Wśród Polaków co szesnasta osoba ma ponad 75 lat. Dla wielu z nich codziennością jest samotne oczekiwanie na śmierć. Niektórym z nich pomoc niesie Fundacja Hospicjum Proroka Eliasza, które prowadzi hospicyjną opiekę domową dla mieszkańców podlaskich wsi.
Mateusz Różański: – Jak wygląda ostatnia droga tych najbardziej samotnych osób, które nie mają rodziny, męża, żony, których wnuki są daleko?
Paweł Grabowski: – Jest to trudne doświadczenie. Mógłbyś zapytać naszą pielęgniarkę, panią Sławę, która osobiście jeździ do pacjentów. Ona wie, pod którym kamieniem jest klucz do domu pacjentki – samotnej starszej osoby. Takiej, którą trzeba myć, pielęgnować, podać jej leki itd. A po tym wszystkim zamknąć dom na klucz i wrócić do domu. Niestety po wyjeździe pielęgniarki pacjentka jest w domu zupełnie sama.
Walczymy o to, żeby tak się nie działo, dlatego tworzymy teraz taką innowację społeczną. Badamy wspólnie z Instytutem Rozwoju Wsi i Rolnictwa PAN, jak pomagać ludziom na wsi, tworzyć dookoła nich sieci społeczne. By taka skrajna samotność nie miała miejsca, bo to jest coś absolutnie nieludzkiego.
A to jest duże zjawisko?
– Zjawisko tzw. singularyzacji starości obserwujemy i we wsiach, i w miastach. Zazwyczaj jest tak, że pan wybiera sobie na żonę nieco młodszą panią. A panie żyją przeciętnie trochę dłużej niż mężczyźni. I gdy mąż umiera wcześniej, jego żona dożywa swojego życia w samotności. Najczęściej te osoby nie chcą trafić pod opiekę swoich dzieci, najczęściej chcą być w swoich domach. I to jest ogromny kłopot.
Mnie najbardziej interesuje w tematyce hospicyjnej przygotowanie tych ludzi do odchodzenia, praca z nimi ze świadomością, że ich życie się kończy.
– My to nazywamy ostatnią prostą. To takie samo życie, jak każde inne. Też ma się plany, marzenia. Ludzie na tym etapie życia też czegoś się boją, czegoś oczekują. Skraca się tylko perspektywa. Widzę, że w nieodległym czasie to życie się skończy. Dlatego to jest tak ważne, żeby można było zrealizować te plany. To już nie będzie plan, że za trzy lata uzbieram pieniądze i pojadę na Seszele na miesiąc, ale taki, że za tydzień w dobrym zdrowiu spotkam się z moim wnukami, nacieszę się nimi.
Naszą rolą jako hospicjum jest urealniać te plany i marzenia i sprawiać, żeby mogły się one spełniać w dobrym zdrowiu, możliwie bez bólu, niepotrzebnego cierpienia. By pacjenci mogli dożyć swoje życie tak komfortowo, jak to tylko możliwe do końca.
Czy te osoby mówią wprost o śmierci, są na nią przygotowane?
– Tak, bardzo często, czują, że to jest ten czas, że umierają, że ich życie dobiega końca. Czasem rzeczywiście wchodzą w jakieś zaprzeczenie, taki bunt, niezgodę. Wiemy, że proces umierania przebiega według pewnego schematu, nie u każdego tak samo to się dzieje, ale musimy rozpoznać, czy wchodzimy w momencie zgody, akceptacji, depresji czy buntu na tę sytuację, która jest. I adekwatnie na to reagować. To jest bardzo dynamiczna sytuacja, sytuacja umierania, sytuacja końca życia.
A co z rodzinami?
– Nie różnicujemy pacjenta i rodziny. Naszą opieką obejmujemy ten cały system społeczny, którym jest rodzina albo opiekunowie domowi. Mogę podać przykład panią pani Lidki i jej męża Bronka. Obydwoje mają około 80 lat. Ona musi go przełożyć, przewinąć, przesadzić z łóżka na krzesło. Kręgosłup takiej osoby po jakimś czasie będzie wymagał „renowacji”. Dlatego otrzymuje od nas wsparcie opiekunek, dlatego jeździ do niej nasza fizjoterapeutka. Nasza pielęgniarka uczy ją, w jaki sposób przekładać pana Bronka, żeby oszczędzać swoje siły. Czyli naszym zadaniem jest też edukacja, opieka nad rodzinami. Dla nas cała rodzina jest beneficjentem naszych działań, a jej dobrostan – celem naszej opieki.
Wielu młodszych członków rodziny chciałoby się zajmować rodzicami, ale nie może, bo pracuje na drugim końcu świata. Pewnie często dorosłe dzieci mają poczucie winy albo są zbuntowane przeciwko śmierci bliskiej osoby?
– My uczymy się nie oceniać, bo nie wiemy, jaka sytuacja była wcześniej. Zdajemy sobie sprawę, że często rodzice wkładają ogromny wysiłek, żeby dzieci wykształcić. To dziecko wyjeżdża z wioski, gdzie nie ma dla niego pracy po wyższych studiach i musi pracować w okolicznym lub odległym mieście, albo wyjechać za granicę. Nie oceniamy, nie jest to naszą rolą. W realiach, które mamy, dajemy takie możliwości, na jakie nas stać. A ponieważ nie zawsze taką opiekę można zorganizować w domu, to znaczy, że ta osoba potrzebuje opieki stacjonarnej. Dlatego budujemy nasze hospicjum w Makówce.
Pomówmy może o tym hospicjum stacjonarnym, jak ono ma wyglądać i funkcjonować, żeby było miejscem dobrego umierania.
– Powinno jak najbardziej przypominać dom. Dlatego moim marzeniem, poza spełnieniem wszystkich wymogów formalnych np. Sanepidu, jest to, żeby była możliwość położenia własnej narzuty na łóżku, własnego obrazu na ścianie, wprowadzenia własnych klimatów. Plus oczywiście profesjonalna opieka wykształconych zawodowców: lekarzy ze specjalizacją, pielęgniarek, fizjoterapeutów, psychologa, opieka duchowa. Wszystko, co jest potrzebne, żeby tę opiekę sprawować jak najlepiej.
To poruszmy kwestię duchową. Mówił Pan o buncie, o godzeniu się ze śmiercią. Jaką rolę odgrywa w tym doświadczeniu kwestia duchowości?
– Cecily Sanders, pielęgniarka, która w latach 60. stworzyła model opieki paliatywnej, mówiła, że cierpienie to złożona rzeczywistość. To jest tylko cierpienie płynące z ciała, ból, duszność, inne objawy. Cierpienie, które płynie z psychiki, to jest cierpienie z tego, że jestem istotą społeczną, to jest cierpienie, które płynie z duchowości, bo jestem istotą duchową.
To są płynne granice, bo jesteśmy całością. Ale kiedy widzimy, że człowiek pyta o sprawy ostateczne, boi się spraw ostatecznych, staramy się dać mądre wsparcie osoby duchownej o takim wyznaniu, jakie jest bliskie podopiecznemu lub podopiecznej. Obojętne, czy jesteśmy osobami wierzącymi, czy nie, jesteśmy istotami duchowymi, tak człowiek jest skonstruowany.
Czy ludziom na wsi, żyjącym w małych wspólnotach łatwiej przychodzi umieranie niż ludziom w mieście?
– Pewnie są bliżej natury, pewnie to jest jakby naturalniejsze. Ja pracowałem krótko w hospicjach miejskich, ale tutaj na wsi widzę, jak ludzie mówią, jakie mają rzeczy przygotowane do trumny, albo gdzie by chcieli być pochowani, nawet jadą na cmentarz, żeby zobaczyć, gdzie będzie miejsce ich grobu. Troszeczkę naturalniej do tego podchodzą. Oczywiście każdy umiera inaczej i taki bunt też się potrafi zdarzyć i na wsi.
Jak Pana zdaniem taka hospicyjna opieka powinna wyglądać systemowo?
– Powinna być opieką całościową, nie powinna sztucznie rozdzielać opieki społecznej od opieki zdrowotnej. Przypomnijmy definicję zdrowia według Światowej Organizacji Zdrowia: zdrowie to nie jest tylko brak choroby lub kalectwa, ale też dobre samopoczucie w aspekcie fizycznym, psychicznym i duchowym. Żeby właściwie zadbać o zdrowie, musi to być opieka całościowa, skoncentrowana na pacjencie, nie na realizacji kontraktu z NFZ-em, nie na karierze naukowej i publikacjach, tylko na pacjencie. W centrum tego wszystkiego musi być pacjent, wtedy to się uda.
A jak trafiać do ludzi w małych miejscowościach i nieść im pomoc, kiedy na przykład śnieg zasypie im drogę?
– Jeżeli to jest możliwe, to niesiemy pomoc, jeżeli nie, to współpracujemy z ochotniczą strażą pożarną, która jest, gdy trzeba przepchnąć nam drogę. Współpracujemy ze strażą graniczną. Bywało, że pogranicznicy patrolując teren, byli w stanie nam powiedzieć, czy ktoś żyje, czy jest ten dym z komina, czy potrzeba tam pomocy, czy nie. Także trzeba rozmawiać, współpracować, być otwartym na te możliwości pomagania na miejscu.
Jak ludzie do was trafiają? Jak znajdujecie tych ludzi, którym pomagacie?
– Wiedzą o nich lekarze rodzinni, wiedzą o nich w Centrum Onkologii w pobliskim Białymstoku, ale także sąsiad przekazuje sąsiadowi. To nie jest żadna „umieralnia”, to są fajni, kochani ludzie, którzy przyjeżdżają, dają pomoc, dają wsparcie. I ludzie nas o tę pomoc proszą.
Paweł Grabowski – doktor nauk medycznych, założyciel Fundacji Podlaskie Hospicjum Onkologiczne (2009), która od trzech lat funkcjonuje pod nazwą Hospicjum Proroka Eliasza. Siedziba Fundacji znajduje się Michałowie, w połowie 2022 roku ma zostać otwarte pierwsze stacjonarne hospicjum wiejskie w Makówce na Podlasiu. Fundacja opiekuje się osobami dorosłymi, nieuleczalnie i przewlekle chorymi, mieszkającymi w pięciu podlaskich gminach: Michałowie, Gródku, Zabłudowie, Narwi i Narewce. Członkowie zespołu medycznego (lekarze, pielęgniarki, fizjoterapeuci, psycholog, dietetyk oraz opiekunki osób starszych) wspierają rodziny w opiece nad chorymi. Obecnie Fundacja ma pod stała opieką ponad 40 osób nieuleczalnie chorych. Członkowie zespołu hospicyjnego prowadzą też zajęcia dla dzieci, młodzieży, wolontariuszy i profesjonalistów, a także planują upowszechnić nowy model sprawowania opieki nad osobami zależnymi na obszarach wiejskich.
Źródło: niepelnosprawni.pl