W pewnym momencie zaczęłam myśleć o słowie „tolerancyjny” jak o małym plasterku przyklejanym na wielką, otwartą ranę.
Źródła powszechnego używania pojęcia „tolerancji” odnajdziemy w początkach reformacji, kiedy przez Europę przetaczały się krwawe, brutalne wojny religijne. Tolerancja z założenia była rozumiana do XX wieku jako tolerancja religijna. Czasem słowo z jednego porządku trafia do innego i jak w przypadku „tolerancji” implementacja idzie dobrze, używa się go powszechnie, czasem w sposób automatyczny.
W XXI wieku słowo to wydaje mi się absolutnym minimum w relacjach i między ludźmi jako pojedynczymi osobami, jak i w stosunkach między dużymi grupami społecznymi. Jest to jednak termin niefortunny również przez swoją wieloznaczność, kojarzony również z cierpieniem i „odpornością”.
W języku potocznym mówimy o tolerancji na ból, na leki, na trudne warunki, a więc na rzeczy niepożądane. Jest w nim komponent „cierpliwego znoszenia cierpienia”. Kiedy przełożymy to na tolerancję wobec ludzi, zaczyna to brzmieć niepokojąco.
Nie sądzę, żeby taka idea przyświecała Organizacji Narodów Zjednoczonych, kiedy ustanawiała Dzień Tolerancji: żeby w cierpieniu znosić (tolerować) inność. Myślę, że zapis w Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka, mówiący o tym, że wszyscy ludzie rodzą się wolni i równi (odkładam na bok dyskusję o tym, czy tak jest) lepiej oddaje wymarzone warunki współżycia nas ze sobą.
O ile „tolerancja religijna” jako pojęcie jest dla mnie akceptowalna, o tyle każdy inny rodzaj „tolerancji”, a zwłaszcza ten, po którym następuje jakieś „ale” już nie. Religia, czy poglądy polityczne to coś, co w y b i e r a m y, świadomie lub zgodnie z tradycją, w której dorastamy, ale dokonujemy wyboru, który powtarzamy poprzez powtarzanie rytuałów. Rasy, orientacji psychoseksualnej, niepełnosprawności, podobnie jak tak niewinnego koloru włosów – nie wybieramy. Rodzimy się więc „wolni i równi”.
Nie interesują mnie sofistyczne spory na temat tolerancji z gatunku: „a dlaczego tolerancyjni nie tolerują nietolerancyjnych?”. Takie sofizmaty godzą w poczucie ludzkiej godności, rozbijają podstawową równość i zapędzają w kozi róg.
Nie ma możliwości tolerowania poglądów, które mają w pogardzie ludzką godność, równość wobec prawa. Brytyjski filozof moralności, Bernard Williams pisał: „Problematyczność tolerancji polega na tym, że wydaje się ona zarazem konieczna i niemożliwa”[1].
Nie chcę używać języka walki, kiedy chodzi o prawa człowieka tak podstawowe i tak oczywiste, że z zażenowaniem przyglądam się dyskusjom o kwestiach „światopoglądowych”. Z zażenowaniem, smutkiem i słabnącą wraz z wiekiem złością, a rosnącym wraz z nim poniżeniem. Tłumaczyłam to już wyżej – światopogląd jest wybieralny. I za niego można ponosić odpowiedzialność. Prawa człowieka to nie światopogląd, to absolutne minimum.
Dlaczego w Polsce nie działa proste równanie: wszyscy obywatele mają identyczne obowiązki, na przykład płacenia podatków, a nie mają takich samych praw?
Czy osoby nieheteroseksualne są obywatelami tylko jeśli przychodzi do obowiązków, ale nie mogą oczekiwać tej sprawiedliwości jeśli chodzi o równość małżeńską? Czy związek dorosłych ludzi to światopogląd? Czy ludzie to ideologia?
Łatwo byłoby przytoczyć tutaj tragedie, ludobójstwa, złamane życia, których przyczyną była nienawiść i lęk wynikające z nietolerancji. Konkretne hekatomby ofiar, często całych grup np. etnicznych. Ale też niełatwo. Po pierwsze dlatego, że to liczby porażające, a po drugie dlatego, że historyczna wyliczanka przestała robić wrażenie w świecie przeładowanym informacjami.
Wolałabym skierować spojrzenie na jednostkę, na bliźniego, korzystając ze sztafażu pojęć religijnych, lub na Innego, korzystając ze świeckiej fenomenologii czy filozofii dialogu, w końcu – na sąsiada. To spojrzenie ustawia nas w relacji podmiotu wobec podmiotu. Więc nikt nie jest traktowany jak przedmiot przez pryzmat przyrodzonych mu cech. Zapominamy o etycznym, empatycznym traktowaniu się wzajemnie. Ale taka empatia wymaga prawdziwego „widzenia”, dostrzegania człowieka w człowieku. To również bardzo trudny akt przekroczenia własnej immanencji.
Spojrzenie w twarz Innego to przekraczający uprzedzenia gest empatii. Chciałabym tolerancję zamienić empatią. Inny to „różniący się”.
Wszyscy się różnimy i wszyscy jesteśmy podobni. Marzymy o miłości, albo karierze, o domu wolnym od wojny i przemocy. Chorujemy, tracimy bliskich, snujemy plany, poddajemy się, umieramy.
Dialog, patrzenie w twarz Innego nie jest odpowiedzią na pytanie o prawdę, wartości, czy światopoglądy, ale formą bycia razem, w której ważniejsza niż przekonywanie się lub dowodzenie swoich racji jest otwartość na drugiego i dostrzeżenie człowieka w jego człowieczeństwie.
Olga Górska – urodziła się w Radomiu w połowie sierpnia 1988 roku. Z zawodu kierowniczka, z wykształcenia humanistka, z pochodzenia proletariuszka. W dzieciństwie lubiła grać w piłkę (jako napastniczka), oglądać Króla Lwa i chodzić do kościoła. W dorosłym życiu lubi spać, oglądać stare filmy i słuchać soulu z lat 60. Laureatka III edycji Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO. Felietonistka magazynu „Replika”. Autorka powieści „Nie wszyscy pójdziemy do raju”.
Źródło: informacja własna ngo.pl