Jeszcze w maju 2015 roku 74% Polaków deklarowało chęć przyjęcia w naszym kraju uchodźców. Dziś prawie dokładnie tyle samo jest temu przeciwnych.
Dwa lata – tyle wystarczyło, by od 9 do 11 milionów ludzi zmieniło zdanie. Spowodował to strach, a dokładnie – skuteczne zarządzanie strachem przez obecną władzę, która na lęku przed innymi zbudowała sukces swojej kampanii.
Każdego roku około dziesięć tysięcy cudzoziemców stara się w Polsce o jedną z form ochrony. Udaje się to, według szacunków, od dwustu do trzystu z nich. I tylko niewielki procent z tych kilkuset osób otrzymuje prawny status uchodźcy. Tymczasem na świecie jest ich już ponad 65 milionów i liczba ta ciągle rośnie. Połowa z nich to dzieci. Żonglowanie tak dużymi i – w praktyce – abstrakcyjnymi liczbami, niemal na nikim nie robi już wrażenia. A przecież kraj liczący 65 milionów mieszkańców mieściłby się prawie w pierwszej dwudziestce najbardziej zaludnionych krajów na świecie.
Uchodźcy mają nawet swój hymn i flagę stworzone przez syryjskich artystów: kompozytora Moutaza Ariana, uchodźcę mieszkającego obecnie w Stambule i artystkę Yarę Said, która otrzymała azyl w Holandii. Flaga, pomarańczowa, z czarną linią, ma przywoływać skojarzenie z kamizelką ratunkową – swoistym symbolem współczesnego uchodźctwa i tragedii, rozgrywających się każdego dnia u wybrzeży i lądowych granic krajów, do których próbują przedostawać się uciekający przed prześladowaniami, wojną lub skrajnym ubóstwem. By podkreślić globalny charakter problemu Moutaz Arian zdecydował się skomponować utwór bez słów.
W 2016 roku podczas Igrzysk Olimpijskich w Rio, po raz pierwszy w zawodach wzięła udział reprezentacja uchodźców – grupa dziesięciu sportowców, których obecność na tych zawodach miała przypomnieć, że uchodźcy to nie bezimienna, bezkształtna masa, ale ogromny zbiór indywidualnych życiorysów i doświadczeń, w tym: utalentowanych sportowców.
Nadzieją na to, że owa manipulacja choć częściowo się nie powiedzie, są organizacje pozarządowe, pracujące na rzecz integracji uchodźców i migrantów oraz edukacji Polaków. Tymczasem z roku na rok mierzą się one z kolejnymi trudnościami, z których największe dotyczą dramatycznie kurczących się środków na działalność. W efekcie organizacje, które mogłyby skutecznie przyczyniać się do edukowania polskiego społeczeństwa i niwelowania postaw antyuchodźczych i, szerzej: ksenofobicznych i rasistowskich, a także do efektywnego włączania uchodźców i migrantów w życie społeczne i ekonomiczne kraju – balansują na granicy przetrwania.
Do końca 2017 roku pod opieką Fundacji znajdowali się mieszkańcy ośrodków dla uchodźców w Lininie i Dębaku – odbywał się tam kurs orientacji w społeczeństwie, zajęcia przedszkolne i świetlicowe dla dzieci, spotkania informacyjno-edukacyjne ze specjalistami, zajęcia plastyczne czy spotkania integracyjne dla uchodźców i lokalnych społeczności. Dodatkowo w biurze w Warszawie prowadzone było poradnictwo prawne i socjalne oraz lekcje polskiego. Pracownicy fundacji wspierali cudzoziemców w poszukiwaniu mieszkań, pracy, w odnajdywaniu się w prawnych i socjalnych zawiłościach, w lepszym adaptowaniu się do nowych warunków.
Dziś z tej listy zostało niewiele. Z powodu braku środków zamknięto zajęcia przedszkolne i świetlicowe dla dzieci z ośrodków, fundacji nie stać na zatrudnienie prawników, którzy mogliby udzielać kompleksowych porad prawnych. W warszawskiej siedzibie nadal odbywają się zajęcia językowe i porady socjalne oraz warsztaty szycia, ale przez chwilę nawet istnienie biura stało pod znakiem zapytania.
Żadna warszawska dzielnica nie wynajęła fundacji lokalu na preferencyjnych warunkach – jak to się dzieje z innymi organizacjami pozarządowymi, płacącymi niższe od rynkowych czynsze. Lokale, które proponowano Refugee.pl, albo nie nadawały się zupełnie do użytku, albo wymagałyby wielotysięcznych nakładów finansowych. W końcu fundacja wynajęła lokal od prywatnego najemcy, ale by opłacić czynsz do końca roku, zmuszona była przeprowadzić zbiórkę społecznościową.
Jednocześnie, pomimo piętrzących się trudności, Refugee.pl nadal realizuje lekcje polskiego, prowadzi poradnictwo socjalne i zbiórki rzeczy dla osób potrzebujących (m.in. wyprawek dla młodych mam lub środków na stroje dla dzieciaków ćwiczących w drużynie zapaśniczej).
Problemy, z którymi mierzy się Refugee.pl, dotyczą dziś niemal wszystkich organizacji pracujących w obszarze wsparcia uchodźców i migrantów.
– Staramy się, jak możemy, ale nie jesteśmy traktowani po partnersku – mówi Agnieszka Kunicka, prezeska Refugee.pl. – W 2015 roku fundacja zorganizowała wraz z UNHCR konferencję w sejmie. Przyjechali goście z Niemiec, zaprosiliśmy polskich parlamentarzystów, ale żaden nie przyszedł – dodaje.
Nieprzyznane dotacje (i nierzadko – brak dostępnej informacji o możliwości starania się o nie) powodują, że fundacja nie tylko ogranicza swoją działalność. – Trudno mówić o strategii, gdy nie można aplikować o długotrwałe finansowanie działań. W tej chwili polegamy w zasadzie na krótkoterminowych projektach i na wsparciu społecznościowym, od ludzi – mówi Kunicka i dodaje: – Tymczasem jeśli ma się dłuższą perspektywę funkcjonowania, można zbadać rynek i na przykład lepiej zaplanować kursy zawodowe. W ten sposób nasi beneficjenci będą skuteczniej uniezależniać się od pomocy państwa, nie będą potrzebować zasiłków, będą mogli płacić tu podatki i w efekcie – faktycznie się integrować.
Sytuacja jest patowa. Z jednej strony zarówno politycy (i to nie tylko ci o populistycznych zapędach) straszą uchodźcami, sięgając zarówno po argumenty „ochrony przed terrorystami”, jak i zarzucając im „polowanie na socjal” oraz „niechęć do integracji”. Z drugiej – organizacjom pozarządowym wytrąca się z rąk kolejne narzędzia, które pomogłyby cudzoziemcom na skuteczną adaptację w społeczeństwie. A obszarów, w których trzeba działać, jest wiele: wsparcie dorosłych na rynku pracy, umożliwienie dzieciom nadgonienia polskich rówieśników i równiejszy start w edukacji, a polskiemu społeczeństwu – zapewnienie rzetelnej edukacji i wiedzy, która impregnowałaby na populistyczne hasła i hamowała manipulacje.
Pytam więc Jarosława Ziółkowskiego z inicjatywy „Chlebem i solą”: Po co obchodzić w Polsce Dzień Uchodźcy? Odpowiada mi:
– Myślę, że tak na serio to mało kto obchodzi ten dzień. Ci, którzy to robią, naprawdę są szczególnym marginesem. Politycy PiS zrobili przez ostatnie trzy lata dużo, by nam uchodźców obrzydzić. Konsekwentne realizowanie przez nich strategii zarządzania strachem sprawiło, że nawet do 11 mln ludzi przeszło z sympatii do uchodźców na pozycję antypatii – ta liczba pokazuje, jak łatwo ulec narracji zbudowanej na lęku przed innymi.
Można powiedzieć, że trzeba obchodzić Dzień Uchodźcy, żeby odwojować opinię publiczną. Ale z perspektywy tego, jaka machina polityczna stoi za tą zmianą, wydaje mi się, że to bardzo ambitne sformułowane zadanie. Ale powinniśmy obchodzić ten dzień co najmniej po to, by kolejne osoby nie zmieniły zdania. Żeby nie było gorzej.