Bańki szkolne: Czwarta droga edukacji. Czy COVID-19 wymusi uzdrowienie oświaty?
Bańki szkolne to rozwiązanie przygotowane przez Federację Inicjatyw Oświatowych i Fundację EDU-klaster. Mogą one pomóc nie tylko w ograniczeniu rozprzestrzeniania się koronawirusa, ale też być początkiem większych zmian w polskim systemie edukacji.
Bańki szkolne jako ograniczanie strat
Pandemia koronawirusa zdezorganizowała polską edukację. Mimo że nowy rok szkolny już się rozpoczął, nikt nie wie, co przyniesie przyszłość i czy za jakiś czas nie będzie trzeba wrócić do zdalnego nauczania. Jest to jednak o tyle problematyczne, że kolejny lockdown mógłby zadać polskiej gospodarce potężny cios, dlatego też wszyscy, na czele z Ministerstwem Edukacji Narodowej, chcieli, by uczennice i uczniowie wrócili do zajęć stacjonarnych.
Wciąż jednak istnieje spore zagrożenie, że koronawirus pokrzyżuje te plany. Dlatego też Federacja Inicjatyw Oświatowych oraz Fundacja EDU-klaster przygotowały wspólnie potencjalne rozwiązanie problemu. Mają nim być tak zwane bańki szkolne. Chodzi o to, by wydzielić grupy uczniów i nauczycieli, którzy pozostają z sobą w bezpośrednim kontakcie. Jednocześnie ogranicza się ich spotkania z innymi dziećmi i dorosłymi.
– Cel jest więc taki, by zmniejszyć straty, bo wiadomo, że nie unikniemy zakażeń koronawirusem, już się zresztą pojawiają. Można to zobrazować w ten sposób: jak mamy dużo drewna na jednym stosie, to kiedy rzucimy na niego pochodnię, spłonie wszystko. Jeśli jednak podzielimy stos na kilkanaście części, to zajmie się tylko kilka z nich. W ten sposób można zmniejszyć ryzyko rozprzestrzeniania się pożaru, w tym przypadku koronawirusa – tłumaczy Wojtek Gawlik, prezes Fundacji EDU-klaster.
Jest to tym bardziej konieczne, że zdarza się, iż jeden nauczyciel ma do czynienia nawet z kilkoma setkami uczniów. Jeśli zostanie zakażony koronawirusem i przekaże go dalej, szybko zostanie nazwany super roznosicielem. Zagrożenie jest tym większe, że lekcje odbywają się w salach, w których na raz jest dużo osób. Podział na bańki szkolne sprawi jednak, że jeśli gdzieś pojawi się wirus, to na kwarantannę (i edukację zdalną) trafi tylko kilkadziesiąt uczniów i jeden, dwóch nauczyciel, a nie cała szkoła. Podobne rozwiązanie zostało zarekomendowane zresztą w szpitalach: lekarze i pielęgniarki muszą zdecydować, gdzie będą pracować, wybrać jeden szpital lub nawet oddział, by ograniczyć liczbę kontaktów.
Bańki szkolne jako sposób na bliższy kontakt nauczycieli z uczniami
Federacja Inicjatyw Oświatowych i Fundacja EDU-klaster starają się więc o to, by Ministerstwo Edukacji Narodowej pozwoliło na tego typu działania: powstała petycja, by zmienione zostało prawo oświatowe – jedno słowo w ustawie oraz rozporządzenie. Nawet jeśli z pomysłu skorzystałoby początkowo 3% szkół, to jeśli rozwiązanie się sprawdzi – po kilku tygodniach zostanie zrobiona pierwsza ewaluacja – będzie szansa, że kolejne placówki się nim zainteresują. Bańki szkolne nie służą jednak tylko do tego, by ograniczyć ryzyko rozprzestrzeniania się koronawirusa.
– W szkołach wkrótce otworzy się prawdziwa puszka Pandory związana z najróżniejszymi emocjami, z którymi musiały borykać się dzieci podczas lockdownu. Trzeba się więc nimi odpowiednio zaopiekować. Od samego początku mówimy: rodzicu, nauczycielu, nastaw się na odbiór uczuć, potrzeb i pasji, podążaj za dzieckiem. Nie ma znaczenia, czy w tym tygodniu pogadamy o Panu Tadeuszu czy o Antygonie. Obecnie dużo ważniejsze jest to, by wesprzeć uczennice i uczniów emocjonalnie, społecznie. Zresztą podstawa programowa ma piękną preambułę, która mówi, że nauczanie można prowadzić projektowo, podążać za zainteresowaniami i talentami dzieci. Bańki szkolne dają możliwość lepszego przyjrzenia się młodym ludziom i rozmowy z nimi, czego bardzo potrzebują – mówi Wojtek Gawlik.
Innymi słowy chodzi też o to, by położyć większy nacisk na indywidualizację uczenia oraz zwiększyć jakość i efektywność edukacji. Wiadomo jednak, że bańki szkolne muszą być również dostosowane do specyfiki danej szkoły. Inna sytuacja i potrzeby są w placówce z 600 uczniami, a inne w takiej, w której uczy się mniej niż 100, a takich jest najwięcej w gminach wiejskich. Tam na przykład jednym autobusem dowozi się dzieci z okolicznych miejscowości do jednej szkoły. A to oczywiście zwiększa ryzyko zakażenia koronawirusem. Do tego na wsi żyje też wiele rodzin wielopokoleniowych, a ponieważ – jak wynika z badań Instytutu Matki i Dziecka – dzieci najbardziej boją się tego, że zarażą swoich dziadków, tym bardziej należy przygotować i wprowadzić sensowne rozwiązania.
– Bańki szkolne dają możliwość dostosowania wszystkiego do realnych potrzeb. To tak naprawdę połączenie zalet wszystkich trzech rekomendacji Ministerstwa – edukacji stacjonarnej, hybrydowej i zdalnej. Można więc powiedzieć, że to czwarta droga. Trzeba tylko dać wolną rękę szkołom. Uważamy bowiem, że dyrektor powinien być jak kapitan na statku. W sytuacji burzy musi podejmować samodzielne decyzje.
To nie sanepid ani wójt powinien decydować o tym, co należy robić. W naszej wizji dyrektor konsultuje się z radą pedagogiczną i radą rodziców, czyli najbliższą społecznością, a potem podejmuje decyzję. Dopiero potem, gdy po przejściu na inne formy edukacji chce wrócić do nauczania stacjonarnego, musi wpierw dostać na to zgodę z sanepidu – wyjaśnia Alina Kozińska, prezeska Federacji Inicjatyw Oświatowych.
Bańki szkolne jako początek większych zmian
Bańki szkolne to tak naprawdę tylko punkt wyjścia do tego, by zacząć poważną rozmowę o polskim systemie edukacji. Zarówno Alina Kozińska, jak i Wojtek Gawlik uważają, że pandemia koronawirusa może być momentem przełomowym, w związku z czym warto go wykorzystać. Jeśli bańki szkolne by się sprawdziły, mógłby to być wstęp do innowacyjnej edukacji.
Po pierwsze, duży wpływ organizacji pozarządowych na zmianę prawa zbuduje nową relację między nimi a władzą.
– Pracujemy na to od dwudziestu lat. Obecnie musi nastąpić zmiana, bo sytuacja w polskim systemie edukacji jest dramatyczna. Polityka oświatowa powinna być tworzona wspólnie nie tylko z samorządem, ale też III sektorem. NGO mają ogromny kapitał wiedzy i pomysłów, które wciąż nie są w pełni wykorzystywane – mówi Alina Kozińska.
Po drugie, bańki szkolne mogą pod wieloma względami zmienić i unowocześnić nauczanie. Według autorów baniek szkolnych możliwości nowych technologii są na tyle duże, że spokojnie można sobie wyobrazić sytuację, że w gminie jest jeden nauczyciel lub nauczycielka, którzy specjalizują się w danej dziedzinie i na raz prowadzą lekcje dla kilku czy kilkunastu baniek liczących po kilkanaście uczniów każda. I każda z tych baniek jest w swojej wsi. Potrzeba by było wtedy więcej pedagogów z umiejętnościami budowania relacji z dziećmi, otwartych, gotowych do wsparcia i bycia opiekunem, wychowawcą i tutorem.
– Sytuacja ekonomiczna, kryzys gospodarczy i kryzys finansów wielu gmin wymusi zmiany. Albo będą likwidowane kolejne małe szkoły, albo trzeba dopuścić bańki szkolne z jednym, dwoma nauczycielami stacjonarnymi i edukacją zdalną. FIO od 20 lat powtarza – szkoła jest instytucją publiczną, która służy nie tylko edukacji dzieci, ale także rozwojowi społeczności wiejskiej, jest „sercem wsi”. Likwidując szkoły, degradujemy obszary wiejskie. Jednocześnie nie jest możliwe utrzymywanie szkoły, w której wielu nauczycieli uczy niewielu uczniów. Mamy chory system finansów i chory system organizacji oświaty. COVID-19 wymusi uzdrowienie oświaty – mówi Alina Kozińska.
Mogłaby to być również okazja do przemyślenia na nowo podstawy programowej, która – jak twierdzi wielu ekspertów – jest zdecydowanie przeładowana, do tego często niepotrzebnymi treściami.
– Prawda jest taka, że często nauczyciel pisze, że zrealizował podstawę programową, a rzeczywistość wygląda inaczej. Nie zrealizował, bo było to niemożliwe. Żyjemy w fikcji i może dlatego jest to dobry czas, by zacząć rozmowę także o podstawie programowej. Potrzebę zmian w niej podkreśla choćby przedstawicielka Forum Aktywizacji Obszarów Wiejskich, Małgorzata Kramarz. Rozumiemy oczywiście przeróżne obawy, bo może się chociażby okazać, że jeśli nasze pomysły zostaną wprowadzone w życie w skali kraju, potrzebnych będzie mniej pedagogów, do tego posiadających inne kompetencje. Ale na razie zaczynamy od niewielkiej skali. Tylko chętni niech zakładają bańki, nikogo do tego nie zmuszajmy. Różnorodność jest wartością. Jesteśmy otwarci na wszelkie uwagi i wypracowanie kompromisu. Warto jednak mieć świadomość – „dyskretna rewolucja” już się dzieje. Choćby matki się organizują i same robią prywatne bańki szkolne. To, co myśmy chcieli robić wspólnie z Ministerstwem Edukacji Narodowej, dzieje się już samo. Bańki szkolne pokazują, że NGO mają dobre rozwiązania, więc warto wchodzić z nimi w dialog. Chcemy być po prostu traktowani poważnie, bo tylko wspólnie zdołamy naprawić polski system edukacji – podsumowuje Alina Kozińska.
Źródło: informacja własna ngo.pl