Gdy rodzice zapytali młodych, jak to możliwe, że są tak wyluzowani przed kamerą, odpowiedzieli: „Mieliśmy zajęcia z Ludem”. Od tego momentu wiedziałem już, co chcę robić w życiu – wspomina Lude Reno, prezes fundacji PoNadTo, która wzięła udział w programie Business Unusual prowadzonym przez Fundację Stocznia.
Martyna Śmigiel: – Wzruszyłam się, czytając twój wpis na Facebooku o kobietach współtworzących projekt „Ukrainka w Polsce”. Nazwałeś je siostrami, choć one pochodzą z Ukrainy, a ty z Martyniki. Łączy was, jak piszesz, „pragnienie, aby nie stać się ciężarem dla kraju, który was przyjął, gdy byliście w potrzebie” oraz „chęć wzięcia losu w swoje ręce, niebycia ofiarą i zostania aktywnym aktorem w życiu społecznym”.
Lude Reno, prezes fundacji PoNadTo: – To ważne uczucia, które osobom z doświadczeniem migracyjnym, a tym bardziej uchodźczym, dają poczucie sprawczości, możliwość wpływania na swój los. Zarówno kobiety uciekające przed wojną w Ukrainie, jak i ja rozumiemy, że nie warto modlić się o utopijne „oby było dobrze”, ale raczej o to, by być silnym, gdy znów uderzą w nas przeciwności.
Zawsze powtarzam, że bycie migrantem kształtuje w człowieku określone umiejętności – z jednej strony bycia twardym jak kamień, odpornym na przeciwności, z drugiej umiejętność bycia elastycznym oraz dogadywania się z ludźmi. Zmiana miejsca zamieszkania może być okazją do rozwoju tożsamości i nawiązania głębokich, autentycznych relacji. Zwłaszcza jeśli w nowym kraju mamy siłę i zasoby, by podjąć działalność społeczną.
Wróćmy do momentu, w którym znalazłeś się w Polsce. Dlaczego akurat tu?
– To było dwadzieścia lat temu. Pochodzę z Karaibów Francuskich, choć do Polski przyjechałem z Paryża, gdzie wyemigrowałem z Martyniki w wieku dwunastu lat. To tam uczyłem się zawodu dziennikarza i filmowca. Sporo wtedy podróżowałem, m.in. do Stanów Zjednoczonych, czy na zachód Europy. Uświadomiłem sobie, że nie byłem jeszcze we wschodniej części Starego Kontynentu. Któregoś lata nudziliśmy się z chłopakami w Paryżu, stwierdziliśmy, że fajnie byłoby gdzieś pojechać. Wzięliśmy samochód i pojechaliśmy do Polski. Byłem wtedy stażystą w telewizji francuskiej. Ktoś w Polsce podarował mi płyty z polskim hip-hopem. Czułem, że rozkwitająca wtedy subkultura związana z tą muzyką to jest coś do uwiecznienia. Po powrocie do pracy poprosiłem przełożoną o dwie kamery i zaproponowałem, że zrobię reportaż w Polsce.
Polski hip-hop tak ci się spodobał czy wręcz przeciwnie?
– Zafascynował mnie, bo dotąd ten rodzaj muzyki kojarzyłem przede wszystkim ze społecznością ludzi ciemnoskórych, imigranckich. To zawsze była muzyka tych, którzy dotąd nie mieli głosu. Okazało się, że nie muszą być oni ciemnoskórzy, że ten rodzaj doświadczenia może dotyczyć też białych. Po prostu rap, hip-hop rodzi się na ulicy. Zatem wszędzie tam, gdzie jest ulica, może narodzić się ta muzyka. W Polsce było to akurat powiązane z kulturą blokowisk, ale przekaz był podobny – chodziło o doświadczenie bycia wykluczonym, pomijanym. Rozumiałem chłopaków z Polski, którzy tworzyli tę muzykę, choć oni byli dość zaskoczeni, gdy w środku zimy dziennikarz z Francji, a rdzennie z Martyniki przyjechał robić o nich reportaż.
Wówczas postanowiłeś zostać w Polsce?
– To była zima 2003 roku. W maju następnego roku Polska weszła do Unii Europejskiej i pojawiło się zapotrzebowanie na reportaże i wieści z tej części Europy. Skorzystałem z okazji i przeprowadziłem się. Następne osiem lat pracowałem jako korespondent francuskiej telewizji w Polsce. Przez ten czas poznałem mnóstwo ludzi, nawiązałem bliskie relacje, zacząłem rozumieć polską kulturę.
W Paryżu byłem zawsze chłopakiem z Martyniki, tu nie dało się mnie tak łatwo zaszufladkować. Czułem, że mam większe możliwości.
Gdy skończył mi się kontrakt z francuską telewizją, wiedziałem, że nie chcę wracać do Paryża, tylko zostać w Polsce. Problem był tylko taki, że nie do końca wiedziałem, co dalej zawodowo ze sobą zrobić.
Wtedy zrodził się pomysł działań społecznych?
– Szukałem dla siebie przestrzeni do pracy jako filmowiec. Znajomy powiedział mi o organizacji, która mogła udostępnić mi biuro w zamian za poprowadzenie dla ich podopiecznych np. lekcji francuskiego. Nie miałem przygotowania do uczenia języka innych, więc wolałem zostać przy czymś, na czym się znałem i co lubiłem. Zaproponowałem: a może zrobię dla dzieciaków warsztaty filmowe? I tak w ramach wolontariatu zaczęła się moja przygoda z edukacją filmową.
Dzieciaki to podchwyciły?
– Wybierając tematy na warsztaty filmowe, skupiłem się na muzyce, bo pozwala nawiązać porozumienie oparte nie tylko na komunikacji werbalnej. Dzięki muzyce i dźwiękom można się dogadać, nawet nie mówiąc perfekcyjnie we wspólnym języku. Dzieciom szczególnie spodobał się beatbox, a więc rytmiczne tworzenie dźwięków za pomocą narządów mowy. To zjawisko powiązane z kulturą hip-hopu. Zaskoczeni byli tylko rodzice tych młodych ludzi. Wtedy osoba z ciemnym kolorem skóry w Polsce to był rzadki widok. Popkultura podpowiadała, że ktoś taki mógł być albo gangsterem z Nowego Jorku, albo niewolnikiem, albo Michaelem Jordanem. Nie byłem żadnym z nich, ale szybko odkryłem w sobie talent do pracy z młodymi ludźmi. I to z czasem przekonało do mnie również ich rodziców.
Co jest ważne w edukacji młodych?
– Na początku nie miałem pojęcia o tym, jak uczyć robienia filmów innych, nie wiedziałem nic o pedagogice. Stwierdziłem więc, że będą obserwować młodych i podążać za nimi – za tym, co im się podoba, a co im przeszkadza, w jaki sposób chcą wyrażać siebie. Dzięki temu wypracowałem własną metodę uczenia, w której nauczyciel nie jest nieomylny, ma prawo popełnić błąd, a cały proces oparty jest na słuchaniu, poznawaniu się i współtworzeniu.
Dziś uważam, że niezależnie czego i kogo uczymy, edukacja ma swoje DNA, na które składa się: twórcze wyrażanie siebie, praca zespołowa oraz krytyczne myślenie.
I to się sprawdziło?
– Siedem miesięcy po zakończeniu pierwszych warsztatów z młodzieżą zadzwonił do mnie znajomy i powiedział, że duża część młodych, z którymi pracowałem, dostała się na casting do serialu „Misja Afganistan”. Niektórzy zdobyli tam nawet niewielkie role. Gdy rodzice ich zapytali, jak to możliwe, że są tak wyluzowani przed kamerą, odpowiedzieli: „Mieliśmy zajęcia z Ludem”. Wcześniej rozważałem, że może będą reżyserem albo zmienię branżę, ale od tego momentu wiedziałem już, co chcę robić w życiu – zająć się edukacją filmową i działaniami społecznymi.
Tak powstała Fundacja PoNadTo?
– Niedługo po poprowadzeniu pierwszych warsztatów zaangażowałem się w tworzenie kolejnych. Pojechałem nawet pracować z młodzieżą do Tunezji i Meksyku. W 2016 r. z dwiema znajomymi z branży założyliśmy fundację, żeby samodzielnie organizować warsztaty i działania edukacyjne. Z czasem nasze drogi się rozeszły, bo dziewczyny były bardziej zainteresowane edukacją teatralną, ja razem z PoNadTo poszedłem w stronę edukacji filmowej.
Przez lata udało nam się zbudować zespół z bogatym doświadczeniem w edukacji formalnej i nieformalnej, doskonale zorientowany w nowych technologiach, a przede wszystkim nastawiony na wywoływanie pozytywnych zmian społecznych. Przeprowadziliśmy kilkadziesiąt warsztatów fotograficznych i filmowych w Polsce i za granicą – w dużych miastach, małych miejscowościach i na wsiach. Część z nich odbywa się cyklicznie i jest już stałym elementem naszej pracy.
Tak jest z warsztatami filmowymi, które co rok prowadzicie w Gruzji?
– Każdego roku odbywa się tam festiwal artystyczny dla młodych ludzi w regionie Gruzji bliskim granicy z Armenią i Azerbejdżanem. Mieszka tam bardzo dużo mniejszości ormiańskiej, przy festiwalu pracują wolontariusze pochodzący z tych trzech krajów.
Podejmując wspólne działania twórcze, pokazujemy, że lansowana przez polityków narracja o wzajemnej wrogości jest nieprawdziwa. Konflikty toczą się na poziomie państwowym, na poziomie ludzkim wartością jest pokój.
Niezależnie od pochodzenia czy narodowości ludzi z tych trzech krajów więcej łączy niż dzieli. I mogą ze sobą współpracować. Moim zadaniem w czasie festiwalu jest przygotować nauczycieli, trenerów i prowadzących warsztaty do pracy z młodymi ludźmi. Jak zwykle powtarzam im, by nie narzucać niczego uczestnikom, ale podążać za ich potrzebami, tematami, które ich interesują.
Jakie to tematy?
– Rok temu mieliśmy grupę młodzieży, która chciała robić film o superbohaterach. Bardzo różnie definiowali to pojęcie. Powstał na przykład film o dziewczynie z biednego rejonu Gruzji, która chce iść na uniwersytet, choć rodzice jej na to nie pozwalają. Mimo przeciwności walczy o realizację swoich marzeń, chce udowodnić innym, że ma talent i może studiować, a tym samym odmienić swój los. Młodzi dobrze się bawią w czasie warsztatów, ale też formułują przekaz, który dotyka ważnych dla nich spraw.
Tak było również w czasie warsztatów w Barcinie, które prowadziliście?
– To małe miasteczko w województwie kujawsko-pomorskim. Pracowaliśmy tam z dziećmi w wieku 15-16 lat. Warsztaty fotograficzno-filmowe nazwaliśmy „Uważne oko”, bo celem była obserwacja świata i poznanie dzięki temu siebie samych. Chcieliśmy, by młodzież dostrzegła piękno ukryte blisko niej. Zadaniem było stworzyć film pod roboczym tytułem „Mój bohater”, uwzględniając lokalny kontekst. Ważne było, by uczestnicy sami zebrali materiał do dokumentu, ruszyli w miasto, porozmawiali z ludźmi. I tak bohaterami filmów stali się m.in. szewc, szkolna woźna, czy człowiek budujący miniatury samolotów. Zwykli ludzie z niezwykłymi historiami.
Czego młodzi nauczyli się dzięki warsztatom?
– Przede wszystkim uczyli się przez działanie. Nie chcieliśmy, by przez kilka godzin słuchali naszych wykładów i poznawali teorię, ale sami spróbowali stworzyć film. Daliśmy im dużo samodzielności oraz przestrzeń na popełnianie błędów. Uczestnicy rozwijali też umiejętność pracy w grupie i krytycznego myślenia. Udało im się dotrzeć do bohaterów, nawiązać z nimi relację, zbudować opowieść z ich historii, co jest niezwykle ważne w pracy dokumentalisty.
Wspólnie z młodymi zrealizowaliście też film o nietypowym, bo ciemnoskórym uczestniku powstania warszawskiego, Auguście O’Brownie.
– To efekt współpracy z fundacją Ośrodek KARTA, która upowszechnia wiedzę o najnowszej historii Polski i Europy Środkowo-Wschodniej. Przy projekcie pracowaliśmy z mniejszościami: żydowską, ukraińską, syryjską. Chcieliśmy odkryć przed nimi nieco mniej znane oblicze polskiej historii, o której nie przeczyta się w podręcznikach. Spośród zaproponowanych tematów opowieść o ciemnoskórym uczestniku powstania chwyciła najbardziej, bo pokazywała, że narodowym bohaterem Polski może być obcokrajowiec, a nawet osoba o innym kolorze skóry niż większość Polaków. Powstała niezwykła animacja o nietypowym powstańcu. Dla uczestników projektu miała znaczenie symboliczne – udowodniła, że każdy, kto mieszka w Polsce, niezależnie od pochodzenia, może wnieść wartość do życia tego kraju, zainicjować pozytywne zmiany.
Wspieranie mniejszości to ważny dla was obszar?
– Tak, choć nie zawsze jest przedmiotem naszych warsztatów, jak było w Barcinie.
Najważniejsze dla nas, by inicjowane przez nas działania artystyczne miały wymiar społeczny, tożsamotwórczy.
Sporo mówi się dziś o problemach Unii Europejskiej związanych ze słabą tożsamością europejską. My chcemy tę tożsamość wzmacniać i jednocześnie podkreślić, że jest ona sumą bardzo różnorodnych osobowości – nie tylko Polaków czy innych Europejczyków, ale też uchodźców czy migrantów nawet z odległych części świata. Możemy żyć razem, integrować się i zrozumieć siebie nawzajem. Dzięki „uważnemu oku” sprawimy, że świat będzie właśnie taki, jakim sami chcemy go widzieć.
Dlaczego zgłosiliście się do programu Business Unusual?
– Chcieliśmy wzmocnić naszą organizację i obszary działalności. Mamy świetny, zaawansowany technologicznie zespół, ale nie do końca wykorzystywaliśmy ten zasób i przez to nie rozwijaliśmy się na miarę naszych możliwości. Wiedzieliśmy, że potrzebujemy wsparcia, by zdefiniować i skonkretyzować nasz cel. To właśnie zapewnił nam udział w programie Fundacji Stocznia.
Skorzystaliśmy z wiedzy i rad ekspertów i ekspertek z dziedziny księgowości, zarządzania zespołem czy całą organizacją, fundraisingu, zdobywania grantów. Braliśmy udział w warsztatach m.in. metodą design thinking, poznaliśmy organizacje podobne do naszych, wymienialiśmy się doświadczeniami. To był niezwykły i twórczy czas.
Co wam dał?
– Przede wszystkim ogromną satysfakcję i radość, że jesteśmy częścią tego przedsięwzięcia. Przez lata wiele robiliśmy dla innych, a program Business Unusual to był moment, żeby zrobić coś dla siebie jako organizacji i poszczególnych członków naszego zespołu. Dostaliśmy wsparcie w kwestiach formalnych i finansowych, bo współtworzącym organizacje pozarządowe obcokrajowcom nie zawsze łatwo jest się odnaleźć w realiach polskiego systemu. Dzięki programowi zdecydowaliśmy się też rozwinąć naszą działalność w obszarze realizacji produkcji filmowych dla innych organizacji pozarządowych. Dzięki temu w pełni możemy wykorzystać nasze umiejętności i potencjał.
Jako fundacja wychodzimy z tego programu silniejsi, co na pewno przełoży się na nasze działania społeczne. I może wpłynąć na cały polski krajobraz, bo przecież siła organizacji pozarządowych jest miarą demokratyczności kraju.
Źródło: Fundacja Stocznia