Etiopczycy na granicy. Kryzys, który prowadzi ludzi na szlak białoruski [wywiad]
Ze statystyk Straży Granicznej wynika, że w 2024 roku Etiopczycy – po obywatelach Ukrainy, Rosji i Białorusi – byli tymi, którzy najczęściej ubiegali się o ochronę międzynarodową w Polsce. Z kolei dane Stowarzyszenia „We are Monitoring" pokazują, że obywatele Etiopii, zaraz po obywatelach Somalii, to osoby, które najczęściej próbowały dostać się do Polski przez granicę polsko-białoruską. Co powoduje, że ludzie uciekają z tego kraju? Opowiada Kinga Turkowska – afrykanistka, etiopistka z Uniwersytetu Warszawskiego.
Od 2021 roku trwa kryzys humanitarny na granicy polsko-białoruskiej. To wtedy reżim Aleksandra Łukaszenki zaczął celowo kierować migrantów i migrantki – głównie z Bliskiego Wschodu i Afryki – na granice Białorusi z Litwą, Łotwą i Polską, traktując migrację jako element presji politycznej na Unię Europejską. Polska odpowiedziała pushbackami, czyli wypychaniem uchodźców z powrotem na stronę białoruską – co trwa do dziś, mimo licznych głosów krytyki ze strony organizacji praw człowieka. W marcu 2025 roku wprowadzono możliwość zawieszenia prawa do ochrony międzynarodowej oraz skorzystano z tego prawa po raz pierwszy.
Z danych Stowarzyszenia „We are Monitoring” wynika, że od sierpnia 2021 roku w strefie przygranicznej zginęło co najmniej 97 osób, a tylko w 2024 roku – 15 osób. W tym samym okresie zarejestrowano 11 293 pushbacki z Polski do Białorusi, obejmując wiele osób z grup wrażliwych (m.in. dzieci, osoby chore).
Kraj kontrastów i tlących się konfliktów
Małgorzata Łojkowska, ngo.pl: – Jak można opisać obecną sytuację polityczną i społeczną w Etiopii?
Kinga Turkowska, etiopistka, Uniwersytet Warszawski: – Etiopia to drugi pod względem liczby ludności kraj w Afryce – populacja przekracza dziś 120 milionów i szybko wzrasta. Tak duża liczba mieszkańców generuje pewne wyzwania. To również ogromny kraj – trzy razy większy niż Polska.
Władze bardzo chcą pokazać światu, że Etiopia się rozwija.
Celem premiera Abiy’ego Ahmeda Alego jest to, żeby goście, którzy przyjeżdżają do Etiopii, widzieli kraj nowoczesny, który nie odbiega niczym od państw bardziej rozwiniętych gospodarczo. Jego ambicją jest przekształcenie Addis Abeby w afrykański odpowiednik Dubaju. Ale stolica jest miejscem wyjątkowym, różni się i zawsze różniła się od Etiopii prowincjonalnej. Kiedy wyjedziemy ze stolicy, widzimy, że życie ludzi wygląda zupełnie inaczej.
Na wsiach, gdzie mieszka większość Etiopczyków, żyje się bardzo ciężko. Rolnictwo to nadal główne zajęcie i źródło utrzymania mieszkańców.
Niestety w wielu miejscach w kraju trwają konflikty zbrojne. Niedawno zakończyła się wojna w Tigraju (regionu na północy Etiopii, przy granicy z Erytreą – przyp. red.), ale sytuacja w regionie pozostaje napięta i nie można wykluczyć ponownego wybuchu walk. Od kilku miesięcy napięcie w regionie znów rośnie.
Natomiast w 2023 roku zaczął się konflikt w regionie Amhara. Działają tam grupy zbrojne - Fano, które sprzeciwiają się rządowi centralnemu, ale równocześnie walczą między sobą. Na miejscu stacjonują siły rządowe, dochodzi także do nalotów dronami, które są bardzo często wykorzystywane w tej wojnie. Życie ludzi nie toczy się normalnie – dzieci nie chodzą do szkoły już drugi rok.
Porozmawiajmy o Tigraju. Jakie były przyczyny konfliktu i jakie są jego konsekwencje dla ludności cywilnej?
– Warto na początek wspomnieć, że Tigraj to region górzysty i w niektórych swoich obszarach nieprzystępny. Większość regionu znajduje się na płaskowyżu i ze względu na uwarunkowania klimatyczne i przyrodnicze, życie tutaj jest znacznie trudniejsze niż na przykład na południu Etiopii, gdzie jest inny klimat, więcej zieleni, a co za tym idzie, lepsze warunki dla rolnictwa. W porze suchej krajobraz Tigraju wygląda jak półpustynia.
Wojna w Tigraju: przyczyny, konsekwencje i trudna prawda
Przyczyny konfliktu w Tigraju są skomplikowane. Po 1991 roku Etiopią rządziły tigrajskie elity. W 2018 roku nastąpiły przemiany polityczne, w wyniku których do władzy doszła inna grupa, a Tigrajczycy zostali od niej odsunięci. To spowodowało konflikty, walkę o władzę i o różne zasoby, które były z tą władzą związane. Wszystko to było doprawione sosem nacjonalizmu i postulatami niepodległości dla tej prowincji. Tigrajczykom nie podobało się także to, że Abiy Ahmed nawiązał przyjacielskie stosunki z wcześniej wrogim państwem – Erytreą.
W listopadzie 2020 roku wybuchł konflikt zbrojny, w którym rząd w Addis Abebie wspierany był militarnie przez Erytreę. Przez pierwsze miesiące wojny premier zaprzeczał obecności wojsk erytrejskich w Tigraju. Trudno było to zweryfikować, bo prowincja była całkowicie odcięta od świata, nie działały telefony, nie działał internet, bankowość, a o wpuszczeniu zagranicznych czy niezależnych dziennikarzy w ogóle nie mogło być mowy.
Czy te postulaty, żeby Tigraj oddzielił się od Etiopii, były ważnym powodem tych walk?
– Nie, choć przez pewien czas wykorzystywano to propagandowo. Oczywiście są różne głosy w Etiopii, że kraj powinien się podzielić na kilka różnych państw, ale to jest tylko jedna z narracji. Etiopia jest państwem federacyjnym, w którym podział administracyjny opiera się głównie na kryterium etnicznym. Każdy z regionów posiada autonomię na przykład w zakresie polityki językowej.
W historii Etiopii można zobaczyć pewną regułę, że po okresie centralizacji władzy następuje decentralizacja, a potem znów centralizacja. Można zaryzykować stwierdzenie, że w ostatnim czasie następuje centralizacja, po ostatnich dwudziestu latach decentralizacji.
Elity z takich prowincji jak Amhara, czy Tigraj niekoniecznie chcą podlegać elitom, które rządzą w Addis Ababie. I to też jest jedna z przyczyn konfliktu w regionie Amhara i Tigray.
Dlaczego Erytrea zaangażowała się w ten konflikt?
– Te motywacje były złożone. Erytrea, a właściwie prezydent Erytrei Isajas Afewerki, od lat dąży do osłabienia Etiopii i destabilizacji tego państwa. Ważna była także chęć rewanżu – dwadzieścia lat wcześniej Erytrea przegrała wojnę graniczną z Etiopią, a przypomnijmy, że Etiopia była wtedy rządzona właśnie przez Tigrajczyków.
Erytrea jest także jednym z najbardziej zmilitaryzowanych państw na świecie, obowiązkowa, wieloletnia służba wojskowa obejmuje praktycznie całe społeczeństwo. Erytrejczycy są cały czas szkoleni są do tego, żeby brać udział w wojnie, więc kiedy pojawiła się możliwość wzięcia udziału w działaniach wojennych - Erytrea po prostu z niej skorzystała. Należy też wspomnieć o skali rabunków, jakich dopuszczali się żołnierze erytrejscy, z Tigraju wywożono po prostu wszystko, co się dało.
Jak przebiegały działania wojenne?
– Do niedawna każdy z regionów Etiopii posiadał swoje własne wojska. W Tigraju były to Tigray Defense Forces (TDF), które stanęły do walki z wojskami rządowymi. Ludność cywilna uciekała w góry. Mój znajomy ze swoją dwuletnią córeczką ukrywał się tam przez trzy miesiące.
Zanim większość Tigraj została zajęta przez rząd, minęło kilka tygodni. Wiele terenów jest tam górzystych i trudnodostępnych. Są to idealne warunki do ukrywania się i rzeczywiście wojska tigrajskie prowadziły stamtąd wojnę partyzancką. W czerwcu 2021 roku Tigrajczycy rozpoczęli ofensywę, która wywołała panikę w Addis Abebie. Doszło wtedy nawet do ewakuacji ambasad krajów europejskich. Jednak kilka tygodni później Tigrajczycy musieli przejść do defensywy. W 2022 roku konflikt tlił się i ostatecznie doszło do porozumienia pokojowego w Kapsztadzie.
Wojska Erytrejskie w trakcie tej wojny zajęły natomiast Tigraj od północy i do dzisiaj niektóre z tych terenów nie wróciły do Etiopii. Ludzie, którzy tam mieszkali musieli się przenieść, albo zostać, mimo braku chęci, obywatelami Erytrei.
Jakie były konsekwencje konfliktu w Tigraj?
– Szacuje się, że liczba ofiar sięga pół miliona, choć prawdziwe liczby są trudne do ustalenia ze względu na wielomiesięczną izolację regionu. Ogromna skala przemocy seksualnej. Cierpienie całych rodzin, wiele osób trwale okaleczonych. Ogromne przesiedlenia – ludzie do dzisiaj nie wrócili do swoich domów.
Mówimy tu szczególnie o zachodzie tego regionu, który został włączony do prowincji Amhara. Część osób, które musiały opuścić ten region do dziś mieszka w obozach dla uchodźców na terenie Tigray. Część uciekła do Sudanu – gdzie też trwa obecnie krwawa wojna.
Wojna spowodowała także zapaść gospodarczą i ogromne straty w infrastrukturze. Kiedy byłam w Tigraj w lutym 2024, spotkałam osoby, które wciąż nie dostawały pensji, mimo że oficjalnie były pracownikami administracji centralnej.
Wojna przyniosła też straty, jeżeli chodzi o dziedzictwo kulturowe. Tigraj jest bardzo bogaty w zabytki archeologiczne, są tam wykute w skale kościoły i klasztory, niektóre liczą sobie półtora tysiąca lat. Znajduje się tam także jeden z pierwszych meczetów na kontynencie afrykańskim. Niestety wiele z tych obiektów zostało zbombardowanych.
Jak to się stało, że część Tigraju zaczęła być częścią Amhary?
– W listopadzie 2020 roku oddziały Fano, wspierające wówczas armię rządową, zajęły część zachodniego Tigraju. Zgodnie z porozumieniem pokojowym z Kapsztadu miały się wycofać – jednak do dziś tego nie zrobiły. Ryzyko ponownego konfliktu w Tigraj jest spowodowane między innymi tym, że te punkty porozumienia pokojowego nie zostały wciąż wypełnione. Minęło dwa i pół roku, a ludzie nadal nie wrócili do swoich domów.
Amhara i Oromia: nowe ogniska napięć
A jak wygląda sytuacja w Amharze? Czym różni się konflikt w Amharze od konfliktu w Tigraj?
– Istotne jest to, że – mówiąc w uproszczeniu – w XX wieku Amharowie byli najważniejszą grupą etniczną, która budowała współczesną Etiopię, pełnili najważniejszą rolę w państwie. Ale po roku 1991 utracili władzę na rzecz Tigrajczyków_,_ z czym nie mogli się pogodzić – mówię tutaj o elitach politycznych.
Gdy w 2018 roku Abiy Achmet Ali doszedł do władzy, przed Amharami pojawiła się szansa na to, żeby wspólnie z nim wystąpić przeciwko Tigrajczykom. Kiedy zaczął się konflikt w Tigraj, zajęli część tego regionu – obszary żyzne, więc ważne dla rolnictwa.
Natomiast, kiedy doszło do zawieszenia broni, postanowiona, aby region zachodniego Tigraj oddać z powrotem Tigrajczykom, na co Amharowie absolutnie nie chcą się zgodzić. Pojawiło się też ogólne niezadowolenie z władz centralnych.
Obecnie sytuacja wygląda tak, że oddziały Fano, toczą walki z rządem centralnym. W tej chwili konflikt toczy się wokół miasta Gonder. Kilka dni temu widziałam doniesienia, że znowu trwały tam walki. Do bombardowań wykorzystywane są także drony.
Co ciekawe – i jednocześnie przewrotne – w maju, prezydent Abiy Achmed ekscytował się świetlnym pokazem dronów nad Addis Abebą. Z dronów została utworzona nawet jego twarz. Jak dotąd był to największy pokaz dronów w Etiopii. Jednocześnie drony sieją śmierć w regionie Amhara.
Niestety wojska Fano zaczynają również walczyć między sobą. To wszystko bardzo negatywnie, jak się można domyśleć, wpływa na ludność. Niestety nie ma zbyt wiele informacji, a te, które się pojawiają, trudno zweryfikować.
Czy ludność wspiera Fano?
– Wielu ludzi po prostu chce spokojnie żyć i uprawiać ziemię. Jednak, jeśli sąsiad, syn czy nauczyciel należy do Fano – trudno nie udzielić wsparcia. Niestety, skutkuje to akcjami odwetowymi – były przypadki bombardowania całych wiosek.
Dochodzi też do przymusowych poborów do oddziałów. Młodzież wraca ze szkoły i przychodzi wojsko rządowe albo bojówki i ich zabierają.
Życie w cieniu konfliktu
A co z regionem Oromia?
– W regionie Oromia również jest niespokojnie. Działają tam oddziały zbrojne – OLA - Shene (Oromo Liberation Army), która sprzeciwia się rządowi centralnemu. Co jakiś czas przeprowadzają ataki w różnych częściach Oromii, zdarza się, że także na obrzeżach Adis Abeby.
Do tego dochodzi również do walk między Fano a OLA na granicy regionów Amhara i Oromia.
Czy w innych regionach też jest niebezpiecznie?
– Jest jeszcze Ogaden. To region, który dąży z kolei do tego, aby się przyłączyć do Somalii. Jeżeli chodzi o południe Etiopii, to z rzadka dochodzi tam do lokalnych konfliktów etnicznych, choć o mniejszej skali.
Bardzo napięta sytuacja jest za to przy granicy z Sudanem. Są tam ogromne obozy dla uchodźców. W jednym z nich – w mieście granicznym Metemma – pracował znajomy Etiopczyk. Niedawno stracił pracę z powodu zatrzymania amerykańskiego finansowania przez prezydenta Trumpa. Jednak zanim do tego doszło, był stamtąd kilka razy ewakuowany, gdyż różne bojówki nacierały na obozy dla uchodźców. Grupy zbrojne z Sudanu i Amhary szukały w obozach żywności i innych zasobów.
Dodam jeszcze, że dużo się zmieniło, jeżeli chodzi o ogólne poczucie bezpieczeństwa. W 2013 roku zjechałam niemal całą Etiopię, poruszając się lokalna komunikacją. Było całkiem spokojnie. W tej chwili Etiopczycy boją się nawet jechać z Addis Ababa do Bahir Daru, bo w połowie drogi dochodzi do porwań podróżnych. Ludzie są przetrzymywani, dopóki rodziny ich nie wykupią. Ogólnie jest więc bardzo niebezpiecznie.
Jeszcze kilka lat temu Etiopia była bardzo atrakcyjnym turystycznie miejscem i trzeba przyznać, że jest to kraj z ogromnym potencjałem. Przyjeżdżało tu wielu wielbicieli przyrody – bo ta jest w Etiopii unikatowa – czy osoby zainteresowane wschodnim chrześcijaństwem. To piękny kraj, bardzo bogaty kulturowo.
Mówiła Pani o Fano, o OLA. Co właściwie te grupy, które walczą z rządem, uznałyby za swój sukces?
– Jeśli chodzi o przywódców Fano, to chcieliby – mówiąc w uproszczeniu – przejąć z powrotem władzę w Etiopii lub przynajmniej mieć większy udział w rządzeniu. Chcieliby też, żeby Etiopia była bardziej scentralizowana, ale oczywiście pod ich kierownictwem.
Jeżeli chodzi o OLA, to ich zamierzeniem jest stworzenie niezależnego państwa – Oromi. Uważają, że byli wykorzystywani ekonomicznie przez Tigrajczyków i Amharów przez całe dekady.
Przyczyną tych konfliktów jest również brak perspektyw dla ludzi, którzy żyją na tych terenach. Można też mówić o pewnego rodzaju rozczarowaniu Abim Ahmedem Alim, który na samym początku, kiedy doszedł do władzy, uwolnił więźniów politycznych – przywódców różnych opozycyjnych grup. Wtedy także do Etiopii wrócili z emigracji między innymi przywódcy OLA Shene. A potem nastąpiła zmiana.
Mówiła Pani o etnicznym podziale kraju na regiony. Domyślam się, że w kraju, który ma taką strukturę, nie można po prostu opuścić region, w którym źle się dzieje i zamieszkać w innym?
– Nie, to tak nie działa. Przeprowadzka z jednego regionu do drugiego jest trudna z wielu powodów: językowych, politycznych, kulturowych. Oczywiście zdarzają się przypadki, że ktoś się przemieszcza – ludzie zazwyczaj jadą tam, gdzie jest lepsza sytuacja ekonomiczna, a taka jest w Addis Abebie.
Luksus i codzienne wyzwania w stolicy
Jak wygląda Addis Abeba?
– Stolica bardzo się rozbudowuje. Premier realizuje plan upiększania miasta, który nazywa się „Beautifying Shegger”. To ogromny projekt, w ramach którego wyburzane są całe dzielnice mieszkalne. W ich miejsce powstają nowoczesne biurowce, galerie handlowe oraz parki. Jest więc zauważalnie więcej zieleni, Green Legacy – to jedno z haseł politycznych premiera.
Abiy Ahmed jest zielonoświątkowcem, co niewątpliwie ma wpływ na jego sposób rządzenia. Na ulicach znaleźć można plakaty i instalacje z hasłami takimi, jak „pozytywne myślenie”, „sukces”, „radość”, czy „dobrobyt”. Nawet jego partia nazywa się Prosperity Party – Partia Dobrobytu.
Mogę tutaj podać jeszcze taki anegdotyczny przykład – w zeszłym roku weszło rozporządzenie, że właściciele budynków w Addis Abebie muszą ozdobić je lampami i dekoracjami świetlnymi. I faktycznie, kiedy teraz ląduje się w stolicy, to wita nas morze świateł. Również centrum miasta – obecnie puste, gdyż mieszkańców przesiedlono na przedmieścia – jest bardzo rozświetlone. Jeśli jednak wyjedziemy poza centrum, do dzielnic, gdzie faktycznie mieszkają ludzie, latarni jest zauważalnie mniej lub nie ma ich wcale. Zdarzają się też wyłączenia prądu. Innym problemem jest dostęp do wody. Większość mieszkańców stolicy ma dostęp do bieżącej wody raz w tygodniu.
Myślę, że Abiy naprawdę wierzy, że Etiopia zmierza w dobrym kierunku. Zresztą nie wszystko, co robi, jest złe. Mieszkańcy Addis sami mówią, że to wspaniale, że wreszcie mają piękne bulwary, ścieżki rowerowe, fontanny. Wiadomo, że lepiej się jeździ przez miasto, które jest bardziej uporządkowane, lepiej żyje się w nowoczesnym mieście. Widziałam na TikToku i Instagramie filmy, w których ludzie przyjeżdżający do Addis mówią: „Wow, jesteśmy w mieście, które niczym nie różni się od Nowego Jorku”.
Warto podkreślić, że wzrost gospodarczy w Etiopii przez kilka, kilkanaście ostatnich lat wynosił 10-11%, więc widać, że ta gospodarka rzeczywiście się rozwija. Tylko, że to się nie przekłada na poprawę życia przeciętnego Etiopczyka. Oczywiście, jeżeli porównamy sytuację sprzed 20 lat, to na pewno relatywnie żyje się lepiej, ale to jest ogólnoświatowy trend.
Wspomniała Pani wcześniej, że Abiy Ahmed początkowo wydawał się reformatorem. Wydawało się, że w Etiopii będzie więcej swobód obywatelskich i politycznych. Ale to chyba nie trwało długo?
– Tak, można powiedzieć, że kiedy premier objął władzę, zapanowała odwilż. Ale trwała tylko kilka miesięcy.
Oczywiście nadal są osoby, które popierają Abiego Ahmeda. On na początku dostał ogromny kredyt zaufania od ludzi, Etiopczycy go uwielbiali.
Cieszyli się także, że dzięki pokojowi z Erytreą, mogą spotkać się z rodziną stamtąd. Mówiłam wcześniej, że Tigrejczycy niechętnie patrzyli na zbliżenie Abiego Ahmeda z Izajasem Afewerki – prezydentem Eryrei, ale to, że mogli odwiedzić rodzinę, która mieszka w Asmarze, jak najbardziej ich cieszyło.
Jak wygląda dziś sytuacja dotycząca praw człowieka? Czy są jakiekolwiek niezależne media? Czy istnienie partii opozycyjnych jest wykluczone?
– Można założyć partię, ale nie jest wykluczone, że dwa dni później będzie się w więzieniu. W aresztach siedzą dziennikarze, ale też – na przykład – internetowi komicy. Jeden z nich trafił do aresztu za żarty o Abiym.
Nie można powiedzieć, żeby w Etiopii istniała wolność słowa. Etiopczycy są nauczeni, że raczej nie mówi się o pewnych sprawach publicznie. Nie rozmawia się o polityce z ludźmi, których się nie zna. To nie znaczy, że ludzie nie rozmawiają o polityce w ogóle – wręcz przeciwnie, wszyscy o tym mówią – ale robią to ostrożnie. Są podsłuchy, są szpiedzy. Internet jest kontrolowany.
Wspominała Pani o trudnej sytuacji ekonomicznej spowodowanej konfliktami w regionach. A jak to wygląda w całym kraju? Jakie są zarobki? Ile kosztują podstawowe produkty?
– Sytuacja gospodarcza jest naprawdę zła. Pracownik sekretariatu na uniwersytecie zarabia równowartość około 250 zł miesięcznie. Inżynier z doświadczeniem, czy menedżer – około 1600 zł miesięcznie. I to jest w miarę dobra pensja. Pensja nauczyciela szkoły podstawowej – 200 zł. Ceny podstawowych produktów bywają zaporowe – np. 5 litrów oleju kosztuje 50 złotych. Wszystko systematycznie drożeje.
Jeżeli ktoś został np. wysiedlony, stracił swój domu, to nie ma gdzie się podziać. Co prawda są budowane przez rząd nowe osiedla, ale żeby dostać takie mieszkanie, trzeba zapłacić wkład własny, który jest duży jak na etiopskie warunki (1 metr kwadratowy mieszkania to 1300 złotych). Ceny butów, ubrań, są niejednokrotnie wyższe niż w Polsce, a gorszej jakości, bo trafiają tam rzeczy z Chin produkowane na rynek afrykański.
Widać postępujące dramatycznie rozwarstwienie społeczne, które istniało również wcześniej, ale obecnie jest jeszcze bardziej zauważalne. Luksusowe samochody i mieszkania, a obok ludzie żyjący na krawędzi ubóstwa.
Historia spleciona z teraźniejszością
W ostatnim czasie w mediach pojawiły się informacje o napięciach granicznych między Etiopią a Erytreą. Na czym polega ten konflikt?
– Jest to pokłosie tego, że niektóre terytoria, które wcześniej należały do Etiopii, są wciąż pod okupacją Erytrei. W tej chwili nie można już mówić o „przyjaźni” między premierem Abiym Achmedem i Izajasem Afewerki. Sytuacja jest napięta, przede wszystkim z powodu dążeń Etiopi do przejęcia leżącego w Erytrei portu w Asabie nad Morzem Czerwonym.
Dodatkowo niektóre elity tigrajskie prowadzą obecnie rozmowy z Erytrejczykami. Trudno przewidzieć, w jakim kierunku rozwinie się sytuacja.
Ma to swoje korzenie w historii? W jaki sposób spleciona jest historia Etiopii i Erytrei?
– Mówiąc w wielkim skrócie – w okresie z Starożytności, tam, gdzie obecnie znajduje się Tigray i Erytrea, istniało państwo Aksum. Dało ono początek unikalnej kulturze Rogu Afryki. W okresie późniejszym, na tych obszarach powstało Cesarstwo Etiopskie. Należały do niego ziemie zajmowane przez ludność mówiącą w językach semickich oraz wyznające chrześcijaństwo. Obszary, na których znajduje się dzisiejsza Erytrea, podlegały wpływom arabskim i tureckim, ale w pewnych okresach stanowiły część Cesarstwa Etiopskiego lub były od niego zależne.
W XIX wieku pojawili się Włosi, a tereny nad Morzem Czerwonym stały się włoską kolonią – czyli właśnie Erytreą – w 1890 roku i pozostały nią aż do 1941. Po wycofaniu się Włochów prowincja ta została włączona do Etiopii – początkowo jako autonomiczny region, jednak w 1952 roku została silniej zintegrowana z państwem etiopskim. Spotykało się to z dużym sprzeciwem Erytrejczyków – zaczęły powstawać opozycyjne ruchy polityczne, które wkrótce przeszły do partyzantki. Od lat 70. XX wieku trwała tam regularna wojna. Dopiero w 1993 roku Erytrea uzyskała niepodległość.
Ale później znów doszło do wojny – w 1998 roku?
– Przyczyny znowu były skomplikowane i nie chciałabym ich spłycać. Z jednej strony były to kwestie gospodarcze, z drugiej – spór o granice między Etiopią a Erytreą, o tzw. „Grzebień Badme”. Ta nazwa nieprzypadkowa – rzeczywiście teren ten wygląda na mapie jak grzebień koguta. Walki trwały przez wiele miesięcy, zginęło około 120 tysięcy ludzi. Skończyły się w zasadzie niczym i w 2000 roku podpisano porozumienie pokojowe. Spór o ten fragment ziemi nadal trwa.
Dlaczego Etiopia nie chce ingerencji z zewnątrz?
Czy społeczność międzynarodowa może jakoś pomóc Etiopii? Czy możemy coś zrobić, żeby ludzie nie musieli uciekać z tego kraju?
– Żeby można było komuś pomóc, to ta osoba musi chcieć przyjąć taką pomoc. A Etiopia chce być niezależnym państwem. To wynika częściowo z narodowej dumy i poczucia wyjątkowości na kontynencie afrykańskim – Etiopia nigdy nie była kolonią, a Addis Abeba jest stolicą Unii Afrykańskiej. Etiopczycy nie są zainteresowani tym, żeby w ich wewnętrzne sprawy ktoś ingerował.
Kinga Turkowska – absolwentka historii i afrykanistyki na Uniwersytecie Warszawskim, etiopistka, archiwistka. W przeszłości aktywna w sektorze organizacji społecznych, gdzie koordynowała projekty skierowane do uchodźców. Prowadziła także warsztaty dla dzieci, młodzieży oraz seniorów dotyczące między innymi edukacji międzykulturowej. Doktorantka na Wydziale Orientalistycznym UW. Autorka artykułów dotyczących Etiopii. Interesuje się historią i kulturą współczesnej Etiopii, a zwłaszcza pamięcią historyczną w tym kraju.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.