Stworzyli sprawny mechanizm, który jest elastyczny, dynamiczny i gotowy do zmian. Zupełnie jak młodzi ludzie, którzy do nich przychodzą. Za projekt „Wsparcie w Starcie” stowarzyszenie „Serduszko dla dzieci” otrzymało nagrodę S3KTOR 2019 w kategorii Programowy.
Czasem przychodzą po konkretną pomoc: w wyborze szkoły, w wyjściu z długów, w zaplanowaniu dalszego rozwoju. Kiedy się uda – dziękują i kończą współpracę.
Czasem zostają na dłużej i przychodzą regularnie. Bywa, że na kilka miesięcy zawieszają swój udział i wracają, gdy znów potrzebują wsparcia.
– Każdy z tych scenariuszy jest dobry, bo po program „Wsparcie w Starcie” ma się dopasować do uczestnika, nie odwrotnie – mówią jego twórcy.
W dniu 18. urodzin człowiek nie zawsze jest gotowy na samodzielność
Dziecko, którego sytuacja tego wymaga, zostaje objęte pomocą od najwcześniejszych lat, dzięki Lokalnym Systemom Wsparcia. To w ich ramach wspierane są działania m.in. świetlic środowiskowych, do których przychodzą dzieci i młodzież do 18. roku życia.
– Ale w dniu 18. urodzin człowiek nie zawsze jest gotowy na usamodzielnienie się. To z myślą o nich powstało „Wsparcie w Starcie” – mówi Aleksandra Smolińska, prezeska stowarzyszenia „Serduszko dla Dzieci.
Swoją pracę zaczynała siedemnaście lat temu, najpierw jako wolontariuszka w świetlicy środowiskowej. Potem została wychowawczynią, wreszcie – kierowniczką placówki. Przez lata kierowała projektami wspierającymi dzieci i młodzież. – „Wsparcie w Starcie” to moje ukochane dziecko – dodaje.
W 2015 roku powołana została Komisja Dialogu Społecznego ds. Lokalnego Systemu Wsparcia. Zasiada w niej również Aleksandra Smolińska.
– Zgłosiliśmy nasze uwagi w Biurze Pomocy i Projektów Społecznych m.st. Warszawy. Powiedzieliśmy o tych młodych ludziach, którzy po latach wsparcia, zostawieni sami sobie, nie zawsze potrafią płynnie wejść w dorosłe życie. Nasze argumenty usłyszał Tomasz Pactwa, dyrektor Biura i wraz z zespołem pochylił się nad nimi – mówi Aleksandra Smolińska.
Miasto ogłosiło konkurs na program wspierający osoby od 16. do 25. roku życia, w rozwoju i usamodzielnianiu się. Stowarzyszenie „Serduszko dla Dzieci” wygrało, zgłaszając pilotażową edycję programu „Wsparcie w Starcie”, który ruszył w 2016 roku. Obecnie trwa druga, rozpisana na lata 2019-2021 edycja. „Serduszko dla Dzieci” jest liderem programu, w który zaangażowanych jest łącznie siedem organizacji i blisko 60 lokalnych partnerów. Program działa na terenie Pragi Północ, Pragi Południe i Targówka. Miejscem, w którym spisane są wszystkie działania i w którym odbywają się spotkania beneficjentów z asystentami, jest Centrum Młodych przy ul. Inżynierskiej.
Bartłomiej Widawski, wiceprezes „Serduszka dla Dzieci”, współtworzył założenia programu. Czerpał z doświadczeń projektów prowadzonych dla Warszawskiego Centrum Pomocy Rodzinie (WCPR), które obejmuje opieką m.in. osoby podlegające pieczy zastępczej.
– Każda taka osoba objęta jest również indywidualnym programem usamodzielnienia, zgodnie z ustawą o pomocy społecznej. W WCPR pracowaliśmy w grupach – było ich między 10 a 15, w każdej – piętnastu podopiecznych i dwoje tutorów. Część beneficjentów była objęta wsparciem indywidualnym i to ten model przenieśliśmy do „Wsparcia w Starcie”. Zamiast tutorów, mamy asystentów usamodzielniania. A zamiast pracy w grupie – współpracę jeden na jeden. To się sprawdza znakomicie – podkreśla Bartłomiej Widawski, który dziś pełni funkcję kierownika Centrum Młodych.
Pomagamy dojść do tego, kim młoda osoba chce zostać, a nie kim powinna zostać według innych
Do Centrum Młodych można zajrzeć przez duże okna, wychodzące na róg skrzyżowania Wileńskiej i Inżynierskiej. Część osób trafia tu z polecenia znajomych lub bliskich, część to byli podopieczni świetlic środowiskowych.
– Nie formatujemy beneficjentów pod nasze wyobrażenia, tylko dopasowujemy się do ich potrzeb. Nie wciskamy co drugiej osobie kursu na spawacza, bo wiemy, że tego typu kursy, organizowane np. przez urzędy pracy, są kończone przez 30-50 procent osób. U nas ta ukańczalność jest na poziomie 95%, bo dochodzimy razem z naszymi beneficjentami do tego, jaki kurs chcą ukończyć i do czego jest im to potrzebne. Pytamy, pomagamy dojść do tego, kim dana osoba chce zostać, a nie o to, kim powinien zostać według innych. Może tym spawaczem, świetnie. Ale może tatuatorem lub prawniczką. Nie oceniamy tych wyborów – mówi Bartłomiej Widawski.
Aleksandra Smolińska dodaje:
– Wszystko dzieje się etapami. Najpierw młody człowiek wypełnia deklarację udziału w programie i zostaje mu przydzielony asystent usamodzielniania. Następnie, już wspólnie z asystentem, spisuje indywidualny plan rozwoju. Działamy krok po kroku, zaczynając od spraw najpilniejszych.
Zdarza się, że najpilniejsza jest pomoc w kwestiach prawnych – ktoś musi napisać wniosek o mieszkanie albo rozliczyć się z Urzędem Skarbowym. Asystent pomaga zorganizować spotkanie z prawnikiem lub windykatorem długów i zaplanować dalsze kroki w spłacaniu zobowiązań. Czasem pomoc, po którą przychodzą beneficjenci, jest czysto pragmatyczna: kurs zawodowy, prawo jazdy, szkolenia, które pomogą się przekwalifikować.
– W takich sytuacjach zależy nam, by dana osoba wniosła jakiś swój wkład. Może to być np. opłata części kosztów kursu, albo – gdy sytuacja finansowa na to nie pozwala, wolontariat na rzecz Centrum Młodych. Można poprowadzić zajęcia dla innych beneficjentów lub wesprzeć jakąś naszą akcję – chodzi o to, by dana osoba czuła się sprawcą zmiany w swoim życiu, a nie biernym odbiorcą darmowej oferty – podkreśla Aleksandra Smolińska.
Bartłomiej Widawski dodaje: – Mamy beneficjentów, którzy są u nas od samego początku projektu i potrzebują dużo więcej zaangażowania asystenta. To jest praca u podstaw. Jakiś czas temu zrobiliśmy na przykład zajęcia kulinarne dla osób, które mają mieszkania komunalne. To są ludzie, którzy do tej pory żyli na fast foodach i jedzeniu instant. Oni nie nauczyli się w rodzinnych domach gotować, a domowe posiłki są nie tylko zdrowsze, ale i tańsze. I okazywało się, że kiedy zaczynają samodzielne życie, brakuje im pieniędzy, a np. minimum 20 zł dziennie wydają na obiad. Przypomnę, że dla wielu osób to duża kwota. A już za niespełna dziesięć złotych jesteśmy w stanie przygotować dobry obiad w domu – zaznacza.
Zobacz film!
To nie my przyniesiemy im zmianę, wszystko w ich rękach
Po „Wsparcie w Starcie” przychodzą młodzi ludzie z bardzo różnych środowisk. Byli podopieczni placówek opiekuńczych, z rodzin z dysfunkcjami i tacy, którzy mają dobre domy i relacje z bliskimi, ale potrzebują spojrzeć na swój rozwój z nowej perspektywy, coś zamknąć, otworzyć nowy etap. Przychodzą też młodzi cudzoziemcy.
– Wszystkich uczymy sprawczości, na każdym kroku podkreślamy, że to nie my przyniesiemy im zmianę, że wszystko w ich rękach – mów Bartłomiej Widawski.
– Ale to by się nie udawało, gdyby nie relacje, które z nimi budujemy. Czasem wystarczy drobny impuls, i osoba zaczyna świetnie sobie radzić, ale zostaje z nami jeszcze trochę, właśnie dla tych relacji. One są równie ważne, jak skończone kursy – dodaje Aleksandra Smolińska.
18-letniej Zosi o projekcie powiedziała mama.
– Miałam szesnaście lat, kończyłam gimnazjum i stresowałam tym, co będzie dalej. Moja asystentka umówiła mnie z doradcą zawodowym, dzięki temu dowiedziałam się o sobie bardzo ważnych rzeczy. Byłam spokojniejsza w wyborze szkoły średniej, poszłam do liceum, do klasy o profilu ekonomicznym. Potem dzięki programowi miałam za sobą pierwsze praktyki, prowadziliśmy food truck – opowiada.
Zosia ze swoją asystentką spotyka się co najmniej raz w miesiącu, bywa, że częściej.
– Teraz po prostu rozmawiamy, dzielę się z nią moimi sprawami. To bardzo fajne, mieć kontakt z kimś, kto może spojrzeć na te sprawy trochę z boku, inaczej niż ja albo moi rodzice. Myślę, że jeszcze przez jakiś czas będę korzystała z tego wsparcia, namówiłam też moją młodszą siostrę do udziału w programie. Jeszcze waham się nad wyborem studiów i kariery zawodowej. Spróbuję dostać się na prawo – opowiada.
Z programu korzysta również 22-letnia Ewelina:
– Wciąż jestem pod wrażeniem tego miejsca. Trafiłam tu, bo potrzebowałam wsparcia w związku z moimi studiami. Bałam się, że nie skończę ich w terminie, miałam komplikacje z jednym z przedmiotów. Asystentka pomogła mi spojrzeć na ten problem z dystansu, okazało się, że problem był mniejszy niż to sobie wyobrażałam, udało mi się wszystko zaliczyć. Nadal pracuję z moją asystentką – te spotkania pomogły mi bardzo w wyborze dalszej ścieżki zawodowej, niedługo pewnie skorzystam z kursów, ale chcę je dobrze wybrać.
Ten projekt otworzył mi głowę. W relacjach z bliskimi nie zawsze potrafimy szczerze rozmawiać, boimy się osądu. W pracy z asystentką tego nie czuję, mogę wszystko spokojnie przeanalizować i zastanowić się, co będzie dla mnie najlepsze.
Namawiam niektórych znajomych, żeby skorzystali ze „Wsparcia w Starcie”. Nie dla każdego to jest łatwe – przyjść i poprosić o pomoc. Ja też musiałam uciszyć tę „Zosię-samosię” w swojej głowie. Nie żałuję.
Dzięki, już wiem, jak to zrobić
Rozwój beneficjentów i elastyczność programu to jedno, ale twórcy i asystenci „Wsparcia w starcie” podkreślają, że równie ważne jest to, w jaki sposób działa ich zespół.
– Już na początku programu dobieraliśmy asystentów z różnymi kompetencjami: od pracy z bezdomnością przez pracę socjalną po wychodzenie z uzależnień. Mamy w zespole chłopaka, który przez lata zajmował się pisaniem wniosków o mieszkania komunalne, czy psychologa, który zna się na zaburzeniach osobowości. Z tym zróżnicowanym zespołem budujemy wspólne podstawy merytoryczne – opowiada Bartłomiej Widawski. – Po drugie, odbyliśmy czteromiesięczny cykl szkoleń, skupiliśmy się na konkretnych umiejętnościach: od dialogu motywującego, prze socjoterapię, warsztaty z poprawnej komunikacji, po bardzo rzeczowe spotkania z urzędnikami z Urzędu Pracy czy Ośrodka Pomocy Społecznej. To pozwoliło nam utrwalić sobie rzeczy, które już wiemy i uspójnić wiedzę. Wzmocniło nas też jako zespół, bo rozmawialiśmy dużo o tym, czego oczekujemy od tej pracy i od siebie nawzajem.
– Od początku pracujemy w systemie superwizji i to jest bezcenne. Regularnie spotykamy się w gronie asystentów i nawet jeśli ja nie muszę akurat omówić żadnego wyzwania czy problemu, z którym się mierzę, robią to moje koleżanki i koledzy – mówi Marcin Michalski, asystent usamodzielniana. – Te rozmowy dają nam wsparcie i sprawiają, że dużo się od siebie nawzajem uczymy – podkreśla.
Potwierdza to Anna Maciejewska: – Superwizje pomagają też zachować nam zdrowy dystans. Jako pomagacze lubimy być skuteczni. Poczucie bezradności, które czasem się pojawia w takiej pracy, bywa trudne ale uczy pokory. I pozwala pilnować granic.
– Jako zespół wypracowaliśmy pewne standardy pracy, które z jednej strony uniemożliwiają np. zaniedbanie uczestników, z drugiej – przestrzegają nas przed nadmiernym działaniem – dodaje Michalski.
– To nasi beneficjenci mają działać i decydować. Nie jesteśmy od tego, żeby udzielać rad. Zdarza się, że pytam: chcesz poznać moje zdanie? I czasem słyszę odpowiedź twierdzącą, a czasem „Nie, dzięki, już wiem, jak to zrobić”.
Dajemy wsparcie, ale też je przyjmujemy
Co praca w projekcie daje jego twórcom i asystentom usamodzielniania?
Marcin Michalski: – Cieszy mnie i motywuje, że młodzi ludzie do nas wracają. Na początku wydawało się, że formuła tego projektu będzie rozmyta, że kontakty będą powierzchowne, że przyjdzie klient, zażyczy sobie kurs i pójdzie. A tu bardzo często nawiązujemy relacje i widzimy realną zmianę, jaką ten program przynosi.
Anna Maciejewska: – Dajemy wsparcie, ale też je przyjmujemy. Mam za sobą trudne doświadczenie, gdy jedna z osób, której byłam asystentką, w czasie pandemii straciła ze mną kontakt. Zazwyczaj nie naciskamy, ale miałam przeczucie, że w tym przypadku źle się dzieje. Okazało się, że w domu tej osoby nałożył się na siebie kryzys osobowości, depresja, używki. A w tym wszystkim obecne było maleńkie dziecko. Musiałam zgłosić to odpowiednim jednostkom. Po pół roku ta osoba do mnie zadzwoniła. Podziękowała mi, stanęła na nogi. Znów jesteśmy w kontakcie.
Bartłomiej Widawski: –To praca w ciągłym procesie. Nie pozwala rozsiąść się wygodnie w fotelu, pomyśleć „O! Tyle już umiem!”.
Aleksandra Smolińska: – Chociaż musimy przyznać, że ten projekt teraz jest już trochę „samograjem”. Ale to nie byłoby możliwe, gdyby nie fundament, który wspólnie zbudowaliśmy, bazując na wcześniejszych doświadczeniach zarówno stowarzyszenia „Serduszko dla Dzieci”, jak i na naszych indywidualnych, zawodowych kompetencjach. Stworzyliśmy sprawny mechanizm, ale to on służy nam, a raczej – naszym beneficjentom, a nie odwrotnie. Jest elastyczny, dynamiczny i gotowy do zmian. Zupełnie jak młodzi ludzie, którzy do nas przychodzą.
Źródło: inf. własna warszawa.ngo.pl
Skorzystaj ze Stołecznego Centrum Wspierania Organizacji Pozarządowych
(22) 828 91 23