Dlaczego wyślę dzieci na zajęcia przeciw mowie nienawiści? List do Koleżanek i Kolegów z Ordo Iuris
Wasze propozycje to droga do coraz bardziej sprywatyzowanego społeczeństwa, w którym słuszne jest tylko to, co w obrębie domu. Tymczasem nasze dzieci, uzbrojone w arsenał przekonań domowych, wkraczają do szkoły, w której – ku swojemu zdziwieniu – muszą się zderzyć z poglądami i tradycją wyniesioną z innych domów.
Drodzy Koleżanki i Koledzy z Ordo Iuris,
przeczytałam Wasze publikacje w odpowiedzi na warsztaty przeciw mowie nienawiści w szkołach. W żaden sposób nie mogę tam odnaleźć odpowiedzi na problem, który toczy życie publiczne w szkołach, internecie, mediach i na spotkaniach rodzinnych. Mówiąc w skrócie: nie pochylacie się nad zjawiskiem nienawistnych stwierdzeń, tropicie za to chętnie zagrożenia dla porządku, który uznajecie za normatywny i który według Was wszyscy rozumieć powinni tak samo.
A – skupię się na szkole – życie w szkolnych mikrokosmosach jest daleko bardziej skomplikowane, czy tego chcecie, czy nie. Różnorodność istnieje i jest przedmiotem lęku. Ten lęk powinni umieć rozbroić nauczyciele, a rodzice powinni mieć prawo nauczycielom zaufać.
Oni siedzą w jednej ławce
Wśród 43 uczniów z klas dwojga moich dzieci są takie, które na pytanie, co to znaczy być Polakiem, będą miały trudność z odpowiedzią. Bo w jednej ławce może usiąść dziecko Czarnogórca, Czecha, Francuza, Hiszpana, Rosjanki, Żyda albo takie z obywatelstwem Ukrainy lub Wietnamu. Czy nie powinni w trakcie omawiania kwestii obywatelstwa, patriotyzmu, stosunku do naszych wrogów i przyjaciół brać pod uwagę, że swój obecny i przyszły świat będą budować z kolegami, którzy w domu rozmawiają w innym, niż polski, języku? Czy nie powinni wiedzieć, jak zareagować, kiedy Ukrainiec wypali do pół-Rosjanina: „Napadliście nas!”? Czy w sytuacji, gdy po uczennicę na zmianę przychodzą dwie kobiety i żadna z nich nie jest opiekunką ani dochodzącą babcią, dla dzieci powinno być to przedmiotem obrzydzenia?
A Wietnamce bywa trudno, bo nikt jej w domu nie nauczył czytać po polsku, więc jest w ogonie z lekturami, co koleżanki skwapliwie odnotowują: „Zosia znowu nie przeczytała”. Ukrainiec bywa samotny, bo czuje się obywatelem drugiej kategorii – niby swój, ale w ciągłym zagrożeniu, bo ani jemu, ani kolegom nikt nie wytłumaczył, jaka jest granica jego praw i wolności w obcym państwie, nikt z dziećmi nie przećwiczył, które pytania brzmią jak nasycone poczuciem wyższości gospodarza, a które są tylko zwykłą ciekawością z powodu inności. Uczennicy z dwiema mamami też bywa smutno, kiedy chłopcy wyzywają się od pedałów, chociaż na pytanie, co to znaczy, nie potrafią odpowiedzieć.
Albo się pobiją, albo dogadają
Dla bezpieczeństwa, klasy moich dzieci powinny się podzielić na ochrzczonych i nieochrzczonych, żyjących w rodzinach zalegalizowanych i konkubinatach, z prawem stałego pobytu i obywateli RP, tych chodzących na zbiórki harcerskie i skazanych na brak formacji. Byłoby mniej wątpliwości, a i mniej trzeba byłoby się uwrażliwiać na innych.
Wasza propozycja zatwierdzania przez rodziców pod groźbą wystąpienia przeciwko szkole na drogę sądową wszystkich zajęć, które wykraczają poza podstawę programową to uniemożliwienie ćwiczenia wyrażania własnych poglądów. To nic innego jak droga do coraz bardziej sprywatyzowanego społeczeństwa, w którym słuszne jest tylko to, co w obrębie domu. Tymczasem nasze dzieci, uzbrojone w cały arsenał przekonań domowych, wkraczają do szkoły i tu, ku swojemu zdziwieniu, muszą się zderzyć z poglądami i tradycją wyniesioną z innych domów.
Wyjścia mają dwa – albo się pobić, albo dogadać. To, co może im pomóc – a w tym, akurat, Koleżanki i Koledzy z Ordo Iuris, chyba się zgadzamy – to dyskusja: bez inwektyw, złośliwych komentarzy, z uchem nastawionym na to, że „Rusek” brzmi dla kogoś tak samo niechętnie jak „Polaczek”, a dowcipy o znikających z Niemiec dzięki Polakom samochodach są równie trafiające w głowę jak żarty z orientacji seksualnej.
I, że za chwilę – co chyba leży Wam na sercu – te z dzieci, które chodzą na religię, mogą się narazić na obsceniczne żarty ze swej relacji z księdzem, a żarty te puszczać będą ci, którzy nigdy na lekcje religii nie chodzili.
Kłopot w tym, że przedmiotem hejtu jest zwykle mniejszość i na razie mądrością tej większości jest takie się edukowanie, żeby nie musieć się utwierdzać w swej sile dzięki hejtom, by w dwójnasób wróciły do większości.
Na ćwiczenie kultury słowa jest miejsce w szkole
Kiedy zginął prezydent Paweł Adamowicz jedna z dziewczynek w klasie mojej córki napisała negatywny komentarz na temat WOŚP na klasowej grupie w komunikatorze. Inna natychmiast ją z tej grupy wykluczyła. Żadnej z członkiń grupy nie przyszło do głowy, że wykluczenie jest tym, co jest zaprzeczeniem idei WOŚP, oraz że koleżanka może mieć inne zdanie na temat Orkiestry, a grupa dyskusyjna może być sposobem na wyrażenie swoich poglądów.
Ćwiczenie kultury słowa, wyrażania poglądów podczas wypowiedzi ustnej, pisemnej i SMS-owej w telefonie powinno mieć miejsce również w szkole. Po to, by w grupie rówieśniczej, wraz z nauczycielem eksperymentować, dotykać tematów, których się boimy, dla których opowiedzenia brakuje nam języka, więc uciekamy się do ordynarnych skrótów. Poznanie innego nie oznacza przyjęcia jego stylu życia. Pozwala jednak zrozumieć i poczuć się pewniej w różnorodnym, wymykającym się klasyfikacjom świecie.
No chyba, że Wy Wasze dzieci chowacie w gettach bezpieczeństwa. Ale wtedy, bardzo Was proszę, nie każcie nam naszych wychowywać w ten sam sposób.
Róża Rzeplińska – szefuje zespołem MamPrawoWiedziec.pl, instruktorka harcerska, ma troje dzieci.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.