Pani Jolanta marzy o Domestosie. Opowieść wigilijna z MOPS-u [Felieton Okraski]
Zdajemy się wierzyć, że wiemy cokolwiek o sytuacji osób dysponujących ułamkiem naszego dochodu i żadnym wachlarzem możliwości. Pani Jolanta na liście świątecznych marzeń wymieniła „prawdziwy domestos”, a nie tanią podróbkę, która nie pozwoli jej dokładnie posprzątać na święta. Co wiesz o takim życiu?
Od kilku miesięcy spotykam się z pracownicami i podopiecznymi Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Odwiedzam dzienny ośrodek dla dorosłych osób z problemami psychicznymi, między innymi schizofreników. Pomagam załatwić meble do lokalu socjalnego, przekazuję środki od darczyńców i – wraz ze znajomą pracownicą ośrodka – rozdysponowujemy je na lekarstwa czy świąteczne paczki.
Nie jestem z tego powodu lepszym człowiekiem. Nie myślę w tym o sobie. Nie ma tu żadnego drugiego dna, po prostu to robię. Postawiłam sobie za cel w życiu, by o biedzie słyszano.
Nam się przecież należy
Historie prawdziwej, dojmującej biedy, ubóstwa przenikającego codzienność człowieka na wszystkich polach, traktujemy zazwyczaj jako pretekst do dwóch reakcji: albo drastycznego potępienia postaw osób ubogich, które naszym zdaniem „same to na siebie ściągnęły”, albo jako punkt wyjścia do wyrzekania na państwa czy gminę, które „wydają na głupoty”, zamiast pomóc ludziom opuścić lokal z grzybem czy zapełnić żywnością koszyk w sklepie. Dramatyczne historie strasznych warunków bytowych chętnie podejmują tabloidy czy telewizyjne programy interwencyjne (zauważcie, że jeśli podejmują je tak zwane poważne media, to w postaci wskaźników i gustownych, kolorowych tabel – tu rośnie, tu spada, minimum egzystencji wynosi liczbę X, tyle i tyle osób żyje poniżej), a my, jako odbiorcy bombardowani ze wszystkich stron dobrymi i złymi opowieściami, szybko o nich zapominamy.
Wzruszymy się albo zezłościmy na chwilę, że ktoś żyje z łazienką na korytarzu. Z niedowierzaniem przeczytamy, ile wynosi kwota zasiłku pielęgnacyjnego. A potem z ulgą owiniemy się w koc i włączymy film na laptopie, popijając gorącą czekoladę. Nam się przecież należy, studiowaliśmy, pracowaliśmy, wytrwaliśmy.
Czy mamy czuć się winni? Na pewno powinniśmy czuć się odpowiedzialni, bo solidarność społeczna polega na tym, że ja czuję się gorzej, jeśli gorzej czuje się inna osoba, bliska czy daleka. Najgorsze, co możemy zrobić, to usunąć te osoby z naszego spektrum współczucia, odmówić im podmiotowości, bo „nie starały się w życiu”.
Nic nie wiemy o ich historiach, bo często nie chcemy się niczego dowiedzieć.
Myślenie ludzi sytych
Pani Jolanta na liście świątecznych marzeń wymieniła „prawdziwy domestos”, a nie tanią podróbkę, która nie pozwoliłaby jej dokładnie posprzątać na święta. Żyje z synem z jednej wypłaty wynoszącej 1600 złotych miesięcznie. Na liście wymarzonych świątecznych zakupów pojawiła się też kawa, prawdziwe ptasie mleczko, migdały czy rodzynki. Rodzina chce prawdziwych świąt, nie świętowania z substytutami, wyrobem czekoladopodobnym i kostką smalcu. Pan Andrzej ma 311 złotych zasiłku socjalnego, mieszka w jednopokojowym lokalu ogrzewanym kozą. Przy takim „dochodzie” nie stać go zupełnie na nic. Mimo tego pali papierosy.
Liberalne myślenie ludzi sytych kieruje nasz umysł w stronę prostej (naszym zdaniem!) ścieżki sprawczości – przecież to nietrudne, pani Jolanta nie powinna kupować na święta delicji, lecz pieniądze z ośrodka przeznaczyć na węgiel, a pan Andrzej nie może przy takich dochodach palić, prawda? Poza tym to przecież strasznie niezdrowo. Zdajemy się wierzyć, że wiemy cokolwiek o sytuacji osób dysponujących ułamkiem naszego dochodu i żadnym wachlarzem możliwości. Że nasze rady, taktyki przetrwania, nasze rozwiązania i poduszki cokolwiek tu zdziałają.
Za mało rąk i za mało pieniędzy
Nie. Nie mamy ani prawa do jakichkolwiek ocen, ani do romantyzowania biedy. Bieda to zimny piec, to znoszona kurtka „po kimś”, to wybór pomiędzy kupnem skrzydełek z kurczaka na zupę a zapłaceniem za bilet komunikacji miejskiej. Bieda to niemożność opłacenia jakichkolwiek rachunków w jakimkolwiek terminie. To stanie w kolejkach z podaniami o buty czy butlę gazową. To życie na marginesie jakichkolwiek możliwości, ze stygmatem wypisanym na czole.
To świat, w którym świątecznym marzeniem jest detergent czy mandarynki. Nie da się przebywania w tym świecie porównać do biedy studenckiej czy roku „zaciskania pasa”, by pozwolić sobie na podróż lub większy wydatek. W przeciwieństwie do nich, prawdziwa bieda nigdy się nie kończy.
Kilka dni temu opublikowano listę stu gmin, w których pracownicy ośrodków pomocy społecznej zarabiają najmniej w Polsce. To kolejny problem – bardzo niskie uposażenia tych, którzy mają pomagać i przelewają z pustego w próżne mizerne środki i własny czas oraz wysiłek. Problemu nie rozwiąże indywidualna filantropia, paczki świąteczne od bogatych firm czy działalność stowarzyszeń i fundacji – jest za mało rąk i za mało pieniędzy. Budżety gmin nie zwiększą jednak radykalnie nakładów na pomoc społeczną, jeśli nie zwiększy ich budżet centralny. A państwo abdykuje z roli odpowiedzialnego za rugowanie biedy, koncentrując swą pomoc na rodzinach z dziećmi.
Bez państwa to się nie skończy
Jeśli rządzący nie dostrzegą, że ludzie trwale chorzy, pozbawieni dachu nad głową, niesamodzielni, oszukani przez los, muszą być częścią społeczeństwa i, jako tacy, otrzymywać pomoc starczającą na godne życie, nadal będziemy się tylko odwiedzać z pomarańczami i obiecywać, że skończy się coś, czego bez działania ze strony państwa po prostu skończyć nie można.
Magdalena Okraska – etnografka, nauczycielka, działaczka społeczna. Autorka reportażu o konsekwencjach transformacji gospodarczej „Ziemia jałowa”. Zwykła dziewczyna z prowincji. Mieszka w Zawierciu.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.