniejszyć ich temperaturę, ponieważ jesteśmy nimi naprawdę wyczerpani, łącznie z tymi, którzy są najsilniej w nie zaangażowani.
Adam Traczyk – politolog, dyrektor More in Common Polska, fundacji należącej do międzynarodowej sieci badawczej, której misją jest wzmacnianie demokracji i przeciwdziałanie polaryzacji politycznej.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.