„Postrzegam swoje sołtysowanie przez pryzmat walki o dobro mieszkańców. Ich zdanie jest dla mnie najważniejsze”. W Dniu Sołtysa publikujemy rozmowę z Dorotą Dembińską, sołtyską wsi Mniszek. Wywiad pochodzi z portalu witrynawiejska.org.pl.
Dorota Dembińska, sołtys wsi Mniszek: – Na początku tak właśnie mnie postrzegano: dziewczyneczka, blondynka wyfiokowana, co to z miasta przyjechała i na niczym się nie zna. Ale entuzjazmu i energii rzeczywiście od początku miałam dużo. Ze wsią łączyło mnie wczesne dzieciństwo, potem była Bydgoszcz, studia, własna firma. Kiedy stuknęły mi 32 lata, wróciłam. Wbrew nieprzychylnym komentarzom zakasałam rękawy i zabrałam się do roboty. Metodą małych kroków zaktywizowałam moich mieszkańców, uświadomiłam im, jakie mają prawa, w międzyczasie stałam się dla nich ważna. Czuję to i dlatego nadal chcę dla nich poświęcać swój czas.
Czas to zdaje się jedyne ograniczenie, z którym nie jesteś w stanie sobie poradzić?
– Czasem wydaje mi się, że moja doba ma więcej niż 24 godziny… Rzeczywiście bywam mocno zapracowana. Właśnie wróciłam z Warszawy ze Szkoły Liderów, gdzie zajmowaliśmy się między innymi naszą rolą w czasach zamętu oraz wypaleniem zawodowym. Po krótkim badaniu wyszło, że jeszcze nie jestem wypalona i że jeszcze wiele przede mną. To budujące.
Zanim trafiłam do Szkoły Liderów, myślałam, że jestem dobrze przygotowana do pełnienia istotnych funkcji społecznych. Szybko jednak uświadomiono mi, że moje działania są bardzo chaotyczne, że nie mam zespołu, który by mnie realnie wspierał. Dzięki ludziom, których miałam szczęście spotkać w projekcie PAFW-u udało mi się znaleźć wewnętrzną równowagę i siłę, o której wcześniej chyba nie miałam pojęcia. Wartością dodaną stali się również ci wszyscy pozytywni wariaci z całej Polski, z którymi rozumiem się w pół słowa. To między innymi oni napędzają mnie do działania.
Nie wszyscy sołtysi są liderami. Wielu z nich nie chciało zmian, jakie zagwarantować mogła inicjatywa ustawodawcza „Sołectwo nowych możliwości”. Jak sądzisz, dlaczego ostatecznie projekt nie zyskał wymaganego poparcia?
– Bardzo mocno propagowałam tę ideę, w okolicy we wszystkich sołectwach zbieraliśmy podpisy. Łudziłam się, że tak dzieje się w wielu miejscach w Polsce. Niestety pomyliłam się, okazało się, że zabrakło wzajemnej korelacji pomiędzy sołtysami, widziałam to w swoim powiecie i województwie. Niedawno były wybory, mamy wielu nowych sołtysów. Koniecznie należy zacząć od edukacji. Wiem po sobie, że początki są najtrudniejsze. Ja musiałam wszystkiego uczyć się sama, na szczęście trafiłam kilka lat temu na Witrynę Wiejską, gdzie znalazłam materiały, z których mozolnie uczyłam się bycia sołtyską. Tymczasem wielu moich kolegów po fachu nawet nie zna Gazety Sołeckiej, która notabene mocno propagowała wspomniany projekt. Tylko odpowiednio przygotowane środowisko sołtysów może mówić jednym głosem, edukujmy się zatem, bierzmy udział w warsztatach i szkoleniach.
Niezdecydowanych nie przekonał nawet argument o upodmiotowieniu rad sołeckich, które miały zyskać status organizacji, mogącej ubiegać się o środki zewnętrzne.
– Teraz to pół biedy, bo mamy fundusz sołecki. Kiedy zostałam sołtyską, nie miałam żadnych pieniędzy. A bez tego człowiek naprawdę niewiele może. Ale od czego jest Internet? Trafiłam na ogłoszenie o możliwości pozyskania funduszy z Fundacji Wspomagania Wsi na zorganizowanie ferii dla dzieci. Udało się. Najpierw były 2 tysiące zł, potem 3 tysiące.
Skoro się udało, to pomyślałam, że warto byłoby nauczyć się pisać wnioski o zewnętrzne granty. Były warsztaty, szkolenia i dopięłam swego. Dzisiaj realizuję plan, który zakłada, że piszę cztery projekty w roku, by zabezpieczyć pieniądze na działania w obrębie już nie tylko sołectwa, ale i gminy. W większości moje starania kończą się sukcesem. W tym roku z BGK miałam trzy projekty na kwotę prawie 35 tysięcy, z programu Działaj Lokalnie były dwa projekty o wartości ok. 10 tysięcy, do tego jeszcze kilkutysięczna dotacja z Urzędu Marszałkowskiego
Jesteś sołtyską walczącą?
– Można to tak nazwać. Moje sołectwo jest wyjątkowo specyficzne choćby z uwagi na brutalną rzeczywistość komunikacyjną. Otóż przez jego środek przebiega autostrada A1, z którą na dodatek krzyżuje się droga ekspresowa S5. Aby zadbać o interesy mieszkańców, stale muszę wojować z Generalną Dyrekcją Dróg Krajowych i Autostrad. Proszę sobie wyobrazić, że w obecnej sytuacji, kiedy sołectwo podzielone jest na cztery kawałki, ja do swojej świetlicy wiejskiej mam 17 kilometrów. A kiedyś miałam zaledwie trzy. Szybkie drogi paradoksalnie utrudniły komunikację moim mieszkańcom, każde ustępstwo ze strony GDDKiA to efekt oddolnej batalii. Doprowadziło to do tego, że przez pierwsze dwa lata byłam wszędzie persona non grata. Nawet w swoim urzędzie gminy. Z czasem jednak przekonano się do moich innowacji i zaczęto mnie akceptować.
Postrzegam swoje sołtysowanie przez pryzmat walki o dobro mieszkańców. Ich zdanie jest dla mnie najważniejsze. Chociaż nikomu nie polecam zażartej wojny na noże, sztuką jest wypracowanie kompromisu.
Dla dobrego sołtysa kluczowe są zapewne pozytywne relacje z ludźmi. Jak wypracowałaś sobie partnerskie stosunki ze swoimi mieszkańcami?
– Mam w sołectwie 60 domów. Początkowo, wzorem swojego poprzednika, wsiadałam na rower i objeżdżałam wszystkich, by na przykład zebrać podatek. To była dla mnie frajda nie z tej ziemi, bo miałam okazję wszystkich dobrze poznać. Ale „obkolędowanie” całego sołectwa zabierało mi cztery dni. Nie mogłam sobie na to pozwalać zbyt często, więc od większości mieszkańców pozyskałam numery telefonów. Od tego momentu w istotnych sprawach stosuję metodę powiadamiania esemesowego. Rzecz jasna nie ma to wpływu na nasze spotkania, zebrania sołeckie organizujemy kilka razy do roku, nie ograniczamy się do tego jednego, na które przybywa wójt. Dzięki moim wizytom i wspólnym spotkaniom wiem, jak ludzie żyją i jakie mają problemy. Nikogo nie pomijam, potrafię się ze wszystkimi dogadać. Być może dlatego na zebraniach zwykle jest wysoka frekwencja. Poczytuję to za dowód na to, że potrafię podsycać i utrzymywać na dobrym poziomie zainteresowanie sprawami naszej społeczności.
Na początku wspomniałaś o wypaleniu. W tej chwili ci ono nie grozi, ale…
– Nie podpisałam cyrografu na dożywotnie sołtysowanie. Uważam, że każdy myślący sołtys powinien przyłożyć rękę do wychowania swego następcy, który ze świeżym spojrzeniem będzie kontynuował jego działania. Mogę powiedzieć, że w swoim otoczeniu mam takie osoby. Nie wyobrażam sobie siebie w wieku 60 lat na stanowisku sołtysa, z pewnością w jakimś stopniu dopadnie mnie wspomniane wypalenie. Wiem, że nie będę już tak kreatywna i zdeterminowana. Będą za to inni, którzy z pewnością dadzą od siebie więcej. Pamiętajmy, nikt nie jest niezastąpiony.
od redakcji: Artykuł pochodzi z portalu witrynawiejska.org.pl. Dziękujemy Fundacji Wspomagania Wsi za zgodę na jego zamieszczenie w portalu ngo.pl.
Źródło: witrynawiejska.org.pl