To, co robią organizacje lokatorskie, powinno robić państwo [wywiad]
„Zapłacić za pokój czy zjeść obiad? To są dylematy młodych ludzi z tak zwanego pokolenia Z”. O problemach na rynku mieszkaniowym opowiada Magdalena Kalbarczyk, działaczka stowarzyszenia lokatorskiego z Poznania.
Jędrzej Dudkiewicz: – Jakie są problemy mieszkaniowe w Poznaniu i co je łączy z innymi miastami w Polsce?
Magdalena Kalbarczyk: – Problemy mieszkaniowe w całej Polsce są podobne. Wszędzie brakuje zasobów miejskich. Oprócz tego, ten zasób, który już istnieje jest zaniedbywany przez władze. Mieszkania komunalne i socjalne mają bardzo niski standard, często nie mają centralnego ogrzewania. Z jednej strony słyszymy o konieczności wymiany pieców, o ekologii, z drugiej natomiast piece kaflowe wciąż istnieją w miejskich kamienicach. Prezydent Jaśkowiak obiecywał tysiące nowych mieszkań, po dwóch kadencjach tych mieszkań wybudował raptem osiemset – trudno tutaj też używać słowa „wybudował”, bo nadal kilkaset z nich jest dopiero w planach.
Poznań boryka się też z problemem bardzo małego zasobu akademików. To duże miasto, w którym tylko na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza studiuje ponad trzydzieści tysięcy osób. Miejsc w akademikach jest dla półtora tysiąca z nich. Uczelnie, podobnie jak miasto, zaniedbują zasób mieszkaniowy, a potem go wyprzedają. Ostatnia głośna sprawa to akademik Jowita w centrum miasta, który ma być od nowego roku akademickiego zamknięty, potem najprawdopodobniej sprzedany. To o 345 miejsc w akademikach mniej. Do tego ceny pokojów są czasem wyższe niż rynkowe, sięgają nawet 1140 zł! To powoduje, że studenci poszukują lokum na rynku prywatnym.
Duży jest ten zasób miejski?
– Mniejszy niż kiedyś. Lepszy jest wyprzedawany, gorszy zaniedbywany. Lata dzikiej reprywatyzacji odbiły się na wielu miastach, również Poznaniu. Łazarz czy Wilda to dzielnice, w których lokatorzy byli regularnie wyrzucani na bruk. Te czasy to zresztą początek działalności Wielkopolskiego Stowarzyszenia Lokatorów. Obecna prezes zarządu, Anastazja, to mieszkanka jednej z kamienic, w których dochodziło do prawdziwych koszmarów.
Łatwo jest powiedzieć, że ludzie nie płacą czynszu, że to trudni lokatorzy, ale nikt nie zwracał uwagi na sytuację ekonomiczną. To czasy, w których znalezienie pracy, nawet na czarno, graniczyło z cudem. Regularne dochody to było coś niewyobrażalnego.
Niestety, do dziś pokutuje przekonanie, że lokatorzy to tylko problem, że nie płacą, bo po prostu nie chcą, że niszczą mieszkania i są roszczeniowi.
W jednym z artykułów najemców nazwano „pasożytami” – to jest retoryka, która powinna być potępiana, nie gloryfikowana przez opinię publiczną.
Zamiast rozwiązywać problemy, to się je nakręca.
– Od transformacji regularnie czytamy o leniwych, żyjących na socjalu bezrobotnych, o alkoholikach w kryzysie bezdomności. Cały dyskurs publiczny opiera się na obwinianiu jednostek, bo przecież nie chce się pracować, uczyć, wcześniej wstawać. Zobaczmy, jak zmieniono narrację wokół robotników – w latach osiemdziesiątych to był ruch, który obalił cały system! W 1990 nagle stali się niedouczonymi, pijącymi w pracy głupimi ludźmi.
Klasa pracująca jest pogardzana w Polsce od dawna, co prowadzi do tego, że każdy uważa się za klasę średnią. To wszystko doprowadza do braku wrażliwości na problemy społeczne, do zamykania się na najbiedniejszych.
A przecież większość z nas nie ma stabilnego dochodu, nie ma własnego mieszkania. Osoby urodzone w latach dziewięćdziesiątych nie mogą planować, nie mają tego luksusu, bo po prostu nie wiedzą, gdzie będą za kilka miesięcy.
Mam koleżankę, która przyznała ostatnio, że przeprowadzała się już jakieś dwadzieścia razy…
– Bo właśnie brakuje stabilizacji. Co jest o tyle dziwne, że zarówno lokatorzy, jak i miasta potrzebowałyby jej. Lokatorzy niestety są jednak na samym końcu tego łańcucha pokarmowego, dlatego najłatwiej przerzucić na niego koszty niedziałającego systemu.
To samo widzimy, działając od pewnego czasu w środowisku studenckim. Władze uczelni mówią, że nie mają pieniędzy na remonty, rząd nie ma pieniędzy na uniwersytety, co zatem robią? Podnoszą czynsze w akademikach studentom. Skoro nawet ogromne instytucje, państwo, nie mają pieniędzy, to skąd ma je wziąć zwykły student, który może pracować tylko na niepełny etat w gastronomii, na śmieciówce?
Mam znajomych, którzy zamieszkali na skłocie, bo czynsze przekraczają ich możliwości finansowe.
Zapłacić za pokój czy zjeść obiad? To są dylematy młodych ludzi, tzw. pokolenia Z, które ma czelność żądać umowy o pracę i godnego traktowania w pracy.
Nie mamy wsparcia od uczelni, od państwa, od UE czy wielkich organizacji pozarządowych. Musimy organizować się sami.
Są też organizacje lokatorskie, które często zastępują państwo.
– Oczywiście, w kilku większych miastach działają stowarzyszenia lokatorów czy akcje lokatorskie, które regularnie interweniują w krytycznych momentach. To jednak po raz kolejny przerzucanie odpowiedzialności na zwykłych obywateli.
To, co robią organizacje lokatorskie, powinno robić państwo.
Z czego wynika to, że chociaż wiele osób ma trudną sytuację, to w głównym nurcie temat wciąż niespecjalnie jest podejmowany z perspektywy najsłabszych, lokatorów?
– Żyjemy w czasach, w których każdy musi osiągnąć sukces. Feminizm? Tylko ten, który zajmuje się prezeskami wielkich firm. Problemy socjalne? Tylko te historie, w których ktoś własną, ciężką pracą wyszedł z problemów. Ludzie z wielkich miast, dobrze zarabiający, nie chcą znać problemów klasy niższej. Można zaoszczędzić, wziąć kredyt, pożyczyć od rodziców i to wymarzone mieszkanie kupić. Wydaje mi się, że wyobrażenie sobie tego, że kogoś na ten dom po prostu nie stać, mimo że pracuje na pełen etat, jest poza zasięgiem.
Nie dziwi mnie to, bo podobną perspektywę przedstawiają nam na uczelniach. Rektorka UAM w Poznaniu zarabia miesięcznie ponad 40 tysięcy złotych brutto – jak może zrozumieć, że 1100 zł za pokój w akademiku to suma horrendalna?
Co zrobić, żeby sytuacja była chociaż trochę lepsza? Powinniśmy się na kimś wzorować?
– Zawsze słyszymy o regulacjach w Berlinie czy w Wiedniu. Mamy tam duży zasób miejski, kontrolowane czynsze, uregulowany rynek najmu. Przenoszenie tych rozwiązań na grunt polski to jednak dopiero początek drogi. Należy ukrócić kupowanie hurtowo mieszkań pod inwestycje, wprowadzić regulacje kredytowe.
Mieszkanie to sprawa, która spędza sen z powiek całemu pokoleniu, któremu wmawiano, że wystarczy ciężko pracować. Ludzie są wykształceni, pracują i nadal nie mają zdolności kredytowej czy możliwości spokojnego wynajmu.
Osoby z pokolenia naszych rodziców czy dziadków opowiadają, że oni też nie mieli łatwo – mieszkali z rodziną, szukali oszczędności, brali ogromne kredyty. Nie rozumieją, że u nas własny dom jest luksusem. Tak samo jak umowa o pracę, która może zapewnić bezpieczeństwo, na przykład podczas urlopu macierzyńskiego.
Brak stabilności doprowadza do tego, że w Polsce mamy ogromny problem z dzietnością, ale jak rodzić dzieci, kiedy nie wiemy, co będzie jutro? To zupełnie inna sytuacja niż za granicą.
Jednocześnie nie jesteśmy też w stanie w pełni wykorzystać szansy, którą jest przyjazd tylu osób z Ukrainy, bo nie mamy im czego zaoferować.
– W Poznaniu uchodźcy z Ukrainy mieszkali w hotelu Ikar, dość starym budynku należącym do państwowej spółki. Matki z dziećmi, osoby z niepełnosprawnościami, seniorzy. Obiecano im, że mogą spokojnie zajmować pokoje aż do końca wojny, więc ludzie znaleźli pracę, dzieci poszły do szkół, do przedszkoli. Po około roku od początku wojny hotel zamknięto, po remoncie ma tam powstać czterogwiazdkowy Sheraton. Jak to świadczy o naszym kraju, o władzach, które zyski stawiają ponad ludzkie życie? Ukraińców przeniesiono pod Poznań, gdzie nie ma pracy, społeczności ukraińskiej. Odcięto ich od możliwości przystosowania się do życia w nowym kraju, zbudowania codzienności od nowa. W tym momencie zaprzepaszczono potencjał dzieci, które mogły rozwijać swoje zdolności, dorosłych, którzy najprawdopodobniej wykorzystaliby kwalifikacje do rozwoju polskiej gospodarki.
Na rynku mieszkaniowym obcokrajowcy mają jeszcze trudniej niż Polacy. Jawna dyskryminacja jest na porządku dziennym – wyższa kaucja, krótszy okres wypowiedzenia, żądania wykazu zarobków. Władze umywają ręce.
Będzie tylko gorzej?
– Bardzo się boję tego, co będzie dalej. Mam nadzieję, że nasze działania aktywistyczne coś znaczą, zwiększają świadomość czy chociaż sprawiają, że ktoś zwątpi w istniejący system. Mimo to, nie widzimy chęci do współpracy ze strony władz czy uniwersytetów.
Mówią, że jesteśmy agresywni, szaleni, że przesadzamy, że ktoś nas finansuje. A my tylko chcemy godnie żyć.
Magdalena Kalbarczyk, współzałożycielka Studenckiej Inicjatywy Mieszkaniowej, działaczka Poznańskiego Koła Młodych Inicjatywy Pracowniczej. Mieszka w Poznaniu, na etacie pracuje w kulturze.
Źródło: informacja własna ngo.pl