– Zdaję sobie sprawę, że wielu rzeczy nie wiem, jeśli chodzi o politykę centralną, ale chcę się uczyć. Mam w sobie dużo optymizmu, bo, jak powiedział Einstein: „wszyscy wiedzą, że się czegoś nie da zrobić, aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da i on to robi” – mówi Franek Sterczewski, aktywista miejski i poseł na Sejm IX kadencji
Hanna Frejlak: – Lista inicjatyw i organizacji, w które się angażujesz i angażowałeś, jest długa. Skąd ten zapał do działalności społecznej?
Franek Sterczewski: – Jedną z przyczyn jest pewnie moja towarzyska natura: bardzo lubię ludzi, lubię spędzać z nimi czas, uwielbiam organizować przyjęcia i być w roli gospodarza. Mam syndrom psa pasterskiego.
Kiedy to odkryłeś?
– Trudno mi określić konkretny moment. Kiedy byłem w liceum, grywałem na gitarze basowej w młodzieżowych zespołach. Interesowało mnie też koordynowanie wydarzeń, więc połączyłem te dwie pasje, organizując koncerty charytatywne.
Pierwszy duży projekt miejski zrealizowałem podczas studiów architektoniczno-urbanistycznych na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Bardzo dużo wtedy pracowaliśmy, niestety najczęściej indywidualnie – w Polsce studia architektoniczne wciąż są nastawione na tworzenie kolejnych gwiazd architektury, zamiast uczyć pracy zespołowej. Poświęcaliśmy mnóstwo czasu, pieniędzy i nieprzespanych nocy, tworząc projekty, które trafiały do szuflady. Chciałem znaleźć formę zaangażowania naszych umiejętności, która pozwoliłoby nam coś realnie zmienić w przestrzeni miejskiej, pomimo że nie mieliśmy jeszcze uprawnień.
W tym samym czasie przebudowano poznański Plac Wolności, by stworzyć tam parking podziemny. Ciekawy modernistyczny plac zmienił się w betonową patelnię, wyglądającą, jakby miała defilować po niej jakaś niewidzialna armia. Wpadłem na pomysł, żeby zorganizować Piknik na Placu Wolności. Chciałem, żeby chociaż na jeden dzień plac stał się miejscem tętniącym życiem. Udało się – od tego czasu dzieje się tam coraz więcej: plac jest sercem Festiwalu Malta, niedługo rusza tam Betlejem Poznańskie.
To zasługa Pikniku?
– Nie mogę powiedzieć, że nasz piknik był bezpośrednią przyczyną tego wszystkiego, ale na pewno rozpoczął dyskusję na temat tej konkretnej przestrzeni. Naszym największym sukcesem było uwolnienie potencjału Placu Wolności. To było moje pierwsze działanie związane z przestrzenią publiczną i od tego czasu właściwie robię to samo.
Czyli co?
–Organizuję wydarzenia miejskie. Z jednej strony chcę obudzić dyskusję o przestrzeni miejskiej – o ulicach, o ścieżkach rowerowych, o kulturze. Z drugiej: staram się budować wspólnotę w oparciu o pozytywne wydarzenia, takie jak Pogrzeb Zimy czy wydobywanie potencjału z ogródków miejskich.
W wydanym pod koniec 2018 roku numerze Magazynu Kontakt „Zdrowie bez recepty” mówiłeś, że chcesz się skupić na działaniach lokalnych i nie interesuje cię władza centralna. Od tego czasu zdążyłeś wystartować w wyborach i zdobyć 25 tysięcy głosów, które dały Ci mandat poselski. Skąd zmiana decyzji?
– Trzy lata temu zaangażowałem się w organizowanie Łańcuchów Światła. Próby zawłaszczania sądów przez władzę sprawiły, że poczułem się przerażony i zagrożony. Szybko uznałem, że jeśli chcę nadal wykonywać swoją pracę lokalnie, muszę mieć gwarancję praworządności i niezawisłości sądów. Postanowiłem działać.
Łańcuch Światła wyszedł niesamowicie. Udało nam się zebrać 20 tysięcy osób, a przy tym, co dla mnie kluczowe, zachować obywatelski charakter protestu.
Na mównicę nie wpuściliśmy polityków, dając zamiast tego przestrzeń do wypowiedzi osobom, które na co dzień nie mają takiej uwagi mediów. Utrzymaliśmy też otwarty, pozytywny język, który jednak nie osłabiał stanowczości protestu.
Poznańskie Łańcuchy Światła wyglądały naprawdę imponująco.
– To prawda, ale to nie tylko puste wspomnienie. W Poznaniu chcieliśmy podczas Łańcuchów przekazać przede wszystkim nadzieję. Dlatego, by uniknąć pogrzebowej atmosfery, światło emitowaliśmy z telefonów komórkowych, a nie ze świeczek, jak w innych miastach. Ta nadzieja nie była płonna: obecnie przecież tylko Trybunał Konstytucyjny jest w 100% marionetkowy, a Sąd Najwyższy, sądy powszechne i KRS wciąż są do wygrania.
Od kilku lat obserwujemy wielkie obywatelskie przebudzenie, którego dowodzą nie tylko protesty w obronie sądów, ale także Młodzieżowe Strajki Klimatyczne czy Czarne Protesty. Wytworzyła się energia, która trwa do dzisiaj i sprawiła, że półtora miesiąca temu mieliśmy najwyższą frekwencję wyborczą od 1989 roku – w niektórych poznańskich komisjach trzeba było donosić karty do głosowania, bo w wyborach wzięło tam udział tak wielu uprawnionych!
Jak to wszystko miało się do twojej decyzji o starcie w wyborach?
– Półtora roku temu myślałem, że tę społeczną energię, którą podjęli obywatele, obywatelki i instytucje, podejmą także politycy i polityczki opozycji. Mam wrażenie, że to się nie do końca wydarzyło i to zmotywowało mnie, by wziąć sprawy w swoje ręce. Tę bierność opozycji dobrze pokazuje fakt, że nie było żadnej zdecydowanej wspólnej kontry wobec kampanii billboardowej PiS-u „Sprawiedliwe Sądy”.
Drugą motywacją były wyniki wyborów europejskich, które kompletnie mnie załamały. Stwierdziłem, że jest to ostatnia chwila, żeby się zaangażować, tym razem na innym poziomie. Najpierw chciałem zorganizować akcję profrekwencyjną. Uznałem jednak, że najskuteczniejszą i najbardziej wiarygodną kampanią będzie moja własna kandydatura.
Lekarstwem na niepewność jest dla ciebie branie spraw w swoje ręce?
– Wciąż się boję wielu rzeczy, widzę, że walec autorytaryzmu dalej się toczy, a procesy antydemokratyczne postępują nie tylko w Polsce, ale też w wielu krajach na całym świecie. Cieszę się jednak, że teraz mogę mieć bezpośredni wpływ na te kwestie.
Jak zareagowałeś na wyniki wyborów?
– Mój własny wynik mnie zszokował: z ostatniego miejsca na liście udało mi się wskoczyć na trzecie. Jeśli chodzi o generalne wyniki, są one dla mnie trudne. Opozycja w wielu obszarach dostała łomot, często na własną prośbę. Ale z drugiej strony, choć z niektórymi ugrupowaniami się nie zgadzam, bardzo mnie cieszy, że wszystkie startujące partie dostały się do Sejmu. W poprzednich wyborach ponad 15 procent głosów zostało zmarnowanych, bo kilka partii znalazło się pod progiem wyborczym. Tym razem ten odsetek był minimalny. Polki i Polacy mogą się czuć prawdziwie reprezentowani. Cieszy mnie też większość w Senacie i 130 debiutujących posłów i posłanek.
Jak wyglądała twoja kampania?
– Swoją kampanią chciałem pokazać, czym powinien być powrót do demokracji, nawiązanie łączności między światem polityki a ludźmi.
Politycy na całym świecie schowali się za czarnymi szybami limuzyn, w swoich samolotach odrzutowych. Poruszają się, zawsze w garniturze i pod krawatem, między studiem telewizyjnym a rezydencją gdzieś na przedmieściach.
Wiele środowisk, nie tylko politycznych, ale też na przykład biznesowych, pozamykało się w bańkach i nie widzi, z jakimi trudnościami ludzie się borykają na co dzień. Podczas kampanii chciałem być blisko ludzi, posłuchać o ich lękach i problemach.
Jakie to problemy?
– Dobrym przykładem jest transport. Państwo zaczęło likwidować kolej – po 1989 roku od niemal miliarda pasażerów rocznie spadliśmy do poziomu niespełna 300 milionów; z 26 tysięcy kilometrów linii kolejowej, sieć została zredukowana do 18 tysięcy. Likwidowano koleje, wierząc w neoliberalnie pojmowaną nowoczesność: każdy musi mieć własny samochód, każdy musi sobie radzić sam.
W efekcie około 14 milionów Polek i Polaków jest wykluczonych komunikacyjnie – nie mają przystanku autobusowego ani stacji kolejowej blisko miejsca zamieszkania, są więc skazani na samochód. Mówimy o wielkiej skali. Tymczasem w Polsce wiele osób wciąż nie posiada prawa jazdy, a niektóre grupy posiadają je częściej niż inne, co jest dodatkowo szkodliwe, ponieważ reprodukuje nierówności społeczne. Chcę wprowadzać do Sejmu wrażliwość na takie tematy. Udało mi się dostać do komisji infrastruktury, gdzie zamierzam walczyć o zrównoważony transport.
Mam wrażenie, że Sejm to twój kolejny aktywistyczny projekt.
– I masz rację. Zamierzam wrócić do korzeni idei poselstwa jako posłannictwa między światem polityki a społeczeństwem.
Chcę być obecny wśród ludzi i dlatego podczas kampanii jako punkt honoru postawiłem sobie odwiedzenie każdej poznańskiej dzielnicy i gminy wokół Poznania. Uważam, że taki spacer powinien wykonać każdy kandydat i każda kandydatka.
Trzeba nawiązać łączność, powrócić do dialogu, konieczne są prawdziwe konsultacje społeczne, polegające na wysłuchaniu ludzi, którzy mówią od serca, a także ekspertów, którzy mówią z doświadczenia.
Myślę też sporo o Sejmie jako przestrzeni. Został zbudowany jako otwarty i dostępny, przez sam swój kształt mówi o demokracji. W tym momencie otoczony jest płotem i zastawiony szlabanami. Tę przestrzeń trzeba otworzyć, trzeba spowodować, żeby Sejm stał się miejscem publicznym i świątynią demokracji z prawdziwego zdarzenia. To traktuję jako część swojej misji, do której zamierzam przekonywać innych posłów i posłanki.
W wywiadach dużo mówisz o dialogu, o budowaniu mostów, tworzeniu wspólnoty. Co to dla ciebie znaczy?
– Podobnie jak wielu moich przyjaciół i zapewne jak wiele Polek i Polaków, jestem zmęczony narracją wojny polsko-polskiej. Boję się, że jeśli nie nauczymy się rozmawiać i szukać wspólnych mianowników, to niedługo skoczymy sobie do gardeł.
Dlatego jako poseł chciałbym być liderem dialogu, chciałbym pokazywać, na czym powinny polegać konsultacje i konstruktywne rozmowy. Zarówno na mównicy sejmowej, jak i w mediach, zamierzam mówić nowym językiem: bez pogardy, pokazując, że się różnimy, ale bezwzględnie musimy się szanować. Chciałbym budować tę wspólnotę w oparciu o sprawy, które są ważne dla wszystkich, od prawa do lewa. Wierzę, że to jest możliwe i że potrzebujemy tak rozumianej normalności.
Złośliwi pewnie zarzuciliby ci naiwność.
– Zdaję sobie sprawę, że wielu rzeczy nie wiem, jeśli chodzi o politykę centralną, ale chcę się uczyć. Mam w sobie dużo optymizmu, bo, jak powiedział Einstein: „wszyscy wiedzą, że się czegoś nie da zrobić, aż przychodzi taki jeden, który nie wie, że się nie da i on to robi”. Priorytetem jest dla mnie to poszukiwanie wspólnych mianowników, wspólnych cech.
Chcę pokazywać, że nawet jeśli bardzo się z kimś różnię, to wciąż powinno łączyć nas poczucie podstawowego braterstwa, siostrzeństwa, jako obywateli i obywatelki tego kraju między Odrą a Bugiem, Bałtykiem a Tatrami.
Jakie sprawy mają potencjał, by łączyć ponad podziałami?
– Dobrym przykładem jest bezpieczeństwo ruchu drogowego – przecież nie ma znaczenia, czy samochód potrąci wyborcę Lewicy, Konfederacji czy KO. Ważne, co mu się stało, i ważne, żeby takie wypadki się nie powtarzały. W Polsce mamy haniebną liczbę około 3 tysięcy śmiertelnych wypadków drogowych rocznie! Powinniśmy walczyć o wyższe mandaty, o lepszą infrastrukturę, o edukację. Infrastruktura drogowa i prawo powinny być projektowane w taki sposób, by chronić najsłabszych: osoby starsze, osoby z niepełnosprawnościami, dzieci.
Co jeszcze może być takim mostem?
– Oczywiście troska o klimat. Przez dwa miesiące kampanii chodziliśmy z grupą przyjaciół od drzwi do drzwi, codziennie rozmawiałem z setkami osób o tym, co czują, co ich martwi. Jednymi z najczęściej przewijających się wątków były kwestie smogu, ekologii, wizja zbliżającej się katastrofy klimatycznej. Te tematy poruszali zwłaszcza młodzi, ale często także ich dziadkowie. Chcę walczyć o odejście od węgla, choć oczywiście w sposób sprawiedliwy społecznie, by żadna grupa nie została poszkodowana.
Takim tematem jest również ochrona zdrowia czy wspomniany już transport. Przez pryzmat transportu można mówić o dostępie ludzi do edukacji, do ochrony zdrowia, do miejsc pracy, do kultury, a także o ekologii. Uważam, że w każdym temacie można znaleźć wspólny cel, jakąś jednoczącą, pozytywną narrację.
Jak doświadczenia aktywistyczne wpływają na twoją pracę w Sejmie?
– To trudne pytanie, bo jak dotąd byłem w Sejmie tylko dwa razy – na szkoleniu i na inauguracyjnej sesji.
Moje doświadczenie aktywistyczne, w odróżnieniu od działalności partyjnej, może ułatwiać mi kontaktowanie się z innymi posłankami i posłami, którzy tak jak ja myślą progresywnie w konkretnych kwestiach, ale należą do innych ugrupowań. Działalność miejska nauczyła mnie, że ludzkie podejście sprawdza się znacznie lepiej niż czarno-biała plemienna wizja polityki.
Działalność społeczna daje mi też mnóstwo energii. Gdybym się nie angażował, nie organizował protestów, pikników, koncertów, siedziałbym w domu i się bał. Dzięki temu, że wychodzę, spotykam ludzi i przekonuję się, że wiele osób myśli podobnie jak ja, czuję się uskrzydlony, silniejszy. Mogę przełamywać strach i podejmować wyzwania.
Jesteś patriotą lokalnym. Czy zamierzasz dbać o kwestie lokalne, zajmując się polityką centralną?
– Oczywiście. Uważam, że nie można tworzyć polityki i zarządzać państwem bez znajomości skali. To działa podobnie jak w architekturze i urbanistyce: możemy myśleć o masterplanie w szerszej perspektywie, ale w pewnym momencie musimy zejść do poziomu detalu, lokalności i sąsiedzkości.
Żeby systemowo budować wspólnotę, konieczne są okazje do spotkań, preteksty do integracji społecznej. Jako poseł zamierzam wspierać lokalne domy kultury, bary mleczne, małe ryneczki, lokalnych producentów, miejskie ogrody społeczne – wszystko to, co powoduje, że ludzie wychodzą z domów i spędzają ze sobą czas, poznają się chociażby z widzenia. Takie społeczeństwo jest bezpieczniejsze – to nie płoty i system monitoringu nas chronią, tylko nasze więzi i relacje.
Franek Sterczewski – architekt, aktywista miejski, poseł na Sejm IX kadencji
Komentuj z nami świat! Czekamy na Wasze opinie i felietony (maks. 4500 znaków plus zdjęcie) przesyłane na adres: redakcja@portal.ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.