Premier Tusk tłumaczy, że brakuje 80 miliardów złotych na projekty, takie jak asystencja osobista, a priorytetem są wydatki na obronność. Tymczasem pieniądze płyną szerokim strumieniem na TVP, dopłaty dla HoReCa, czy program skróconego tygodnia pracy. Czy faktycznie nie stać nas na wsparcie najsłabszych? Czy obietnice dla najsłabszych znów odchodzą w niepamięć?
Donald Tusk: „Nad asystencją też te prace trwają, ale muszę Wam powiedzieć też słowo prawdy o tym, co jest w tej chwili możliwe. My 5 procent PKB wydajemy na obronę. 1 procent PKB u nas na zbrojenia to jest ponad 40 miliardów złotych. Te 2 procent to jest 80 miliardów złotych, których w tej chwili nie mam na innego typu projekty. To nie jest ani ślepota, ani głupota, ani brak pozytywnego nastawienia, tylko ja też muszę działać w ramach poważnej odpowiedzialności za całość spraw państwowych, w tym te strumienie finansowe”.
Mam nadzieję, że słuszne poruszenie po wypowiedzi premiera odczytanej jako zagrożenie dla realizacji jednego z zapowiedzianych „100 konkretów na pierwsze 100 dni rządów” znacząco utrudni władzy całkowite wycofanie się obietnicy złożonej najsłabszym. Rządy się zmieniają, a ta grupa społeczna nadal jest na szarym końcu priorytetów, bo niezbyt liczna, niewystarczająco głośna, za mało wpływowa…
O zwiększonych wydatkach na obronność po rosyjskiej napaści na Ukrainę wiadomo było już wtedy, gdy powstawała lista wyborczych obietnic i nawet jeśli dopiero po wyborach nowa władza zweryfikowała faktyczny stan finansów publicznych, to najbardziej potrzebujący obywatele zasługują na lepsze potraktowanie niż takie skwitowanie ich niespecjalnie przecież wygórowanych potrzeb gdzieś na partyjnym spotkaniu z wyborcami – tymi, którzy zdołali na nie dotrzeć o własnych siłach.
W marcu tego roku pełnomocnik rządu ds. osób niepełnosprawnych i wiceszef Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej Łukasz Krasoń zapowiadał, że koszt ustawy w 2026 wyniesie 1 miliard złotych, w roku kolejnym – 3 miliardy złotych, by w ciągu 10 lat dobić do 80 miliardów złotych. Nawet jeśli docelowa kwota jest za wysoka i budżetu na nią nie stać, to ta zaplanowana na 2026 i 2027 rok wydaje się być do udźwignięcia przez państwo, które stać na dokładanie z rezerwy budżetowej ponad miliarda złotych na publiczną telewizję, choć w tych samych „100 konkretach” obiecano przeznaczenie środków przewidzianych na TVP na leczenie raka. Chorzy, podobnie jak niepełnosprawni czekają, ale na razie pieniądze płyną szerokim strumieniem do telewizji, która, choć pozornie w likwidacji, nadal z powodzeniem funkcjonuje jako medium partyjno-rządowe. Ten jeden miliard, jaki można zaoszczędzić na TVP wystarczyłby na cały rok finansowania asystencji osobistej i byłby to przynajmniej sensownie wydany publiczny grosz.
Prawie miliard złotych z rezerwy budżetowej rząd zamierzał przeznaczyć na pokrycie kosztów obniżenia składki zdrowotnej mikroprzedsiębiorcom, czyli osobom takim jak ja – prowadzącym jednoosobową działalność gospodarczą. Podobno składka zdrowotna dobija nasze biznesy, a przecież to my jesteśmy solą tej ziemi, wyrabiamy PKB, ponosząc całe ryzyko prowadzenia działalności, pracując 24/7 bez urlopu. Tak tłumaczono potrzebę obniżenia składki zdrowotnej samozatrudnionym, którzy dzięki temu płaciliby do NFZ mniej niż podobnie zarabiające osoby na etacie lub śmieciówkach. Prezydent ostatecznie zawetował tę ustawę, więc ten zaoszczędzony miliard został w budżecie.
Kolejne gigantyczne pieniądze zaoszczędzono na programie dopłat do kredytów mieszkaniowych, tylko na pierwszy rok funkcjonowania ostatecznie storpedowanego przez Polskę 2050 programu przewidziano w budżecie nawet do 1,7 miliarda złotych.
Jeśli dopiero co było nas stać i na obniżenie składki, i na wsparcie deweloperów, to trochę wstyd dzisiaj mówić, że nawet oszczędziwszy na jednym i drugim nie stać nas na wsparcie najsłabszych.
Ponad miliard złotych z KPO wypłacono branży HoReCa jako „rekompensatę” za straty covidowe sprzed lat, gdzie można było dostać nawet pół miliona na takie innowacje, jak zakup jachtu, wprowadzenie piwa smakowego do oferty pubu, czy zakup solarium do pizzerii. Pani minister nawet chwaliła się w wywiadach, że osobiście wymusiła poluzowanie kryteriów w tym branżowym konkursie, dzięki czemu każdy z nas będzie mógł czuć satysfakcję ze spłacania kredytu wziętego przez państwo i wyrzuconego w dużej części w błoto, bo ktoś nie miał wstydu i sięgnął po nisko wiszące owoce.
A już za chwilę rząd się pochwali wypłaceniem firmom kolejnych milionów, w ramach pilotażowego programu skracania tygodnia pracy – od połowy sierpnia firma będzie mogła dostać nawet milion złotych dotacji na „wypracowanie i przetestowanie modeli skróconego czasu pracy oraz ocena ich wpływu na: zatrudnienie, produktywność, zdrowie pracowników, organizację pracy, a także możliwość godzenia życia zawodowego z prywatnym pracowników u pracodawców biorących udział w projekcie pilotażowym”.
Czytając prasę, można odnieść wrażenie, że jesteśmy bardzo bogatym państwem, które chętnie dołoży każdemu. No, może nie każdemu – najchętniej tym, którzy sobie bez wsparcia państwa poradzą, ale stanowią wystarczająco liczną grupę potencjalnych wyborców.
Ta uwaga dotyczy absolutnie każdej władzy, poprzednia lekką ręką zrezygnowała z pobierania podatku dochodowego od osób poniżej 26. roku życia, choć trudno dopatrzeć się logiki za uprzywilejowaniem właśnie tej grupy wiekowej bez powiązania ulgi podatkowej np. z liczbą dzieci, co jeszcze miałoby demograficzne uzasadnienie. Za chwilę okaże się zapewne, że budżet państwa wcale nie potrzebuje podatku osób mających dwoje i więcej dzieci, prezydent już zapowiedział inicjatywę ustawodawczą, zwalniających je z podatku dochodowego, na czym sam zresztą skorzysta.
W tej rywalizacji na rozdawnictwo żadna ze stron nie przedstawia spójnej wizji państwa i jego obowiązków wobec obywateli.
Od nie pamiętam kiedy nie było poważnej dyskusji o odpowiedzialności państwa za dostarczanie usług społecznych i priorytetyzacji publicznych wydatków według pilności potrzeb i możliwości ich zaspokojenia przez poszczególne grupy społeczne.
Tym najbardziej potrzebującym musi wystarczyć satysfakcja z tego, że zaoszczędzone na nich pieniądze pozwolą sfinansować gwiazdorskie kontrakty w rządowej telewizji, formalnie i dla picu – w likwidacji.
Katarzyna Sadło – trenerka, konsultantka i autorka publikacji poradniczych dla organizacji pozarządowych. Była wieloletnia prezeska Fundacji Rozwoju Społeczeństwa Obywatelskiego. Związana także z Ogólnopolską Federacją Organizacji Pozarządowych, Funduszem Obywatelskim im. Henryka Wujca i Stowarzyszeniem Dialog Społeczny. Członkini zarządu Fundacji dla Polski.