A co, jeśli rok 2020 to nasza nowa normalność? [Felieton Mencwela]
Lata ciężkiej, słabo opłacanej pracy, kolejki do lekarzy, ograniczony dostęp do opieki zdrowotnej, gdy nie możesz sobie pozwolić na prywatne wizyty – to wszystko dziś może zadecydować o czyimś życiu lub śmierci.
Ile widzieliście już memów o tym, że obecny rok to jakieś szaleństwo? I że przecież jeszcze się nie skończył, więc możliwe, że na koniec szykuje nam coś jeszcze, więc zapnijmy pasy? Mam złą wiadomość. Ten „szalony” rok 2020 to nie jest żaden błąd systemu, tylko jego logiczna konsekwencja. I być może tylko wybudził nas ze snu, który śniliśmy przez ostatnie dekady. Snu o świecie, w którym żyje się stabilnie, a w przyszłości może być już tylko lepiej. A może to wcale nie taka zła wiadomość, jak się wydaje?
To się musiało tak skończyć
Wielu z nas zapewne ma nadzieję, że to, czego właśnie doświadczamy, szybko się skończy i wrócimy do stanu sprzed epidemii koronawirusa. Być może nadzieją napawa nas nadejście wiosny, być może już w głowie robimy plany na przyszłe lato wolne od wirusa. Oby tak właśnie się stało. Ale ja jestem zdania, że lepiej nastawić się na gorszy scenariusz, by móc się potem cieszyć, jeśli zrealizuje się ten lepszy. Tym bardziej, że jest kilka powodów, by sądzić, że „szaleństwo” roku 2020 tak szybko się nie skończy, a być może zostanie z nami na długo.
Weźmy na początek źródło pandemii, czyli wirusa, który przeniósł się na człowieka z nietoperza sprzedawanego na tzw. mokrym targu w Chinach. To określenie brzmi stygmatyzująco, łatwo wyobrazić sobie straszne realia, w jakich sprzedawane są tam martwe zwierzęta. A przecież od początku pandemii, a nawet jeszcze przed nią, nie brakuje głosów naukowców, którzy ostrzegali, że nadmierna eksploatacja zwierząt na pokarm może się właśnie tak skończyć. Zbudowaliśmy system, w którym zwierzęta są – także tu, w Europie – zamęczane po to, by dostarczyć nam każdego dnia tani i dostępny pokarm.
To musiało się skończyć rozprzestrzenianiem groźnych odzwierzęcych chorób, ba – kończyło się tak już w przeszłości, a teraz jedynie uderzyło nas na większą skalę. Niepokoić może fakt, że już teraz widać kolejne komplikacje związane ze zbudowanym przez nas systemem masowej eksploatacji zwierząt. Premier Danii podjęła decyzję o likwidacji wszystkich ferm norek w kraju. Powód? Transmisja międzygatunkowa na tych fermach odpowiada za powstanie nowej mutacji koronawirusa. A to z kolei może zaprzepaścić prace nad szczepionką.
Czyż nie jest to dla nas sygnał alarmowy, który stawia pod znakiem zapytania idyllę powrotu do tego, co było przed 2020 rokiem – przynajmniej w kwestii przemysłowej hodowli zwierząt, nie tylko na futra?
Zapomnieliście o katastrofie klimatycznej?
Drugi aspekt tego problemu jest być może nawet poważniejszy. To majaczący na horyzoncie kryzys klimatyczny, o którym przez pandemię mogliśmy zapomnieć. Choć tu nie zgodziliby się z nami mieszkańcy Kalifornii czy Australii, dla których rok 2020 to nie tylko koronawirus, ale tragiczne w skutkach pożary wywołane długotrwałą suszą. Warto zresztą przypomnieć, że i w Polsce ten rok był kolejnym rokiem suszy. Choć jej skutki nie są być może jeszcze tak opłakane, to widok płonących wiosną mokradeł nad Biebrzą powinien być dla nas poważnym ostrzeżeniem.
Czy nam się to podoba czy nie – kryzys klimatyczny zdestabilizuje nasze myślenie o świecie jako bezpiecznym miejscu, w którym rozwój nie jest niczym ograniczony. Owszem, on nadal jest możliwy, ale istotne jest zrozumienie jego ograniczeń. Tkwią one choćby w tym, jak bardzo jesteśmy w stanie eksploatować planetę i jej naturalne zasoby. Przemysłowa hodowla zwierząt to też zresztą element takiej nadmiernej eksploatacji, a to, że przyczynia się ona do przenoszenia się większej liczby groźnych wirusów na człowieka, to tylko jedno z zagrożeń.
Weźmy też pod uwagę jedno – „szaleństwo” roku 2020 dotyka nas wszystkich, ale nie wszystkich w równym stopniu. Pomijam już fakt, że w roku pandemii amerykańscy miliarderzy, jak Jeff Bezos zarobili znacznie więcej niż wcześniej. Istotne jest co innego: w tym, jak bardzo narażeni jesteśmy na wirusa i jego konsekwencje, ważny jest nie tylko wiek, ale także ogólny stan naszego zdrowia. Oraz, co również już udowodniono naukowo, takie czynniki jak stres, niewyspanie czy przemęczenie.
I tu z całą mocą dają o sobie znać nierówności społeczne, które przed 2020 rokiem były czymś niemalże przezroczystym. Udało się nam skutecznie wmówić, że są one wpisane w naturę świata i postępu – ot, niektórzy zostają z tyłu. Dziś ci, którzy zostają z tyłu, mogą tej pandemii po prostu nie przeżyć.
To mogą być nasi sąsiedzi, to może być nasza babcia, nasza ciocia mieszkająca w mniejszym mieście. Lata ciężkiej, słabo opłacanej pracy, kolejki do lekarzy, ograniczony dostęp do opieki zdrowotnej, gdy nie możesz sobie pozwolić na prywatne wizyty – to wszystko dziś może zadecydować o czyimś życiu lub śmierci. Nawet to, kto z nas ma szansę na samo zarażenie się wirusem, jest w jakimś stopniu pochodną naszego statusu – nie wszyscy przecież mogą sobie dzisiaj pozwolić na pracę zdalną, nie każdy też może wziąć pod uwagę ryzyko jej utraty, gdy dopadnie go konieczność kwarantanny.
Tak, rok 2020 jest szalony, straszny i dołujący. Ale czy to, co zostawiliśmy za sobą, nie było też czasem rodzajem szaleństwa? I czy na pewno chcielibyśmy, by czasy sprzed pandemii tak po prostu wróciły?
Jan Mencwel – aktywista, prezes Miasto Jest Nasze, publicysta.
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Źródło: własna
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.