Iwona Hartwich: Czuję się wciąż, jakbym była na proteście
Z Iwoną Hartwich, nową posłanką Koalicji Obywatelskiej, rozmawiamy o licznych problemach osób z niepełnosprawnościami, powodach, dla których zdecydowała się kandydować oraz o tym, w jaki sposób zamierza osiągnąć swoje cele.
Jędrzej Dudkiewicz – Jeszcze niedawno nie mogła Pani wejść na teren Sejmu. To chyba nie świadczy o tym, że władza jest blisko zwykłego człowieka.
Iwona Hartwich: – To prawda, dopiero kiedy zostałam posłanką, otrzymałam szybko informację, że mogę przekroczyć próg Sejmu. Jest jednak inny problem. Zakazem wstępu zostałam objęta nie tylko ja, ale wszyscy, którzy brali udział w czterdziestodniowym proteście. I do tej pory nie mam odpowiedzi na dwa moje pisma. Tak się bowiem składa, że jedna z osób, która ma ten zakaz, jest obecnie dyrektorką mojego biura. To również mama dziecka z niepełnosprawnością, Aneta Rzepka. Już przeszło trzy tygodnie temu złożyłam do pani Marszałek Witek prośbę o zdjęcie zakazu, bo nie wyobrażam sobie sytuacji, w której dyrektor mojego biura nie może ze mną bywać na spotkaniach, czy posiedzeniach komisji.
Drugie pismo złożyłam w sprawie wszystkich pozostałych osób, które wzięły udział w proteście. Jestem osobą dość odważną, dlatego zapytałam panią Marszałek Witek wprost, dlaczego moje prośby o zniesienie zakazu wstępu do Sejmu dla protestujących osób nadal pozostają bez odpowiedzi? Usłyszałam, że jeszcze nie miała tych pism w ręku. Mam nadzieję, że wkrótce sprawa pozytywnie się zakończy.
Czyli absurdów ciąg dalszy.
– Niestety. Powiem też szczerze, że doznałam sporo arogancji i buty na swojej skórze już będąc posłanką. Kiedy wyszłam na mównicę, by przypomnieć, jak bardzo źle żyje się w Polsce osobom z niepełnosprawnościami: że nie mają na turnusy rehabilitacyjne, nie mają asystentów, nie stać ich na wózki inwalidzkie, buty ortopedyczne, etc., z sali odezwały się trzy posłanki z PiS. I nie zapomnę tego nigdy, bo powiedziały w moją stronę, cytuję: „A ta znowu mówi o tym samym”. Uderzyło mnie to, bo to znaczy, że te osoby kompletnie nie rozumieją, o czym mówiłam i w czym tkwi problem. Usilnie będę to jednak tłumaczyć, nawet jak będą mówić, że jestem monotematyczna.
Jak Pani myśli, z czego wynika to, że polscy politycy w taki sposób traktują osoby z niepełnosprawnościami?
– W jakimś stopniu na pewno wynika to z tego, że jest to grupa osób, która nie pracuje na wynik wyborczy, nie robi PKB. Tylko że w cywilizowanym kraju dba się o osoby z niepełnosprawnościami. Zresztą często słyszymy od polityków, premiera Morawieckiego, Jarosława Kaczyńskiego, czy innych posłów, że są z obywatelami, dbają o nich. Ale nie o wszystkich. Właśnie o niepełnosprawnych, wykluczonych, często starszych po prostu się zapomina. Spycha się ich na margines, bo często ludzie ci nie są w stanie sami wyjść na ulicę, żeby zaprotestować i przypomnieć o sobie. Są bezbronni i się to wykorzystuje. Niekiedy jeszcze w obrzydliwy sposób dzieli na lepszych i gorszych, bo pokazuje się, że są przecież osoby na wózkach, które grają w koszykówkę, albo pięknie piszą. Ale co z chorymi, mającymi problemy psychiczne, niezdolnymi do samodzielnej egzystencji? Tacy ludzie sami nigdy nie upomną się o swoje godne życie.
Tym bardziej potrzebują wsparcia.
– Dlatego od wielu lat staram się to robić. Zawsze miałam wielką nadzieję, że jestem w stanie opowiedzieć o tych problemach w taki sposób, że druga osoba wykaże empatię, zrozumienie. Bardzo też dbałam o to, by nie tylko wychodzić na ulicę, ale jak najwięcej rozmawiać. Gdybym, razem z innymi, nie zrobiła tego dla mojego syna, dla innych rodziców i ich dzieci z niepełnosprawnościami, to dzisiaj świadczenie pielęgnacyjne – dla kogoś, kto musi zrezygnować z pracy na rzecz opieki – prawdopodobnie wynosiłoby 620 zł, a renta socjalna dalej wynosiłaby 80 procent najniższej renty ZUS. Obecnie świadczenie jest równe najniższej krajowej, a renta socjalna została podwyższona do 100 procent. Przy czym raz jeszcze podkreślę, że nie jest to mój osobisty sukces, bo gdyby nie zaufane grono zaangażowanych rodziców, sama nic bym nie osiągnęła.
Co udało się wam razem osiągnąć?
– Wspólnie w 2014 roku pomogliśmy 117 tysiącom rodzin, obecnie wsparliśmy 280 tysięcy osób z niepełnosprawnościami, które dostały te 100 procent renty socjalnej. Oczywiście to jest za mało. Dodatkowo rząd PiS dał 500 zł osobom z niepełnosprawnościami, które są niezdolne do samodzielnego funkcjonowania, ale z kryterium dochodowym. Jak protestowaliśmy w Sejmie i mówiliśmy, że trzeba dołożyć te 500 zł do renty socjalnej, która wciąż jest głodowa, to było to bardzo mocno symboliczne. Chodziło o to, by zwrócić uwagę na to, jak mało pieniędzy mają do dyspozycji rodziny z niepełnosprawnymi dziećmi. PiS zapowiadał zresztą już w 2015 roku, że szczególnie pochyli się nad tą grupą.
A zamiast tego obecnie sięgnęli po pieniądze z Funduszu Solidarnościowego…
– Powiem szczerze, że to jest dla mnie niesamowicie skandaliczne i nieetyczne posunięcie. Moje biuro poselskie wciąż nie zostało uruchomione, ale moje dane kontaktowe są ogólnie dostępne. I dostaję mnóstwo telefonów, wiadomości na skrzynkę mailową, pełnych oburzenia na tę sytuację. Przyszedł też zresztą list od emerytów z Lipna, mojego regionu, którzy wystosowali pismo do premiera Morawieckiego. Napisali, że nie godzą się na to, by Fundusz Solidarnościowy został przeznaczony na ich trzynaste emerytury.
To, co robi PiS jest bardzo niepopularne, społeczeństwo mocno solidaryzuje się z osobami z niepełnosprawnościami. Było to bardzo widoczne w trakcie naszego protestu, aż 80 procent ludzi powiedziało wtedy, że nasze postulaty są słuszne. Powstał więc Fundusz Solidarnościowy, by wiele osób po raz pierwszy w życiu mogło skorzystać na przykład z turnusu rehabilitacyjnego, który kosztuje 6000 zł. To są duże pieniądze. Sama o tym wiem, bo z synem nie korzystamy z takiego turnusu nawet raz na rok.
Tak więc Fundusz Solidarnościowy mógł dać nam wszystkim naprawdę dużą nadzieję na to, że nasze życie zmieni się chociaż trochę na lepsze i osoba z niepełnosprawnością będzie miała asystenta, wyjdzie na spacer, spotka się z ludźmi, etc. Obecnie z nazwy zniknął dopisek, że przeznaczony jest on właśnie dla osób z niepełnosprawnościami, co jest karygodne.
Jest chyba za to program asystencki.
– Dla laika rzeczywiście może to brzmieć dobrze. Tylko nikt nie powie, a już na pewno nie rząd, że jest to program krótkofalowy, który trwa góra dwa lata. Osoba z niepełnosprawnością jest zabezpieczona tylko na krótki czas, to zdecydowanie za mało. Asystent powinien być obecny cały czas, żeby nie trzeba było się martwić. Tak samo sprzęt rehabilitacyjny powinien być zapewniony, by nie trzeba było zbierać zakrętek od butelek, czy błagać o 1 procent, żeby móc dołożyć 2-3 tysiące złotych do wózka inwalidzkiego. To są sprawy, które już od dawna powinny być całkowicie normalne.
Czyli są to kolejne niespełnione obietnice.
– Jest ich więcej. Słyszeliśmy na przykład od minister Rafalskiej, że co roku będzie można kupić nowy wózek inwalidzki. W trakcie naszego protestu weszła w życie ustawa, dzięki której rodziny miały zaoszczędzić 520 zł. Do tej pory nikt nie zaoszczędził nawet złotówki, do tego cały czas dopłacamy do wózków, butów, w zasadzie do wszystkiego.
Jak rozumiem, miarka się w końcu przebrała i zdecydowała się Pani kandydować. Czy uważa Pani, że będzie mieć więcej możliwości jako posłanka niż aktywistka?
– Tak, mam teraz znacznie więcej możliwości sprawdzania, pilnowania oraz po prostu mówienia głośno o tym, jak w Polsce wygląda pomoc dla osób z niepełnosprawnościami.
Mam sporo celów. Chcę dokładnie przyjrzeć się na przykład Państwowemu Funduszowi Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych: jak działają poszczególne programy. Wiele osób do mnie pisze w sprawie specjalistycznych usług opiekuńczych, które niestety są odpłatne, a dostęp do nich nie jest zbyt łatwy.
Chciałaby Pani wprowadzić jakieś rewolucyjne zmiany?
– Prawdę mówiąc nie marzę już o tym, by zbudować ten system od nowa. Mam dość słuchania o tym, że trzeba to zrobić. System istnieje i trzeba w nim po prostu poprawić dużo rzeczy. Udało się powołać parlamentarny zespół ds. osób z niepełnosprawnościami, więc liczę, że uda się tam wypracować dobre rozwiązania. Na pierwszym spotkaniu będziemy rozmawiać o priorytetach. Musimy wreszcie wprowadzić porządne zmiany.
Jest dla mnie zwyczajnie nieprawdopodobne, że osoby, które są tak bardzo pokrzywdzone przez los, muszą o wszystko prosić, żeby nie powiedzieć, że żebrać. Bo tak to niestety jest. Mój syn ma dwadzieścia pięć lat i doskonale pamiętam, jak o wszystko musiałam się bić, w tym chociażby o to, by mógł pójść do szkoły. Bardzo mi zależało, żeby był z rówieśnikami. I tu dochodzimy do kolejnego problemu…
No tak, obecnie osoby z niepełnosprawnościami są de facto zmuszane do nauki indywidualnej w domu.
– No właśnie. A brak integracji, przebywania z rówieśnikami powoduje jeszcze większe zamknięcie. Mój Kuba ma bardzo mało kolegów. Tak samo inne osoby z niepełnosprawnościami, nikt się nimi nie interesuje, nie mają często do kogo się odezwać. Kiedy osiemnaście lat temu walczyłam o szkołę dla mojego syna, wydawało mi się, że dzisiaj będzie to wszystko tętnić życiem i fakt, że w klasie jest osoba na wózku, albo z zespołem Downa, będzie całkowicie naturalny. A tymczasem idzie to w drugą stronę. Sam pan widzi, że litania problemów właściwie nie ma końca i jest tylko gorzej i gorzej.
A ludzie raczej nie lubią słuchać aż tyle o problemach, zwłaszcza takich. Kampania chyba była więc trudna?
– Nie byłam całkowicie nastawiona na to, że muszę kandydować. Doszłam do wniosku, że jeśli przyjdzie taka propozycja i będzie ona sensowna, to pewnie skorzystam. Jednak jeśli by to nie nastąpiło, to dalej działałabym tak samo, jak do tej pory. Ostatecznie wystartowałam i tak, kampania była trudna. W końcu monotematyczna kobieta, która mówi bez przerwy o niepełnosprawności wyszła z ulotkami do młodych ludzi. Nikt nie chce o tym słuchać. Nawet o tym, że niepełnosprawność dotyczy każdego z nas, bo prędzej czy później może nas ona dopaść, chociażby ze względu na wiek. Jestem więc i zaskoczona i przeszczęśliwa, że udało się jednak dostać do Sejmu. Wiele osób musiało mi zaufać, przeczytać tę ulotkę od początku do końca i uwierzyć, że mogę coś zmienić.
Czy uważa Pani, że doświadczenie społecznikowskie, aktywistyczne pomoże Pani w działaniach jako posłanki?
– Myślę, że bardzo. Póki co miałam trzy wystąpienia na mównicy sejmowej. Sporo osób pytało się mnie, czy nie czułam strachu lub tremy. Szczerze mówiąc nie, z jednego względu: nawet jako posłanka działam cały czas jako społecznik.
W zasadzie nic się nie zmieniło, czuję się wciąż, jakbym była na proteście. Bo jestem wkurzona, że w kraju, który jest piętnaście lat w Unii Europejskiej, osoby z niepełnosprawnościami cały czas mają tak źle. Potrzeba więc mocnego, zdecydowanego głosu i takim chcę być, nie zamierzam owijać w bawełnę.
Nikt mi zresztą nie może zarzucić braku kompetencji, po prostu wiem, o czym mówię. Dodatkowo planuję, żeby moje biuro poselskie, poza zwykłym działaniem, służyło wsparciu zagubionym rodzinom, w których na przykład niepełnosprawność dopiero się pojawiła i nie wiadomo, co robić, gdzie się udać, jak załatwiać różne rzeczy.
Poznała Pani stronę III sektora, który często – oczywiście słusznie – bardzo mocno domaga się załatwienia pewnych spraw. W jaki sposób będzie Pani sobie radzić z ewentualnymi zarzutami organizacji, że jako posłanka robi Pani za mało lub za wolno?
– Myślę, że NGO zdają sobie sprawę z tego, że należę do formacji, która jest w opozycji, a nie rządzie i sama Iwona Hartwich nie będzie w stanie niczego „załatwić”. Będę jednak robić wszystko, co mogę, by w jak największym stopniu przyczynić się do zmiany sytuacji na lepsze. Sporo organizacji zresztą do mnie pisze z gratulacjami, podziękowaniami, bo mają świadomość, że po raz pierwszy od wielu lat w Sejmie jest ktoś, kto w bardzo mocny sposób będzie mówić o życiu osób z niepełnosprawnościami. Nie dam tym tematom umrzeć.
A nie boi się Pani, że w bądź co bądź dużej partii, do tego rządzonej dość zdecydowaną ręką, jaką jest Koalicja Obywatelska, Pani głos i sprawy, o które Pani walczy trochę znikną?
– Nie sądzę. Już w trakcie tego krótkiego okresu, od kiedy jestem posłanką, czy to na mównicy czy w trakcie konferencji prasowej dotyczącej Funduszu Solidarnościowego, pokazałam, że temat ten jest mi bliski: wiem, jakie są potrzeby, problemy, luki. Na dzień dzisiejszy nikt nie dał mi odczuć, że jestem w KO osobą niepotrzebną. Wręcz przeciwnie, usłyszałam kilka razy, że bardzo dobrze, że znalazła się osoba, która mówi o najsłabszych. Zapewniam, że nie będę siedzieć bezczynnie.
Tym bardziej, że wspierać Panią powinna Lewica, do której chyba też jest Pani całkiem blisko.
– Jak najbardziej zamierzam współpracować z Lewicą. Mam zresztą wielką nadzieję, że Pani Magdalena Biejat w dalszym ciągu będzie przewodniczącą Komisji ds. polityki społecznej i rodziny. Liczę więc na duże wsparcie. Mam nadzieję, że wkrótce pojawi się projekt ustawy, dzięki której wspomniane wcześniej 500 zł dodatku do renty socjalnej będzie przyznawane bez kryterium dochodowego. Myślę, że Lewica zagłosuje za tym projektem. Tak, jak i za tym, żeby wyliczyć minimum socjalne dla osób z niepełnosprawnością, bo gdy się wszystko podsumuje, to szybko okaże się, że nawet najniższa krajowa nie rozwiąże problemów.
A czy po stronie rządowej jest ktokolwiek, kto rozumie Pani postulaty?
– Rozumieli, ale jak nie byli u władzy. Wtedy to, co mówiłam robiło wrażenie na panach Mularczyku, Ziobrze, Cymańskim czy Gowinie, który zapraszał mnie na konferencję poświęconą osobom z niepełnosprawnościami. Obecnie tego zrozumienia jest o wiele mniej. Nie zmienia to jednak faktu, że będę cały czas robić wszystko, by przekonać nieprzekonanych: że warto być przyzwoitym politykiem i że osobom z niepełnosprawnościami należy się godne życie. Nie wiem, czy mi się uda, ale nie zamierzam się poddawać.
Iwona Hartwich –matka dziecka z niepełnosprawnością, uczestniczka dwóch sejmowych protestów o Godne Życie Osób z Niepełnosprawnościami, aktywistka, społeczniczka. Obecnie posłanka na Sejm RP.
Źródło: inf. własna ngo.pl
Redakcja www.ngo.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść komentarzy.