28 lutego 1946 roku. Z Łodzi do Krakowa podróżuje grupka młodych, dwudziestokilkuletnich osób. Są to Chil Frydman, Abram Perl, Szmul Rajchbard, Cypora Starowińska. Należą do syjonistycznej organizacji „Mizrachi”, zmierzają na jej krajowy zjazd. Noszą imiona, które dziś w Polsce najłatwiej znaleźć w dokumentach w archiwum lub na macewach; nie spotkamy ich wśród naszych sąsiadów czy kolegów i koleżanek z pracy lub szkoły.
Bohaterowie tej historii jakimś cudem przeżyli Zagładę. Może ukrywali się po „aryjskiej” stronie? Może przeszli przez getta i obozy? Może na początku wojny uciekli na wschód, na tereny, gdzie nie dotarli naziści, a później wrócili, marząc jednak – przecież są syjonistami – o emigracji do Palestyny?
Nie znam ich wojennych losów, ale wiem, jak zakończyło się ich krótkie życie. W lutym 1946 roku nie dotarli do Krakowa. Gdzieś w okolicach Piotrkowa Trybunalskiego napadła na nich dwukrotnie liczniejsza grupa Polaków, która dokonała mordu. Co ważne – oszczędzając polskiego kierowcę, co wskazuje na antysemickie tło zbrodni. Jak stwierdził na podstawie dokumentów źródłowych historyk prof. Julian Kwiek, napastnikami byli członkowie polskiego podziemia, a konkretnie Narodowych Sił Zbrojnych. Tzw. wyklęci.
Chil Frydman, Abram Perl, Szmul Rajchbard i Cypora Starowińska zostali pochowani na cmentarzu żydowskim w Łodzi. W kondukcie pogrzebowym szły dziesiątki osób poruszonych ich śmiercią. Jednak tę tragiczną historię trudno nazwać wyjątkową.
Skala powojennej przemocy antysemickiej, opisana przez badaczy historii, choć nieobecna w edukacji szkolnej, poraża.
Jeszcze bardziej powinien szokować fakt, że niektórzy jej sprawcy i inspiratorzy są dziś przedstawiani jako bohaterowie narodowi, „najwierniejsi synowie wolnej Polski” oraz wzór dla młodzieży.
1 marca 2023 roku. Od dwunastu lat obchodzimy w Polsce państwowe święto: Narodowy Dzień Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”. To formalnie inicjatywa prezydenta Lecha Kaczyńskiego, po jego śmierci kontynuowana przez Bronisława Komorowskiego i powitana z entuzjazmem lub przynajmniej bez wątpliwości etycznych przez przytłaczającą większość parlamentarzystów. W praktyce jednak nie tylko 1 marca jest okazją, by mówić o „wyklętych”. Uroczystości ku ich czci są organizowane regularnie, jak Polska długa i szeroka upamiętnia się ich obeliskami i tablicami. Pasażer pragnący na Dworcu Centralnym w Warszawie odczytać z wyświetlaczy przy peronie informację o swoim pociągu może mieć poważny problem, ponieważ zamiast godzin odjazdu pokazują one hasło „Pamiętamy żołnierzy wyklętych”.
W mojej rodzinnej Łodzi tzw. wyklęci zostali na początku lat 90. patronami kilku ulic, na obszarze dawnego getta. Mieszkańcy skutecznie zaprotestowali wówczas przeciwko ul. Józefa Kurasia (pseudonim Ogień), odpowiedzialnego za zbrodnie na ludności cywilnej i mniejszościach słowackiej i żydowskiej, jednak kilka innych kontrowersyjnych nazw straszy do dziś.
Wspomniany wcześniej prof. Julian Kwiek dowodzi, że w latach 1944-47 „wyklętym” można przypisać 117 morderstw dokonanych na Żydach, w tym na kobietach i dzieciach. Prawdopodobnie było ich jeszcze więcej. Osobną sprawą pozostają zbrodnie na innych mniejszościach, np. białoruskiej czy ukraińskiej.
Badacze zwracają też uwagę na fakt, że znaczna część ulotek, odezw i tym podobnych tekstów tworzonych przez podziemie antykomunistyczne zawierała antysemickie treści i była pisana językiem, jakiego nie powstydziliby się niemieccy naziści. Nacjonalistyczna wizja polskiej państwowości była istotnym elementem tworzącym jego ideologię. Inicjatorzy ustanowienia Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych” twierdzą jednak, że byli to bohaterzy, „którzy walczyli o urzeczywistnienie dążeń demokratycznych społeczeństwa polskiego”. Cóż, trzeba mieć naprawdę złe zdanie o społeczeństwie, żeby utożsamiać jego dążenia m.in. z koncepcją Polski dla Polaków.
Czym warto zająć się 1 marca?
Zamiast słuchać propagandowych głupot, można sprawdzić, np. w kalendarium opracowanym przez prof. Juliana Kwieka, co działo się tuż po wojnie w naszej miejscowości lub jej okolicach. Nie dowiemy się tego w szkole, nie trąbią o tym media.
Można zachować się przyzwoicie i odwiedzić cmentarz, na którym pochowano ofiary „wyklętych”. Na przykład Chila, Abrama, Szmula i Cyporę. Mimo że o tych ofiarach bardzo nie chcą pamiętać twórcy państwowej polityki historycznej. I mimo że pewnie wszyscy politycy będą tego dnia składać kwiaty zupełnie gdzie indziej.
Ewa Kamińska-Bużałek – animatorka kultury, pomysłodawczyni projektów społeczno-kulturalnych, związana od lat z organizacjami pozarządowymi. Prezeska Fundacji Łódzki Szlak Kobiet. Oprowadza po Łodzi śladami kobiet.
Źródło: informacja własna ngo.pl