Stworzyła pierwszą w wolnej Polsce społeczną szkołę: z filozofią w programie nauczania, uczniowską demokracją, pulą miejsc dla niezamożnych lub imigranckich uczniów i egzaminem wstępnym rozpoczynającym się od pytania „czym się interesujesz”. Gdyby żył Korczak, sam by pewnie założył tę szkołę.
– Tylko niech pani nie pisze o niej, że jest dobra – zastrzega „Jaś/Piotruś” Laskowski, były uczeń Krystyny Starczewskiej, pierwszy dyrektor Liceum Humanistycznego im. Jacka Kuronia. Tą dobrocią to już załatwiono Kuronia i Korczaka.
– To jaka jest?
– Nieuchwytna. Niuansowa. Wizjonerska. Rozumiem, że przydałyby się pani historie, ale anegdoty ją spłycają.
Spotykamy się w gimnazjum na Raszyńskiej, jednego z „terytoriów Rzeczypospolitej Szkolnej”, edukacyjnego opus magnum Krystyny Starczewskiej, dr filozofii, opozycjonistki, twórczyni programu pierwszego społecznego liceum na ul. Bednarskiej. Pani dyrektor wyraźnie mówi, że ma na spotkanie pół godziny, ale po upływie czterdziestu minut nie wygania. Nie dziwi to Jana Wróbla, dyrektora Liceum „Bednarska”, który Rzeczpospolitą Szkolną ze Starczewską zakładał.
– Dziewięćdziesiąt procent spotkań odbywało się u Krystyny w domu. Jedyne, co nam przeszkadzało, to telefon. Wyjmowaliśmy wtyczkę z gniazdka, kiedy nie widziała tego gospodyni.
– Dlaczego?
– Bo Krystyna nie ma takiej siły, żeby podnieść słuchawkę i powiedzieć: „nie mam czasu, proszę zadzwonić za trzy godziny, bo jestem zajęta”. To byłoby wulgarne. Tak, walka między telefonem a zgromadzonymi gośćmi utkwiła mi dobrze w pamięci.
W domu Krystyny Starczewskiej, wówczas już opozycjonistki, członkini KOR-u i otoczonej nimbem pedagog wykuł się pomysł na społeczną, a dziś – niepubliczną – szkołę: z filozofią w programie nauczania, uczniowską demokracją, dyrektorską pulą miejsc dla niezamożnych lub imigranckich uczniów, i egzaminem wstępnym rozpoczynającym się od pytania „czym się interesujesz”. Gdyby żył Korczak, sam by pewnie założył tę szkołę.
Bogusławska się rozczarowała
„Bednarską” wymyśliła w opozycji do własnej: zetempowskiej i zideologizowanej. Męczyli się w niej nauczyciele starej daty, ale Krystyna, wówczas Bogusławska, uwierzyła, że bliskie jej idee równości i braterstwa będzie realizować Związek Młodzieży Polskiej. Do czasu, kiedy na zetempowskim obozie jedna z koleżanek weszła w romans z instruktorem. Lowelas-aktywista oznajmił następnego dnia publicznie, że młoda pionierka „planuje zamach na towarzysza Stalina”. Powiedziała mianowicie: „życzę mu, żeby zdechł”. ZMP-wcy zarządzili głosowanie nad oddaniem piętnastoletniej zamachowczyni w ręce milicji. Przeprowadzono je dwukrotnie, bo za pierwszym razem młodzi aktywiści, w tym Krystyna Bogusławska, nie zrozumieli, że mogą pójść siedzieć za współudział . Tajniacy w cywilu wytłumaczyli to Krystynie i innym przed reasumpcją głosowania.
Od tamtej pory Krystyna Starczewska już zawsze odmawia: donoszenia na nauczycielkę polskiego – lata 60., postawienia dwój piątkowym uczennicom na maturze z polskiego – 1967, podpisania esbeckiej zgody na współpracę – 1987 oraz podpisania oświadczenia lustracyjnego – 2007, kiedy jej z kolei wolna Polska grozi zwolnieniem ze szkoły.
W PRL-u płazem uszło jej tylko wystąpienie z ZMP: w gazetce Związku napiszą, że „Bogusławska się rozczarowała”. Dziesięć lat później to ona rozczaruje system. Postawi dwie maturalne piątki za prace, które sekretarz uzna za antysystemowe i każe wstawić tróje. Za odmowę wykonania polecenia służbowego i ostentacyjne łamanie prawa Starczewska straci prawo wykonywania zawodu. „Bednarska” powstaje zatem nie tylko ze sprzeciwu na system, z chęci powrotu do inteligenckich wartości przedwojennej szkoły, ale z potwornego pragnienia powrotu do zawodu.
Pomysł z filozofią nie przejdzie
Do klasy szkolnej wejdzie ponownie dopiero we własnej szkole na zajęcia z filozofii. Za to w wielkim stylu: większość jej byłych uczniów mówi, że ich ukształtowała. „Bednarska” socjalizuje do społeczeństwa obywatelskiego, wychowuje obywateli, społeczników, często nauczycieli. Część byłych uczniów Starczewskiej dziś sama uczy w szkole. Do partii byłby z nich kiepski zaciąg, bo pani dyrektor obecnej polityki nie ceni. Mówi, że to cyrk. Do szkół wprowadziłaby systemowo tzw. małą maturę i filozofię.
– Krystyna jest zdania, że uczniowie potrzebują potężnych humanistycznych narzędzi do myślenia – mówi Piotr Laskowski. – Ale ten Krystyny pomysł nie przebija się łatwo.
– Dlaczego?
– Bo się władzy nie opłacają myślący obywatele.
– To nieprawda – nie zgadza się Krystyna Starczewska. – Władza to też obywatele. To nauczyciele kształcą się we własnej specjalności, a nie w kwestiach wychowawczych.
Edukacyjna wiosna
Było kilka dat i miejsc, w których pojawiał się pomysł na tę autorską, niepubliczną szkołę. Pani dyrektor wspomina o Zespole Oświaty Niezależnej, gdzie w 1987 roku dyskutowano, jak mogłaby wyglądać szkoła, gdyby ją można samemu założyć. Łukasz Ługowski, dziś dyrektor podwarszawskiego publicznego liceum, tzw. "Kąta", mówi, że pomysł dyskutowano wcześniej.
– Najpierw się spotkaliśmy w stowarzyszeniu pomagającym uczniom – wspomina. – Krysia tam walczyła przede wszystkim z nauczycielską arogancją: postulowała, żeby nie wieszać krzyży, skoro je uczniowie wieszają, zadośćuczynić za uderzenie ucznia, wyjaśniać, jeśli nauczyciel za dużo obiecał. A potem, jeszcze przy pierwszej Solidarności, tuż po porozumieniach podpisywanych grubym długopisem Wałęsy, przeżyliśmy z Krystyną pierwszą edukacyjną wiosnę.
Solidarnościowy zespół negocjacyjny ds. edukacji wytargował wtedy tworzenie klas autorskich.
Społeczne jest cool
Druga wiosna edukacji społecznej przyszła w 1988 roku.
– Krystyna nie ostatni raz w życiu miała trafną intuicję, że system, który nie dopuszcza do tworzenia szkolnictwa niepublicznego, rozszczelni się i będzie na nie miejsce – wspomina Wróbel.
Założyła seminarium na Uniwersytecie poświęcone programowi szkoły społecznej. Jan Wróbel twierdzi, że słowo społeczne było wtedy cool, więc na seminarium przyjeżdżali ludzie z całej Polski, głównie rodzice uczniów niezadowolonych z systemu publicznej edukacji i nauczyciele chcący w szkole pracować. W tym zespole, który generalnie tworzył chwilę potem Unię Demokratyczną i był związany z KOR-em, był też Jan Wróbel, związany wówczas z Ruchem Młodej Polski, czyli z prawicą narodową.
– Sytuacja była delikatna i dobrze świadczyła o Krystynie. Słowo endecja dla ludzi, którzy tworzyli wówczas opozycję, oznaczało coś takiego jak agent WSI dla Macierewicza. Tylko że różnica między Macierewiczem a Starczewską jest taka, że ona uznała, że bycie takim rarogiem – młodym prawicowcem, jest dobre dla tworzenia zespołu szkolnego. Więc moje akcje stały wysoko.
Z tym zespołem w 1989 roku założyła I Społeczne Liceum Ogólnokształcące, które po rozwiązaniu się PZPR przeniosło się do partyjnego budynku przy ul. Bednarskiej.
Jakaś pestka
Ten KOR-wski, antysystemowy zespół przyjął do szkoły osobę z rodziny wysokiego urzędnika władz komunistycznych.
– To był dla naszego środowiska sprawdzian – mówi Wróbel. – Krystyna hołduje zasadzie, że szkoła ma przeciwdziałać dyskryminacji w ogóle, a nie w szczególe.
Kilku rozmówców podkreśla, że Krystyna Starczewska jest na wskroś korczakowska. Jeśli własne reguły trzeba nagiąć dla dobra dziecka, nagina. Pula darmowych miejsc na „Bednarskiej” rozchodzi się na dzieci emigranckie lub niezamożne. W pracy liczy się nie warsztat, a kontakt.
Dodaje jednak: – Krystyna twierdzi, że inteligencja jeszcze nigdy nie zaszkodziła nauczycielowi. Ale decyduje inteligencja emocjonalna. Są wędkarze, którzy wiedzą, gdzie są ryby i są tacy, którzy łowią na pusto. Dobry nauczyciel według Krystyny to taki, który wie, gdzie łowić.
– Nie pamiętam, żeby zrobiła coś w złości – mówi Jaś-Piotruś, wspominając szkolne czasy. – Pamiętam, mieliśmy na Bednarskiej salę kinową, w której, kiedy już naprawdę spadał nam poziom samodyscypliny, Krystyna cierpliwie tłumaczyła, dlaczego nie bawimy się w policjantów i złodziei. Robiła to z wdziękiem i potężną skutecznością.
– Ona bardzo stara się każdego zrozumieć i myślę, że czasem gorzej na tym wychodzi – mówi Ewa Rutkowska, nauczycielka filozofii w „Bednarskiej”.
– Ale ma rys pewnej niezłomności – dodaje Jan Wróbel. – Jest w niej coś takiego, czego się już nie rozgryza, jakaś – jak w powieści Anki Kowalskiej – "pestka".
Źródło: inf. własna (ngo.pl)