Krystyna Starczewska: Szkoły niepubliczne mają większą autonomię. Czy tak będzie zawsze?
Oświata niepubliczna w Polsce świętuje swoje 30-lecie. O tym, co do tej pory udało się osiągnąć, jak powinno wyglądać kształcenie dzieci oraz o problemach i potencjalnych zagrożeniach rozmawiamy z Krystyną Starczewską, prezeską Krajowego Forum Oświaty Niepublicznej.
Jędrzej Dudkiewicz: – Oświata niepubliczna w Polsce obchodzi w tym roku 30-lecie. Jak z tej perspektywy ocenia Pani to, co się udało, co nie i skąd w ogóle wzięła się potrzeba, by tworzyć dodatkowy system edukacji?
Krystyna Starczewska: – Początek oświaty niepublicznej to oczywiście rok 1989, czyli czasy zmiany polskiej rzeczywistości. Osobiście brałam udział w obradach Okrągłego Stołu, gdzie zostałam zaproszona do stolika edukacyjnego. Cały czas walczyłam tam o to, by była zgoda prawna na zakładanie szkół przez inne podmioty niż państwo.
W związku z doświadczeniami wyniesionymi z PRL ja oraz moi współpracownicy mieliśmy przekonanie, że szkoła powinna służyć dziecku i jego rozwojowi, a nie rządzącej partii. Nie może być miejscem, w którym przekazuje się obowiązującą ideologię i wychowuje dzieci tak, jak sobie tego życzą politycy. W totalitarnym państwie, którym była PRL, działało to tak mocno, że w 1967 roku zostałam pozbawiona praw do nauczania, ponieważ pozwalałam swoim uczniom na samodzielne myślenie i wysoko oceniłam ich prace maturalne, które nie były zgodne z obowiązującą ideologią.
Chodziło nam więc teraz o uzyskanie możliwości tworzenia szkół autonomicznych, w których będzie można realizować innowacyjne programy dydaktyczne i wychowawcze. Udało się to osiągnąć. Nazwaliśmy te placówki szkołami społecznymi, termin niepubliczne został wprowadzony przez władzę, by odróżnić je od szkół państwowych.
No właśnie, czym szkoły niepubliczne się wyróżniają, jaka filozofia im przyświeca?
– Po pierwsze, powtórzę to raz jeszcze, przyjęliśmy, że szkoła ma służyć dziecku. Sformułowaliśmy w związku z tym jej cztery podstawowe cele. A zatem szkoła powinna: odkrywać uzdolnienia i rozwijać zainteresowania uczniów; rozwijać ich umiejętność samodzielnego i krytycznego myślenia; uczyć pracy zespołowej i współodpowiedzialności za społeczność, której są członkami.
To ostatnie zadanie może być osiągnięte poprzez stworzenie systemu szkolnej demokracji, który da młodym ludziom szanse na wywieranie realnego wpływu na funkcjonowanie społeczności, której są członkami.
W szkole nie powinno chodzić wyłącznie o to, by wymuszać na uczniach wkuwanie wiadomości z niepowiązanych ze sobą dziedzin wiedzy, jedyną motywacją skłaniającą ich do nauki nie powinna być rywalizacja o stopnie lub lęk przed karą.
Bardzo istotne jest też to, by dobrze przygotować do pracy nauczycieli. Nie da się tego zrobić, jeśli nie będą mieć oni praktyk w szkołach, w których realizowane będą powyższe cele. Wysunęliśmy więc postulat, by po ukończeniu studiów specjalistycznych, na przykład fizyki, chemii, przyszły pedagog odbywał staż w specjalnie wytypowanych do tego szkołach ćwiczeń. Funkcję tę mogłyby pełnić realizujące powyżej sformułowane cele szkoły niepubliczne.
Brzmi to wszystko trochę rewolucyjnie.
– Mieliśmy nadzieję, że wraz ze stworzeniem oświaty niepublicznej uda się stopniowo przeprowadzić oddolną reformę całego systemu edukacji. Mogłyby temu służyć staże nauczycielskie w szkołach realizujących sformułowane powyżej cele. Przyszli nauczyciele zdobywając doświadczenia w takich szkołach uczyliby się metod pracy, które realizowaliby potem w tych szkołach, w których będą pracować. W ten sposób oddolnie, nie rewolucyjnie, lecz ewolucyjnie, realizowałaby się transformacja systemu edukacji. Jednak transformacja, o której marzyliśmy, nie nastąpiła.
Czemu ta oddolna reforma się nie udała?
– Nie jest tak, że przez trzydzieści lat nic się nie zmieniło na lepsze w polskim systemie edukacji. Jednak wciąż obecny jest XIX-wieczny trend, zakładający, że nauka dziecka to przede wszystkim opanowanie informacji z rozmaitych dziedzin wiedzy, bez powiązania ich ze sobą. Ten trend narzucany jest nauczycielom przez obowiązek realizowania programów, bez liczenia się z możliwościami i zainteresowaniami ich uczniów.
Obecnie nastąpił zdecydowany regres w tej dziedzinie – nowe podstawy programowe są przeładowane wiedzą faktograficzną, uczniowie są przemęczeni i zniechęceni do nauki, nauczyciele nie mają czasu na rozwijanie ich zainteresowań. Podstawa programowa powinna być ogólna, a szkoła i nauczyciel powinni mieć autonomię w doborze konkretnego materiału nauczania i metod pracy edukacyjnej.
A mówiąc ogólnie, nawet jeśli udało się wprowadzić jakieś pozytywnie zmiany w państwowym systemie edukacji, to przez obecne władze zostało to zniszczone.
Jakiś przykład?
– Moim zdaniem w dobrym kierunku szła zmiana systemu polskiej edukacji związana z wprowadzeniem gimnazjów. Oddzielenie nastolatków w najtrudniejszym wieku dojrzewania od małych dzieci, danie im szansy wejścia w nowy, bardziej dorosły świat było korzystne wychowawczo i przyniosło realne sukcesy edukacyjne. W testach PISA, które sprawdzają samodzielność myślenia i umiejętności 15-latków z miejsca siedemdziesiąt któregoś awansowaliśmy na czołowe. Dzwoniono nawet do mnie z zagranicy z pytaniem, jak udało się nam osiągnąć taki sukces.
Wprowadzenie gimnazjów prowadziło do wyrównywania szans edukacyjnych. Przedłużone zostało o rok ogólne kształcenie wszystkich, uczniowie z małych miejscowości dojeżdżając do dobrze prowadzonych i wyposażonych gimnazjów uzyskiwali szanse na lepszy rozwój. Likwidacja gimnazjów była więc absurdem. Tym bardziej, że tak zwana reforma była bardzo kosztowała, przeciążyła szkoły i doprowadziła do chaosu w systemie edukacji. Skrócenie ogólnego nauczania o rok powoduje, że uczniowie, którzy kończą 8-letnią podstawówkę i dalej uczyć się mają zawodu, będą znacznie gorzej wykształceni niż było to za czasów, gdy kończyli gimnazja. Znów pogłębiać się więc będą nierówności. Oczywiście gimnazja nie rozwiązywały wszystkich problemów, ale po ich likwidacji jest o wiele gorzej.
Podejrzewam, że ostatnia reforma generuje też problemy dla oświaty niepublicznej. Czy mimo to szkoły społeczne mogą być ratunkiem i czy widać w ostatnich latach jakąś tendencję, na przykład więcej rodziców jest zainteresowanych posłaniem do nich swoich dzieci?
– Po wprowadzeniu w życie reformy bardzo wzrosła liczba kandydatów starających się o przyjęcie do szkół niepublicznych. Rodzice boją się tego, co dzieje się w państwowym systemie. Czy możemy być ratunkiem? Trudno powiedzieć. W końcu też musimy działać zgodnie z wytycznymi, realizować tę samą podstawę programową i przygotować do egzaminów końcowych, które będą układane na jej podstawie. Mimo to na pewno mamy więcej swobody oraz możliwość, by wprowadzać własne metody wychowawcze i dydaktyczne.
Czy oznacza to również większą współpracę z organizacjami pozarządowymi? Wszak sporo szkół społecznych jest prowadzonych przez NGO.
– To prawda, szkoły niepubliczne są często zakładane i prowadzone przez różne społeczne stowarzyszenia, które współpracują ze sobą na przykład w ramach KFON-u – Krajowego Forum Oświaty Niepublicznej lub STO – Społecznego Towarzystwa Oświatowego. Bardzo pomaga to w wymianie doświadczeń i dobrych praktyk. Na coroczne zjazdy zapraszamy także organizacje zainteresowane edukacją, które nie prowadzą szkół. Staramy się bowiem łączyć różne środowiska zainteresowane kształceniem i wychowaniem młodego pokolenia.
Przykładem takiej współpracy może być zorganizowany przez nas niedawno konkurs „Poznajmy się”, w którym udział mogły wziąć również szkoły państwowe. Chodziło o uczniowskie projekty poświęcone uchodźcom i mniejszościom narodowym, wyznaniowym i kulturowym mieszkającym w Polsce. Konkurs był odpowiedzią na szerzenie przez agresywne środowiska nacjonalistyczne niechęci do „obcych”, którzy rzekomo zagrażają naszej narodowej tożsamości i których powinniśmy się pozbyć. Współpraca przy opracowaniu projektów z przedstawicielami uchodźców, którzy często po tragicznych przeżyciach musieli opuścić swój kraj i z mieszkającymi w Polsce od dawien dawna przedstawicielami mniejszości, którzy zachowali swoją kulturową i wyznaniową odrębność otwierała polskich uczniów na innych, którzy wcale nie muszą być traktowani jako „obcy”, którzy są częścią wielokulturowego społeczeństwa, w którym żyjemy i których poznanie oraz zrozumienie otwiera nas na życzliwą współpracę.
Konkurs wsparło bardzo dużo NGO. Patronami konkursu została między innymi Fundacja Helsińska, Stowarzyszenie Otwarta Rzeczpospolita. Takich inicjatyw całkowicie niezależnych od dyrektyw władz oświatowych może być znacznie więcej.
Nie widzę przeciwwskazań, by tworzyć równoległy do państwowego program wychowawczo-edukacyjny i wciągać do współpracy przy jego realizacji organizacje pozarządowe.
Czyli przyszłość nie musi rysować się w czarnych barwach, a szkoły społeczne mogą zrobić dużo dobrego.
– Oczywiście. Istnieje jednak niestety obawa, że oświata niepubliczna nie będzie dofinansowywana. Obecnie ogłoszono, że nauczyciele dostaną podwyżki, ale szkoły niepubliczne nie otrzymają na ten cel takiej samej subwencji, jak szkoły państwowe. A jest dużo szkół niepublicznych, które nie pobierają czesnego i utrzymują się wyłącznie z subwencji. To głównie szkoły wiejskie, do których chodzą dzieci niezamożnych rodziców, od których nie można żądać opłat za naukę. Placówki te są całkowicie zależne od subwencji.
Szkoły, do których uczęszczają dzieci bogatszych rodziców jakoś sobie poradzą, podniosą po prostu trochę czesne. Ale to też nie jest dobre, bo chodzi o to, by szkoły niepubliczne nie były przeznaczone wyłącznie dla dzieci z rodzin zamożnych, które na wysokie czesne mogą sobie pozwolić.
Ciągle też nie wiadomo, na ile kontrole będą wymuszać na szkołach niepublicznych całkowite podporządkowanie się arbitralnym nakazom władzy. Póki co mamy większą swobodę i autonomię, ale nie umiem powiedzieć, czy tak będzie zawsze.
Krystyna Starczewska – polonistka, filozofka, etyczka i pedagog. Współtwórczyni Zespołu Społecznych Szkół Ogólnokształcących „Bednarska”. Prezeska Krajowego Forum Oświaty Niepublicznej.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.