Kryzys i nadzieja. DPS-y na krawędzi wydolności, czyli dlaczego musimy zbudować lepszy system opieki [wywiad]
Domy Pomocy Społecznej znamy głównie z nagłówków – kryzys kadrowy, brak miejsc, dramatyczne historie. Ale to tylko ułamek rzeczywistości. Jędrzej Dudkiewicz zagląda za drzwi polskich placówek i rozmawia z mieszkańcami, ich rodzinami, pracownikami oraz ekspertami, tworząc wielowymiarowy obraz systemu, który stoi na krawędzi wydolności. W rozmowie z autorem książki „Inny dom. Ludzie, system i granice wsparcia w polskich DPS” pytamy, czy jesteśmy gotowi zmierzyć się z wyzwaniem, które wkrótce dotknie nas wszystkich.
Julia Kaffka: – Mówisz, że to ostatni dzwonek, by zająć się tematem Domów Pomocy Społecznej. Dlaczego to ważne?
Jędrzej Dudkiewicz: – Społeczeństwo się starzeje, a my jesteśmy właściwie w ostatnim momencie, żeby systemowo się tym zająć. Musimy jako państwo i jako wspólnota zadać sobie pytanie: jak wyobrażamy sobie starość naszych bliskich, a także swoją własną? Czy cała opieka ma spocząć wyłącznie na barkach rodzin – co już dziś jest ogromnym obciążeniem – czy chcemy zbudować lepszy system, który wesprze zarówno bliskich, jak i osoby potrzebujące? To powinno obchodzić każdego z nas, bo w gruncie rzeczy już dotyczy albo będzie dotyczyć każdego w przyszłości.
We wstępie książki piszesz, że jest publikowana w „momencie zawieszenia i potencjalnej zmiany”. Co to znaczy?
– Trwają prace nad nową ustawą o pomocy społecznej, która ma iść w stronę deinstytucjonalizacji i budowy zupełnie nowego systemu. Mam wrażenie, że przynajmniej część rządu rozumie, że nie da się już dłużej tego odkładać. Coś zaczyna się dziać: z jednej strony niektóre DPS-y oddolnie próbują się reformować, z drugiej są samorządy, które już teraz wprowadzają jakościowe zmiany.
Można więc powiedzieć, że w garnku pomocy społecznej zaczyna bulgotać. To jeszcze nie jest wrzenie, które stworzy nowy system, ale ogień pod garnkiem zdecydowanie się zwiększa. Mam nadzieję, że moja książka dołoży do tej debaty choćby cegiełkę. Bo ta dyskusja już trwa, nabiera tempa i w dużej mierze zależy od nas wszystkich, w którą stronę ostatecznie pójdzie.
Które z rozmów z bohaterami książki najbardziej Cię poruszyły – pozytywnie lub negatywnie?
– Najsilniejsze wrażenie zrobiły na mnie opowieści ludzi pracujących w opiece. Już wcześniej darzyłem ich ogromnym szacunkiem, ale po naszych rozmowach ten podziw tylko się pogłębił. Im więcej słyszałem, tym bardziej uderzało mnie, że ci ludzie – mimo trudnych warunków i ogromnego obciążenia – nie są zgorzkniali. Wręcz przeciwnie: wciąż chcą wykonywać swoją pracę najlepiej, jak potrafią.
Szczególnie mocno przeżyłem historię rodziny z Poznania. Syn z głęboką niepełnosprawnością mieszka w DPS-ie. Rodzice mówią, że w pewnym sensie dzielą się opieką z placówką. Ta rozmowa była dla mnie kluczowa, bo pokazywała całą złożoność systemu: z jednej strony dramatyczny brak wsparcia dla takich rodzin, z drugiej – fakt, że DPS może być ratunkiem. Ci rodzice opowiadali, że dzięki niemu odzyskali choć odrobinę wolności. Pamiętam, że po tamtym spotkaniu musiałem pójść nad pobliskie jezioro i usiąść w ciszy, żeby poukładać sobie myśli.
Czy podczas pracy nad książką zmieniłeś zdanie na jakiś temat?
– Zmieniło się moje postrzeganie samych DPS-ów. Zazwyczaj przedstawia się je jako czarne dziury, siedliska patologii i beznadziei. Nie zaprzeczam, że dzieją się tam złe rzeczy. Ale jednocześnie odkryłem, że – na pewno nie wszędzie, ale jednak – istnieją placówki, które w ostatnich latach próbują się zmieniać na lepsze.
Przy okazji rozmów z dyrektorkami okazywało się, że jedna z nich właśnie wróciła z konferencji o deinstytucjonalizacji, inna ukończyła podyplomowe studia w tym kierunku. Było w tym coś budującego – ta gotowość do dyskusji o zmianach w systemie.
Równocześnie doszło do mnie, że deinstytucjonalizacja będzie procesem bardzo trudnym. To nie znaczy, że należy z niej rezygnować. Absolutnie nie. Po prostu zrozumiałem, że to droga długa i skomplikowana, choć oczywiście w pełni warta wysiłku.
Jak najlepiej zdefiniować deinstytucjonalizację?
– Deinstytucjonalizacja to pojęcie, które łatwo może zostać źle zrozumiane. Kiedy ludzie o nim słyszą, często myślą, że chodzi o natychmiastowe zamknięcie wszystkich Domów Pomocy Społecznej. A to, po pierwsze, jest nierealne, a po drugie – nikt tego nie planuje.
Sedno deinstytucjonalizacji polega na stworzeniu szerokiego wachlarza usług i form wsparcia, które stawiają człowieka w centrum systemu. Chodzi o to, by osoba potrzebująca pomocy mogła decydować, w jaki sposób chce ją otrzymać i jak długo pragnie żyć samodzielnie we własnym domu czy środowisku.
Dom Pomocy Społecznej powinien być ostatecznością – miejscem, do którego trafia się dopiero wtedy, gdy wszystkie wcześniejsze formy wsparcia okazują się niewystarczające.
Dlatego tak istotne jest rozwijanie działań profilaktycznych i lokalnych form pomocy. Dzięki nim trudności nie narastają tak szybko, a osoby, które otrzymują wsparcie dopasowane do swoich potrzeb, mogą dłużej prowadzić niezależne życie. To właśnie jest deinstytucjonalizacja – proces budowania systemu, który daje alternatywę wobec instytucji.
To już się dzieje. Widać to choćby w Stargardzie, gdzie powstał program mieszkań dla różnych grup społecznych – nie tylko dla osób starszych czy z niepełnosprawnościami, ale także dla osób w kryzysie bezdomności, czy młodych dorosłych opuszczających domy dziecka. W samym Stargardzie nie ma DPS-u – choć oczywiście zdarzają się sytuacje, gdy ktoś musi z takiej placówki skorzystać. Wtedy trafia poza miasto. Ale cała idea polega na tym, by takich przypadków było jak najmniej.
Ogromną rolę w tym procesie odgrywa asystencja osobista. Dzięki niej osoby z niepełnosprawnościami mogą funkcjonować znacznie bardziej samodzielnie, a ich rodziny – dziś często przytłoczone odpowiedzialnością – dostają realne wsparcie. Problem w tym, że te rozwiązania istnieją głównie w ramach projektów, które wygasają. Zdarza się, że przez kilka miesięcy w roku osoby potrzebujące zostają bez asystenta – bo biurokracja wstrzymała finansowanie. To pokazuje, jak bardzo potrzebne są rozwiązania systemowe: stabilne, przewidywalne, dostępne w całym kraju i na porównywalnym poziomie jakości.
Na ile realna i szybka może być deinstytucjonalizacja w Polsce? Jakie są Twoje prognozy?
– To proces skomplikowany i wymagający czasu, ale absolutnie realny. Wiele krajów już przez to przeszło – zarówno w Europie Zachodniej, jak i w Skandynawii. Nie ma żadnego powodu, by Polska miała być wyjątkiem. Bardzo irytuje mnie narracja, którą ciągle słyszę: że jesteśmy „specyficzni”, że coś, co sprawdziło się gdzie indziej, u nas na pewno się nie uda.
Oczywiście istnieją też zagrożenia. Najpoważniejsze z nich to polityka – wariant, gdy władzę obejmą ugrupowania prezentujące podejście skrajnie darwinistyczne, oparte na zasadzie „przetrwają tylko najsilniejsi”. Taki scenariusz mógłby spowolnić zmiany, ale ich nie zatrzyma. Ten proces i tak jest rozpisany na lata.
Dobrym przykładem jest już wspomniana asystencja osobista. Zaczęto o niej mówić na poważnie cztery lata temu. Potem pojawił się projekt prezydencki, następnie społeczny, a teraz pracuje nad nim Rada Ministrów. I nawet jeśli ustawa zostanie przyjęta dziś, to w praktyce zacznie działać dopiero w 2027 roku. To dobrze pokazuje skalę czasową – a przecież mówimy tylko o jednym elemencie całego systemu. Sama nowa ustawa o pomocy społecznej, która ma objąć całość, jest oczywiście bardziej skomplikowana i wielowątkowa niż projekt dotyczący asystencji.
Dlatego mówię jasno: to wszystko jest możliwe, ale pełne wyzwań. I trzeba się z nimi zmierzyć – nie teoretyzować, tylko działać.
Gdybyś został ministrem rodziny, pracy i polityki społecznej, to jakie byłyby Twoje pierwsze działania?
– Zacząłbym od porządnej ustawy o asystencji osobistej. Dlaczego? Systemowe wsparcie osób z niepełnosprawnościami w prowadzeniu samodzielnego i niezależnego życia, odsunęłoby – a w wielu przypadkach całkowicie zlikwidowało – potrzebę umieszczenia w DPS-ie. Osoby z niepełnosprawnościami często mi mówiły, że to właśnie tego boją się najbardziej. Co więcej, część mieszkańców obecnych DPS-ów mogłaby dzięki asystencji wrócić do życia w społeczeństwie.
Ustawa o asystencji jest fundamentem nowego systemu pomocy społecznej i procesu deinstytucjonalizacji. Od niej trzeba zacząć, zwłaszcza że projekt już istnieje.
Drugim krokiem byłoby szerokie konsultowanie nowej ustawy o pomocy społecznej. Dziś osoby z niepełnosprawnościami i przedstawiciele DPS-ów często stoją po przeciwnych stronach. A przecież bez pracowników żadna reforma się nie uda. To ogromny zasób – wielu z nich mogłoby świetnie odnaleźć się także w nowych rolach w przyszłym systemie.
Poprzednie pytanie zadałam, bo po premierze książki zostałeś zaproszony do Ministerstwa na rozmowę. Czy podczas pracy nad tekstem – albo po dyskusji z wiceministrą Nowakowską – udało Ci się postawić ostateczną diagnozę odnośnie tego, co najbardziej blokuje zmiany systemowe?
– To bardzo złożony problem. Nie ma jednego „czarnoksiężnika za kotarą”, który wszystkim steruje i celowo blokuje zmiany. Z jednej strony są DPS-y, które otwierają się na nowe rozwiązania, ale obok nich wciąż funkcjonują placówki zamknięte na wszelkie reformy. Spotykałem się z opiniami typu: „Od dwudziestu lat robię to tak samo i nie będę niczego zmieniać”. To jeden z przejawów oporu.
Drugą barierą są finanse – nowy system pomocy społecznej wymaga znacznie większych nakładów. Do tego dochodzi brak ludzi. Tych, którzy mogliby tę pracę wykonywać nie da się przecież wyczarować. Już teraz w wielu DPS-ach pracuje zbyt mało osób.
Trzecim elementem jest wola polityczna i świadomość, że DPS-y nie funkcjonują w próżni. To system naczyń połączonych. Nie da się reformować pomocy społecznej bez jednoczesnych zmian w ochronie zdrowia, edukacji, czy pieczy zastępczej. Przykład z Poznania dobrze to pokazuje: dyrektorka tamtejszego DPS-u dla dzieci z głęboką niepełnosprawnością mówiła, że część jej podopiecznych trafia do placówki z pieczy zastępczej, bo rodziny nie były w stanie sobie poradzić.
Jedna ustawa nie rozwiąże wszystkiego. Jest mnóstwo punktów, na których można się potknąć. Ale nie możemy czekać, aż powstanie dziesięć idealnych aktów prawnych. Trzeba napisać możliwie najlepszą ustawę o pomocy społecznej i zacząć ją wdrażać – z pełną świadomością, że pojawią się błędy. Ważne, by wyciągać z nich wnioski. Kluczowe jest, by w ogóle zacząć działać – teraz, zanim ten ostatni moment naprawdę nam umknie.
W książce szukasz odpowiedzi na wiele pytań: dlaczego w DPS-ach pojawiają się sytuacje patologiczne, jak można odczarować ich wizerunek, co zrobić, by działały sprawniej, jakie wyzwania stoją przed nimi dziś i jakie mogą nadejść w przyszłości. Sporo mówiliśmy o potrzebnych zmianach systemowych, ale nie dotknęliśmy jeszcze samego źródła problemów. Gdzie ono leży?
– Największy problem polega na tym, że wielu mieszkańców DPS-ów dostaje wyłącznie podstawową opiekę: ktoś ich ubierze, umyje, nakarmi, czasem zaproponuje jakąś terapię. Dla wielu osób to zdecydowanie za mało. Ale to nie dlatego, że pracownikom się nie chce – oni po prostu nie mają przestrzeni, by zrobić więcej. To system wymusza takie rozwiązania i w praktyce sam generuje patologie, których nie da się w pełni uniknąć.
W DPS-ach nie pracują „źli” ludzie. Problem leży w organizacji całego systemu. Do takich placówek trafiają osoby w najtrudniejszej sytuacji – takie, dla których wcześniej nie znaleziono innego wsparcia.
Jednocześnie DPS-y są finansowane przez samorządy, a w samorządowych budżetach znajdują się na samym końcu listy priorytetów. Efekt? Najtrudniejsze przypadki trafiają do miejsc, które mają najmniej środków na działanie.
W praktyce oznacza to, że na 40–50 mieszkańców przypadają dwie osoby na dyżurze. W takich warunkach nie da się zrobić nic poza absolutnym minimum: umyć, ubrać, nakarmić. Jeśli kilka osób ma gorszy dzień – z powodu choroby psychicznej, niepełnosprawności, czy silnych emocji – łatwo dochodzi do destabilizacji. Pojawia się agresja: między mieszkańcami, wobec pracowników, czasem także ze strony pracowników wobec mieszkańców.
Trzeba pamiętać, że opiekunowie to też ludzie. Choćby byli najbardziej cierpliwi, w tej pracy łatwo o wypalenie – jest psychicznie i fizycznie wyniszczająca oraz nieodpowiednio wynagradzana finansowo.
W którymś momencie można zwyczajnie nie wytrzymać – nie dlatego, że ktoś jest potworem, ale dlatego, że brakuje odpowiedniego wsparcia i wystarczającej liczby rąk do pracy. Źródłem problemu jest system oparty na zasadzie „jakoś to będzie”.
Kiedy okazuje się, że rzeczywistość wygląda inaczej, pojawiają się pretensje i oskarżenia. Ale mało kto zastanawia się, skąd te problemy się biorą. A one wynikają z systemowych zaniedbań i spychania tematu na margines. Często jest tak, że ktoś trafia do DPS-u i „znika z radaru” – sprawa uznawana jest za załatwioną, dopóki nie wybuchnie skandal. To niesprawiedliwe – i wobec mieszkańców, i wobec pracowników, którzy w większości chcą wykonywać swoją pracę jak najlepiej, ale działają w granicach narzuconych przez system.
Wielu opiekunów mówiło mi wprost: chcieliby robić więcej. Spędzić więcej czasu z mieszkańcami, porozmawiać, zabrać ich gdzieś, dostosować wsparcie do indywidualnych potrzeb. Ale w obecnych realiach po prostu nie mają na to szans.
Co okazało się najtrudniejsze w pracy nad książką?
– Lęk o to, jak zostanie przyjęta. Zastanawiałem się, czy osoby z niepełnosprawnościami nie będą mieć mi za złe, że piszę także o dobrych stronach DPS-ów, albo że pokazuję, jak skomplikowany i trudny jest proces deinstytucjonalizacji. Z drugiej strony bałem się, że pracownicy DPS-ów uznają, że krytykuję ich zbyt ostro, albo że za bardzo staję po stronie reformy.
Żadne z tych środowisk nie jest jednorodne – każde jest wewnętrznie podzielone. Mój lęk dotyczył więc tego, czy będzie otwartość na szczerą i uczciwą rozmowę. I czy uda się zmierzyć z sytuacjami, w których po prostu się nie zgadzamy.
Jaka w tym procesie zmian jest rola organizacji pozarządowych?
– Deinstytucjonalizacja w dużej mierze już teraz dzieje się dzięki organizacjom pozarządowym i przedsiębiorstwom społecznym. Wystarczy wspomnieć Stowarzyszenie mali bracia Ubogich, PSONI, spółdzielnie socjalne Alivio czy Alternatywy z Zielonej Góry. Te i wiele innych inicjatyw pokazują, jak ogromny potencjał ma trzeci sektor i jak wielką pracę już wykonał.
To organizacje pozarządowe i przedsiębiorstwa społeczne często tworzą (w ramach pilotażu) m.in. wspomagane społeczności mieszkaniowe – choć finansowane są one przez Państwowy Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych. Kluczowe jest korzystanie z doświadczenia NGO-sów. To one od lat działają w terenie, wiedzą, jak takie mieszkania projektować i czego faktycznie potrzebują ich przyszli mieszkańcy. I to najlepiej dowodzi, że bez realnego partnerstwa z trzecim sektorem budowa nowego systemu pomocy społecznej po prostu się nie uda.
Przyszłość widzę nie w przerzucaniu odpowiedzialności na trzeci sektor, lecz w partnerskim współdziałaniu – państwa, organizacji i przedsiębiorstw społecznych.
Jędrzej Dudkiewicz: dziennikarz freelancer do spraw społecznych, współpracuje głównie z portalem ngo.pl, Wysokimi Obcasami, serwisami Sestry.eu oraz ir2.info. Autor książki „Inny dom. Ludzie, system i granice wsparcia w polskich DPS”.
Książkę Jędrzeja Dudkiewicza pt. „Inny dom. Ludzie, system i granice wsparcia w polskich DPS” wydał Społeczny Instytut Wydawniczy ZNAK. Ngo.pl jest patronem medialnym tej publikacji.
Źródło: informacja własna ngo.pl