O wodzie wciąż myśli się jako o zasobie dostępnym bez żadnych ograniczeń
– W wielu miastach pojawiają się ogrody deszczowe i inne instalacje małej retencji. Większość tych działań jest kierowana do osób prywatnych, a my chcemy zainteresować spółdzielnie mieszkaniowe, które są posiadaczami naprawdę sporych gruntów miejskich. Chcemy, aby zainteresowały się tematem i zobaczyły, że jest to możliwe, pomaga i zmienia charakter miejsca – z Barbarą Grzebulską z Fundacji Psubraty rozmawiamy o sposobach zatrzymywania wody w miastach i stanie polskich wód.
Magda Dobranowska-Wittels, warszawa.ngo.pl: – Jako fundacja dostaliście w 2019 roku grant od Tesco, za który ustawiliście beczki na deszczówkę na terenie jednej z kabackich spółdzielni…
Barbara Grzebulska, Fundacja Psubraty: – Tak, wygraliśmy mini grant. Teraz otrzymaliśmy w sumie dwa razy większy grant, ale to też są niewielkie pieniądze w stosunku do potrzeb. 10 tys. zł od Gaz Systemu, to jest spółka skarbu państwa. Dzięki temu postawimy zbiorniki na deszczówkę na jednym z osiedli na Bielanach, przy ul. Podleśnej, a dodatkowo 23 marca, czyli dzień po Dniu Wody, w przedszkolu przy ul. Chotomskiej chcieliśmy zorganizować prelekcję i szkolenie o retencji dla mieszkańców okolicznych osiedli. Ta prelekcja została jednak odwołana z powodu koronawirusa. Mam nadzieję, że odbędzie się w późniejszym czasie.
Jak zareagowała spółdzielnia na Kabatach, gdy wystąpiliście z propozycją ustawienia beczek na deszczówkę?
– Gdy wygraliśmy konkurs na projekt lokalny Fundacji Tesco, wiadomo było, że musimy działać na Urysnowie lub na Mokotowie, bo od klientów sklepu na tym terenie dostaliśmy głosy. Rozmawiałam z Wydziałem Środowiska Urzędu Dzielnicy Ursynów i wspólnie się zastanawialiśmy, gdzie te beczki ustawić. Urzędnicy byli pozytywnie nastawieni do tego pomysłu, ale nie udało się znaleźć dogodnego miejsca do postawienia beczek na terenie należącym do dzielnicy.
Szukaliśmy więc spółdzielni, która by chciała coś takiego postawić na swoim terenie. Obdzwaniałam spółdzielnie Ursynowskie i pytałam, czy są zainteresowani. SMB Osiedle Kabaty była. Instalacja beczek na deszczówkę na Kabatach dała nam też szansę dotrzeć do innych zarządców nieruchomości. Na przykład spółdzielnia z Bielan sama się zgłosiła, czytając o tym projekcie.
Tam są trochę inne bloki, dlatego wybraliśmy inny model zbiorników.
Czyli?
– Pięć 300-litrowych zbiorników na deszczówkę. Tym razem nie mają kształtu beczki, ale są to podłużne zbiorniki o wysokości 180 cm, które będą podłączone do rynien spustowych. Chcemy także wykonać niewielki ogród deszczowy w pojemniku. Ale to już, jak się ociepli.
Na czym polega taki ogród deszczowy?
– Ogród deszczowy w pojemniku to jest taka rabata w donicy, która jest w stanie przechwycić więcej wody niż zwykła doniczka. Ogród będzie podłączony do rynny, więc woda będzie się tam wlewać w czasie deszczu. Ta donica ma też przelew, rurę drenażową i kilka warstw ziemi w ułożonych warstwowo. Na samej górze znajdzie się żwir ozdobny, niżej gruboziarnisty piach z ziemią, jeszcze niżej keramzyt. Jest też wylot bezpieczeństwa, aby – gdy się przepełni – woda mogła tędy uciekać. W takich ogrodach sadzi się rośliny ze strefy ekotonowej, przejściowej między obszarami wodnymi a lądowymi. Są to rośliny, które przetrwają okresy suszy, bez opadów, ale też dobrze się czują, jak jest bardzo mokro.
Jakie jeszcze, oprócz ogrodów deszczowych czy zbiorników na deszczówkę, urządzenia można stosować w mieście, żeby zatrzymać deszczówkę, żeby ta woda nam nie uciekała?
– Można by na przykład inaczej projektować krawężniki. Od strony chodnika krawężniki mogłyby być tak projektowane, aby woda ściekała obniżeniami na pasy zieleni. Tymczasem jest wręcz odwrotnie: ta zieleń jest nierzadko wyżej niż chodniki i krawężniki, więc nic do nich nie ścieka.
W okresie letnim trawa tam jest wysuszona.
– Tak, często na tych pasach rosną drzewa, co też utrudnia wodzie dotarcie do gleby: deszcz zatrzymuje się na liściach, na koronie, na dół prawie nic nie spada. Co jeszcze? Oczywiście można ogrody deszczowe budować w gruncie. To jest chyba taki najbardziej spektakularny rodzaj tworzenia miejsc retencji wody na terenach zurbanizowanych. Ponadto warto zostawiać jak najwięcej powierzchni rozszczelnionych – to jest bardzo istotne.
A co z miejskimi potokami, rzekami?
– Jesteśmy w tej chwili na Ursynowie, mamy tutaj Potok Służewiecki, który ma zlewnię położoną w terenie zabudowanym. W czasie nawalnych opadów deszczu, potok bardzo szybko przybiera, jak potok górski. Zbiera także bardzo dużo zanieczyszczeń. Koryto potoku jest bardzo uproszczone, ma charakter kanału. Rośliny, ich korzenie mają niewielki dostęp do wody, przez co ta woda się nie nadąża oczyszczać. Inna sprawa, że aż 7 kilometrów Potoku Służewieckiego płynie pod lotniskiem i pod terenami zabudowanymi Ochoty. Teren źródliskowy jest w okolicach Szczęśliwic.
Myślimy o tym, żeby wspólnymi siłami z innymi organizacjami i Miastem napisać projekt, który pozwoli zbadać czystość tych wód i przeprowadzić działania, które poprawią jakość tej zlewni miejskiej i samej rzeki. Być może zaprojektować i zrobić jakieś nasadzenia oczyszczające (fitoremediację) i instalacje pływające. To nie będzie proste, ponieważ na tym potoku są ogromne wahania poziomu wód. Naprawdę, jak w górskiej rzece. Wszystko przez to, że zlewnia miejska tej rzeki jest bardzo zabudowana.
Toczą się konsultacje polityki bioróżnorodności w Warszawie. Na jednym ze spotkań zajmowno się m.in. Potokiem Służewieckim. Między innymi rozmawiano o powtórnym jego umeandrowieniu…
– Kiedyś to była typowa rzeka nizinna, płynęła dosyć szeroko. Tak, to by się przydało. Problem jest tylko taki, że w Parku Służewieckim jest bardzo szczegółowy miejscowy plan zagospodarowania, który – zdaje się – mógłby utrudnić procedury renaturyzacji potoku poprzez umeandrowienie. Poza tym właścicielem Potoku Służewieckiego są Wody Polskie, a Miasto Warszawa, a dokładnie Zarząd Zieleni jest tylko zarządcą od spraw pielęgnacji zieleni. Aby deregulować tę rzękę trzeba więc przejść całą drogę z pozwoleniami wodnoprawnymi oraz zmianą miejscowego planu zagospodarowania przestrzeni.
Dzień Wody został ustanowiony po to, żeby uświadomić państwom członkowskim ONZ, że gospodarka wodna jest na tyle istotna, że może wpływać na sytuację gospodarczą i społeczną danego kraju. Czy w Polsce mamy tę świadomość Twoim zdaniem?
– Myślę, że nie do końca. Wydaje mi się, że wciąż mamy bardzo duży problem z nielegalnym odprowadzaniem ścieków do rzek. Może akurat w regionie Mazowsza nie jest to tak widoczne, natomiast rzeki górskie i Podkarpacie – tam jest naprawdę nieciekawie. Są miejscowości, które się bardzo dynamicznie rozwijają, jak na przykład Bukowina Tatrzańska. Niedawno w Białce Tatrzańskiej doszło do tragedii na stoku narciarskim, gdy wiatr zerwał dach z samowoli budowalnej i zginęli ludzie. Wtedy ta sprawa została naświetlona przez media i nagle się okazało, że pod samym tym stokiem narciarskim jest 180 samowoli budowlanych. Zdaje się, że problem jest szerszy, bo istnieją również samowole związane z gospodarką ściekową. Wydaje mi się, że jeśli coś jest nierejestrowane, to być może łatwiej przychodzi popełnianie kolejnych wykroczeń. Tępi się to sumienie.
Fundacja Psubraty jest w Koalicji „Ratujmy rzeki”. Wielu koalicjantów z różnych części Polski informuje, że zwłaszcza zimą najbardziej widać ścieki w rzekach. Latem woda szybciej się oczyszcza, jest większy wzrost roślin. Teraz rośliny stagnują, wegetują, nie przyrastając. Dlatego zanieczyszczenia od razu rzucają się w oczy.
Można ubolewać, że państwo polskie działa na zasadzie gaszenia pożaru. Jak płonęły wysypiska śmieci, to nagle ruszyły kontrole składowisk. I dobrze. Nie wiem, co spektakularnego musiałoby się wydarzyć, aby odpowiednie służby zajęły się nielegalnymi zrzutami ścieków, kontrolami sprawności wydajności oczyszczalni i podczyszczalni ścieków przemysłowych. Potrzebne są kontrole i stanowcze egzekwowanie istniejących przepisów w zakresie oczyszczania ścieków. W Polsce trudno sobie wyobrazić gminę bez ścieków przemysłowych. Tymczasem prawie 1/3 aglomeracji* twierdzi, że nie ma tam żadnych ścieków przemysłowych, co jest oczywistą nieprawdą. Regionalne Zarządy Gospodarki Wodnej i Wody Polskie przyjmują to bez negowania sprawozdań.
To znaczy, że albo nie wiedzą, że mają ścieki przemysłowe, albo też przedsiębiorstwa, nawet drobne, które produkują ścieki przemysłowe wrzucają je do kanalizacji komunalnej bez podczyszczania. To może powodować bardzo duże zagrożenie dla wydajności tych oczyszczalni, w związku z tym niestety często zdarzają się awarie. Często operatorzy z tych zakładów przemysłowych nie informują oczyszczalni, że nagle jakiś duży ładunek ścieków (wynikający np. z awarii) zmierza w ich kierunku. Nie ma stałych kontroli. Dlatego nie mam wrażenia, że jako społeczeństwo mamy tę świadomość, że wiemy, co robić i konsekwentnie to robimy.
W zeszłym roku, we wrześniu Komisja Europejska postanowiła, aby nie deregulować dyrektywy wodnej. Dlaczego to było takie ważne?
– Całe szczęście. Dyrektywa wodna określa zasady, które mają powstrzymać pogarszanie się stanu wód w Unii Europejskiej i osiągnięcie dobrego stanu europejskich rzek, jezior i wód podziemnych. Zakładano, że kraje członkowskie osiągną ten cel do 2015 r. W szczególności chodziło o ochronę wszystkich wód, przywrócenie ekosystemów w ich pobliżu, zmniejszenie poziomu zanieczyszczenia części wód i zapewnienie zrównoważonego wykorzystania wód przez osoby fizyczne i przedsiębiorstwa.
Okazało się, że nie tylko Polska miała problem z wdrożeniem Dyrektywy i doprowadzeniem w ciągu lat jej obowiązywania jednolitych części wód powierzchniowych do dobrego stanu. W Polsce bardzo niewiele wód osiąga ten wskaźnik. W zeszłym roku zaistniała w Unii Europejskiej taka pokusa, że skoro się nie da, to może w takim razie prawo jest złe. Ale jednak utrzymano te zapisy, tylko wyznaczono nowy horyzont czasowy. Moim zdaniem jednak nie nauczyliśmy się na błędach, jeszcze nie zmieniło się za dużo od tego czasu.
Skoro ten horyzont czasowy się wydłużył, mamy suszę i coraz częściej się mówi, że Polska jest krajem pustynniejącym – myślisz, że teraz zacznie się o tym bardziej myśleć?
– Mam taką nadzieję. Aczkolwiek pierwsze kroki poczynione przez Polskę nie nastrajają optymistycznie. Ministerstwo Żeglugi Śródlądowej pracuje nad ustanowieniem drogi wodnej E40. Wybrano wariant, który przechodzi przez kilka obszarów chronionych, np. przez obszar Natura 2000 Dolinę Dolnego Wieprza. Studium wykonalności firmy, która projektuje ten odcinek przez Polskę środkową nie mówi nic o tym, że ta droga wodna będzie drenować okoliczne pola. Jest tam napisane wręcz, że będzie to inwestycja neutralne dla środowiska. Natomiast naukowcy, hydrolodzy z SGGW zrobili kontrekspertyzę, którą można też zobaczyć w Internecie (http://www.ratujmyrzeki.pl/dokumenty/E40_raport_2019.pdf). Wskazują w niej jednoznacznie, że ta droga wodna będzie drenować bardzo wiele odcinków, które w tej chwili są głównym źródłem utrzymania dla ludności lokalnej. Ludzie tam zajmują się rolnictwem.
Drenować, czyli wysysać wodę?
– Tak, wysysać ze zlewni duże ilości wody. Hydrolodzy ostrzegają, że będzie nawet problem, aby utrzymać kanały o zaplanowanej klasie żeglowności.
Może to przydługa dygresja, bo zaczęłyśmy rozmowę od retencji w miastach, ale myślę, że to pokazuje, jak cały czas myśli się w mainstreamie albo wśród decydentów o wodzie jako zasobie dostępnym bez żadnych ograniczeń. Planujemy drogę wodna, podczas gdy – zgodnie z aktualnymi analizami ekonomicznymi – jednak drogi kolejowe są bardziej rozwojowe. A w Polsce zdaje się, że w ogóle nie budujemy nowych, są tylko remonty.
Wróćmy do retencji w miastach. Czy, podejmując działania w Warszawie, wzorujecie się na przykładach z innych miast? Wiem, że Gdynia także wprowadza takie rozwiązania.
– Tak. W wielu miastach pojawiają się ogrody deszczowe czy inne instalacje tworzone na terenach miejskich. We Wrocławiu był program związany z rozdawaniem beczek na deszczówkę. Aczkolwiek te działania były skierowane do osób prywatnych, a my chcemy zainteresować spółdzielnie mieszkaniowe, które są posiadaczami naprawdę sporych gruntów miejskich. Chcemy, aby zainteresowały się tematem i zobaczyły, że jest to możliwe, pomaga i zmienia charakter miejsca.
Może na Podleśnej się uda, bo to jest mniejsza spółdzielnia, a mamy pięć beczek. Spółdzielnia Kabaty jest ogromna, a tam postawiliśmy tylko trzy beczki. Myślę, że część mieszkańców ich nie widziała, chociaż reakcje mieszkańców były pozytywne. Nawet Zarząd spółdzielni mówił, że dostał maile z pozytywnym feedbackiem, co – jak przyznali – normalnie się nie zdarza. Zobaczymy, czy ludzie będą z korzystać z tej wody w nadchodzącym sezonie. Chcielibyśmy, żeby takie rzeczy były przez spółdzielnie szerzej stosowane.
Gdy beczki napełnią się wodą, to mieszkańcy też mogą z nich korzystać?
– Tak. Zwłaszcza że tam, gdzie postawiliśmy te beczki są ogródki przy blokach, rabaty. W upalne dni w tych beczkach może się rozwijać flora, ale to jest akurat dla roślin dobre.
W Warszawie został uruchomiony program dotacji do urządzeń małej retencji. On jest skierowany do osób prywatnych, ale też do wspólnot. Rozumiem, że spółdzielni także. Program ruszył w październiku i do tej pory złożono 74 wnioski. Głównie przez osoby indywidualne, a przez spółdzielnię jeden - dwa.
– To i tak już jakiś krok.
Można dostać nawet do 80% dofinansowania takiej inwestycji.
– Starsze spółdzielnie mniej elastycznie podchodzą do takich nowinek. Zielone dachy powstają na nowo budowanych osiedlach czy apartamentowcach. Nie słyszałam za bardzo o spółdzielni, która by podjęła się przekształcania dachów w swoich budynkach tak, aby tam coś zasadzić. Ale też nie są do tego zachęcani.
Zielone dachy także zatrzymują wodę?
– Tak, oczywiście. Zawsze mniej tej wody spłynie do systemów kanalizacji burzowej. Każda zielona powierzchnia w zasadzie, nawet jeżeli jest izolowana od wód gruntowych jakimś garażem podziemnym na przykład, nawet ta niewielka warstwa, jak będzie nasiąknięta wodą, to zmniejszy miejską wyspę ciepła, będzie parowała, będzie łagodzić mikroklimat.
Jak zachęcić spółdzielnie, żeby chciały montować u siebie różne urządzenia zatrzymujące wodę? Jeśli finansowo się nie da…
– Finansowo tak. Myślę, że to powinien być też nacisk mieszkańców. Woda nie jest aż taka droga, żeby użytkowanie takiej beczki było jednoznacznie opłacalne finansowo. Natomiast coroczna wymiana roślin na rabatach z tego powodu, że nie zostały podlane albo miały zbyt dużo suchych dni już pewnie by więcej kosztowało. Można to policzyć.
Myślę, że na razie spółdzielnie jeszcze nie do końca są otwarte na takie nowinki. Mam nadzieję, że na Podleśnej uda się pokazać, jakie płyną z tego korzyści. Na rynku jest dużo modeli zbiorników, ale rzeczywiście większość przypomina rustykalne beczki. Na Podleśną znaleźliśmy takie zbiorniki, które pasują do nowoczesnej architektury. Może też dla spółdzielni słowo „beczka” nie jest najlepsze i dlatego są sceptyczne.
Warto jednak nawet takie małe instalacje lokować. Przeglądałam dla inspiracji portale z Ameryki Północnej. Obserwowałam rozwiązania z Seattle, gdzie opadów jest bardzo dużo, ale mają taką strategię, żeby retencjonować je, w celu jak najmniejszego wykorzystania wód podziemnych. Zagęszczenie beczek na deszczówkę zostało w programie miejskiej retencji przedstawione na mapie. Widać, że całe Seattle jest w tych beczkach usiane. Skala może robić różnicę. Jeżeli każdy będzie chwytał w ciągu ulewy jakieś 300 litrów nocą, to się okaże, że ona tak szybko nie spłynie po powierzchni asfaltu czy od razu do rynien i kanalizacji burzowej.
*w rozumieniu prawa wodnego: https://pl.wikipedia.org/wiki/Aglomeracja_(Prawo_wodne)
Źródło: inf. własna warszawa.ngo.pl
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.