Każdy przypadek śmierci dziecka pod lupę. Fundacja Dajemy Dzieciom Siłę wraca z propozycją wprowadzenia w Polsce procedur Serious Case Reviews
– Staranna analiza każdego śmiertelnego przypadku krzywdzenia dzieci pozwoli zapobiec takim tragediom w przyszłości – przekonuje Renata Szredzińska z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę. System Serious Case Reviews przyniósł już efekty w Wielkiej Brytanii, gdzie udało się dzięki temu wyeliminować ponad 90 procent przypadków śmierci dzieci. Temat ustawowego wprowadzenia nowych procedur powrócił po tragicznej śmierci ośmioletniego Kamila z Częstochowy, maltretowanego przez ojczyma.
Magdalena Wroczyńska, ngo.pl: – Czym jest Serious Case Review?
Renata Szredzińska z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę: –To procedura systemowych analiz śmiertelnych przypadków krzywdzenia dzieci, wymyślona i wprowadzona w Wielkiej Brytanii. W Polsce każdego roku umiera z powodu przemocy 30-40 dzieci. Tak jest od lat i te liczby nie spadają. Oznacza to, że działania podejmowane do tej pory nie zapobiegają kolejnym tragediom.
Nasz postulat dotyczy analizowania przypadków śmierci dzieci w sposób komplementarny do działań prokuratury. Prokuratura będzie wykonywała swoje zadania, czyli prowadziła postępowania, żeby ukarać sprawców, a w razie udowodnionego niedopełnienia obowiązków służbowych, wyciągnie konsekwencje wobec przedstawicieli służb publicznych.
Nam chodzi jednak o zadanie pytania: nawet jeśli ktoś nie dopełnił obowiązków, to z czego to wynika. Jeżeli okazuje się, że asystent rodziny nie wyłapał w niej żadnych niepokojących sygnałów, to dlaczego tak się stało? Czy jest za słabo przeszkolony, czy nie ma narzędzi, pozwalających poskładać wszystkie informacje w jedną całość? Czy może komuś to zgłosił, tylko na przykład był tak młody, że mu nie uwierzono? Bo jak zaczniemy sprawdzać te prawdziwe przyczyny, to uda nam się wyłapać błędy systemowe, niedopracowane procedury, czy niedostatki w szkoleniach. Problemem może też być to, jak rekrutujemy osoby do tej pracy, jak wynagradzamy, superwizujemy, jak im organizujemy pracę. Wciąż jednak jest to ten sam kawałek: o procedurach, przepisach, o działaniu państwa.
Czyli tu nie chodzi o szukanie winnych?
– Nie, ta analiza nie ma wskazywać winnych, bo od tego jest prokuratura. Chodzi o dociekanie prawdziwych przyczyn i wyciągnięcie wniosków, co i dlaczego nie zadziałało, a następnie znalezienie rozwiązania, żeby te luki i błędy próbować wyeliminować.
Proszę opowiedzieć, jak taka analiza przypadku działa w Wielkiej Brytanii?
–Pierwszy raport powstaje dla służb lokalnych, które były zaangażowane w dany przypadek. Chodzi o to, żeby te służby otrzymały wnioski, propozycje i rekomendacje poprawy w swoich placówkach. Organ, który nad wszystkim czuwa – w Wielkiej Brytanii jest to ministerstwo edukacji – ma prawo po sześciu miesiącach zwrócić się do tych instytucji i sprawdzić, czy te rekomendacje zostały wdrożone. Co zostało zrobione, żeby poprawić sytuację i wyeliminować luki, które zdiagnozowano.
Dodatkowo powołany został panel ekspertów, który raz na dwa lata przegląda te wszystkie raporty z poszczególnych lokalizacji i sprawdza, czy te przyczyny się powtarzają. Jeśli się powtarzają, to prawdopodobnie nie chodzi o problem pojedynczej instytucji w gminie X, tylko jest to problem ogólnokrajowy: w przepisach, w wytycznych, które być może są niejasne. I wtedy panel ekspertów przygotowuje raport zbiorczy już dla instytucji na poziomie centralnym, z rekomendacjami, jakie przepisy i procedury powinny się zmienić w kraju, żeby lokalne instytucje mogły sprawniej działać.
Nauka na błędach…
–Dokładnie. To jest właśnie nowoczesne państwo uczące się. Takie, które bezustannie ewaluuje swoje własne działania po to, żeby się stale poprawiać. Wprowadzenie takiego systemu nie przynosi błyskawicznych efektów, ale poprawa następuje z czasem. U nas nie wykonujemy tej pracy.
Ginie kolejne dziecko i na znalezieniu sprawców i – ośmieliłabym się powiedzieć – kozłów ofiarnych w instytucjach, kończymy procedowanie. Nic się dalej nie zmienia i po kilku tygodniach mamy kolejną śmierć dziecka. Dlatego też postulowaliśmy, żeby w Polsce takie rozwiązanie przyjąć, bo z czasem mogłoby ono wyeliminować lub znacząco zmniejszyć liczbę przypadków śmierci dzieci.
Czy procedura Serious Case Review miałaby dotyczyć jedynie przypadków zakończonych śmiercią dziecka? A co z pobiciami, maltretowaniem?
– W Wielkiej Brytanii taka analiza jest przeprowadzana w każdym przypadku śmiertelnym i w każdym przypadku poważnym, na przykład, gdy dziecko musi być hospitalizowane. Hospitalizacja – według tego systemu – też wskazuje na to, że służby nie zadziałały na czas i nie powstrzymały przemocy.
Czy wprowadzenie w Wielkiej Brytanii procedur analizujących poszczególne tragiczne zdarzenia, przełożyło się na statystyki?
– Tak! Po wprowadzeniu Serious Case Reviews w Wielkiej Brytanii o ponad 80 procent zmniejszyła się liczba śmiertelnych przypadków w tych rodzinach, które były już objęte pomocą społeczną.
Jeszcze kilkanaście lat temu na wyspach były przypadki analogiczne do sprawy Kamila. Przypadki, które wyraźnie pokazywały, że system zawodzi. I to stało się przyczynkiem do zmiany podejścia, przekonania, że muszą się zacząć uczyć i wyciągać wnioski. Zaproponowaliśmy to samo. Na razie bez skutku.
W myśl Waszej propozycji, jaki organ państwowy miałby się zająć wdrażaniem i kontrolowaniem procedur Serious Case Review?
–W polskim systemie prawnym idealną instytucją do tego byłby Rzecznik Praw Dziecka, który posiada w naszym kraju szerokie kompetencje, nadane ustawą. Ale może to być również Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej, czy Ministerstwo Sprawiedliwości. Ważne, żeby ta instytucja, analizowała sprawę całościowo, nie skupiając się tylko na niektórych aspektach.
W 2019 roku pod petycją, dotyczącą wprowadzenia procedur Serious Case Review, Fundacja Dajemy Dzieciom siłę zebrała ponad 22 tysiące podpisów. Jak potoczyły się losy tej propozycji?
– Do prac nad ustawą zaprosiliśmy Prezydenta RP, który szybko i pozytywnie zareagował. Pracownicy Kancelarii Prezydenta we współpracy z nasza Fundacją przygotowali, naszym zdaniem, bardzo dobry projekt ustawy. Z nieznanych nam powodów, pan Prezydent nie zdecydował się jednak złożyć go w parlamencie. Podjęliśmy więc rozmowy z samym Rzecznikiem Praw Dziecka.. Wtedy nie było już mowy o ustawie, bo rzecznik nie ma inicjatywy ustawodawczej. Pan rzecznik przekonywał nas jednak, że być może droga parlamentarna nie jest potrzebna, bo on ma wystarczające uprawnienia nadane już istniejącą ustawą. Czyli, że wystarczy tylko wydanie wewnętrznych zarządzeń w jego biurze i procedura analizowania śmiertelnych przypadków krzywdzenia dzieci zostanie wprowadzona. Pracowaliśmy nad tym z prawnikami Rzecznika Praw Dziecka i wkrótce zarządzenie było już gotowe. Wydawało nam się, że wszystko uzgodniliśmy. A potem nastała cisza. Nie wiemy, co się stało, ale od lipca 2022 roku pan rzecznik nie udzielił nam już żadnych informacji – nie odbiera telefonu, nie odpowiada ani na maile, ani na oficjalne pisma.
Tymczasem po ostatniej tragedii, minister sprawiedliwości zapowiedział podwyższenie kar dla sprawców tego przestępstw. Czy to może być sposób na ograniczenie tego typu zdarzeń?
–Nie uważam, żeby zaostrzenie kar cokolwiek zmieniło. Zresztą to nie tylko mój pogląd. Zostało udowodnione naukowo, że surowość kary nie ma tu nic do rzeczy. Istotniejsza jest jej nieuchronność. Te wszystkie zapowiedzi surowszych kar to takie populistyczne wyjście naprzeciw oczekiwaniom sprawiedliwości społecznej. Bo ludzie chcą, żeby sprawców ukarać – wszyscy jesteśmy poruszeni kolejnym dziecięcym dramatem. Tyle, że to nic nie zmieni. Za kilka tygodni z tych samych przyczyn zginie kolejne dziecko.
A co z opiniami, że „system się sprawdza, ale zawinili ludzie”? Mówił o tym między innymi Rzecznik Praw Dziecka.
–Nie przekonuje mnie to. Za każdym razem jest to samo wytłumaczenie: system dobry, ale ludzie nie działają. System przecież właśnie tworzą ludzie. Jeśli mamy ludzi takich, a nie innych, to znaczy, że albo ich źle rekrutujemy, albo źle szkolimy, albo źle im organizujemy pracę, również na poziomie przepisów. Jeśli za każdym razem jest takie tłumaczenie, to znaczy, że nam ludzie systemowo zawodzą.
Jakim społeczeństwem jesteśmy, jeśli chodzi o reagowanie na objawy przemocy wobec dzieci? Zwracamy uwagę na niepokojące sygnały?
–Badania społeczne pokazują, że część obywateli reaguje na podejrzenie przemocy wobec dzieci. Niestety znaczna też grupa pozostaje bierna, około 40 procent. To ci, którzy twierdzą, że byli świadkami takich sytuacji i nie podjęli żadnej reakcji. Większość z tych osób twierdzi, że nie wie jak zareagować. Mogłyby tu pomóc szerokie kampanie edukacyjne, których niestety nasze rządy od dawna nie prowadziły. Takie kampanie mogłyby pokazać, jak reagować i kogo informować. Są też jednak ludzie, którzy nie reagują w podobnych sytuacjach, gdyż uważają, że wychowanie dziecka, w tym stosowanie przemocy, to wewnętrzna sprawa rodziny. I to jest już trudniejsze do zmiany, choć z pewnością dałoby się to zrobić. Potrzebne byłoby wspólne stanowisko władz publicznych, żeby nikt nie relatywizował, że „klaps to nie przemoc”, albo „mnie bito i wyrosłem na wspaniałego człowieka”. Gdybyśmy wyeliminowali z ust prominentnych osób tego typu deklaracje publiczne, to na pewno mogłoby to stopniowo przyczynić się do zmiany przekonań w społeczeństwie.
Jesteśmy świadkami, jak rodzic daje dziecku klapsa na ulicy. Co powinniśmy zrobić?
–Podejść i spokojnie powiedzieć, że nie powinien tego robić, że w Polsce to nie jest dozwolone. Na tym etapie nie chodzi o to, żeby obwiniać, czy atakować tego rodzica, tylko przypomnieć mu o panujących zasadach. Możemy takiemu rodzicowi powiedzieć też, że są miejsca, gdzie może znaleźć pomoc, jeśli nie daje rady z panowaniem nad złością wobec dziecka. Chodzi jednak o to, żeby dać mu do zrozumienia, że to jest nieakceptowalne. Bo to, czym się karmi przemoc, to obojętność. Jeśli rodzic bije dziecko na ulicy i nikt mu nie zwraca na to uwagi, to znaczy, że można – nic takiego się przecież nie wydarzy. Można sobie wyobrazić, co się dzieje za zamkniętymi drzwiami domu.
A jeśli słyszymy u sąsiadów notorycznie awantury i płacz dziecka?
– Niedawno była opisywana sytuacja domu, w którym matka krzyczała na trzylatka, a gdy się nie uspokajał, wystawiała go na kilka godzin na klatkę schodową. Zamykała drzwi od mieszkania i on tak stał sam na klatce schodowej. I to już jest sytuacja, w której oprócz zwrócenia uwagi, należałoby poinformować ośrodek pomocy społecznej, również anonimowo.
Ważne, żeby ten sygnał do ośrodka poszedł. Często spotykamy się z opinią, że „przecież to nic nie daje”. To nieprawda. Każdą taką skargę i informację ośrodek dokumentuje i wysyła kogoś na sprawdzenie. Może za pierwszym razem to nic nie da, bo pracownik socjalny dojdzie do wniosku, że to było jednorazowe. Ale my przecież nie wiemy, kto wcześniej składał skargi. Może jednak ta nasza jest kolejną i da pracownikowi socjalnemu wystarczające dowody do podjęcia bardziej stanowczych działań. Dlatego też nie bójmy się tych interwencji. Boimy się nieprzyjemności, że w relacjach sąsiedzkich się pogorszy. Pamiętajmy jednak, że jak my nie ochronimy tego dziecka, to go nikt nie ochroni, jeśli ono faktycznie w rodzinie jest krzywdzone.
Renata Szredzińska – neofilolożka i socjolożka. Współautorka publikacji naukowych i popularnonaukowych, a także programów edukacyjnych dotyczących ochrony dzieci przed krzywdzeniem. Członkini zarządu Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, odpowiada w fundacji m.in. za badania i ekspertyzy oraz rzecznictwo.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.