PrAwokacje Izdebskiego. Człowiek nie jest dzikiem. Czyli o tym, że nie powinno być świętych krów
Niedawno opinią publiczną wstrząsnęło kolejne zabójstwo przypadkowej osoby, dokonane przez myśliwego, który pomylił człowieka z dzikiem. Abstrahując już od zupełnie niezrozumiałej dla mnie okoliczności, jak taka pomyłka jest w ogóle możliwa, równie niezrozumiały jest dla mnie opór polityków i samych myśliwych przed podjęciem próby poradzenia sobie z tym problemem.
W portalu organizacji pozarządowych ngo.pl regularnie czytać można blog Krzysztofa Izdebskiego – prawnika, aktywisty, członka zarządu Fundacji im. Stefana Batorego i członka Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego. W PrAwokacjach Izdebskiego autor komentuje bieżące wydarzenia, ważne dla organizacji społecznych i praw człowieka.
Choć w innej skali, ale coraz bardziej zaczynamy przypominać najgorszą twarz Stanów Zjednoczonych, gdzie mimo wielu tragicznych zbrodni politycy i dealerzy broni nie są skorzy do zapewnienia bezpieczeństwa swoim obywatelom.
Sierpniowe zabójstwo starszego mężczyzny, który został postrzelony, stojąc pod własnym domem, jest już dwudziestym ósmym przypadkiem w ciągu ostatnich dziesięciu lat, w którym ktoś ginie w związku z polowaniem. To nic w porównaniu z liczbą osób, które tracą życie w wypadkach samochodowych tylko przez jeden weekend, ale to jest dwadzieścia osiem tragedii, wynikających w dużej mierze z potrzeby osobliwej rozrywki i których w dużej mierze można by było uniknąć.
Ucieczka prezesa
Sam nie jem mięsa od ponad trzydziestu lat, jestem zwolennikiem zakazu polowań, ale też zdaję sobie sprawę, że nie jest to rzecz prosta i należy wyważyć wiele interesów. Tej refleksji z pewnością nie podziela Polski Związek Łowiectwa i jego prezes. Główną inspiracją dla tego mojego tekstu był wpis prezesa PZŁ Marcina Możdżonka po opisanym wyżej zabójstwie. Mógł ograniczyć się do złożenia kondolencji bliskim ofiary, ale postanowił w kolejnym komentarzu nieudolnie ugrać interesy swojego środowiska.
Jego zdaniem „Żeby uniknąć podobnych tragedii, należy wprowadzić szereg przepisów reformujących Łowiectwo, o które postuluję od dawna. Niestety nie znajdują one politycznego poparcia wśród koalicji rządzącej, ponieważ osobom zajmującym się tą dziedziną na tym nie zależy. Dlaczego? Bo zależy im na kreowaniu konfliktu celem osiągnięcia własnych korzyści politycznych, a myśliwi to przysłowiowi chłopcy do bicia i łatwo im te punkty zbierać”.
Pierwsze zdanie przeczytałem z uwagą i nadzieją. Czy wreszcie myśliwi zgodzą się na okresowe badania lekarskie? Czy będę surowe kary za – tak ja w przypadku sierpniowej tragedii – udział dzieci w polowaniach? Ale pan prezes bardzo szybko mnie tej nadziei pozbawił w dalszej części swojego stanowiska. Zrzucił winę na kogoś innego i zrobił z myśliwych ofiary.
W sytuacji, w której kilku z nich doprowadziło do śmierci człowieka, jest to nie tylko głupie, ale zwyczajnie okrutne i pokazuje, że wpis z kondolencjami był fałszywą próbą zyskania sympatii i odsunięcia oskarżeń od rzeczników tej krwawej rozrywki.
Obwinianie ofiar
Jest to również przejaw fenomenu zamykania się w bańkach i destrukcyjnej kultury konfliktu w miejsce konstruktywnych negocjacji i kompromisów. Piłeczka jest po stronie PZŁ – ich wieloletni upór, przekonanie o nieomylności i poczucie wyższości w stosunku do wszystkich, którzy chcą ograniczyć przywileje myśliwych.
Kiedy szukałem statystyk wypadków związanych z polowaniami, trafiłem na stronę fundacji „Myśliwi w działaniu”. Trzeba przyznać, że uczciwie prezentują dane, ale dodany do nich komentarz jest dowodem na to, że lekceważący stosunek do życia zwierząt przenosi się na podobną opinię na temat ludzi. Próbuje się problem relatywizować, zestawiając te dane właśnie z liczbą ofiar wypadków komunikacyjnych, czy pokazywać, że to jest kropla, biorąc pod uwagę liczbę polowań, które odbywają się co roku (cztery i pół miliona).
Ale najsmutniejszy jest chyba następujący fragment: „Tylko w jednym przypadku stan zdrowia miał wpływ na wypadek, kiedy to poszkodowany (nie sprawca) nie dosłyszał wołania i ostrzeżenia myśliwego”. To oczywiste puszczenie oka do postulatów wprowadzenia obowiązkowych badań lekarskich dla myśliwych, ale znowuż napisane w obrzydliwie okrutny sposób. Wykorzystuje się do tego poszkodowaną osobę, najprawdopodobniej z jakimś stopniem niepełnosprawności.
Jednocześnie autor nie widzi absolutnie nic zdrożnego w tym, że mimo iż myśliwy nie miał pewności, czy osoba usłyszała ostrzeżenie, zaczął oddawać strzały.
Rozumiecie?! To wina obywateli, że mogą zostać zastrzeleni przez myśliwych, bo powinni uciekać spod ich lufy.
Zero oczekiwań, że pełną odpowiedzialność ponosi myśliwy, który bez upewnienia się, że nie ma żadnego ryzyka, decyduje się oddać strzał. Paranoja i usprawiedliwianie zła.
Wyjście z sideł
Wreszcie, wbrew temu, co napisał Marcin Możdżonek, to akurat politycy przez lata wykazywali wyjątkową jak na polskie warunki zgodność w traktowaniu myśliwych dużo lepiej niż wielu innych grup i tak, może to mocna teza, ale i oni ponoszą odpowiedzialność za te dwadzieścia osiem tragedii.
Czego bym więc oczekiwał? Na przykład tego, żeby prezes PZŁ ugryzł się w język i odczekał kilka dni z innymi komentarzami niż kondolencje i przeprosiny. Swoją drogą, to tego ostatniego w ogóle zabrakło – jedność braci myśliwskiej wyraźnie nie uwzględnia brania odpowiedzialności za czyny kolegów. A potem wziął na klatę problem i spróbował dostrzec też błędy po swojej i kolegów stronie. Zgodzić się np. na propozycje obowiązkowych badań medycznych, zapewnić efektywne mechanizmy nadzoru nad przestrzeganiem zakazu udziału dzieci w polowaniach, czy wreszcie pokazać otwartość na zmianę przepisów, które w tej chwili umożliwiają strzelanie w zasadzie na podwórkach czyichś domów. A od polityków oczekuję, że zrobią wszystko, by znalazło to swoje odzwierciedlenie w przepisach.
To wszystko, jeśli nie wyeliminuje tragedii, to bardzo je ograniczy. Jeśli taki gest będzie wykonany, to też na pewno opinia (również moja) na temat myśliwych będzie lepsza.
Przy obecnej postawie władz PZŁ, nie dziwię się zupełnie postulatom zupełnego zakazu polowań.
Otwarcie na kompromis spowoduje też, że i inni zainteresowani będą mogli zejść z niektórych swoich postulatów.
Na tym właśnie polega działanie na rzecz dobra wspólnego, nie tylko w tym obszarze. Trzeba spojrzeć na zjawisko oczami innych, być surowym w ocenie własnych działań i być gotowym na kompromisy. Bo wspólnota, społeczność, czy nawet naród, to suma napięć, ucierania się stanowisk i wybór takiej ścieżki, która choć nie jest idealna dla żadnej ze stron, doprowadza do konstruktywnych rozwiązań polepszających danych obszar.
Krzysztof Izdebski – członek zarządu Fundacji im. Stefana Batorego. Członek Rady Programowej Archiwum Osiatyńskiego. Stypendysta Marshall Memorial, Marcin Król i Recharge Advocacy Rights in Europe. Jest prawnikiem, absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego i specjalizuje się w dostępie do informacji publicznej, ponownym wykorzystywaniu informacji sektora publicznego oraz wpływie technologii na demokrację. Posiada szerokie doświadczenie w budowaniu relacji pomiędzy administracją publiczną a obywatelami. Jest autorem publikacji z zakresu przejrzystości, technologii, administracji publicznej, korupcji oraz partycypacji społecznej.
Źródło: informacja własna ngo.pl