Co łączy osiedlowy ogródek z demokracją? Wydawałoby się, że nic. A jednak, jak przekonuje dr Katarzyna Sztop-Rutkowska, autorka publikacji „Demokracja Codzienna”, te dwa pojęcia są ze sobą ściśle związane.
Julia Kaffka: – „Demokracja Codzienna” to siedemdziesiąt stron rozważań. Jakie płyną z niej główne wnioski?
Katarzyna Sztop-Rutkowska: – Moim celem była zmiana perspektywy w myśleniu o demokracji. Próbowałam przenieść uwagę z wielkich i abstrakcyjnych pojęć, takich jak wybory czy konstytucja, na codzienne doświadczenia obywatelek i obywateli. Demokracja to nie tylko system polityczny. To sposób, w jaki reagujemy na siebie nawzajem, jak współpracujemy i jak rozwiązujemy konflikty.
Kiedyś powiedziałaś, że „nie powinniśmy traktować się jak maszynki do głosowania”. Według Ciebie poza okresem wyborów warto praktykować demokrację codzienną. Czym ona jest?
– To zbiór zachowań, które na pierwszy rzut oka mogą wydawać się niezwiązane z demokracją, ale w rzeczywistości stanowią jej fundament.
Demokracja codzienna przejawia się w trosce o innych, wykraczającej poza własne potrzeby i ma miejsce w naszych codziennych relacjach – w pracy, szkole czy sąsiedztwie.
Przykładowo, to może być podejmowanie decyzji o zagospodarowaniu wspólnej przestrzeni, jak wtedy, kiedy grupa sąsiadów postanawia stworzyć ogólnodostępny ogród, ustala zasady korzystania z niego oraz dzieli obowiązki związane z jego utrzymaniem. Demokracja codzienna to ciągły proces współdecydowania, współodpowiedzialności i budowania wspólnoty w codziennym życiu.
W „Demokracji Codziennej” czytamy, że demokracji trzeba się nauczyć. Co to znaczy?
– To proces, który dotyczy nas wszystkich, a nie tylko młodych osób. Mimo że żyjemy w systemie demokratycznym od ponad trzydziestu lat, to wciąż za mało, by głęboko zakorzenić demokratyczne sposoby myślenia i działania. Prawo można zmodyfikować stosunkowo szybko, ale zmiana mentalności trwa pokolenia.
Uczenie się demokracji nie polega na przyswajaniu wiedzy szkolnej, ale na aktywnym uczestnictwie w życiu społeczeństwa.
Musimy patrzeć szerzej, niż tylko przez pryzmat własnych interesów. Jest taka historia z akcji Masz Głos… Kilku ojców z Lublina początkowo chciało stworzyć plac zabaw dla swoich dzieci, ale ostatecznie rozszerzyli projekt, uwzględniając też seniorów. To jest myślenie demokratyczne – dostrzeżenie różnorodności potrzeb w społeczności.
Nie jest to łatwe, ponieważ naturalnie mamy tendencję do skupiania się na sobie. Dbanie o dobro ogółu może być wyzwaniem. Parafrazując Kubę Wygnańskiego z Fundacji Stocznia, „demokracja jest sportem wysiłkowym”.
W takim razie jak powinien wyglądać jej plan treningowy? Co mogłoby przyczynić się do wzmocnienia demokracji codziennej w Polsce?
– Przede wszystkim musimy szukać sposobów na pokazywanie, że zaangażowanie obywatelskie ma sens. W tym kontekście ważnym elementem jest docenianie, szczególnie osób angażujących się społecznie na poziomie lokalnym. Warto też głośno mówić o udanych inicjatywach obywatelskich oraz pokazywać społeczniczki i społeczników jako lokalnych bohaterów.
Mamy już naprawdę dużo narzędzi partycypacyjnych. Lokalne władze powinny nie tylko informować o nich mieszkańców, ale aktywnie zachęcać ich do działania i angażowania się w życie społeczności. Potrzebna jest zmiana podejścia.
Samorząd terytorialny powinien być postrzegany nie tylko jako organ wykonujący zadania, ale jako podmiot budujący kulturę współpracy.
Szczególnie w okresie przedwyborczym wszechobecne są hasła mówiące, że „każdy głos ma znaczenie”. Ciężko wierzyć w te słowa, kiedy po pójściu do urn ma się poczucie, że zmiana nie nadchodzi. Koszty życia dalej rosną, wojny trwają, a kryzysy się pogłębiają. Jak powyborczo pielęgnować sprawczość w ramach demokracji codziennej?
– Choć często czujemy frustrację, gdy nasze głosy wydają się nie przynosić oczekiwanych zmian na poziomie krajowym, działając w swoim otoczeniu możemy zobaczyć efekty zaangażowania stosunkowo szybciej.
Mamy sporo możliwości bezpośredniego wpływu na najbliższą rzeczywistość. Dobrze obrazuje to budżet obywatelski, w ramach którego mieszkańcy decydują o wydatkowaniu części środków publicznych. Ważne jest również aktywne uczestnictwo w życiu społeczności, na przykład zgłaszanie pomysłów, udział w konsultacjach czy monitorowanie działań władz.
To właśnie w swoim otoczeniu – w gminie, dzielnicy czy na osiedlu – mamy najwięcej możliwości wprowadzania realnych zmian.
W publikacji cytujesz Ronalda Ingleharta, który powiedział, że „w dłuższej perspektywie demokracji nie da się tworzyć tylko poprzez zmiany instytucjonalne albo działania elit. Liczą się też wartości i przekonania zwykłych ludzi i praktyki z nich wynikające”. Co z osobami, które czują, że polityka się nimi nie interesuje i nie mają siły współtworzyć demokracji codziennej?
– To niezwykle ważne pytanie. Kluczową rolę w angażowaniu takich grup powinien odgrywać samorząd. Nie wystarczy rzucić hasła „bądźcie aktywni" w przestrzeń publiczną. Konieczne jest zrozumienie, że różne grupy mają różne oczekiwania i wymagają specyficznych form komunikacji oraz wsparcia. Widzę, jak istotne jest, aby ludzie byli wysłuchani i zauważeni ze swoimi postulatami.
Chcąc docierać do osób sfrustrowanych i zdemotywowanych, należy pokazywać im, że ich głos ma znaczenie i może przełożyć się na realne zmiany w ich życiu.
Warto promować ideę małych kroków – nie każdy musi od razu stać się liderem. Czasem wystarczy udział w jednym spotkaniu konsultacyjnym czy rozmowa z sąsiadami o lokalnych problemach albo przyłączenie się do działającej już grupy.
Jakie widzisz największe wyzwania dla demokracji lokalnej w najbliższych latach?
– Potencjalne niedocenianie przez decydentów znaczenia „energii społecznej" na rzecz skupienia się wyłącznie na twardych inwestycjach infrastrukturalnych. Oczywiście, inwestycje w drogi czy budynki publiczne są istotne, jednak równie ważny jest kapitał ludzki.
Kolejnym wyzwaniem jest bardzo niski poziom zaufania społecznego w Polsce. Przy czym badania pokazują, że jest on wyższy względem władz lokalnych niż centralnych. To ogromna szansa, którą należy wykorzystać. Musimy postrzegać to jako fundament, na którym można budować silniejszą, bardziej zaangażowaną demokrację lokalną.
Co w takim razie musi się zmienić? Co możemy robić, żeby budować zaufanie społeczne?
– Wymaga to podejścia oddolnego. Przykładowo, przez demokratyzację szkoły. Nie mam na myśli wprowadzania nowego przedmiotu, a stworzenie większej przestrzeni do wspólnej dyskusji i podejmowania decyzji. W fundacji SocLab mamy doświadczenie tworzenia szkolnych budżetów partycypacyjnych, w ramach których uczniowie decydują, na co wydadzą na przykład 4 tys. zł. Budujemy w ten sposób poczucie podmiotowości wśród młodych osób. To oni rozmawiają o swoich potrzebach, wymyślają i decydują. Dorośli nie mówią im – „to bez sensu”, „potrzebujecie czegoś innego”. Wprost przeciwnie, wysłuchują ich i wspierają.
Ważne jest także, by nie zamykać się w krytycznym myśleniu o samorządzie jako siedlisku układów, a o obywatelach jako biernych obserwatorach. Takie „ustawienia fabryczne”, będące negatywnymi przekonaniami, możemy zmienić na bardziej konstruktywne. Promujmy pozytywne historie zaangażowania obywatelskiego, które mogą inspirować nas i innych do działania.
Katarzyna Sztop-Rutkowska – dr socjologii, wykładowczyni na Wydziale Socjologii Uniwersytetu w Białymstoku, założycielka i wiceprezeska Fundacji SocLab, aktywistka, moderatorka i trenerka. Przez dwa lata regionalna koordynatorka akcji Masz Głos. W działaniach łączy świat nauki i działań społecznych. Szkoli organizacje pozarządowe, samorządowców i urzędników. Przeprowadza procesy konsultacyjne w gminach.
Główne zainteresowania to: demokracja lokalna, partycypacja obywatelska, civic tech, otwarta nauka.
Ostatnie publikacje: Czas na partycypację, w: Co dalej z samorządem? (2024), E-partycypacja. Jak rozmawiać z mieszkańcami? (red., 2023), Rola samorządu terytorialnego w zapobieganiu marnowaniu żywności (red., 2023).
Członkini zespołu redakcyjnego raportu Generatory energii społecznej (2023).
Źródło: informacja własna ngo.pl