Większość społeczeństwa uaktywnia się przy okazji dużych kryzysów [wywiad]
Rok 2022 był rekordowy, jeśli chodzi o wzrost udzielanej pomocy rozwojowej i humanitarnej (Official Development Assistance) we wszystkich krajach dawcach. Polski budżet na ODA przekroczył 0,5% PKB, ale to nie przekłada się na wzrost środków, które mają do dyspozycji organizacje pozarządowe - z Xymeną Dyduch i Jakubem Beliną Brzozowskim z Polskiej Misji Medycznej rozmawiamy o wyzwaniach, przed którymi stoją organizacje niosące pomoc humanitarną i rozwojową.
Rozmawiamy z okazji Dnia Pomocy Humanitarnej. Pomoc humanitarna kojarzy się zazwyczaj z pomocą w czasie kryzysów wojennych, katastrof naturalnych. Czy to wyczerpuje definicję?
Jakub Belina Brzozowski, Polska Misja Medyczna: – Definicyjnie to jest rzeczywiście przede wszystkim reakcja na konflikt zbrojny, katastrofę naturalną. Co ważne, a bywa nie intuicyjne, to jest pomoc do momentu, w którym wracamy do stanu wyjściowego, czyli takiego, w jakim dany region czy kraj był przed tą katastrofą czy konfliktem.
Możemy więc mieć do czynienia z głodem wynikającym z olbrzymiego ubóstwa w danym kraju, ale stricte definicyjnie nie „załapie” się to na pomoc humanitarną. Ale na przykład pomoc po niewielkim trzęsieniu ziemi w jednym z najbogatszych krajów świata, jak Japonia, już będzie pomocą humanitarną. Warto mieć świadomość ograniczeń tej definicji.
Podejrzewam, że w potocznym rozumieniu to jest po prostu pomoc ludziom najbardziej potrzebującym, a przyczyna jest wtórna. Ale jednak wojny czy katastrofy naturalne to są też przyczyny, na które Polacy najbardziej reagują.
Bardziej niż na taki kryzys w jakim obecnie pomagamy w Wenezueli. Jest tam kryzys polityczny, ekonomiczny, ale trudno to opisać jednoznacznie. Nawet ONZ ma problemy ze „sklasyfikowaniem” uchodźców z Wenezueli: nie są dla ONZ do końca migrantami, nie są do końca uchodźcami. Nie zawsze osoby najbardziej potrzebujące mieszczą się w naszych sztywnych definicjach.
Liczba osób, które są objęte taką pomocą się zwiększa, zmniejsza?
J.B.B.: – Statystyki się zdecydowanie zwiększają. Według ONZ to 360 milionów ludzi. To jest bardzo duży wzrost w porównaniu do liczb sprzed dwóch czy trzech lat, kiedy było to prawie dwa razy mniej. Główne przyczyny to, mimo wszystko, cały czas wielowymiarowy kryzys pocovidowy plus atak Rosji na Ukrainę. Ale także wojna, o której się dużo mniej w Polsce mówi, a w której w zeszłym roku zginęło więcej osób niż na terenie Ukrainy, czyli wojna w Etiopii.
Oraz kryzys związany z klimatem. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, za ile dokładnie milionów tych osób odpowiada kryzys klimatyczny, bo jest zbyt wielowymiarowy. Mówi się często na przykład, że jedną z przyczyn wojny w Syrii był w jakimś stopniu kryzys klimatyczny: susze i kryzys ekonomiczny z tym związany.
Na pewno to, że kryzys klimatyczny najbardziej dotyka regionów, w których mamy też zazwyczaj najwięcej osób potrzebujących pomocy humanitarnej, to nie jest przypadek.
Powiedział Pan, że pomoc humanitarna teoretycznie powinna się kończyć w momencie, gdy wracamy do stanu wyjścia, czyli mamy kraj czy region takimi, jakimi były przed kryzysem. Wiadomo jednak, że to jest bardzo trudne, a nawet często niemożliwe. A pomoc humanitarna „płynnie” przechodzi w pomoc rozwojową. Rozróżnienie między tymi dwoma formami pomocy jest nierzadko trudne. W polskich dokumentach strategicznych, mam na myśli Wieloletni Program Współpracy Rozwojowej (WPWR), są one ujęte razem. Czy to ogranicza wasze możliwości działania? Czy może daje większe uzasadnienie do nich?
J.B.B.: – Rzeczywiście obie te formy pomocy są ujęte w jednym dokumencie razem, ale jest tam też pokazane, czym one się różnią. W WPWR mamy wskazane kraje priorytetowe (czyli takie, do których Polska kieruje pomoc rozwojową – przyp. red.), owszem, ale jednak w części dotyczącej pomocy humanitarnej jest napisane, że te priorytety nie mają zastosowania, ponieważ pomaga się tam, gdzie są potrzeby. Kraje priorytetowe mają przede wszystkim zastosowanie do pomocy rozwojowej.
To prawda, że granica między pomocą humanitarna a rozwojową jest dla laika często niedostrzegalna. Pewnie poza osobami z branży humanitarnej mało kto będzie rozróżniał, co jest pomocą rozwojową, a co pomocą humanitarną. I też nie ma co ukrywać, że jednak większość polskich organizacji humanitarnych prowadzi zarówno projekty humanitarne, jak i rozwojowe. Przenikanie się tych działań jest naturalne. Projekty rozwojowe mają inną charakterystykę, powinny być długofalowe. Projekt humanitarny może być bardzo szybką reakcją na konkretną sytuację. Projekt rozwojowy potrzebuje więcej czasu i bardziej strategicznych działań.
Xymena Dyduch, Polska Misja Medyczna: – Odpowiedź na to pytanie jest skomplikowana. Głównym dokumentem, który reguluje w Polsce współpracę rozwojową jest Ustawa o współpracy rozwojowej, która zawiera trzy formy działań: pomoc humanitarną, pomoc rozwojową oraz edukację globalną. Jest to ustawa, która została przyjęta w 2011 roku. Definiuje mechanizm, w ramach którego są tworzone plany i realizowane konkursy. Ale dynamika odpowiedzi, jaką możemy dać albo pomocy, jaka jest świadczona przy projektach rozwojowych i humanitarnych jest inna. Pomoc humanitarna jest bardziej dynamiczna i zmienna. Zastosowanie tych samych procedur przeznaczania środków na te dwa rodzaje pomocy może rzeczywiście powodować, że pomoc humanitarna jest trochę mniej elastycznie realizowana, ponieważ podział środków odbywa się co do zasady poprzez roczne konkursy. Jest też fundusz w kancelarii prezesa Rady Ministrów, który jest dostępny i organizacje mogą sięgać po te pieniądze z własnej inicjatywy.
Ale jednak głównym instrumentem finansowania humanitarnych działań pomocowych jest jednoroczny konkurs z ustalonymi krajami priorytetowymi. To powoduje, że pomoc humanitarna jest trochę mniej reaktywna.
Zapytam w takim razie o ten konkurs, a właściwie o budżet przeznaczony na pomoc rozwojową. Z Wieloletniego Programu Współpracy Rozwojowej można wyczytać, że budżet na pomoc rozwojową zwiększył się do 0,51 procenta PKB. To jest znacznie więcej niż 0,33 PKB, do którego przez wiele lat dążyliśmy i o co zabiegały organizacje. Ten wzrost to niestety pokłosie wojny w Ukrainie. Czy gdyby nie ta wojna, to zwiększenie tego budżetu byłoby możliwe w takim tempie?
X.D.: –To już jest w zasadzie fakt. Nawet OECD, które prowadzi i monitoruje listę krajów biorców pomocy, oficjalnie uznaje, że zeszły rok był rekordowy, jeśli chodzi o wzrost udzielanej pomocy ODA czyli Official Development Assistance, pomocy rozwojowej, ale w to wchodzi też pomoc humanitarna we wszystkich krajach, u wszystkich krajów dawców. Takie kraje, jak Niemcy, Dania, Luxemburg, Szwecja i Norwegia doszły na przykład do 0,7% swojego dochodu narodowego brutto.
Polska przekroczyła swój cel 2,5-krotnie, bo z 0,15 wskoczyła na 0,51 PKB. Oficjalnie wprost się wskazuje, że przyczyniła się do tego wojna w Ukrainie. A odpowiedź na drugą część pytania: gdyby nie wzmożenie działalności wojennej w Ukrainie, to jest prawie pewne, że nie nastąpiłoby takie zwiększenie polskiej oficjalnej pomocy rozwojowej.
J.B.B.: – Nie chcemy się bawić w jasnowidzów i powiedzieć na 100%, że nie przekroczylibyśmy tych 0,33%, ale polski rząd oficjalnie podaje na swoich stronach, że z tej kwoty, która się złożyła na to 0,5% PKB, 65% stanowi pomoc uchodźcom ukraińskim w Polsce, a 7% to jest pomoc bezpośrednia na Ukrainę. To już pokazuje, że prawie trzy czwarte naszej pomocy rozwojowej jest związane z tym konkretnym konfliktem. I sugeruje odpowiedź na pytanie, czy byśmy te 0,33 mogli przekroczyć, czy nie… Być może większe środki poszłyby w inne regiony świata, tego nigdy nie wiemy, ale na podstawie danych raczej można powiedzieć, że mielibyśmy problem z osiągnięciem, a co dopiero przekroczeniem założonego celu.
A jaką część budżetu konkursu na pomoc rozwojową stanowią środki na pomoc humanitarną?
X.D.: – Kwotowo w tym roku budżet konkursu na pomoc humanitarną był w wysokości 12 mln zł. Na pomoc rozwojową było to 16 mln złotych. Ale to jest tylko i wyłącznie konkurs otwarty dla organizacji pozarządowych, ewentualnie jeszcze dla jednostek samorządu terytorialnego i publicznych szkół wyższych, które mogą się ubiegać o te środki. Natomiast wzrost polskiej ODA wynika bardziej z działań rządowych na poziomie instytucjonalnym.
Polska przekazuje te środki do agend ONZ lub innych instytucji a także tzw. funduszy powierniczych. To te wydatki wzrosły. Plus to, co w kraju jest przeznaczane dla uchodźców z Ukrainy, którzy się znajdują na terenie Polski i mają uprawnienia praktycznie zrównane ze wszystkimi prawami, które mają obywatele polscy.
Czyli zwiększenie budżetu przeznaczanego przez Polskę na pomoc rozwojową nie wpływa na to, że organizacje pozarządowe mają do dyspozycji większe kwoty w swoich konkursach?
X.D.: – Nie, nie wpłynęło na wzrost, a wręcz przeciwnie. OECD przeprowadziło ostatnio konsultacje współpracy rozwojowej. Poszczególne kraje nawzajem się oceniały. I w czasie tego procesu wyrażano obawy, że wzrost pomocy instytucjonalnej może spowodować nawet zmniejszenie pomocy, która idzie do organizacji pozarządowych.
Czyli działania organizacji w niewielkim stopniu są realizowane dzięki środkom polskiego rządu. A na ile macie udział w kształtowaniu tej pomocy? Bierzecie udział w tworzeniu założeń do naszej polityki rozwojowej, czy tylko konsultujecie np. Wieloletni Programu Współpracy Rozwojowej? Macie wpływ na to, jakie państwa są uznawane za te priorytetowe?
X.D.: – Wpływu nie mamy prawie żadnego, minimalny. Proces jest opisany w ustawie o współpracy rozwojowej. Program przygotowuje minister spraw zagranicznych. Przy nim istnieje Rada Programowa Współpracy Rozwojowej, której celem jest konsultowanie programów i planów WR. W jej skład, oprócz polityków w zdecydowanej większości, czyli członków senatu, sejmu i przedstawicieli ministerstw, wchodzi też czterech przedstawicieli organizacji pozarządowych. To jest nasz minimalny, ale jednak bieżący udział w pracach i zebraniach.
Poza tym nasz głos jest tylko i wyłącznie konsultacyjny, kiedy Program jest już gotowy, czyli nasze uwagi nigdy nie są przełomowe i wprowadzają raczej kosmetyczne zmiany. A nasze główne postulaty są niezmienne od lat: finansowanie w oderwaniu od planowania budżetu państwa, wieloletnie, płynne. Te propozycje nie przechodzą.
Waszym zdaniem lista państw priorytetowych to są rzeczywiście te miejsca, w których nasza pomoc jest najbardziej potrzebna, czy jest to raczej wyraz naszych interesów w danym rejonie?
J.B.B.: – W Wieloletnim Programie Współpracy Rozwojowej jest wprost powiedziane ,że pomoc rozwojowa jest elementem polityki zagranicznej państwa. Nie przez przypadek wspieramy takie, a nie inne kraje. Od 2016 roku do teraz zmieniły się może dwa, trzy państwa. Większość się powtarza. Odpadła np. Mjanma. Podejrzewam, że mogły na to wpłynąć trudności z dostarczaniem tam pomocy. Ale także wycofaliśmy się z Ugandy. Dlaczego? Nie mam pojęcia, ponieważ kryzys jest tam nadal. Na szczęście pomoc humanitarna jest w tych dokumentach ujęta niezależnie, to znaczy udziela się jej tam, gdzie są największe potrzeby.
Polska w strategiczny sposób wybiera miejsca, w których realizuje pomoc rozwojową. Nie bez powodu na przykład nie ma tam Ameryki Południowej. Możemy powiedzieć merytorycznie, że pomoc rozwojowa jest tam jak najbardziej potrzebna, ale to nie jest akurat najważniejszy dla Polski region w kontekście budowania swoich wpływów zagranicznych. Ale o tym też jest wprost w dokumentach napisane.
Przygotowując się do naszej rozmowy trafiłam m.in. na artykuł Polskiego Instytutu Spraw Międzynarodowych o związkach między migracjami a pomocą rozwojową na przykładzie Polski i Norwegii. Zarówno w polskiej, jak i w norweskiej polityce zagranicznej istnieje paradygmat, aby interweniować i pomagać na miejscu: tam, gdzie kryzys się zaczyna, aby powstrzymać falę migracyjną. Czy to myślenie ma przełożenie na praktykę?
X.D.: – Tak, chociaż Polska nie mam tutaj dużo do powiedzenia. To jest w ogóle polityka Unii Europejskiej, która od lat realizuje swój cel przeszczepiania wartości demokratycznych poprzez umowy gospodarcze. Przykładem tego była Umowa z Cotonou, a aktualnie umowa o partnerstwie z 79 krajami Afryki, Pacyfiku i Karaibów. W zamian za wprowadzanie procesów demokratyzujących w krajach stronach Umowy, oferowana jest pomoc gospodarcza, ale też wprowadzane są obowiązki readmisji swoich własnych obywateli, którzy w sposób nieregularny przebywają na terenie UE..
Z państwami graniczącymi z UE są także zawierane porozumienia, zgodnie z którymi kraje te będę hamowały migracje do Europy. Przykładem jest Partnerstwo Wschodnie. Były też różne inne plany. Na przykład prezydent Macron miał taką propozycję, aby tworzyć eksterytorialne centra dla uchodźców już nawet w państwach, które nie graniczą z UE, np. w Czadzie, Miały być tam realizowane procedury weryfikacyjne w zakresie ochrony międzynarodowej. W latach 2009-10 hiszpańska policja prowadziła działania na morzach terytorialnych Mauretanii i Senegalu, cofając potencjalnych migrantów do specjalnie utworzonych w tym celu ośrodków. Polska się do tego przyłączyła i przyjmuje z całym dobytkiem prawnym Unii Europejskiej. Takie są mechanizmy.
Z Białorusią nie mamy takich umów, ponieważ ten kraj zawiesił swój udział w Partnerstwie Wschodnim. Nie mamy nawet umowy o readmisji, ponieważ została wypowiedziana przez Łukaszenkę w 2021 w związku z wydarzeniami na granicy z Polską.
J.B.B.: – Samo pryncypium pomagania na miejscu nie jest złe. Jako organizacje humanitarne też uważamy, że jeżeli można sprawić, aby ludziom na miejscu żyło się lepiej i nie musieli podejmować dramatycznej decyzji o ucieczce z kraju w poszukiwaniu godnych warunków do życia, to jest to pierwsza rzecz, którą powinno się robić. Jakie motywacje stoją za tym założeniem w niektórych krajach europejskich, czy w Polsce, to już jest temat na inną dyskusję.
Zgadzam się, że samo założenie, że należy przeciwdziałać pierwotnym przyczynom migracji jest jak najbardziej w porządku. Tylko pytanie, czy to nie zostaje tylko na poziomie retoryki…?
X.D.: – Dziać się dzieje na pewno. Kraje takie jak na przykład Maroko otrzymują bardzo dużą pomoc w celu zatrzymania tak zwanej migracji niekontrolowanej. Bo migracja do Europy jest cały czas, ale na zasadach takich, jakie chcą rządy. Z Turcją wszystkie kraje unijne zawarły umowy międzynarodowe w 2018 roku. Na ich podstawie Turcja dostaje fundusze na to, aby zatrzymać migrantów, uchodźców na swoim terenie.
Ograniczeniem naszej pomocy rozwojowej jest kurczowe trzymanie się krajów priorytetowych. I to raczej jest ewenementem, ponieważ w innych krajach dawcach konkursy są otwarte. Organizacje mogą ubiegać się o środki na pomoc we wszystkich krajach, które znajdują się na liście OECD jako biorcy oficjalnej pomocy rozwojowej. Wtedy jest to w jakiś sposób oderwane od polityki. W naszym przypadku, tak jak wskazuje ustawa, jest to powiązane z tym, gdzie mamy placówki, gdzie mamy interesy gospodarcze, gdzie mamy może jakieś podobieństwa kulturowe, jak na przykład Partnerstwo Wschodnie. Ale to jest bardzo specyficzne dla Polski.
No, to tym bardziej wydaje mi się, że lista państw priorytetowych nie do końca realizuje zasadę, aby przeciwdziałać pierwotnym przyczynom migracji. Na tej liście nie ma np. Jemenu, nie ma Syrii – a to m.in. osoby z tych państw pojawiają się na naszej wschodniej granicy…
J.B.B.: –
Faktycznie, jeżeli spojrzymy na kraje priorytetowe pomocy rozwojowej to niekoniecznie są to najbardziej palące ogniska migracji na świecie, szczególnie w kontekście polskim. Na liście znajdują się kraje, z których Polska wręcz pożąda migracji, na przykład kraje Partnerstwa Wschodniego.
Nie powiedziałbym więc, że te założenia mają takie stuprocentowe przełożenie na praktykę.
W Wieloletnim Programie Współpracy Rozwojowej można przeczytać także wiele pięknych słów o tym, że „nie zapominamy o regionach dotkniętych przedłużającymi się kryzysami humanitarnymi”, że wspieramy na przykład szczególnie uchodźców z Syrii, ale też, że naszą ambicją jest to, aby polskie społeczeństwo było coraz bardziej świadome najpilniejszych wyzwań współczesnego świata oraz żebyśmy wszyscy poczuli się współodpowiedzialni za globalny rozwój. Budżet rządowego konkursu na pomoc świadczoną przez organizacje humanitarne raczej ma szanse się zmniejszyć niż zwiększyć. W takiej sytuacji trzeba się odwoływać do hojności Polek i Polaków. Na ile jesteśmy gotowi wspierać pomoc humanitarną w miejscach, które niekoniecznie są tuż za naszą granicą?
J.B.B.: – Polacy bardzo mocno reagują na katastrofy naturalne. Mieliśmy tego przykład chociażby w lutym tego roku, po trzęsieniu ziemi w Turcji i Syrii. Podobnie jest, jeśli chodzi o kryzysy wojenne. Ale muszę powiedzieć, że nasze wsparcie jako społeczeństwa w dużej mierze zależy od mediów. Na przykład mamy Jemen, w którym olbrzymi kryzys trwa już wielu lat, ale cały czas jednak głównym tematem pozostawała Syria. W pewnym momencie, już w trakcie trwania tej wojny, a nie tuż po jej wybuchu, na łamach prasy zagranicznej pojawia się ikoniczne zdjęcie jemeńskiego dziecka. Akurat jedna z polskich organizacji zaczęła wtedy realizować projekt w Jemenie i nagle polskie media złapały ten temat. I Jemen stał się krajem, na który Polacy zaczęli wpłacać pieniądze i chcieli pomagać. Pół roku wcześniej, kiedy ten kryzys był równie ostry i równie trudny, środki tam nie płynęły. Olbrzymie znaczenie ma, czy jakiś temat uda się nagłośnić medialnie.
Taki kryzys jak wojna w Ukrainie jest w ogóle nieporównywalny do niczego w historii polskiej pomocy humanitarnej, jeżeli chodzi o skalę środków, które przyszły od darczyńców. To, że to stało się tuż za naszymi granicami, to że nagle Polska stała się pierwszym krajem przyjmującym uchodźców – na pewno bardzo wpłynęło na wysokość tych środków. Gdyby podobnej skali kryzys wydarzył się 1000 kilometrów dalej, w kraju, który nie graniczy z Polską, to oczywiście ta reakcja byłaby znacznie mniejsza, nie oszukujmy się. Natomiast zdarzały się w historii, w ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat, od początku XXI wieku, kryzysy, które były daleko od granic Polski, ale jednak nas poruszyły. Na przykład trzęsienie ziemi w Nepalu, na które reakcja społeczeństwa była hojna. Może to był wyraz naszej sympatii do tego kraju.
Czynników, które wpływają na naszą otwartość i chęć pomocy jest wiele, ale przede wszystkim nagłośnienie medialne plus bliskość. W przypadku Ukrainy to na pewno była pierwszorzędna kwestia.
A czy można powiedzieć, że jesteśmy skłonni bardziej finansować pomoc humanitarną niż długofalową pomoc rozwojową?
J.B.B.: – Tak, ale nie krytykowałbym polskiego społeczeństwa, że w ten sposób reaguje.
Gdy mamy wybuch wojny czy trzęsienie ziemi, to skala potrzebnych środków jest nieporównywalnie większa niż kiedy zbieramy na projekt rozwojowy np. w Senegalu. Tam te potrzeby oczywiście także są, ale jest to projekt długofalowy i jego efekty czasami nie są tak łatwo widoczne dla przeciętnego odbiorcy.
W przypadku trzęsienia ziemi czy wybuchu konfliktu bardzo mocno wchodzi też narracja, która jest prawdziwa, że po prostu ratujemy bezpośrednio ludzkie życie. To jest kwestia życia i śmierci. I jest jasne, że na taką pomoc ludzie chętniej wpłacają niż na projekty rozwojowe, które są bardzo potrzebne, ale nie zawsze możemy to pokazać jako skrajnie niebezpieczny kryzys, zagrożenie życia.
To, że środki wpłacane w przypadku kryzysów humanitarnych są zdecydowanie większe to fakt. Każda organizacja humanitarna w Polsce wie, że kiedy przychodzi tak zwane „emergency”, to te środki wzrastają niewspółmiernie do średniej wpłat w „przeciętnym” miesiącu w roku. Przychodzi „emergency” i nagle jest wzrost o 600, 1000 procent. W przypadku Ukrainy te wzrosty były niewyobrażalne. Ale też nie jest tak, że na inne projekty zupełnie niczego nie zbieramy. Udaje się społeczeństwu pokazać, że ta rozwojowa pomoc też jest potrzebna.
W portalu ngo.pl ostatnio pojawił się tekst Elżbiety Olczak i Magdaleny Rybi-Trojanek z Grupy Zagranica, które zwróciły uwagę na to, że w polskich szkołach edukacji globalnej albo nie ma, albo jest bardzo słaba. Dla wspierania takich działań, jakie prowadzicie edukacja o powiązaniach między różnymi zjawiskami i wydarzeniami na świecie jest kluczowa: że np. kryzysy związane z klimatem mają swoje konsekwencje nie tylko w postaci katastrof naturalnych, ale także konfliktów zbrojnych, biedy. Czujecie, że takiej wiedzy wśród społeczeństwa polskiego brakuje? Jak musicie formułować swoje przekazy do Polaków i Polek, aby do nich trafić i aby chcieli Wam pomóc pomagać?
J.B.B.: – Na pewno łatwiej jest takie zależności pokazać w jakiejś dłuższej rozmowie, czy innym materiale. Jeżeli chodzi o naszą wiedzę, to trudno mi ją porównać do innego społeczeństwa, bo nie wiem jak dokładnie wygląda edukacja globalna w innych krajach. Pewne jest, że u nas nie jest to priorytet w systemie edukacji.
Myślę, że dużo tutaj pomaga pokazywanie tych zależności przy okazji dużych kryzysów, kiedy te emocje społeczne są duże i ludzie mają większą otwartość na to, żeby słuchać w ogóle o tym, co się dzieje na świecie. O tym, co prowadzi do kryzysów humanitarnych, co prowadzi do tego, że nagle rzesze ludzi potrzebują pomocy. To są takie okienka czasowe, które musimy wykorzystywać. Kiedy jest większe zainteresowanie i wrażliwość.
Gdy nie ma żadnego głośnego kryzysu na świecie, kiedy to nie jest jakiś ważny temat w mediach czy nawet na social mediach, to zainteresowanie tymi tematami naturalnie spada. Szkoda, że nie możemy np. co dwa tygodnie opowiadać dużej grupie Polaków, jakie są zależności, dlaczego mamy takie kryzysy, jak to wszystko jest ze sobą powiązane.
Na szczęście mamy grupę bardzo uświadomionych odbiorców, którzy są uwrażliwieni i mają świadomość, jakie procesy na świecie zachodzą, że to są naczynia połączone i zawsze są skłonni nas wspierać, aby tę sytuację gdzieś na świecie polepszać.
Większość społeczeństwa uaktywnia się przy okazji dużych kryzysów. Wtedy jest szansa, żeby wykorzystać to zainteresowanie i wejść też z nieco trudniejszym przekazem, bardziej złożoną narracją i być może sprawić, że dołączą do tej grupy osób stale zainteresowanych tymi tematami.
A dla Was, jako dla Polskiej Misji Medycznej to jest teraz czas wyciszenia, czy jest sytuacja, na której się szczególnie skupiacie i próbujecie ją nagłośnić?
J.B.B.: – Jeśli chodzi o otoczenie medialne, to rzeczywiście teraz jest swego rodzaju wyciszenie. Mieliśmy olbrzymie wzmożenie społeczne w zeszłym roku związane z inwazją rosyjską w Ukrainie, z pomocą uchodźcom ukraińskim w Polsce. Fala zainteresowania tym tematem już trochę opadła. Miejmy nadzieję, że nie stanie się nic takiego, co sprawi, że to wróci znów do tak wysokiego poziomu, bo jednak ten rodzaj zainteresowania zwykle wiąże się z tragicznymi wydarzeniami.
W Ukrainie zresztą nadal jesteśmy obecni. Teraz ruszają nasze mobilne kliniki w obwodzie charkowskim, który jest bardzo blisko linii frontu. Dalej pomagamy uchodźcom ukraińskim w Polsce w ramach projektu „Przestrzenie przyjazne dzieciom”.
Poza Ukrainą, w tym roku w lutym bardzo nagłośnione było trzęsienie ziemi w Turcji i Syrii w tym drugim kraju od lat udzielamy pomocy, zareagowaliśmy też bezpośrednio na samo trzęsienie ziemi. Teraz przygotowujemy protezy dla osób, które straciły kończyny w jego wyniku.
W miesiącach, gdy nie wydarza się akurat jakiś duży kryzysy, to jest praca u podstaw i opowiadanie o projektach, o krajach, którym pomagamy regularnie. Chociażby Senegal, czy Jordania, gdzie udzielamy cały czas pomocy uchodźcom syryjskim. Irak, gdzie udzielamy pomocy i uchodźcom wewnętrznym i uchodźcom z Syrii. To są kraje, w których jesteśmy już wiele lat, w których ta pomoc jest przez nas konsekwentnie budowana.
Za niedługo rozpoczynamy projekt pomocowy w Etiopii. Tam w 2022 roku, w wyniku konfliktu zginęło więcej osób niż na Ukrainie. Również pośrednio, ponieważ są też ofiary kryzysu ekonomiczno-logistycznego, spowodowanego przez ten konflikt.
Nadal także jesteśmy w Ameryce Łacińskiej, gdzie zajmujemy się chociażby uchodźcami uciekającymi z Wenezueli do Kolumbii, ale świadczymy pomoc również bezpośrednio na miejscu w, Wenezueli.
Na czym polega wasza pomoc w Wenezueli? Ameryka Łacińska czy Południowa to nie jest taki oczywisty kierunek, w którym pomagają polskie organizacje.
J.B.B.: – We wszystkich krajach, w których działamy wspólnym tematem jest pomoc kobietom, matkom i noworodkom. Projekt w Wenezueli też jest skupiony przede wszystkim na tych grupach. Wspieramy finansowo między innymi działanie kliniki w mieście Rubio. Dzięki temu miejscowe kobiety z dziećmi otrzymują niezbędną pomoc medyczną, która obecnie w tym kraju, w związku z dużym załamaniem społeczno-gospodarczym, przestała być oczywistością.
W Kolumbii tak samo jest to głównie pomoc ginekologiczna i okołoporodowa. Dla uchodźczyń wenezuelskich, ale też dla osób pochodzących z Kolumbii. To zawsze jest ważne w kontekście projektów humanitarnych kierowanych do uchodźców, aby pomocą objąć również osoby ze społeczeństwa przyjmującego. Zwykle są to osoby w jakiś sposób nieuprzywilejowane albo osoby w kryzysie ubóstwa. Gdybyśmy wchodzili do takiego kraju i pomagali tylko uchodźcom, to tworzyłyby się podziały społeczne. Uchodźcy staliby się obiektem zazdrości, nienawiści. Dlatego odpowiadamy na potrzeby na miejscu, nie różnicując, czy to są uchodźcy czy mieszkańcy Kolumbii, którzy potrzebują dokładnie takiej samej pomocy.
Tak samo to wygląda na przykład w Jordanii, w której pomagamy nie tylko uchodźcom syryjskim, ale również Jordańczykom. Zresztą wszystkie polskie organizacje humanitarne, a przynajmniej większość, działa w ten sam sposób.
Xymena Dyduch – pracowniczka humanitarna i prawniczka. Koordynowała projekty pomocowe m.in. w Czadzie, Libanie, Grecji i Senegalu. Pracowała w kancelariach prawnych, hiszpańskiej organizacji FCEAR, Action contre le faim oraz w UNHCR. W pracy najbardziej ceni to, że może pomagać ludziom, zapewniając im dostęp do opieki zdrowotnej, a przez to do godnych warunków życia.
Jakub Belina Brzozowski – koordynator zespołu komunikacji w Polskiej Misji Medycznej. Wcześniej pracował m. in. w Polskiej Akcji Humanitarnej oraz Compassion in World Farming Polska.
Źródło: informacja własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.