Polityka klimatyczna nie kończy się na węglu [felieton Markiewki]
Uczestnikom Młodzieżowego Strajku Klimatycznego nie trzeba tłumaczyć, że polityka miejska czy zdrowotna są powiązane z kryzysem klimatycznym – doskonale to wiedzą. Z kolei włodarze miast nadal mają problem ze zrozumieniem, że takie rzeczy jak betonoza czynią nas zupełnie nieprzygotowanymi na wyzwania związane z globalnym ociepleniem.
Polska debata na temat kryzysu klimatycznego miała kilka etapów. Pierwszy był najsmutniejszy – w jego trakcie mieszały się głosy ludzi słuchających naukowców z głosami ludzi nie mających pojęcia, o czym mówią. Dziś łatwo o tym zapomnieć, ale w mediach regularnie pojawiały się iście kuriozalne opinie na temat globalnego ocieplenia. Oto jeden przykład:
„Mimo opinii wielu naukowców, że walka z ociepleniem skazana jest z góry na porażkę (bo człowiek jest na Ziemi jak mały robaczek i nie ma na to najmniejszego wpływu), potężne lobby pseudoekologów i gangsterów politycznych, którzy robią na niej interes, wymusza od rządów i społeczeństw gigantyczne środki finansowe” – pisał na łamach „Wprost” Krzysztof Skiba.
Cytuję ten wywód, by łatwiej było nam zrozumieć, jakie poczyniliśmy postępy. Dziś poważne media nie publikują już takich wyssanych z palca tez. Jasne, zdarzają się jeszcze teksty Witolda Gadomskiego, ale nawet on nie posuwa się tak daleko, by sugerować, że za wiedzą o klimacie stoją „gangsterzy polityczni”, a nie naukowcy.
Zabetonowani
Drugi etap to zrozumienie wagi problemu, marginalizacja negacjonistów klimatycznych i początek dyskusji na serio o odejściu od paliw kopalnych. W Polsce ten temat ogniskował się najczęściej wokół kwestii związanych z górnictwem. To zrozumiale, wiemy, że nasz kraj musi odejść od wydobycia węgla, i to w taki sposób, żeby nie zostawić na lodzie ludzi pracujących w kopalniach.
Przeprowadzanie transformacji energetycznej bez planu uniknięcia napięć społecznych, kończy się tak jak we Francji. Pomysł podwyżki ceny paliwa doprowadził tam do masowych protestów tzw. żółtych kamizelek.
„Mamy poczucie, że obrano nas za cel zamiast linii lotniczych i żeglarskich, zamiast firm, które zanieczyszczają więcej, a nie płacą podatków” – mówiła jedna z protestujących, nauczycielka spod Paryża.
Powoli wkraczamy w trzeci etap dyskusji o klimacie. Zaczynamy sobie uświadamiać, że kryzys klimatyczny to nie tylko pytanie o polski węgiel, ale także o wiele innych sfer naszego społeczeństwa.
Mieszkańcy zabetonowanych miast mogli to odczuć na własnej skórze w te wakacje. Gdy temperatura stała się uciążliwie wysoka, łatwo było zrozumieć, czemu wycinka drzew i lanie wszędzie betonu to nie jest najmądrzejsza polityka w dobie ocieplającego się klimatu.
Nie stać nas na ślimacze tempo
Betonoza to jedno, inną sprawą jest transport. W Unii Europejskiej odpowiada on za około trzydzieści procent emisji dwutlenku węgla. Nie jest wielką tajemnicą, że z punktu widzenia klimatu lepiej byłoby, gdybyśmy jeździli transportem zbiorowym niż indywidualnym. Albo przesiedli się na rowery lub podróżowali piechotą na krótszych dystansach.
Problem polega na tym, że gdy włodarze miast inwestują w parkingi zamiast w komunikację publiczną albo podwyższają ceny tej drugiej, to prowadzą politykę, która zniechęca do dbania o klimat.
Albo weźmy system ochrony zdrowia. W świecie wzrastających anomalii pogodowych, na przykład zagrażających zdrowiu fal upałów, przydałaby się nam taka, w której zostały jeszcze jakieś pielęgniarki i jacyś lekarze. Do tego potrzebne jest zaś nie tylko mityczne „lepsze zarządzanie”, ale najzwyczajniej w świecie pieniądze.
Polska musi przeznaczać na ochronę zdrowia większy procent PKB, obecnie jesteśmy daleko w tyle za krajami takimi jak Niemcy, Francja czy Dania.
Migracja? I ona staje się tematem, od którego trudno uciec, gdy rozmawiamy o kryzysie klimatycznym. Bank Światowy szacuje, że do 2050 roku pojawi się blisko 150 milionów migrantów klimatycznych, część na pewno ruszy w stronę Europy. Czy Polska jest na to przygotowana? Wątpliwe – wystarczy zobaczyć, jakie napięcia polityczne wywołuje kilkadziesiąt osób na granicy z Białorusią. Albo przypomnieć sobie, co się działo w trakcie kryzysu syryjskiego.
Napisałem, że w trzeci etap dyskusji o klimacie wkraczamy powoli. Mówiąc precyzyjniej, niektórzy już to zrobili, inni ciągle się ociągają, dlatego jako społeczeństwo jesteśmy dopiero w okresie przejściowym. Uczestnikom Młodzieżowego Strajku Klimatycznego nie trzeba tłumaczyć, że polityka miejska czy zdrowotna są powiązane z kryzysem klimatycznym – doskonale to wiedzą. Z kolei włodarze miast nadal mają problem ze zrozumieniem, że takie rzeczy jak betonoza czynią nas zupełnie nieprzygotowanymi na wyzwania związane z globalnym ociepleniem.
Najpierw wydajemy pieniądze na koszmarne, antyklimatyczne inwestycje, a potem będziemy musieli wydać pewnie jeszcze więcej pieniędzy na ich odkręcanie.
Im szybciej osoby decyzyjne to zrozumieją, tym lepiej. Czasu nie ma dużo. Przechodzenie z etapu pierwszego debaty o klimacie na drugi trwało tak długo, że teraz nie stać nas na ślimacze tempo.
Tomasz S. Markiewka – filozof, wykłada na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu. Pisuje dla OKO.press, dwutygodnika.com, "Krytyki Politycznej” i „Nowego Obywatela”. Autor książek „Gniew” (2020) i „Język neoliberalizmu” (2017).
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.