– Unia jest organizacją dosyć inercyjną, w której zawsze na starcie trzeba usłyszeć, że się nie da – mówi Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, opowiadając o skutecznej akcji rzeczniczej w sprawie stworzenia nowego instrumentu finansowania działań organizacji w Unii oraz o tym, jak to osiągnąć i o co w tym wszystkim chodzi. Bo jednak się da!
Ignacy Dudkiewicz: – 19 kwietnia Parlament Europejski przyjął rezolucję popierającą powstanie nowego instrumentu finansowego dla NGO. A konkretnie?
Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz: – Celem tego instrumentu, finansowanego bezpośredniego z budżetu europejskiego, ma być udzielanie wsparcia wszystkim obywatelom Europy, którzy chcą promować i zakorzeniać wartości europejskie zapisane w artykule 2 Traktatu o Unii Europejskiej w krajach unijnych. Ma on powstać w ramach nowej perspektywy budżetowej, która zawsze trwa siedem lat. Kolejna rozpocznie się w 2021 roku.
Przyjdzie nam więc jeszcze chwilę na te środki poczekać?
K.P.-N.: – Tak przebiegają negocjacje budżetów unijnych. Na trzy lata przed uruchomieniem nowej perspektywy jesteśmy już w ich środku, jeśli nie w drugiej połowie. To właśnie dziś jest moment na decyzje i działania rzecznicze. Nawet jeśli ich realne efekty rzeczywiście odczujemy dopiero za parę lat.
Czy sprawa już jest wygrana?
K.P.-N.: – Jesteśmy na dobrej drodze, ale jeszcze nie na mecie. Dotąd do naszej idei udało się przekonać decydentów unijnych. O wsparciu krajów członkowskich wiemy póki co nieco mniej. Pojawiła się wola stworzenia tego instrumentu ze strony Komisji Europejskiej oraz Parlamentu, ale nie wiemy jeszcze dokładnie, co na ten temat myślą poszczególne państwa.
Udało się już jednak przekroczyć punkt krytyczny – wydaje się, że zapadła decyzja, iż instrument powinien powstać.
Kluczowe teraz będzie dopinanie szczegółów, które zdecydują o tym, czym nowy instrument w rzeczywistości się okaże. Ogólna idea jest doprecyzowana. To jednak konkretne rozstrzygnięcia dotyczące tego, ile pieniędzy, komu, w jaki sposób i według jakich priorytetów będzie rozdzielanych, zaważy ostatecznie na tym, czy ów mechanizm będzie działał i dawał pozytywny impuls do zmierzenia się z kryzysem wartości, jaki obserwujemy w Unii, czy też okaże się biurokratycznym mnożeniem bytów, niewprowadzającym nowej jakości.
O jakich kwotach w ogóle mówimy?
K.P.-N.: – To kluczowy element do ustalenia. Eksperci i środowiska pozarządowe postulują, by była to kwota nie mniejsza od tego, co w obecnej perspektywie Unia przeznacza na promowanie i zakorzenianie demokracji w krajach pozaunijnych. Skoro było nas stać na to, to powinniśmy móc przeznaczyć przynajmniej tyle samo pieniędzy na zmierzenie się z zagrożeniem, jakie dotyczy szanowania demokracji i wartości europejskich wewnątrz samej Unii. A to wymaga aktywnego udziału decydentów i obywateli. Oznaczałoby to przeznaczenie na ten cel około 2 miliardów euro przez siedem lat. To dużo, tym bardziej, że suma ta musi być możliwa do sensownego skonsumowania przez europejskie organizacje pozarządowe.
Można jeszcze wpłynąć na szczegółowy kształt instrumentu?
K.P.-N.: – Nie tylko można, ale wręcz trzeba! W najbliższych tygodniach będzie trwała debata na ten temat i ktokolwiek może, powinien zabrać w niej głos. I nie chodzi tylko o wysokość budżetu.
Założenie jest jasne: ma to być instrument europejski, skierowany do wszystkich.
Rzecz nie w tym, by widząc problemy na Węgrzech, w Chorwacji, Bułgarii czy Polsce, kierować pieniądze tylko do nich.
Promowanie wartości z artykułu 2 jest potrzebne w całej Europie – w każdym kraju Unii problem ma inny smak i odcień, ale dotyczy całej wspólnoty. Również działanie wyłącznie na poziomie europejskich sieci nie przyniosłoby odpowiednich skutków – nie można się do nich ograniczać. Trzeba zapewnić dostęp do tych pieniędzy organizacjom lokalnym. A to oznacza dosyć nietypowy jak na Unię sposób rozdzielania finansowania – w naszym przekonaniu powinni za to odpowiadać samodzielni, niezależni operatorzy, wybierani przez Komisję, zarządzający funduszami podzielonymi według sektorów i priorytetów. Nie według regionów, bo w tym instrumencie chodzi o rozwijanie obywatelskości w całej Unii.
W „waszym przekonaniu”, to znaczy czyim? Kto jest inicjatorem powstania tego mechanizmu?
K.P.-N.: – Historia jest wielowątkowa. Zapewne nie znam wszystkich nici, które doprowadziły do obecnego momentu. Propozycja utworzenia funduszu na rzecz wsparcia demokracji i społeczeństwa obywatelskiego w Unii na wzór European Endowment for Democracy sformułowana została po raz pierwszy przez przedstawicieli organizacji pozarządowych z Polski i z innych krajów unijnych wiosną zeszłego roku podczas spotkania zorganizowanego przez Agencję Praw Podstawowych. Postulat ten znalazł się również w opinii Europejskiego Komitetu Społeczno-Ekonomicznego na temat reformy finansowania przez Unię działalności organizacji pozarządowych. W tym samym czasie napisałam tekst o unijnej polityce wartości, w którym umieściłam szereg rekomendacji dotyczących tego, jak Unia powinna reagować na obecny kryzys. Wśród nich pojawiła się rekomendacja stworzenia Europejskiego Instrumentu Wartości. Powstały kolejne teksty, apele, odbyło się mnóstwo rozmów z innymi organizacjami pozarządowymi, ludźmi w Komisji Europejskiej, parlamentarzystami. Powstał apel, który podpisało kilkadziesiąt organizacji pozarządowych z całej Unii Europejskiej. Myśl, że taki instrument, choć inaczej nazwany, powinien powstać, pojawiła się równocześnie w innych miejscach. Podobny pomysł przedstawił Israel Butler z sieci Liberties, zrzeszającej wiele organizacji zajmujących się prawami człowieka w Europie.
Kiedy pojawia się problem i równocześnie odpowiedni moment na jego rozwiązanie, to na ogół w różnych miejscach rodzą się pomysły, jak to zrobić. Często są zbieżne. Tak się też stało w tym wypadku.
Jak przejść od pomysłu do wygranego głosowania w Parlamencie Europejskim?
K.P.-N.: – Trzeba aktywnie – zarówno na poziomie eksperckim, jak i poprzez inicjatywę obywatelską – promować swoją ideę w Unii Europejskiej. Jeździliśmy do Komisji, rozmawialiśmy w Parlamencie, zdobywaliśmy poparcie polskich europarlamentarzystów, którzy stawali się później ambasadorami naszej inicjatywy wśród swoich kolegów i koleżanek z innych opcji politycznych i krajów. Dzięki nim odbywaliśmy kolejne spotkania z kolejnym europosłami, opowiadając im o tym pomyśle. Dostaliśmy również bardzo rzetelne wsparcie od Polaków w Komisji Europejskiej, którzy doradzali nam, kiedy, co, w jaki sposób i do kogo pisać. Bardzo wiele osób z różnych stron włożyło swój wysiłek, by sprawa mogła się powieść. Równolegle prowadziliśmy bardzo intensywne działania rzecznicze we współpracy i za pośrednictwem kolegów i koleżanek z organizacji pozarządowych z Polski i z kilkunastu krajów Unii, a także z europejskich sieci. To oni mobilizowali swoich przedstawicieli w parlamencie i podnosili sprawę Instrumentu na spotkaniach w Brukseli.
Czyli to wspólne osiągnięcie?
K.P.-N.: – To sukces wielu organizacji pozarządowych i ludzi z Polski i z Europy. Nie wiem, ile organizacji wzięło udział w konsultacjach nowej perspektywy budżetowej, popierając nasz pomysł, ile przekonywało europarlamentarzystów w swoich krajach, nagłaśniało ideę. To zaczynało żyć własnym życiem. Pomysł kiełkował w wielu miejscach naraz i okazał się być rzeczywiście inspirujący do wspólnych działań.
W efekcie kilka tygodni temu Jean-Claude Juncker, przewodniczący Komisji Europejskiej, rozesłał do poszczególnych dyrekcji generalnych w KE list rekomendujący kierunki budowania budżetu w nowej perspektywie finansowej. Wśród jego rekomendacji pojawiło się zalecenie, by przygotować także zarys postulowanego przez nas mechanizmu. Równolegle doszło do głosowania nad rezolucją w Parlamencie Europejskim, który ją przyjął. Jesteśmy coraz bliżej celu.
Rezolucja została przyjęta przez Parlament dużą większością głosów, ale jednak niejednomyślnie. Napotkaliście opór wobec waszych pomysłów?
K.P.-N.: – Nie da się go uniknąć. Na pewno jeszcze się z nim spotkamy. Rozgrywka się nie skończyła, a sądzę, że niektórzy oponenci jeszcze się do niej nie włączyli.
Czego dotyczyły zarzuty i wątpliwości?
K.P.-N.: – Na początku spotykaliśmy się z dużą dozą sceptycyzmu. Słyszeliśmy: „to dobry pomysł, ale to się nie uda”. Unia jest organizacją dosyć inercyjną, w której zawsze na starcie trzeba usłyszeć, że się nie da.
Trzeba osiągnąć pewną masę krytyczną poparcia, rozmów, apeli, by pomysł chwycił.
To tym trudniejsze, gdy robi się to z pominięciem krajów członkowskich. Trzeci raz uczestniczę w promocji nowej idei w Unii Europejskiej – wcześniej byłam zaangażowana w tworzenie Partnerstwa Wschodniego i Funduszu na rzecz Demokracji. Tyle tylko, że dwa poprzednie projekty miały swojego gospodarza w którymś państwie lub państwach. W Unii ma to bardzo dużą moc, gdy w promowanie danego pomysłu zaangażowany jest ważny kraj członkowski lub ich koalicja. Zawsze jest im łatwiej niż komuś, kto chce jakąś ideę przeforsować oddolnie, w ramach społeczeństwa obywatelskiego, które nie ma przecież swojego głosu w Radzie Europejskiej.
Czuliśmy także, że nie wszyscy są przekonani, że taki instrument rzeczywiście jest potrzebny. Nie wszyscy wierzą, że społeczeństwo obywatelskie jest ważnym graczem w promowaniu tych wartości. Część rządów ma również wątpliwości dotyczące mechanizmu, w ramach którego Komisja Europejska finansuje bezpośrednio działania podejmowane przez ich obywateli. To napięcie zupełnie naturalne.
Każda władza lubi mieć kontrolę, ale nie lubi być kontrolowana.
K.P.-N.: – Nawet w krajach o niezwykle ugruntowanej kulturze demokratycznej rządy mają opór przed zgodą na to, by ktoś finansował działania strażnicze, sprawdzające czy szerzej: autonomizujące społeczeństwo obywatelskie. Bardzo chcemy uniknąć wrażenia, że jest to instrument skierowany przeciwko rządom i antagonizujący je z obywatelami. To ma być instrument do wspólnego działania obywateli wraz z rządami po to, żeby razem promować i wzmacniać wartości europejskie w krajach członkowskich. Nie wszyscy jednak przyjmują nasze intencje za dobrą monetę.
Promowanie wartości europejskich nie brzmi jak idea, którą koniecznie chciałyby wesprzeć wszystkie rządy Unii…
K.P.-N.: – To prawda, że nie wszystkie władze w UE są dziś szczerze i otwarcie nimi zainteresowane. Niektóre je wręcz explicite podważają. Takie rządy mogą – niesłusznie, ale zrozumiale – postrzegać nowy instrument jako zagrożenie. Tę opozycję bardzo dobrze widać w wynikach głosowania w Parlamencie Europejskim.
Napotykamy również opór związany z nieuniknioną walką o pieniądze w ramach unijnego budżetu. Jeśli pieniądze zostaną przeznaczone na działania organizacji w tej dziedzinie, to nie trafią gdzie indziej. Są w Unii gracze, którzy nie mając nawet nic przeciwko samej idei tego instrumentu, uważają, że mają jeszcze lepszy pomysł na zagospodarowanie tych środków.
Zapytam wprost: na ile powstanie idei oraz skuteczność jej wypromowania są związane z tym, co dzieje się w konkretnych państwach, które postrzegane są w Unii jako podważające zasady praworządności, demokracji i solidarności europejskiej?
K.P.-N.: – Kryzys wartości europejskich ma dwa wymiary. Jeden jest społeczny i w tym sensie przecina całą Unię Europejską, przechodzi w poprzek granic państw. Z badań opinii publicznej wynika choćby, że przekonanie, że demokracja nie jest najlepszym systemem rządów, jest rozpowszechnione we wszystkich społeczeństwach Unii, zwłaszcza wśród ludzi młodych. Właśnie dlatego nie można powiedzieć, że działalność promująca wartości europejskie jest potrzebna tylko w niektórych krajach.
Równocześnie widzimy, że w poszczególnych państwach wybrane zostały rządy, które otwartym tekstem podważają wartości zapisane w artykule 2, przekonując, że nie są one uniwersalne, że – choć zapisane w traktatach! – nie obowiązują krajów członkowskich i tak dalej. Trudno udawać, że nie wpłynęło to na skuteczność promowania powstania nowego instrumentu. To zupełnie naturalne, skoro jego ideą jest danie odpowiedzi na zdiagnozowany problem kryzysu wartości w Unii. Sytuacja w niektórych państwach tę diagnozę umacnia.
Diagnozę spóźnioną?
K.P.-N.: – U źródeł idei stworzenia tego mechanizmu znajduje się podważenie dogmatu, w który wielu z nas uwierzyło, że szacunek dla wartości europejskich w Unii wymaga co prawda dopinania na ostatni guzik, ale tak naprawdę obserwujemy koniec historii, rozwiązaliśmy związane z nimi problemy, a teraz możemy nieść dobrą nowinę w świat, finansując działania prodemokratyczne poza granicami wspólnoty. Tak się nie dzieje. Gdyby nie było problemu, nie powstałaby idea, jak go rozwiązać.
Choć oczywiście szkoda, że nie stworzyliśmy tego instrumentu wiele lat temu. Może bylibyśmy dziś w Europie w innym punkcie.
Czy proces promocji tego instrumentu jest dowodem otwierania się instytucji unijnych na głos społeczeństwa obywatelskiego i inicjatywy oddolne?
K.P.-N.: – Nie mam wrażenia, by dotąd były na nie zamknięte.
A jednak mają łatkę biurokratycznej machiny, oderwanej od rzeczywistości i od społeczeństwa.
K.P.-N.: – Unia jest otoczona wieloma stereotypami. Jeden z nich mówi, że jest w kryzysie, chociaż w kryzysie jest cały świat, w tym cały świat zachodni. Jego skutki odczuwa również Unia, ale nie jest ona ani jego źródłem, ani kryzys nie dotyczy specyficznie jej. Wręcz przeciwnie – całkiem nieźle go znosi. Przekonanie, że Unia jest oderwana od społeczeństwa, również jest tylko częściowo prawdziwe. Rzeczywiście, nie mamy wpływu na wybór Komisji Europejskiej, ale przecież wprost decydujemy o tym, kto zasiada w Radzie Unii Europejskiej i Parlamencie Europejskim. Nie jest też prawdą, że społeczeństwo obywatelskie w Unii nie ma nic do powiedzenia. Ma większy wpływ na decyzje niż w niejednym kraju członkowskim. Istnieją zinstytucjonalizowane mechanizmy konsultowania decyzji i dokumentów we wszystkich dziedzinach, oraz instrumenty wsparcia działań organizacji. Wciąż jeszcze w niewystarczającym stopniu z tych możliwości korzystamy. Polskim organizacjom wciąż brakuje know-how i potencjału finansowego, ale mam nadzieję, że będzie się to zmieniać.
Ten brak know-how oraz wystarczającego zakorzenienia w instytucjach unijnych ogranicza też polskim organizacjom możliwość współpracy z organizacjami z innych krajów?
K.P.-N.: – Niestety tak. A żeby jako środowisko pozarządowe być słyszanym w Unii, warto mówić wspólnym, ponadnarodowym głosem, nie reprezentować tylko siebie. Do tego trzeba uczestniczyć w europejskich sieciach i federacjach organizacji pozarządowych. Trzeba mieć w nich swoich ludzi, zabierać głos, promować idee. Żeby wpływać na Europę z poziomu obywatelskiego, trzeba działać razem z innymi organizacji pozarządowymi w Unii. Istnieją zresztą polskie organizacje, które są mocno usytuowane i zakorzenione w Europie. Jasne, jesteśmy wciąż słabsi niż ci, którzy są w unijnej grze od wielu lat. Ale wraz ze stażem w Unii i rozwojem potencjału społeczeństwa obywatelskiego to będzie się zmieniać.
Może sukces tej kampanii również będzie impulsem do większego zaangażowania?
K.P.-N.: – Liczę na to, że dzięki niemu w większym stopniu poczujemy się obywatelami Europy…
I uwierzymy, że da się coś wspólnie załatwić.
K.P.-N.: – Bo się da. Tylko cel, o który walczymy, musi być ważny dla całej Unii, a nie tylko dla Polski, nasz pomysł musi odpowiadać na problem ogólnoeuropejski, a nie wyłącznie lokalny, choć oczywiście możemy dostrzegać to, w jaki sposób pojawia się on również na naszym podwórku. Wtedy jest szansa na sukces.
Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz – jest dyrektorką forumIdei Fundacji Batorego, które m.in. zajmuje się inicjowaniem debaty o strategicznych interesach naszego kraju na arenie międzynarodowej. Doktor socjologii, była wicedyrektorem Ośrodka Studiów Wschodnich, wiceministrem spraw zagranicznych (2012-21014), ambasadorem w Rosji (2014-2016). Autorka kilkudziesięciu publikacji poświęconych transformacji w Rosji i Europie Wschodniej, stosunkom polsko-rosyjskim, polskiej i unijnej polityce zagranicznej.
Promowanie wartości demokratycznych jest potrzebne w całej Europie – problem dotyczy całej wspólnoty.